„Wszędzie tam, gdzie urywa się ludzka działalność, wszędzie tam, gdzie pojawia się biała plama na mapie, czyhają dawni bogowie, gotowi znów zająć swe miejsce. Jak na owej strasznej pustyni Arabii, Rub-Al-Khalid, skąd w 731 roku powraca po dziesięciu latach zupełnej samotności mahometański poeta Abdul Al-Hazred. Zobojętniały na praktyki islamu, poświęcił kolejne lata na pisanie bezbożnej i bluźnierczej księgi, plugawego Necronomiconu, którego kilka egzemplarzy uniknęło stosu i przetrwało wieki” – pisze słynny francuski skandalista Michel Houellebecq w eseju biograficznym H.P. Lovecraft. Przeciw światu, przeciw życiu. Poświęcił go tworzącemu 100 lat temu amerykańskiemu pisarzowi s.f., równie rozczarowanemu współczesnym światem, co sam Houellebecq. Lovecraft był twórcą popularnej wśród fanów fantastyki mitologii Cthulhu: historii bóstw zwanych Wielkimi Przedwiecznymi, kluczem do przywołania których miał być wspomniany Necronomicon.
Rzecz jasna owa bezbożna, bluźniercza i plugawa (ulubione słowa z Lovecraftowskiego arsenału) księga, której nazwę tłumaczyć można jako „Znak prawa umarłych”, nigdy nie istniała. Co nie przeszkadza pisarzom i wydawcom publikować rozmaite jej wersje, mniej lub bardziej poważne. Trafiła też na ekrany. W filmowej serii Martwe zło (ang. The Evil Dead) owa magiczna księga umarłych pojawia się jako budzący grozę tom w okładce z ludzkiej skóry, co później podchwycili inni filmowcy i pisarze.