Instrukcja odchodzenia Instrukcja odchodzenia
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Pogoda ducha

Instrukcja odchodzenia

Aleksandra Woźniak-Marchewka
Czyta się 15 minut

Śmierć jest dziś w naszej kulturze tematem tabu. Niechętnie o niej rozmawiamy i starannie ukrywamy lęk, który w nas budzi. Wyznawcy buddyzmu przeciwnie – przygotowują się do niej przez całe życie. Mimo różnic we wschodnim i w zachodnim myśleniu o śmierci można jednak odnaleźć sporo podobieństw.

Wszyscy umrzemy. To pewne. Mimo odkryć naukowych i postępu medycyny, niezależnie od tego, jak bardzo dbamy o kondycję fizyczną i psychiczną oraz jak zdrowo jemy, bez względu na wiek, wygląd, wiarę i miejsce, z którego pochodzimy, jedno pozostaje niezmienne: memento mori. Ta powtarzana przez wieki fraza pojawiała się jak refren na płytach nagrobnych, kartach dzieł, sarkofagach i kaplicach, a dziś wciąż wyraża tę samą prawdę.

To oczywiste – boimy się śmierci. Ale czy jest ona ostatecznym końcem naszej egzystencji, czy tylko przejściem w inny stan? A jeśli to drugie, to co się kryje za kurtyną? Co możemy zrobić, by złagodzić lęk i wieść lepsze życie, wciąż mając w pamięci nieuniknione?

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że religie i systemy filozoficzne odpowiadają na te pytania w różny sposób. Kiedy jednak przyjrzymy się z bliska, okaże się, że mimo odmiennych środków wszyscy dążymy do tego samego.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wizja reinkarnacji

Wiele osób jako pierwsze skojarzenie ze słowem „buddyzm” podaje reinkarnację, która dla niewtajemniczonych brzmi jak obietnica życia wiecznego. Po śmierci nie znikamy ze świata, a nasza dusza nie jest skazana na wieczność w niebie lub piekle, poprzedzoną ewentualnie pobytem w czyśćcu. Po prostu przeskakujemy z jednego życia w drugie… Nic się nie kończy, a my za każdym razem zaczynamy od nowa.

Ale jeśli pójdziemy krok dalej, zrozumiemy, że nie mogliśmy się bardziej mylić, ponieważ sens myśli buddyjskiej jest odwrotny. To nie do kolejnych wcieleń dążą buddyści, lecz do uwolnienia się z ich cyk­lu. Kołowrót narodzin i śmierci nazywa się sansarą (lub samsarą, co w sanskrycie i pali oznacza wędrówkę dusz, cykl reinkarnacji). Sansara łączy się z nietrwałością i cierpieniem – to wieczna wędrówka, z której pragniemy się wyzwolić. Jak bowiem przeczytamy w zbiorze mów Buddy Dhammapada, ciało człowieka jest „miastem zbudowanym z kości, sklejonym z mięsa i krwi, będącym siedliskiem starości, śmierci i rozkładu” (tłum. Ireneusz Kania). Życie wiąże się z cierpieniem, a narodziny niosą ze sobą chorobę, starość i wreszcie umieranie.

Śmierć nie wyznacza więc końca naszego istnienia, ale czy ciągłe odradzanie się ma cokolwiek wspólnego z beztroską wizją reinkarnacji i „życia wiecznego”, o której myśli człowiek Zachodu? Upragnione wyzwolenie z cyklu ciągłych wcieleń może zapewnić tylko nirwana. Słowo to, w sanskrycie oznaczające „zgaśnięcie”, określa stan, w którym nie odczuwa się cierpienia. Chociaż w momencie wyzwolenia z sansary przestajemy istnieć jako indywidualny byt i stapiamy się z pustką, nie jest to równoznaczne z unicestwieniem świadomości. „Pustka to nie to samo co nicość – mówi Marta, praktykująca buddystka. – To dynamiczny potencjał wszystkiego. Może z niej powstać cokolwiek”.

Pokonać lęk

To właśnie od myśli o śmierci zaczęło się zainteresowanie Marty buddyzmem, chociaż już wcześniej pasjonowała się religiami w kontekście kulturowym i historycznym. Gdy w 1992 r. przygotowywała się do wyjazdu na stypendium do Azji, zdecydowała się przejść od czytania religioznawczych lektur do działania. Ale wizyta w podwarszawskim ośrodku buddyzmu zen nie spełniła jej oczekiwań.

