Bunt buduje Bunt buduje
Pogoda ducha

Bunt buduje

Adam Aduszkiewicz
Czyta się 10 minut

Wspólne życie potrzebuje konformizmu. Gdy jednak jest go za dużo, robi się groźnie.

W styczniu 1986 r. wahadłowiec „Challenger” eksplodował w powietrzu kilkadziesiąt sekund po starcie. Zginęło siedmioro astronautów, w tym pierwsza cywilna pasażerka, nauczycielka, która miała przeprowadzić z kosmosu lekcje dla uczniów w USA. „Challenger” eksplodował na skutek błędu technicznego. Przy ujemnej temperaturze powietrza w dniu startu uszczelki w złączach pomocniczych silników rakietowych straciły swoje właściwości. O ryzyku wiedziało wiele osób. Problem z uszczelkami sygnalizowali wcześniej inżynierowie firmy produkującej silniki, ale nikt nie zdecydował się na odwołanie ekspedycji.

Jak mogło dojść do tego, że rozsądni, kompetentni, doświadczeni ludzie, jakimi byli ówcześni dyrektorzy NASA, podjęli decyzję o starcie? I nie tylko oni – również członkowie zarządu firmy produkującej silniki do wahadłowców. Zbiegło się kilka banalnych przyczyn: optymis­tyczny nastrój po dwudziestu kilku udanych startach, presja finansowa i szansa na dodatkowy sukces ­propagandowy, jakim byłyby lekcje prowadzone z kosmosu.

Elliot Aronson w książce Człowiek istota społeczna analizuje ciąg zdarzeń, które doprowadziły do katastrofy „Challengera” jako drastyczny przykład „myślenia grupowego”, czyli takiego, „do którego ludzie uciekają się wtedy, gdy w spójnej własnej grupie dążenie do jednomyślności staje się tak dominujące, że prowadzi do lekceważenia

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Klątwa Platona Klątwa Platona
i
Akademia platońska/ Raphael (1509-10) Pałac Apostolski w Watykanie
Wiedza i niewiedza

Klątwa Platona

Poradnia F
Marcin Fabjański

1

Kiedy przeżuwam coś, co lubię, gorgonzolę na świeżej bagietce albo czekoladę, moich kubków smakowych w ogóle to nie obchodzi. Moich myśli też. Kubki same z siebie nie odczuwają przyjemności, a myśli zdają się należeć do świata impregnowanego na glukozę. Powiecie, że z czekolady przyjemność ma mózg. Daliście się uwieść współczesnym naukowcom lub popularyzatorom nauki z redakcji magazynów bardziej błyszczących niż ten. Ale oni wyznają religię zwaną redukcjonizmem pozytywistycznym, i zgodnie z jej dogmatem muszą wielbić boga nie mniej urojonego niż inni bogowie – Materię, Substancję lub Świat, istniejącą inaczej niż przedmiot ludzkiej świadomości i będącą jej podstawą. Filozofowi jednak nie wypada być wyznawcą. Za to wypada pytać. Czy więc naprawdę przyjemność z czekolady odczuwa te 1,4 kg pofałdowanej galarety w czaszce? Weźcie kostkę waszej ulubionej – czekolady lub galarety – i sprawdźcie. 

Pewnie poczuliście przyjemność w tylnej części sklepienia jamy ustnej. Możliwe też, że dopadła Was zgubna myśl o tym, jaka ta kostka dobra. A ja i tak upieram się, że kubki smakowe nie odczuwają przyjemności. Myśli też nie. Ani mózg. I jeszcze upieram się, że przypisywanie ciału zdolności do odczuwania przyjemności kończy się lękiem, podrażnieniem i pełzającym przygnębieniem, które odbiera ludziom radość życia. A skoro tak, to powstrzymanie się od tego przypisywania może nas uwolnić od tych podrażnień albo – bądźmy realistami – złagodzić je. To, co nas pęta, może nas wyzwolić. Popularna obsesja na punkcie jedzenia (książki, filmy, programy telewizyjne, celebryci) wcale nie musi być więzieniem. Może być kluczem do więzienia. Żeby uprawiać filozofię, nie trzeba przestawać jeść.

Czytaj dalej