Opiekuńczą intencję odnajdujemy w idei czułego narratora Tokarczuk, a także w myśli niektórych filozofów i nauce Buddy.
Gdzie można spotkać opiekuna? W domu, w rodzinie, ale też w religii oraz filozofii. W każdej z tych dziedzin z opiekunami jest aktualnie krucho – może nie beznadziejnie, ale krucho z pewnością. Kobiety w naszym kręgu kulturowym coraz częściej rezygnują z realizowania w życiu archetypu opiekunki, chyba że opiekują się sobą nawzajem, motywowane feministyczną ideą siostrzeństwa. Na rewolucyjnej fali emancypacji do głosu dochodzi jednak raczej archetyp wojowniczki. Mężczyźni – jak od dłuższego czasu twierdzą Zimbardo oraz inni psycholodzy – są słabi i coraz słabsi, coraz bardziej ulegli i pozbawieni poczucia sensu życia, tymczasem opiekun powinien dawać poczucie bezpieczeństwa m.in. dzięki sile charakteru (a także dzięki mądrości i doświadczeniu). Jednak najważniejszą cechą odróżniającą awatary archetypu opiekuna czy opiekunki od awatarów innych archetypów (np. mędrca czy mistrza) jest intencja niesienia pomocy w cierpieniu.
Opiekun zabezpiecza nas przed cierpieniem lub pomaga nam przez nie przejść. Poznajemy go od razu po tym, co mówi, ale przede wszystkim po tym, jak mówi – czule, ze zrozumieniem dla trudnej sytuacji odbiorcy przekazu. W przypadku opiekuna mówienie jest przede wszystkim działaniem pomocowym. Takiego przekazu nie pomylimy z chłodnymi pouczeniami mistrzów intelektu.
Większość filozofów nie wypowiada się z opiekuńczą intencją. Opiekunami bywali nieliczni stoicy, mistrzowie życia, którzy swoimi zapiskami chcieli pomóc innym, konkretnym osobom. Większość filozofów to autorytarni mędrcy przemawiający do całej ludzkości lub do całego narodu, ewentualnie intelektualni awanturnicy krytycznie zwracający się przeciwko tradycji, z której się wyłonili. Tymczasem opiekun stoi na przeciwległym biegunie sporu między dogmatykami i rewolucjonistami tego rodzaju. Spór nie jest dla niego priorytetem, gdyż zależy mu przede wszystkim na niesieniu pomocy w cierpieniu poszczególnym ludziom. Dlatego opiekunów i opiekunki odnajdujemy częściej w religii.
W czasie upadku moralnego autorytetu Kościoła katolickiego (w Polsce przyjmującego postać upadku autorytetu episkopatu oraz mitu wielkiego Jana Pawła II) zrozpaczeni i samotni zwracają się ku bezpośredniemu kontaktowi z Jezusem poza instytucjami bądź ku filozofii Wschodu, zwłaszcza ku buddyzmowi. Okazuje się to zupełnie naturalne, kiedy zrozumiemy, że tym, czego poszukujemy w religii, przede wszystkim jest właśnie opieka, duchowa pomoc w pokonaniu cierpienia. Tym zajmował się Budda i tym zajmują się buddyści, których pouczeń oraz instrukcji medytacyjnych słuchamy na YouTubie. Dlaczego filozofia zachodnia jest w kryzysie? Moim zdaniem wcale nie dlatego, że wypiera ją praktyka technologiczna i wszechobecne rachowanie, którym straszył Europejczyków na początku XX w. filozof Martin Heidegger, lecz dlatego, że filozofowie bardzo rzadko bywali opiekunami ludzkości. O wiele częściej byli pouczającymi mędrcami, zapalonymi krytykami lub twórcami nowych pojęć, ludźmi pióra i ludźmi intelektu, ale nie ludźmi ducha.
Zapotrzebowanie na filozofię jako duchową opiekę nad cierpiącymi wcale nie maleje, tyle że niewielu filozofów potrafi sprostać temu zadaniu. Pośród nielicznych pozytywnych przykładów w tradycji zachodniej można wymienić Epikteta, Marka Aureliusza, na którego powołuje się popularny autor kryminałów Marek Krajewski, czy Senekę. Pomoc nieśli także epikurejczycy. Chrześcijanom pomagał Pascal. Ponadto należy wspomnieć Arthura Schopenhauera – przypadek osobny, pesymistę i mizantropa, który wielu ludziom niesie paradoksalne pocieszenie bez nadziei. Duchową schedę po nim można później odnaleźć u Émile’a Ciorana czy Michela Houellebecqa. Z kolei stoicyzm wciąż jeszcze budzi zainteresowanie, ponieważ jako jeden z niewielu prądów filozoficznych w pewnym sensie sprostał zadaniu w perspektywie uniwersalnej. Oczywiście buddyzm wiedzie prym w opiece duchowej, gdyż jego istotny przekaz – cztery szlachetne prawdy – został sformułowany dokładnie z pozycji mistrza-opiekuna, którym był Budda. Cały buddyzm jest przeniknięty opiekuńczą intencją. Święty bodhisattwa nie znika w nirwanie, lecz powodowany współczuciem powraca w kolejnych wcieleniach w kole samsary, przyjmuje cierpienie narodzin i śmierci, aby pomóc ludziom w cierpieniu. Dlatego popularność buddyzmu w epoce kryzysu reprezentacji archetypu opiekuna rośnie i zapewne będzie rosła. A kiedy archetyp wchodzi w kryzys, zmieniają się awatary.
