Czy to prawda, że stoickie decyzje są zawsze obiektywne i niepodatne na żadne wpływy zewnętrzne? Czy umysł stoika jest wyabstrahowany z rzeczywistości?
Jeden z częstych stereotypów na temat stoicyzmu czy po prostu złośliwość, jakich mu się nie żałuje, brzmi mniej więcej tak: „Wy, stoicy, uważacie, że człowiek jest oderwany od realiów, że jest czystym duchem, idealnie logicznym umysłem, który unosi się nad wodami i który na ziemskie życie spogląda z oddali. Zakładacie idealnie wolną wolę, na którą nic nie wpływa, zakładacie, że ludzki rozum jest w pełni algebraiczny. Co oczywiście się kupy nie trzyma i są na to odpowiednie badania”.
Fajny ten zarzut. Taki zupełnie w płot. Bo nikt tak nie twierdzi, a na pewno nie twierdzą tak stoicy. Oni mówią raczej coś odwrotnego: chodzi właśnie o to, żeby zrozumieć i stale pamiętać, że wszystkie nasze decyzje podejmuje się w ramach i na podstawie faktów, okoliczności i uwarunkowań. Moje plany, pomysły i przedsięwzięcia nie biorą się znikąd, przeciwnie, biorą się właśnie z tego substratu, z tych danych początkowych, jakimi są fakty i okoliczności. To ja dokonuję ostatecznego wyboru i ja podejmuję decyzję, owszem, ale nie podejmuję jej z powietrza, tylko na podstawie tego, co wiem i co jest mi dostępne.
Prosty przykład. Od dwóch lat trzymam się twardego planu, żeby starać się pisać jak najlepsze felietony do rubryki Głos stoika (Państwo oceniają) i żeby starać się nie spóźniać z ich oddawaniem do publikacji (redakcja zna cnotę wyrozumiałości). Nikt mnie oczywiście do tego nie zmusza, ale też nie jest czymś zupełnie niespodziewanym, że akurat takie plany się w mojej głowie gnieżdżą. „Przekrój” jest najlepszym polskim kwartalnikiem, ja jestem autorem piszącym po polsku o stoicyzmie. Nie ma tu konieczności, ale nie ma też większego zaskoczenia. Kiedy byłoby zaskoczenie? Kiedy okazałoby się, że zaistniał w mojej głowie zamiar zostania burmistrzem Santa Clara na Kubie. Albo gdybym zapragnął być drugim – po Dżügderdemidijnie Gürragczaa – mongolskim kosmonautą. Albo chociaż baletnicą.
Plany, marzenia i aspiracje nie biorą się bowiem z kosmosu, nie biorą się znikąd. I tak samo znikąd się nie biorą decyzje, które podejmujemy. Weźmy przykład mniej trywialny. Znana jest opowieść o tym, że według badań sędzia będący tuż po posiłku przysłuchuje się sprawom uważniej i częściej wydaje łagodne wyroki niż ten, który jest głodny i tylko wygląda obiadu czy fajrantu. Opisana sytuacja bywa często wykorzystywana jako argument przeciwko wolnej woli: „Mówicie, że człowiek jest racjonalny – a wystarczy, że spadnie mu glukoza we krwi i cała racjonalność wylatuje oknem”. Tyle tylko, że stoicy wcale nie mówią, że człowiek jest czystą, abstrakcyjną racjonalnością! Nie chodzi im o to, żeby udawać, że jesteśmy w naszych decyzjach niezależni od warunków zewnętrznych, ale właśnie o to, żeby odważnie przyznać, gdzie i na którym froncie się znajdujemy! Chodzi o to, żeby być samoświadomym i żeby nie ukrywać naszego uwikłania. Tylko w ten sposób będziemy w stanie decydować lepiej, mieć czystsze zamiary i działać skuteczniej. Zaprzeczanie prowadzi donikąd. Racjonalność stoicka nie polega na udawaniu, że jestem alfą i omegą w każdej dziedzinie, ale właśnie na uczciwym wzięciu pod uwagę tysięcy czynników, od których zależę. W tym racjonalność, w tym wolność. I w tym uczciwość – jak w przypadku tego sędziego, który powinien wiedzieć, że pusty żołądek obciąża szalę sprawiedliwości.
Bo owszem, ostatecznie rzecz biorąc, każda moja decyzja jest moja. Każda należy do mnie. Jeżeli zechcę podjąć jakąś decyzję, to nikt mnie nie zmusi, bym podjął inną. Ale to ja jestem za nią odpowiedzialny. A ta odpowiedzialność polega między innymi na tym, że mam obowiązek zebrać, włączyć i wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności. Nie tylko te, które dotyczą samej sprawy, ale też te, w które uwikłany jestem ja sam jako osoba decyzyjna. Każdy z nas jest takim sędzią z pustym żołądkiem. Zapominanie o tym, że bywamy głodni, nie prowadzi do niczego dobrego.