Surowa przypomina kalarepę, a ugotowana – pasternak. Choć zdrowa i smaczna, brukiew kojarzy się też z głodem, biedą i krzywdą.
Trudno jest dzisiaj kupić brukiew. Jeśli już ktoś sprzedaje na bazarku tę siną z zewnątrz, a kremową w środku kulkę, to najczęściej umieszcza ją wśród innych zagadkowych korzeni – w zapomnianym, mało urodziwym kącie z rzepami, topinamburami i pasternakami. Dla niektórych osób są to po prostu rośliny pastewne, innym mogą się kojarzyć z nowelką pozytywistyczną albo z dietą baśniowych krasnoludów. U kogoś, kto nie pasjonuje się eksperymentami w kuchni, widok burych bulw może sprowokować pytanie „Jak to się właściwie je?”. Instrukcja obsługi brukwi i pozostałych tajemniczych korzeni wypadła z naszej wspólnotowej pamięci, choć przecież niegdyś w Polsce jadano głównie te warzywa. Czy zatem powinniśmy podawać je surowe czy gotowane? Jaki właściwie mają smak? Czy są neutralne jak ziemniaki, czy słodkie jak burak? Lepiej zrobić z nich frytki czy sałatkę?
Widmo głodu
Oprócz czynnika zapomnienia czy dziejowego pecha w przypadku zepchniętych na margines warzyw korzeniowych – w tym brukwi – w grę wchodzi coś jeszcze, dzięki czemu można zrozumieć dystans do nich, a nawet niechęć. Żywiono się nimi podczas wojny. Kojarzą się z okresami biedy, głodem. W rodzinnych opowieściach czy literaturze faktu często pojawiają się w takim kontekście – były jadane tylko z musu, wbrew woli, w zastępstwie. Czyżby przywrócenie