
W listopadzie obchodziłem pół-urodziny. A właściwie nie obchodziłem ich, ale zauważyłem, że minął ten punkt w kalendarzu. „Skończyłem” 38 i pół roku — od tego momentu jest już bliżej do 39. urodzin niż do 38. Nie ma co gadać, czas pędzi, obracają się planety, księżyc spiętrza przypływ.
Żadna z konkretnych dat, które mijałem w życiu, nie przemawiała do mnie jakoś szczególnie, żadna nie wiązała się z psychicznym albo duchowym tąpnięciem. W pierwszym roku nowego tysiąclecia obchodziłem osiemnaste urodziny, jakiś czas później byłem „pięknym dwudziestoletnim”, a jeszcze potem byłem