Przełomem okazała się dopiero lektura Tybetańskiej Księgi Życia i Umierania Sogjala Rinpoczego. Choć ten słynny nauczyciel buddyzmu został po latach oskarżony o nadużycia psychiczne, fizyczne i seksualne, to jego książka, sprzedana w milionach egzemplarzy, stała się dla wielu początkiem nowej drogi. W 1996 r. Marta przyjęła tzw. trzy schronienia (sanskr. triśarana): schronienie w Buddzie, schronienie w Dharmie (Nauce Buddy) i schronienie w Sandze (Zgromadzeniu Uczniów Buddy). W ten sposób zadeklarowała, że będzie się starała żyć w zgodzie z zasadami buddyjskimi – praktykować medytację i ochraniać wszelkie życie. Poznała też swojego nauczyciela, a kilka lat później odwiedziła jego klasztor we wschodnich Indiach.

Dziś Marta nadal rozwija swoją praktykę. „Co mnie do tego skłoniło? Po pierwsze – tłumaczy – towarzyszący mi nieustannie niepokój. Przedtem był bardzo intensywny. Wciąż go odczuwam, ale już nie ciąży mi tak jak kiedyś. A druga rzecz to lęk przed śmiercią. Co prawda do tej pory nie miałam z nią do czynienia, bo moi bliscy umierali w oddaleniu, a rodzice nadal żyją, czuję jednak, że mam coraz mniej czasu. Za mną już ponad połowa życia, więc trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i rozpocząć przygotowania do śmierci”.

Krok po kroku

Jak podkreśla Marta, buddyzm oferuje instrukcję obsługi rzeczywistości krok po kroku. Każde działanie ma skutek, praktyka zaś prowadzi na wyższy poziom, z którego możemy przejść na kolejny, o ile będziemy stosować się do zaleceń. Proste, a zarazem bardzo trudne. Takim właś­nie podręcznikiem jest Tybetańska Księga Umarłych (Bar-do Thos-grol – dosłownie: „wyzwolenie poprzez słuchanie w stanie pośrednim”). To rytualny tekst przypisywany Padmasambhawie (guru Rinpoczego) – mistrzowi tantrycznemu, który żył na przełomie VIII i IX w. Opisuje drogę, jaką ma przebyć człowiek od śmierci do ponownych narodzin. Ten stan to właśnie słynne bar-do, czyli „pomiędzy”.

W komentarzu do Tybetańskiej Księgi Umarłych Carl Gustav Jung zauważa, że to pierwszy krok na drodze – tj. sam proces umierania – jest najważniejszy, gdyż właś­nie wtedy mamy największe możliwości pogłębienia wiedzy i osiągnięcia oświecenia. „Myślenie buddyjskie o śmierci generalnie oscyluje wokół stanu umysłu – potwierdza dr Robert Szuksztul z Katedry Porównawczych Studiów Cywilizacji UJ. – To umysł jest głównym czynnikiem, który generuje działania i konsekwencje. Nowa świadomość stanowi wynik poprzedniej, lecz nie jest z nią tożsama. Nie można tu mówić o duszy, która w sposób ciągły przenosi się z ciała do ciała”.

Podobnie głosi przytaczana już Dhammapada: „Wszelkie dobre uwarunkowania mają swój początek w umyśle, to on jest najważniejszy i on wszystko tworzy. Jeśli ktoś o dobrym nastawieniu umysłu mówi coś lub też działa, podąża za nim szczęście, jak nieodstępny cień” (tłum. Łukasz Trzciński). Dlatego właśnie stan umysłu w chwili śmierci jest kluczowy. Lęk, niechęć czy opór będą miały skutki w przyszłości. Powinniśmy umierać, akceptując własną śmierć, w otoczeniu bliskich, bo to zapewni nam spokój umysłu. Powstają nawet specjalne instytucje – hospicja buddyjskie, np. The Buddhist Hospice Trust w Wielkiej Brytanii; rośnie też świadomość personelu medycznego dotycząca potrzeb buddystów. „Osoba umierająca powinna się pogrążyć w refleksji – kontynuuje dr Szuksztul – czemu nie sprzyja np. włączony telewizor w szpitalnej sali. Podobnie leki przeciwbólowe nie powinny otępiać świadomości, ponieważ otępienie przeszkadza w konfrontacji ze śmiercią”.

