Moje małe ja Moje małe ja
i
zdjęcie: domena publiczna (CC0/Rawpixel)
Złap oddech

Moje małe ja

Ludwika Włodek
Czyta się 11 minut

Co mają wspólnego joga i macierzyństwo? Czy panowanie nad ciałem pozwala kontrolować inne obszary życia? A może przeciwnie – uwalnia nas od nieustannych oczekiwań wobec siebie i świata?

Robię utthita parśvakonasanę. Trochę się chwieję, ale sumiennie napinam i prostuję lewą nogę, próbując prawe, zgięte kolano wypchnąć w stronę łokcia prawej ręki. Moja świadomość wędruje do lewej stopy. Tak przynajmniej chce instruktor. W praktyce sprowadza się to do tego, żeby kontrolować, czy lewa stopa nie skręca się za bardzo do środka i nie odrywa od maty. Mam oddychać i rozkoszować się pozycją. Twarz powinna być spokojna, a oddech równomierny. Trochę trudno rozkoszować się, dbając jednocześnie o te wszystkie skręty, płaszczyzny i napięcia, kiedy ciało chce robić dokładnie odwrotne ruchy niż te, których prawidłowe wykonanie utthita parśvakonasany od niego wymaga. Czuję jednak, że w osiąganiu tej pozycji jest coś przyjemnego, co na dłuższą metę – jak już rozciągnę i wzmocnię wszystkie zaangażowane w jej wykonywanie mięśnie – będzie mi dawało radość, a przynajmniej satysfakcję. Że tak ładnie to ogarniam, że godzę przeciwieństwa, że kontroluję swoje ciało i mam świadomość wszystkich jego zakamarków, napięć i przykurczów, nad którymi powoli, ale systematycznie pracuję, doprowadzając moją utthita parśvakonasanę do perfekcji.

Świadomość lewej stopy

„Dzięki jodze […] możemy wypełnić świadomością każdą swoją komórkę, każdą swoją cząstkę. Możemy je poznać, każdą z osobna. Możemy je kontrolować, każdą z osobna”. Te słowa przywołuje francuski pisarz Emmanuel Carrère w wydanej w ubiegłym roku we Francji książce Yoga. Cytat przypisuje jednemu ze swoich nauczycieli jogi, Faeqowi Birii, który z kolei był uczniem słynnego guru – B.K.S. Iyengara. Wydaje się, że joga jest nierozerwalnie związana ze świadomością (świadomość lewej stopy!). W publikacji Carrère’a to słowo (po francusku conscience) pojawia się 65 razy. To dużo. Sprawdziłam dla porównania, ile razy pada ono w mojej książce o Algierczykach we Francji: tylko dziewięć razy. W poprzedniej – o Spiszu – zaledwie sześć. Mieć czegoś świadomość, być świadomym, zdawać sobie sprawę, wiedzieć. Jak daleko jest stąd do kontroli? Przecież Biria powiedział wyraźnie: mieć świadomość każdej komórki własnego ciała i móc każdą kontrolować. Czy uprawianie jogi zaspokaja tę życiową potrzebę kontroli? A może wręcz przeciwnie: sprawia, że ona znika? Bo jeśli opanujesz jogę, to i nad życiem będzie ci łatwiej zapanować?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nieznośna potrzeba

