Jak wiadomo, stres to cichy zabójca. Naukowcy, psycholodzy, terapeuci i mistrzowie medytacji polecają rozmaite sposoby poradzenia sobie z tym zjawiskiem, tak dokuczliwie męczącym zachodnią cywilizację. Niektórzy zalecają ruch. Stres spina bowiem ciało, niektóre jego części zostają zablokowane, nagromadzone gdzieś napięcie uniemożliwia swobodny przepływ energii. Ruch zaś rozładowuje to napięcie i tym samym przywraca wewnętrzną harmonię.
Dlaczego jednak ograniczać się do zewnętrznych form ruchu? Dlaczego nie użyć środków wewnętrznych?
Mam na myśli jedzenie do oporu, przejedzenie. Każdy wie ze swojego doświadczenia, że wysiłek związany z koniecznością wchłonięcia dużej ilości ciężkostrawnej materii może skutecznie wymęczyć ciało, nierzadko prowadząc do błogiej senności.
Ucztę w starym biesiadnym stylu można by właściwie traktować jako narzucanie swojemu organizmowi surowej dyscypliny, czyli jako rodzaj sportu. Ciało otrzymuje zadanie do wykonania – i o to chodzi.
Podobny wysiłek mógłby również poprawić kondycję naszych wewnętrznych organów; nie rozwijam szerzej zagadnienia korzyści psychologicznych płynących z rozkoszy smakowych, bo to zbyt oczywiste.