
Zamiast narzekać na korki w mieście, tysiąc e-maili, na które trzeba odpowiedzieć, czy fabułę ostatniego odcinka Gry o tron, pakuj lepiej kask, wygodne spodnie i jedź w Bieszczady. Jest szansa, że zasięgu po prostu nie będzie, a widoki z Przełęczy Orłowicza najlepiej ogląda się z siodła.
Konie jedzą śniadanie o siódmej. Sypiemy owies do wiader i ruszamy w stronę pastwiska – towarzystwo za ogrodzeniem już czeka, uszy postawione, wzrok skupiony. Karmienie to też pora na pierwsze oględziny, czy nikt w nocy nie zgubił podkowy, czy nic nikogo nie boli. Szemkel podchodził jakby trochę sztywno, ale okazuje się, że to tylko zakwasy. Santana ma zadrapanie na zadzie – pewnie od kopyta, jest nowa i stado jeszcze nie całkiem ją zaakceptowało. Olza właśnie skończyła jeść i zaczyna wędrować – a może inny koń dostał coś lepszego? Pilnujemy, żeby każdy zjadł swoją porcję. Sio, Olza.
Między siódmą a dziewiątą rano oporządzają się ludzie. W sakwie miejsce na najpotrzebniejsze rzeczy: apteczkę, kantar, uwiąz, szczotkę i kopystkę – dla konia, wodę, kanapki, scyzoryk i czołówkę – dla jeźdźca, do tego coś w razie deszczu –