Bardzo często, gdy stoję na macie i słucham tych – jak mogłoby się wydawać – sprzecznych ze sobą poleceń instruktora, odnoszę wrażenie, że kolejne asany są metaforą mojego życia. Staram się wyprostować nogę, to biodro mi idzie do góry, opuszczam biodro, to zaokrąglają mi się plecy. Plecy proste, ale oto już odrywa się stopa. A przyklejona z powrotem do maty sprawia, że trudniej mi utrzymać prostą nogę w kolanie. I tak w kółko. W życiu podobnie. Pilnuję, żeby na każde zajęcia być perfekcyjnie przygotowaną, i nie starcza mi czasu na dzieci. Zajmuję się nimi, chodzę na spacery, gram, zabieram do kina, ale wtedy nie ma komu sprzątać, leży też mój aktywizm. Z powrotem angażuję się w działalność społeczną i przez to dzieci cały dzień chodzą głodne albo jedzą co najwyżej kanapki, a zanim się obejrzę, robi się niedziela wieczorem i znów okazuje się, że nie miałam kiedy odświeżyć sobie lektur, które zadałam studentom. A na dodatek mam brudne włosy i zapomniałam oddzwonić do przyjaciółki. Jeszcze gorzej niż z jogą. Często sama świadomość obszarów, nad którymi chciałoby się zapanować, potęguje przerażenie, że tyle spraw nie zostało załatwionych. Jedna dziedzina życia jest wyjątkowym polem ścierania się świadomości i kontroli, ważenia proporcji między nimi, a często także po prostu tracenia obu: macierzyństwo. Zaczyna się już w ciąży. Świadomość, że rośnie w tobie jakieś inne życie, przychodzi stosunkowo późno, wcześniej okazuje się, że nie masz kontroli nad tym, co się dzieje z twoim ciałem. Zmiany zachodzą od pierwszych dni. Rosną i zaczynają boleć piersi, przybiera się na wadze. Brzuch zaczyna być widoczny dużo później, w pierwszej ciąży dopiero gdzieś pod koniec czwartego miesiąca. Kiedy jest już spory, najgorsze są te jego nagłe sztywnienia. No a potem kopanie, które jest w stanie wyrwać cię z najgłębszego snu. Teoretycznie powinno pomóc w uświadomieniu sobie, że to, co w brzuchu, to nie ty, nie część ciebie, lecz jakiś osobny byt. Ta wiedza jednak przychodzi po czasie. Powiedziałabym, że nawet po kilkunastu latach. Kiedy rodzi ci się dziecko, całe życie zaczyna przypominać jedną wielką utthita parśvakonasanę. Dwoisz się i troisz, tu napinasz, tam docis­kasz, a i tak rzeczywistość wymyka ci się spod kontroli niczym brzuch, który zamiast skręcać się w stronę uniesionej nad głową ręki, zwisa w dół pod wpływem przemożnej siły ciążenia. Chcesz opanować wszystko. Mieć najedzone, przewinięte i umyte dziecko. Przyzwyczajona do zajmowania się sama sobą liczysz na podobne rezultaty u dziecka, właśnie dlatego, że nie do końca uświadamiasz sobie, że ono nie jest kawałkiem ciebie. Twoje starania nie mają tak prostego przełożenia na jego stan. Nie jest twoim kolanem czy tricepsem – do tego, żeby było proste lub zgięte, nie wystarczy twoja wola i twój wysiłek. Nie zawsze idzie spać, kiedy ty chcesz, nie je wtedy, gdy uważasz, że jest najlepszy moment, żeby jadło. Nie wystarczy przysiąść i się samemu nauczyć, żeby ono umiało. Do dziś pamiętam koszmarne poczucie niemocy, a za nim wstyd, jakie ogarnęły mnie na jednym z pierwszych spacerów z moim starszym synem. Witek miał chyba z 10 dni. Była połowa września, dość chłodny, ale słoneczny dzień. Poszłam z nim do parku Praskiego. Przed wyjściem go nakarmiłam, przewinęłam, odbeknęłam, tak jak kazali. Zanim jeszcze weszliśmy do parku, gdzieś przy Cyryla i Metodego, już wiercił się i rozkopywał kocyk. Kombinowałam z przykrywaniem go i odkrywaniem, nic nie pomagało. Przy Jagiellońskiej darł się już całkiem głośno. W parku zaczęłam go wyjmować, tulić, przemawiać do niego z nadzieją, że uda mi się go uspokoić. Nie pomagało. Ani próby nakarmienia go, ani trzymanie na rękach, ani kołysanie w wózku. Cokolwiek bym zrobiła, nie miało to żadnego wpływu na stan, w jakim znajdowało się moje dziecko. Bałam się, że to przeze mnie. Po 15 minutach byłam już tak sfrustrowana, bezsilna i przerażona, że najbardziej na świecie miałam ochotę sama się rozpłakać.

Osobny byt

Paradoksalnie to chyba dziecko pierwsze orientuje się, że nie stanowi z matką jednego organizmu. Nabieranie świadomości własnej odrębności popularnie nazywane jest buntem dwulatka. Dzieciak rzuca ci się na chodnik, jest wściekły, zdziera kombinezon, w który mozolnie ubierałaś go przez ostatnich kilkanaście minut, pluje na ciebie kaszką ze szpinakiem. A ty nadal masz nadzieję, że to tylko chwilowe zakłócenia, że jak się będziesz odpowiednio starać, twoje chęci wystarczą, by robił to, co chcesz. Będziesz go mogła kontrolować, jak kontrolujesz siebie, wystarczy odrobina determinacji i silnej woli. Dochodzenie do tego, że tak się nie da, jest procesem długim i boles­nym. Zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Dla mnie przynajmniej było. Wiele lat nie mogłam znieść, że mój syn nie jest taki jak ja. Tak jakby nie miał prawa być inny, jakby jego obowiązkiem było dostosowywanie się do wzorca, który ja dla niego, a raczej dla siebie, ustaliłam. Byłam tak nastawiona na to, żeby spełniał moje oczekiwania, że trudniej mi było zauważyć, jak dobry jest na innych polach, na których sukcesów wcale od niego nie wymagałam. Kiedy interesował się muzyką, mało mnie to obchodziło, bo ja się nie znam na muzyce, nie czuję jej. Ubolewałam raczej nad tym, że nie chce jeździć na nartach albo że za mało czyta książek, bo ja jeżdżę na nartach i czytam. Im bardziej nie udawało mi się przekonać go do włas­nych hobby i zainteresowań, tym bardziej traktowałam to jako swoją porażkę wychowawczą. Nie rozumiałam, że nawet gdyby zaczął robić te wszystkie rzeczy, których od niego oczekiwałam, robiłby je najprawdopodobniej tylko dlatego, żeby mi sprawić przyjemność. Mimo że od dawna już nie był małym, wczepionym we mnie Witusiem, któremu czeszę kręcone blond włosy i myję pierwsze zęby, nie zdawałam sobie sprawy z jego odrębności. Ciągle wydawało mi się, że jest jakąś emanacją mnie, moją odnóżką, nad którą – nie wiedzieć czemu – coraz bardziej tracę kontrolę. I to tak mnie bolało, że nie potrafiłam cieszyć się z faktu, że wyrasta na wspaniałego, wrażliwego i mądrego chłopca.