XIV Dalajlama analizuje etap umierania we wstępie do książki Latiego Rinpoczego i Jeffreya Hopkinsa Śmierć, stan pośredni i odrodzenie w buddyzmie tybetańskim. Podkreśla, że ważne jest odpowiednie przygotowanie zarówno umierającego (m.in. poprzez odczytywanie mu fragmentów Bar-do Thos-grol), jak i osób, które go otaczają. Nie należy zakłócać jego spokoju rozpaczą albo zdenerwowaniem, jeśli bowiem umrze, żywiąc negatywne uczucia, może odrodzić się jako niższy byt: zwierzę, głodny duch albo istota piekielna. Sam umierający również powinien wystrzegać się jakichkolwiek pragnień, a szczególnie pożądania, nienawiści i niewiedzy. Nawet tak z pozoru prozaiczny element jak temperatura może bowiem wpłynąć na to, gdzie powędruje człowiek podczas kolejnego etapu swojej podróży. Według słów Dalajlamy jeśli będziesz odczuwać potrzebę ciepła, możesz się obudzić w gorącym piekle, jeśli zaś chłodu, to w zimnym.

Podane przykłady dobrze obrazują, z jak wielką uważnością należy podejść do procesu umierania oraz że trzeba się do niego odpowiednio przygotować. „Ze śmiercią można się pogodzić dużo wcześniej – potwierdza dr Szuksztul. – Służy temu praktyka umysłowa, a jedną z jej form jest medytacja nad nieboszczykiem i etapami rozkładu ciała po śmierci. Ten szczególny rodzaj memento mori ma wzbudzać zapał do praktyki oraz uświadomić nam, że nie powinniśmy tracić czasu. Los, który spotkał zmarłą osobę, spotka także i nas”.

Po śmierci człowiek wkracza w stan pośredni – bar-do. Widzi wtedy duchy, bogów, półbogów, ludzi i zwierzęta. Natyka się na bóstwa spokojne i bóstwa gniewne. Według Junga są one po prostu emanacjami naszej duszy. Jeśli przez siedem dni dusza nie znajdzie sobie miejsca odpowiedniego do odrodzenia się, przeżywa wówczas małą śmierć, po której przez kolejny tydzień szuka dla siebie szansy na ponowne narodziny. Ten cykl może się powtórzyć siedem razy, co oznacza, że w stanie pośrednim człowiek spędza najwyżej 49 dni.

W szerszym znaczeniu bar-do to nie tylko przestrzeń między śmiercią a kolejnymi narodzinami – pojęcie to opisuje tak naprawdę każdy moment naszej egzystencji. Nawet teraz, gdy żyjemy, znajdujemy się przecież między narodzinami a śmiercią.

Nie wszystkie nurty buddyzmu uznają jednak istnienie stanu pośredniego. Przykładowo wywodząca się z Chin Szkoła Czystej Krainy odrzuca koncept bar-do i proponuje inne rozwiązanie. Jest nim przystanek na drodze do oświecenia, czyli Sukhāvatī (dr Szuksztul tłumaczy ten termin jako „Pełnia Błogości”) – zwana też Zachodnim Rajem, Czystą Krainą, Czystą Ziemią – stworzona przez Buddę Amidę (Amitabhę). Przysiągł on ocalić wszystkich, którzy będą się chcieli tam odrodzić i oddać pod jego opiekę. By trafić do Czystej Krainy, wystarczy szczera intencja oraz nenbutsu – praktyka polegająca na recytacji imienia Amidy.

„Sukhāvatī to odprysk nirwany, którą osiągnął Budda – mówi dr Szuksztul. – Sfera doskonałej egzystencji, gdzie panują dogodne warunki do praktyki, a ona sama jest krótka i łatwa. Nadrzędnym celem człowieka nadal jest osiągnięcie nirwany, ale przez pośrednie odrodzenie w Sukhāvatī staje się to łatwiejsze. Można powiedzieć, że w Czystej Krainie egzystuje się cieleśnie w stanie nirwany. To wyobrażenie nieskończonej, błogiej egzystencji”. Czysta Kraina jest więc ostatnim etapem na drodze do nirwany, jednak można również podążać w przeciwnym kierunku – bodhisattwowie [istoty dążące do oświecenia – przyp. red.], którzy chcą pomagać innym, mogą po okresie egzystencji w Sukhāvatī odrodzić się ponownie w sansarze.

