Po 1/8 finału Po 1/8 finału
i
zdjęcie: Jonathan Petersson/Unsplash
Promienne zdrowie

Po 1/8 finału

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Jako porządny stoik oddaję moje teksty ze sporym wyprzedzeniem, więc w chwili, gdy ten do Państwa trafi, będziemy już na etapie półfinału. Z perspektywy tygodnia chciałbym jednak spojrzeć wstecz, na mecze 1/8 finału. Zdarzyło się tam wiele stoickich rzeczy, które bynajmniej nie dezaktualizują się, bo dotyczą przecież idei sportu w ogóle.

Mówiąc krótko, ze stadionową zwięzłością: Chorwacja, Szwajcaria, Ukraina – to był duch! To była walka, to były mecze! Dużo jest dzisiaj krytyki współczesnego sportu (często zasłużonej), ale cały czas są też jasne chwile. Na przykład teraz, na tym świetnym Euro. Dużo jest dyskusji o polityce w sporcie lub o tym, czy piłkarze nie zarabiają za dużo. I słusznie, trzeba o tym rozmawiać. Ale cały czas wraca ten moment, kiedy wszystko zostaje w szatni i okazuje się, że to nie zarobki i nie polityka grają. 

Stoicyzm uczy, że głowa jest najważniejsza, że wszystko rozstrzyga się w psychice i duszy. Ta zasada często jest opacznie rozumiana, a nawet wulgaryzowana. Ale na sportowym boisku wciąż ją widać – to jest nie tylko „piękno sportu”, ale też świetny przykład stoickiej postawy. Bo oto jest Chorwacja, która przegrywając 1:3 z najlepszą chyba (jak na razie!) drużyną turnieju, podrywa się do walki i doprowadza do remisu. Oto Szwajcaria, która przegrywa dwoma bramkami z mistrzami świata, a potem odsyła ich do domu. Oto Ukraina, która walczy do końca i w ostatniej minucie dogrywki strzela zwycięską bramkę faworyzowanej Szwecji. Nie da się zaprzeczyć, że nie byłoby tego wszystkiego, gdyby zawodnicy nie „odkliknęli” sobie w duszy na tym profilu najbardziej zaufanym, że nie poddają się, walczą, idą naprzód. Brzmi banalnie, a przecież to jest ten magiczny i najświętszy moment, nieprzetłumaczalny na żaden z języków, w którym gdzieś w samym środku, bez słów i pojęć decydujemy, na którą kartę postawimy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Niech więc duch nasz będzie taki, jaki był duch Luki Modricia, w chwili, gdy podrywał zespół Chorwacji do ataku przeciwko Hiszpanii. A niech nie będzie – sorry, ale muszę to powiedzieć – jak duch polskiego piłkarza Płachety, który mając na karku prawie 13 lat mniej niż Modrić (sic!) i zaledwie kwadrans biegania w nogach, w krytycznym momencie odpuścił krycie Claessona, bo mu się po prostu nie chciało za nim pobiec – sekundy później Szwed strzelił bramkę kończącą przygodę Polaków z Euro. 

Nie chcę hejtować i w ogóle, ale może PZPN powinien przestać wystawiać polską reprezentację do międzynarodowych zawodów, skoro im się nie chce grać? Oglądanie polskiej drużyny powoduje depresję i buduje w nas poczucie, że „źle, źle zawsze i wszędzie”, co słychać nawet w komentarzu Szpakowskiego, który gada tak, jakby tylko czekał, kiedy już będzie można powiedzieć „koniec złudzeń, koniec marzeń, koniec myślenia o czymkolwiek”. Nasz naród, udręczony COVID-em, walczący ze swoimi demonami, nie potrzebuje słuchać takich rzeczy. Musimy dbać o swoje zdrowie psychiczne. Zawodowi sportowcy zarabiają miliony, ale mają dawać milionom inspirację, wzmocnienie, przykład czarno na białym (czy na zielonym), że kartę zawsze można odwrócić, że duch ludzki może „przeciwne losy zwyciężać”. To właśnie dostajemy, kiedy oglądamy mecze Chorwatów, Szwajcarów czy Ukraińców – co wszystkim Państwu polecam. A w sobotnim meczu Czechy–Dania to nawet nie wiem, któremu sąsiadowi będę kibicował, bo obie drużyny wymiatają. 

Czytaj również:

Ludzkie oblicze Boga Ludzkie oblicze Boga
Przemyślenia

Ludzkie oblicze Boga

Mateusz Demski

Bóg objawił się w Neapolu. Był rok 1984, stadion SSC Napoli, oszalały tłum 85 tys. kibiców witał Diega Armanda Maradonę. Uzurpowanie sobie przez niego praw do boskiego tronu jest o tyle na miejscu, że stał się on dla neapolitańczyków kimś więcej niż idolem. Fenomen tego utalentowanego Argentyńczyka, który odszedł z legendarnego FC Barcelona, aby zasilić szeregi lekceważonego przez wszystkich klubu, wykraczał ponad normę. Jedna z anegdot głosi, że przebił on popularnością Jezusa, a jego zdjęcia z dorysowaną aureolą w wielu domach zastępowały wizerunki Madonny z Dzieciątkiem. Według innej pogłoski uwielbienie posunęło się jeszcze dalej – doczekał się kościoła swojego imienia, a próbki jego krwi wprowadzano do lokalnych świątyń jako relikwie. Futbol w Neapolu to nie przystawka do piwa. To składowa codzienności, religia, która nadaje sens życiu. To trybunał odwoławczy dla prostego ludu.

Czytaj dalej