Brak zaufania do życia

Kontrola stała się jednym z najpopularniejszych sposobów uśmierzania bólu istnienia. Jedną z przyczyn anoreksji jest to, że cierpiące na nią osoby pragną odzyskać poczucie kontroli, choćby nad własnym ciałem. Niejedzenie lub dozowanie sobie pożywienia to prosty sposób, żeby wygospodarować dziedzinę – nawet jeśli jest to jedynie waga włas­nego ciała – na którą ma się wpływ. W czasach wszechogarniającego nas niepokoju i poczucia, że coraz więcej rzeczy dzieje się daleko ponad naszymi głowami, w tej epoce, którą wybitny indyjski antropolog Arjun Appadurai nazywał czasami śmiertelnej niepewności, świadomość, że o czymś mimo wszystko decydujemy, jest bardzo potrzebna. Kojący wpływ, jaki nam daje poczucie kontroli, okazuje się jednak tylko pozorem. Pięknie na ten temat pisał Ryszard Kulik, psychoterapeuta i piewca filozofii głębokiej ekologii, uczeń Janusza Korbela, jednego z prekursorów myśli ekologicznej w Polsce. „Przymus kontroli zasadza się na braku zaufania do życia. Czas więc otworzyć się na to, co jest, przestać się bać i zaczerpnąć pełny oddech […], pozwolić sobie, dopuś­cić to, co w sposób naturalny chce się przejawić, i przyjąć to takim, jakie to jest. Pogodzić się z dzikimi rzekami, z martwymi drzewami, z wilkami, z kornikiem, z puszczą, która ma własną mądrość i nie potrzebuje naszych zawodnych koncepcji”. Ja bym jeszcze dodała: z tym, że wasze dziecko nie jest punktualne, że ma bałagan w pokoju i że nie marzy o tym, żeby powtórzyć waszą ścieżkę życiową. Że jest sobą, a nie waszą kopią. Kulik na końcu tej wyliczanki tłumaczy, że musimy także pogodzić się z własnym przemijaniem: „Uwolnić się od przymusu kontroli to pogodzić się ostatecznie z życiem, przyjąć je takim, jakie ono jest, i ze spokojnym umysłem czerpać z jego bogactwa, trwając w prostocie, skromności i powściągliwości tak naturalnie, że nawet nie ma potrzeby nazywania tego stanu w jakikolwiek sposób”. Carrère w swojej książce Yoga zaleca podobne podejście. Pisze o medytacji: „Chodzi o to, żeby usiąść nieruchomo, w ciszy i skupić się na oddechu, być uważnym na wszystko, co przecina nasze pole świadomości, obserwować to, ale nie oceniać, niczego nie oczekiwać, wyzbyć się potrzeby kontroli, odpuścić”. Tylko jak osiągnąć taki stan poza kursem medytacyjnym vipassany? Carrère wielokrotnie podkreśla, że joga znacznie wykracza poza pros­ty zestaw ćwiczeń. Podobnie było z jego książką, która pierwotnie miała być „małą i miłą książeczką o jodze”, ale finalnie też „wykroczyła poza” i stała się, jak to zwykle u Carrère’a bywa, opowieścią o nim samym, z jogą jako lejtmotywem. Kiedy jednak zakładał jeszcze, że pisze książkę wyłącznie o jodze, wymyślił sobie kilka zdań do umieszczenia na czwartej stronie okładki. Podobno miały brzmieć tak: „To, co nazywam jogą, nie jest tylko zdrową gimnastyką, którą tak wielu z nas uprawia, ale całym zespołem praktyk mających na celu poszerzenie i ujednolicenie świadomości. Joga pokazuje nam, że jesteśmy czymś więcej niż nasze małe, wiecznie zagubione, rozdrobnione i wystraszone »ja«. I że do tego czegoś więcej możemy mieć dostęp. Prowadzi tam droga, którą inni przed nami przebyli i mogą ją nam wskazać. Jeśli prawdą jest to, co opowiadają, warto nią podążać”. Niemal takiej samej odpowiedzi udziela Kulik: „Założenie bowiem jest takie, że nasze małe »ja« jest złudzeniem, któremu ulegamy, jest z gruntu czymś nieprawdziwym. Oczywiście wierzymy w nie i identyfikujemy się z nim, jednak wielu z nas ma intuicyjne przekonanie, że jest coś więcej, że nasza prawdziwa istota wykracza poza te ciasne ramy”.