Cyklem wcieleń rządzi zasada karmy. To słowo też wszyscy znamy, ale w jaki sposób wiąże się ono z pojęciem buddyjskim? Karma jest zasadą przyczyny i skutku. Każde nasze działanie prędzej czy później przyniesie efekt, a my dostaniemy to, na co zasłużyliśmy. Jeśli pielęgnujemy w sobie współczucie, dążymy do wiedzy i oświecenia, to każde kolejne wcielenie będzie nas zbliżało do stanu nirwany. Jeśli nie, ryzykujemy odrodzenie się jako niższy byt.

Mimo że człowiek jest niedoskonały, ma instrumenty, by działać na korzyść innych, a co za tym idzie – na korzyść włas­ną i swoich przyszłych wcieleń. W buddyzmie, inaczej niż w chrześcijaństwie, ciała nie uważa się za coś złego. „Jest ono po prostu skutkiem poprzedniego życia – wyjaśnia dr Szuksztul – a skutek jest sam w sobie neutralny. Z jednej strony chcemy się od ciała uwolnić, a z drugiej daje nam ono intelektualne możliwości, by dążyć do oświecenia, w przeciwieństwie do zwierząt, które takich możliwości nie mają”.

Cztery plus osiem

Przyczyna i skutek brzmią na pozór prosto, jednak rzeczywistość okazuje się bardziej skomplikowana. „Każde działanie ma konsekwencje – mówi Marta – ale niekoniecznie takie, które następują od razu. Jeśli włożysz rękę w ogień, to się oparzysz. Skutek jest natychmiastowy. Lecz są działania, które podejmujesz w wieku siedmiu lat, a ich efekt zobaczysz, gdy skończysz sześćdziesiątkę. Konsekwencje mogą być więc tak rozciągnięte w czasie, że trudno nam potem połączyć przyczynę i skutek. Do tego dochodzi kwestia intencji: czy robisz coś, bo chcesz, aby było ci dobrze, czy po to, by zadbać o siebie i stać się lepszym człowiekiem, rodzicem lub partnerem”.

Drogą do wyzwolenia z cierpienia są podstawowe reguły nauczane przez Buddę – Cztery Szlachetne Prawdy, które pozwalają zrozumieć doktrynę, oraz Ośmioraka Ścieżka, odwołująca się przede wszystkim do dobrej praktyki.

Cztery Szlachetne Prawdy:

1. Wszystko uwarunkowane jest cierpieniem.

2. Cierpienie ma swoją przyczynę.

3. Istnieje koniec cierpienia.

4. Istnieje droga, która prowadzi do końca cierpienia.

Ośmioraka Ścieżka:

1. Prawidłowy pogląd (pali: Sammā-ditthi) – wiąże się przede wszystkim z poznaniem Czterech Szlachetnych Prawd, zrozumieniem prawa przyczyny i skutku, pojęciem nietrwałości oraz pragnieniem uwolnienia wszystkich istot od cierpienia.

2. Prawidłowe intencje (pali: Sammā-san·kappa) – najważniejsze z nich to: intencja wyrzeczenia, intencja dobrej woli oraz intencja, aby nie krzywdzić.

3. Prawidłowa mowa (pali: Sammā-vācā) – powstrzymanie się od fałszywej mowy, oszczerczej mowy, szorstkiej mowy i bezmyślnej paplaniny.

4. Prawidłowe działanie (pali: Sammā-kammanta) – powstrzymywanie się od niegodziwych uczynków dokonywanych za pomocą ciała, takich jak odbieranie życia, branie tego, co nie zostało dane, lub niewłaściwe zachowania seksualne.

5. Poprawna egzystencja (pali: Sammā-ājīva) – upewnienie się, że zarabiamy na życie w uczciwy sposób, zgodnie z prawem.

6. Prawidłowy wysiłek (pali: Sammā-vāyāma) – zapobieganie powstawaniu tych niezdrowych stanów (umysłu), które dotychczas nie powstały, wytworzenie tych zdrowych stanów, które dotychczas nie powstały, oraz podtrzymywanie i doskonalenie tych zdrowych stanów, które już powstały.

7. Prawidłowa czujność uwagi (pali: Sammā-sati) – kontemplacja ciała, kontemplacja uczuć, kontemplacja stanu umys­łu, kontemplacja zjawisk.

