Z punktu widzenia stoika podstawowy problem z drugim człowiekiem i społeczeństwem w ogóle jest taki, że, mówiąc najkrócej, inni ludzie są poza naszą kontrolą. Nie odpowiadam, nie decyduję, nie mam rozstrzygającego głosu w tym, co robią inni. Stąd też, zgodnie ze stoicyzmem, myśli i zachowania innych nie powinny być dla mnie przedmiotem specjalnego zainteresowania (przynajmniej moralnego). Jak żyć w takim razie? Odciąć się od ludzi? Toż to absurd.
Gdzie szukać wyjścia z sytuacji? Relacyjność to podstawa. Przedmiotem naszego możliwego działania nie jest bowiem drugi człowiek jako taki, ale nasza z nim relacja. A tutaj mamy większe pole manewru, bo relacja jest z definicji dwustronna (te, które są jednostronne, to nie są żadne relacje, tylko wampiryzm emocjonalny) – ja trzymam jej jeden koniec, a strona przeciwna drugi. I co z tego wyjdzie, to już zależy od nas obojga.
Tutaj świetne zastosowanie znajduje znana maksyma Epikteta, że każda rzecz ma dwa końce: jeden, za który można ją unieść, i drugi, za który nie. Jak to działa w tym przypadku? Wiadomo: relacja jest piłeczką, którą odbijamy oboje – nie jestem w stanie zmusić drugiej strony do udziału w tej grze, mogę jedynie sam grać tak jak chcę i potrafię. Co drugi człowiek zrobi z piłką, którą mu rzucę, na to nie mam wpływu.
Oczywiście, teoria swoje, a praktyka swoje. Niby wiadomo, jak to robić: jeśli się chce być kochanym, to kochać, jeśli się chce mieć przyjaciół, to trzeba samemu być przyjacielem dla nich, trzeba w pierwszym rzędzie dawać, a dopiero potem brać i tak dalej. Ale, jako się rzekło, praktyka sobie. Szczególnie, że ta praktyka rozciąga się w czasie, a jednym z większych wyzwań jest to, co się dzieje, kiedy ta druga strona zmienia się, przebudowuje swoje życie, staje się zgoła kimś innym. Taka zmiana okazuje się często krytycznie ciężka i bywa, że relacja nie wytrzymuje tego typu próby. Okazuje się często, że łatwiej zerwać relację, niż się z tym pogodzić. To jest jedna z najtrudniejszych rzeczy: pogodzić się z tym, że ta druga osoba, które tę piłeczkę odbija, jest już inną osobą niż ta, z którą zaczęliśmy odbijać.
Ale pogodzić się trzeba, bo trudno wyobrazić sobie zdrową relację czy to z przyjacielem, czy to z bliską osobą bez dawania im przestrzeni na wzrost, zmianę, ewolucję. I tu znów działa Epiktet: jeżeli zależy nam na tej relacji, musimy pamiętać, że nie mamy wpływu na to, że ta druga osoba, która piłeczkę odbija już któryś rok za rokiem, zmieni się w kogoś innego. Co więcej, musimy też brać pod uwagę, że tej osobie nie będzie się pewnie podobać, że my pamiętamy jej „poprzednią wersję”. Ale i na to też nie mamy wpływu.
A w międzyczasie, kiedy zajmowaliśmy się akurat tamtą relacją, na innych frontach zdążyło się już zmienić sto rzeczy. Nad pięcioma innymi relacjami zawisły znaki zapytania, dziesięć innych osób otworzyło nowe rozdziały życia. Te pożary są i będą nieustające – tak to się właśnie kręci. Sprawy międzyludzkie – na każdym poziomie, kręgu i szczeblu – to jest nieustanne źródło wyzwań, zagadek i rozkminy. Aż chciałoby się powiedzieć na koniec, że te teorie antropologiczne, które mówią, że człowiekowi być może po to właśnie mózg wyewoluował, żeby śledzić i analizować całą tę feerię barw międzyludzkich odcieni, cóż, te teorie… brzmią przekonująco.