Pogodzić się ze światem

W pięknym eseju Czesława Miłosza o poezji Wisławy Szymborskiej, zatytułowanym Poezja jako świadomość, możemy znaleźć podobne zagadnienia, które w swoich naukowych tekstach poruszał Appadurai. „Właściwe naszemu stuleciu jest też przejęcie się kruchością naszej cieles­nej egzystencji” – pisał Miłosz. Cytował również, a raczej parafrazował, fragment wiersza Szymborskiej Tortury, który jego zdaniem właśnie o tym opowiada: Nic się nie zmieniło. Ciało jest bolesne bo dusza jest Sama dla siebie obca, nieuchwytna, raz pewna, raz niepewna swojego istnienia, podczas gdy ciało jest i jest i jest i nie ma gdzie się podziać. Zwrócił jednak uwagę, że poezja Szymborskiej, mimo przepełniającego ją smutku, „ofiarowuje nam świat, w którym można oddychać. Dzieje się tak chyba głównie dzięki obiektywizacji posuniętej tak daleko, że »ja« z jego osobistym przygnębieniem zostaje całkowicie wyłączone i odbywa się gra dająca nam poczucie ogromnej wielokształtności i wspaniałości, pomimo wszystko, ludzkiego istnienia”. Wyzbyć się egoizmu, pogodzić ze światem. Złączyć swoją własną, jednostkową świadomość z czymś daleko szerszym i większym. Rozpuścić się w człowieczeństwie i tym samym wejść na wyższy jego pułap. Tak bardzo tego potrzebuję: jako człowiek, jako matka. Nie myślałam, że dojdę do tego poprzez zainteresowanie jogą i znajomość ze starym egocentrykiem oraz czarusiem, jakim jest Emmanuel Carrère. Nie spodziewałam się, że od potrzeby całkowitej kontroli wszystkiego tak blisko jest do wyzbycia się potrzeby kontrolowania czegokolwiek. Jeszcze tego nie osiągnęłam, jeszcze męczę się i pocę nad swoją utthita parśvakonasaną, ale sama świadomość, że można inaczej, daje mi nadzieję. Coraz częściej potrafię się cieszyć z sukcesów mojego syna, a jego porażek nie przyjmować jako własnych błędów. Pozwalam mu być tym, kim jest. Okazało się, że mamy jednak wspólną pasję: pisanie. Doszliśmy do niej zupełnie różnymi drogami – mamy inną wrażliwość i gust. Cieszę się, synku, że jesteś sobą. Sobą, nie mną. Każde z nas ćwiczy życie na własny rachunek.

Sławomir Mrożek, Diogenes Verlag AG – rysunek z archiwum, nr 913/1962 r.
Sławomir Mrożek, Diogenes Verlag AG – rysunek z archiwum, nr 913/1962 r.

Korzystałam z książki Emmanuela Carrère’a Yoga, P.O.L., Paryż 2020; tekstu Ryszarda Kulika X zasada ekologicznego „ja”: pozwolić Życiu żyć opublikowanego na stronie ekopsychologia.edu.pl i eseju Czesława Miłosza Poezja jako świadomość opublikowanego w Tekstach Drugich. Teoria literatury, krytyka, interpretacja, 1991, nr 4 (10), 5–7.

Czytaj również:

Zapanuj nad swoim przeznaczeniem Zapanuj nad swoim przeznaczeniem
Promienne zdrowie

Zapanuj nad swoim przeznaczeniem

Paramahansa Jogananda

Pokusy i złe nawyki często stają nam ­na drodze do szczęścia. Ale można z nimi walczyć. Wystarczy zrozumieć, jakie mechanizmy stoją za podejmowaniem niewłaściwych działań. Przyda się też wiara w siebie i trochę silnej woli.

1

Kimkolwiek byłeś do tej pory, jes­­teś również teraz. Utajonymi, niewidzialnymi śladami swoich uczynków zadecydowałeś o skuteczności i sile obecnych działań.

Czytaj dalej