8. Prawidłowe skupienie (pali: Sammā-samādhi) – rozwój skupienia i mądrości.

Od czego więc zacząć? Fundament praktyki wszystkich nurtów buddyzmu jest jeden: codzienna praktyka uważności, która pozostaje najbliższa pierwotnym naukom Buddy i jest charakterystyczna dla szkoły therawady, obecnie najbardziej rozpowszechnionej w południowej Azji (Sri Lanka, Birma, Laos, Tajlandia). Drugi filar stanowi praktyka metty – współodczuwania, inaczej miłującej dobroci.

„Najtrudniej utrzymać dyscyplinę – przyznaje Marta. – Jak z każdą rzeczą, którą się praktykuje, czy jest to nauka języka, czy ćwiczenie fizyczne lub mentalne. Jeśli nie robisz tego codziennie, to się cofasz. Dąży się do tego, żeby stan umysłu osiągany podczas medytacji wnosić w codzienność oraz przekształcać nasz umysł tak, by zawsze był uważny i empatyczny. Dla mojego doświadczenia jako istoty, która prawdopodobnie nie będzie miała pamięci przeszłego życia, istnieje jedynie tu i teraz. Tylko zaawansowani praktycy są w stanie pamiętać, co się działo z nimi wcześniej, bo rozproszenie umysłowe nie pozwala nam pamiętać swoich poprzednich wcieleń”. O tym samym wspomina Jung, który podkreśla, że skupienie na oświeceniu pozwala uniknąć pułapek podczas wędrówki w bar-do.

Wschód kontra Zachód

Przyjrzyjmy się na koniec różnicom i podobieństwom we wschodnim i w zachodnim myśleniu o śmierci. Czy naprawdę koncepcja ludzi Wschodu jest tak odmienna od naszej? Jeśli się w obie zagłębimy, to okaże się, że tak naprawdę więcej je łączy, niż dzieli, a największą różnicą jest postrzeganie czasu.

Czas na Zachodzie płynie linearnie. Rodzimy się, żyjemy i umieramy. Co następuje później? W kulturze judeochrześcijańskiej możliwości są dwie: wieczne zbawienie lub wieczne potępienie. A gdyby tak ten proces powtórzył się jeszcze raz i kolejny, aż do momentu, gdy będziemy gotowi? Wtedy znajdujemy się już w kołowrocie sansary. Celem zarówno buddyzmu, jak i chrześ­cijaństwa jest uwolnienie od cierpienia. W buddyzmie odbywa się to poprzez wyzwolenie od stanu bytu indywidualnego. Według myślicieli chrześcijańskich dusza ludzka co prawda zachowuje indywidualność, ale dąży do stopienia się z Bogiem, o czym wspomina św. Paweł w Drugim Liś­cie do Koryntian: „My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu” (2 Kor 3,18).

Jak zauważa Carl Gustav Jung w komentarzu do Tybetańskiej Księgi Umarłych, celem procesu rozpoczętego przez śmierć jest przywrócenie duszy boskości utraconej podczas narodzin. Pokrewne koncepcje odnajdujemy w myśli chrześcijańskiej. „Podobieństwo zostało zatracone poprzez grzech – mówi Piotr Popiołek, teolog i religioznawca. – Poprzez wcielenie Logosu w materialne ciało i Jego zmartwychwstanie również materia ulega przebóstwieniu. W Chrystusie człowiek wchodzi w doskonałą komunię z Bogiem i zachowując swoją indywidualność, uczestniczy w Jego mocy i chwale. Nie osiąga tego jednak własnymi siłami, ale dostępuje w drodze łaski”. Co prawda w myśli chrześcijańskiej mowa jest nie tylko o umyśle, lecz także o zmartwychwstaniu ciała, ale ciało zmartwychwstałe nie rządzi się już tymi samymi prawami co śmiertelne i jest stworzone z innej materii. Czy moglibyśmy więc porównać je do buddyjskiego ciała subtelnego? To zapewne temat na długie rozważania…

„Wieczny odpoczynek”, o którym mówi chrześcijańska modlitwa, przypomina ponadto buddyjską nirwanę. Czyż nie jest to stan podobny do buddyjskiego roztopienia w pustce? A skoro to odpoczynek, nie cierpimy już przecież narażeni na wszelkie nieszczęścia, choroby i starość, z którymi zmagaliśmy się jako istoty śmiertelne. Nie tkwimy w czyśćcu, niczym dusza wędrująca w bar-do do śmierci, oczekując na kolejną szansę, by zbliżyć się do Boga. Oto stan ostatecznej harmonii.