Archetyp opiekuna pobrzmiewa też we wprowadzonej ostatnio przez Olgę Tokarczuk kategorii czułego narratora. Intencja opiekuńcza w sztuce rzadko kiedy pojawia się na pierwszym planie, ale w sztuce zaangażowanej społecznie i ekologicznie – a taka sztuka powstaje i jest promowana w dobie kryzysu pandemicznego, gospodarczego oraz klimatycznego – niewątpliwie daje o sobie znać.
Dlaczego filozofia wciąż istnieje? Dlaczego istnieje myśl humanistyczna? Przecież triumf posthumanizmu został już ogłoszony jakiś czas temu, podobnie jak absolutna cywilizacyjna dominacja technokracji. Otóż racją istnienia zarówno filozofii, jak i szerzej, humanistycznej wrażliwości w sztuce literackiej – podobnie jak racją istnienia religii – jest zakorzeniona głęboko w ludzkiej naturze potrzeba znalezienia kogoś, kto pomoże nam żyć, kto nas poprowadzi przez trudy egzystencji i zniweluje obecne w niej cierpienie. Posthumaniści nie są zainteresowani odpowiadaniem na tę potrzebę, ponieważ zaspokajanie potrzeb ludzkich nie stanowi dla nich priorytetu, z kolei technologia jest narzędziem wykorzystywanym również do celów opiekuńczych, bo umożliwia lepszą opiekę medyczną oraz powszechną zdalną komunikację. Idea czułego narratora Olgi Tokarczuk – o ile ją rozumiem – stanowi próbę wprowadzenia opiekuńczej intencji do sztuki literackiej. Jesteśmy świadkami
odradzania się archetypu opiekuna w nowych okolicznościach i w nowych obszarach kultury. Transformacja nie odbywa się jednak bez bólu.
Feministyczne siostrzeństwo wchodzące w miejsce roli społecznej wyznaczonej kobiecie przez patriarchat to przede wszystkim zmiana trajektorii opieki. Ta zmiana wywołuje głębokie konsekwencje w relacjach intymnych między płciami. Kobiety coraz częściej nie akceptują ról społecznych narzuconych przez tradycję. Z kolei mężczyźni wpadają w osamotnienie lub w formy kompensacyjne – radykalizują się w patriarchalnie pojętej męskości lub, przeciwnie, poszukują w sobie kobiecości, która rzekomo ma ich uratować.
Wraz z kulturą zmieniają się rytuały. Ślub coraz częściej nie polega już na złożeniu sobie nawzajem przysięgi przed ołtarzem czy przed urzędnikiem państwowym, lecz na obopólnym usunięciu konta na Tinderze. Słuchanie wykładów mistrzów duchowych na YouTubie zamiast wizyt w kościele to symptom głębokiej transformacji kulturowej, której rdzeniem jest kryzys reprezentacji archetypu opiekuna. Transformacja przestrzeni awatarów, pojawianie się nowych opiekunów i nowych idei, dla których opiekuńcza intencja jest istotna, pozwala jednak na ostrożny optymizm. Konstruktywne wyjście z kryzysu – jeśli w ogóle nastąpi – będzie polegało na tym, że po okresie negatywności, po oczyszczającej rewolucji, której niekorzystnymi efektami ubocznymi są eskalacja poczucia osamotnienia oraz utrata przez wielu poczucia bezpieczeństwa, opiekunowie i opiekunki powrócą, a wraz z nimi być może powróci poczucie czułej wzajemnej przynależności.
Wszystko to zresztą dzieje się równocześnie, nie żyjemy wszak w linearnej historii, lecz w kłączu. Historia jest antagonistką herstorii, a poza rewolucją obyczajową doświadczamy przebiegającej w tym samym czasie kontrrewolucji obyczajowej. W procesie, w którym przyszło nam żyć, na każdą akcję odpowiada reakcja. Wszystko jest tylko akcją i reakcją, także milczenie, także niedziałanie, co okazuje się jasne, kiedy tylko przyglądamy się temu bliżej.