O Jarosławie Iwaszkiewiczu – który pół życia spędził w podwarszawskim Stawisku – ktoś napisał, że był on wielkim koneserem krajobrazu Mazowsza. Nie chcę się wypowiadać za zmarłego poetę, ale w jednym trzeba przyznać rację. Miłość do krajobrazu mazowieckiego jest miłością trudną i nieoczywistą. Krajobrazy włoskie, greckie i inne lazurowe są łatwe do podziwiania – jest z góry wiadome, co w nich pięknego, i zachwycić się nimi może każdy. Ale niziny, rzeczki i wierzby płaczące? Ten smętny „młyn nad Utratą” z prozy Pilcha? Owszem, w tym też jest piękno, nie mniejsze niż tamto w Italii, ale bardziej subtelne.
Trochę podobnie jest z jesienią. Zawsze wydawało mi się – sam nie wiem czemu – że to moja ulubiona pora roku. Tak naprawdę to każda jest ulubiona, każda z innego powodu. Ale jak lubić jesień i za co?
Trochę to się bierze z osobistych cyklów życiowych. Osiem lat podstawówki, cztery liceum, potem bite pięć studiów i jeszcze studia doktoranckie. Do tego jakieś tam próby uczestnictwa w kulturze, w której także sezon trwa od października do czerwca – wszystko to nauczyło mnie, że rok w kalendarzu jest umowny. Nic się nie zaczyna w styczniu. Tak naprawdę rzeczy zaczynają się jesienią. To nie wiosenny wiatr jest zapowiedzią nowych przygód i nowych światów, ale właśnie podmuch jesiennego chłodu.
Ale bez metafizyki też się nie obejdzie (nigdy się nie obchodzi). Wiosnę czci się łatwo i wiadomo dlaczego. Witalizm i życie: wiosna to taka łatwa i prosta ilustracja sił życia, odrodzenia, kwitnienia. Każdy się zachwyci i każdy wie, czemu jest przyjemnie.
Jednak dokładnie ten sam przejaw życia i potęgi wszechświata, który mamy wiosną, rozsnuwa się przed naszymi oczami jesienią. Tylko w drugą stronę. Wiosną dowodem wielkości, niezmienności i siły kosmosu, jego odwiecznych cykli jest fala wschodząca, rozkwitanie, cienie dojrzewających. Ale to samo widać jesienią: tyle że w odwrotnych dekoracjach. Obumieranie, zwijanie się, schodzenie pod ziemię. To jest ta sama wielkość i potęga, tylko w – jak by powiedzieli fizycy – przeciwnej fazie. A jedna jest przecież niezbędna drugiej, inaczej mielibyśmy tylko martwą, płaską linię.
Łatwiej zachwycić się potęgą życia i świata na wiosnę, kiedy ta siła przejawia się w rozkwicie. Wejście w fazę schyłku i butwienia to jednak ta sama potęga i ta sama metafizyka. Tylko dekoracje mniej przyjemne, więc o zachwyt trudniej. Ale warto próbować. „Jesieni już blisko”.