Podstawowe różnice między chrześcijaństwem a buddyzmem to brak osobowego Boga i stałego „ja”. „Rewolucyjność doświadczenia Buddy polegała właśnie na tym, że dał sobie spokój z Bogiem – mówi Marta. – Ta myśl jest mi bliska. Jakie to ma znaczenie, czy Bóg jest, czy go nie ma, skoro i tak cierpię? Cierpienie nie uszlachetnia. Czasem może nawet pozbawiać godności. W takiej sytuacji kwestia istnienia Boga nie jest ważna. Przekonanie o istnieniu istoty wyższej może nieść pocieszenie i wsparcie, ale nie musi. W moim przypadku to nie działało”. Jednak brak instytucji, która odciąża wiernego z niektórych obowiązków, jest zdaniem Marty wyzwaniem – człowiek od początku do końca bierze odpowiedzialność za siebie.

W 1955 r. angielski antropolog Geoffrey Gorer opublikował esej The Pornography of Death, w którym przedstawił tezę, że śmierć zajęła w kulturze zachodniej miejsce seksu jako temat tabu. Jak podkreśla autor, jeszcze w XIX w. śmierć towarzyszyła ludziom na co dzień. Mało komu udało się wtedy całkowicie uniknąć z nią jakiejkolwiek styczności. Czyhała przecież na każdym kroku – wobec wielu chorób medycyna była bezsilna, a warunki życia uboższych warstw społeczeństwa podnosiły ryzyko przedwczesnego zgonu. Cmentarze znajdowały się w centrum wsi, pogrzeb stanowił ważne wydarzenie, a egzekucje organizowano w miejscu pub­licznym, by przestrzec obywateli przed konsekwencjami łamania prawa. Martwe ciało nie stanowiło tematu tabu, przez trzy dni czuwano przy zwłokach.

Dzisiaj jest odwrotnie. Dla przeciętnego człowieka śmierć pozostaje daleko, za murami szpitali i zakładów pogrzebowych. Nie rozmawia się o niej na co dzień. „Kiedyś większość czynności przy zmarłym wykonywało się samodzielnie – przypomina dr Robert Szuksztul. – Teraz jesteśmy od świata śmierci odseparowani; gdy ktoś umiera, natychmiast przejmują go fachowcy. Nie mamy kontaktu ze zmarłym”.

A mimo to pamiętamy o tym, że kiedyś umrzemy. „To jest luka, której nie wypełnia ani filozofia zachodnia, ani katolicyzm, który nie zachęca wiernych do wyjścia z dziecięcej fazy zachwytu rytuałem, poszukiwania – mówi Marta. – Jednak na wyższym poziomie tak naprawdę nie ma wielkich różnic między chrześcijaństwem a buddyzmem. Sama jestem przykładem, że buddyzm zagospodarował przestrzeń, którą równie dobrze mogła wypełnić myśl chrześcijańska. Nie chodzi o to, że mam myśleć magicznie jak nomada z Tybetu albo analitycznie, oddzielając umysł od ciała, jak to robimy w Europie. Chodzi o pokazanie uniwersalności ludzkiego doświadczenia. Nikt nie chce cierpieć, każdy pragnie być szczęśliwy. Cała reszta to komentarz i uwarunkowania kulturowe”.

Czytaj również:

W śmierci też jest życie W śmierci też jest życie
i
Vinciane Despret fot.: ©Ajuntament de Barcelona, CCCB. Miquel Taverna, 2020
Przemyślenia

W śmierci też jest życie

Rozmowa z Vinciane Despret, antropolożką nauki
Paulina Małochleb

Pielęgnowanie relacji ze zmarłymi nie tylko niesie pociechę w żałobie, ale przywraca życiu sens. O zawodzie akuszerki umarłych i pożytkach z powrotu do pochówków domowych opowiada Vinciane Despret, belgijska badaczka, autorka książki Wszystko dla naszych zmarłych. Opowieści tych, co zostają.

Paulina Małochleb: Kim jest akuszerka umarłych?

Czytaj dalej