Nawyki: a więc rzeczy, które robimy regularnie, schematy, według których postępujemy, nie zastanawiając się nad nimi codziennie, nie ucząc się ich ciągle od nowa. Są one najmocniejszym wehikułem, dzięki któremu możemy zrobić coś w życiu albo stać się kimś innym. Czy to będzie sport czy abstynencja, czy nauka języka, czy bycie dobrym ojcem albo stoikiem – nie ma lepszej drogi, niż działać regularnie, nawykowo. Można nawet powiedzieć więcej: czym jesteśmy? Jesteśmy tym, co robimy regularnie. A dokąd zmierzamy? Zmierzamy tam, dokąd prowadzą nas nawyki.
„Myśli stają się słowami, słowa czynami, czyny nawykami, nawyki charakterem, a charakter – staje się naszym przeznaczeniem”.
Nawyki są więc sposobem, w jaki sterujemy swoim przeznaczeniem. I w tym sensie są absolutnie kluczowe.
Teraz matematyka. Kwadrans dziennie spędzony na nauce języka to się wydaje niewiele, ale jak się go scałkuje po roku – to już mamy czyste 90 godzin spędzonych nad słówkami. I to jest dokładnie te 90 godzin, wzięte niemal „znikąd” (bo czymże jest kwadrans dziennie?), które odróżnia nas od tych, którzy tych 90 godzin się nie uczyli. Co razem daje już 180 godzin.
To arytmetyka czasu, ale istnieje też arytmetyka wysiłku, która jest jeszcze ważniejsza. Jeżeli mam nawyk robienia tych słówek codziennie, to nie muszę się codziennie zastanawiać, czy mam je robić, czy nie. Nie muszę codziennie tworzyć świata od zera. Praktyka pokazuje, że to jest moment krytyczny, że to właśnie on odróżnia tych, którym się coś udało, od tych, którym nie wychodzi. Sam mam tu sporo doświadczenia: nawyk biegania (10 lat), nawyk niepicia alkoholu (11,5 roku) i wiele innych. Prawda jest taka, że przebiegnięcie kilkunastu kilometrów albo niewypicie piwa to prosta sprawa. Trudne jest podjęcie decyzji, że tak właśnie chcę zrobić: biegać albo nie pić. Ta decyzja jest tak trudna, że praktycznie nie da się jej codziennie podejmować od nowa. To znaczy, można próbować, ale skończy się to niebieganiem albo wypiciem. Tę decyzję trzeba zrzucić z siebie, delegować ją. I właśnie od tego jest nawyk, który podejmuje ją niejako „za nas”.
Stworzenie nawyku, wejście weń, wejście w rytm, nauczenie się go – to niemały wysiłek. Przede wszystkim psychiczny. To nie jest byle co, wyrwać nowy nawyk z niebytu, podnieść go z nieistnienia i puścić w ruch. Jak każdy akt twórczy jest on trudny. Siłą bezwładności, siła „ciążenia” ku staremu, by zostać jednak przy tym, co było, by nie zaczynać, jest ogromna. Nie wolno zakładać, że nowe nawyki powstaną w nas ot tak. To zawsze jest wysiłek, nierzadko na kilka podejść. To jest niejako „inwestycja”, którą trzeba zrobić, żeby później móc z niej korzystać.
I jak z każdą inwestycją, im wcześniej ją zrobimy, tym lepiej. Ze zbudowaniem odpowiednich nawyków nie wolno czekać, bo im starsi jesteśmy, tym trudniejsze to będzie, a na pewnym etapie okaże się zgoła niemożliwe. Jedyne, na co będziemy mieć kiedyś siłę, to trzymać się nawyków poprzednio stworzonych. Zrobienie nowych już nas przerośnie. Cała rzecz więc w tym, żeby te bazowe, gotowe nawyki były jak najlepsze. Im starsi bowiem jesteśmy, tym mocniej nas one określają.