Skoro smutek może stać się destrukcyjny i paraliżujący, to może warto też nauczyć się go tolerować. Żeby móc przeciwdziałać jego eskalacji i osuwaniu się w depresję, trzeba widzieć w nim też sprzymierzeńca.
Z Jonathanem Rottenbergiem, psychologiem, autorem głośnej książki Otchłań. Ewolucyjne źródła epidemii depresji, rozmawiają Cveta Dimitrova i Tomasz Stawiszyński.
Cveta Dimitrova, Tomasz Stawiszyński: Jak Pan wspomina swoją chorobę?
Jonathan Rottenberg: Jako wyjątkowo wyniszczającą i bolesną. Pojawiła się znienacka, miałem fizyczne dolegliwości, byłem słaby, bolało mnie całe ciało. Na dodatek miałem poczucie kompletnego zagubienia, bo lekarze nie umieli wskazać konkretnych powodów tego stanu.
Nie przyszło mi do głowy, że mogę być w depresji. W końcu jednak postawiono mi taką właśnie diagnozę.
Trafiałem do różnych psychiatrów, przepisywali mi mnóstwo leków, ale dolegliwości nie ustępowały. Do tego doszły skutki uboczne farmakoterapii. Byłem zupełnie wyczerpany i nawet moja narzeczona przestała sobie ze mną radzić, więc trafiłem do szpitala. Też nie pomogło.
Poprawa nastąpiła dopiero po kilku latach. Przede wszystkim dzięki zmianom, które sam wprowadziłem w swoim życiu, nie zaś w wyniku dotychczasowego leczenia. Wróciłem na studia i stopniowo odzyskiwałem zdolność normalnego funkcjonowania. Pogodziłem się z tym, że mam depresję, a to z kolei skierowało mnie w stronę psychologii.
Założyłem rodzinę, urodziło mi się dziecko, nabrałem przekonania,