Przygotowując ten tekst, postanowiłem oddać głos artystom, którzy nadal aktywnie i nieustająco kreują mózgowe światy. Jednak bez krótkiego historycznego szkicu trudno jest pójść dalej, dlatego zamykamy oczy i przenosimy się myślami do Bydgoszczy w roku 1991.
Działa tam prężnie Szkoła bydgoska (założona przez Krzysztofa Grusego, Stanisława Stasiulewicza i Zbigniewa „ZbyZiel” Zielińskiego), a w galerii BWA pokazywana jest wystawa pt. Świetlica, w czasie której Szkoła bydgoska zainicjowała dyskusję na temat Organizowania Się. W końcu Piotr Różycki i Rafael Budzbon podjęli się utworzenia tzw. Świetlicy Artystycznej Trytony, która jeszcze nieoficjalnie, ale rozpoczęła swą działalność w sylwestra 1991 r. przy ul. Krętej 3, tym samym stając się istotnym miejscem dla środowisk niezależnych muzyków, później kreujących scenę yassową. Swego czasu Trytony odwiedzał m.in. Allen Ginsberg (1926–1997).
Niemal w tym samym czasie powstaje zespół o nazwie Trytony, w którego skład wchodzą: Tomasz Gwinciński (gitara), Sławek Janicki (kontrabas) i Jacek Buhl (perkusja), z okazjonalnym udziałem trębacza Andrzeja Przybielskiego (1944–2011). Niestety w 1993 r. klub Trytony zostaje zamknięty, później Sławek Janicki opuszcza także grupę Trytony. W następnym roku Janicki i Jacek Majewski, po wielu zawirowaniach, otwierają 30 marca 1994 r. nowe miejsce pod nazwą F.R.G.S. MÓZG – Fabryka Rzeźb Gadających Ze Sobą, Mózg.
Mózg od samego początku przyciągał dużo środowisk artystycznych, poczynając od działań muzycznych, literackich, fotograficznych, plastycznych, po teatralne, filozoficzne czy performatywne. To Mózg w latach 90. przyciągał największe w Polsce grono reprezentantów yassu (nowego odłamu muzyki improwizowanej), a do dziś na jego scenie wystąpiła niezliczona ilość artystów zarówno z kręgu polskiej, jak i światowej awangardy.
Tomasz Gwinciński – gitarzysta, perkusista, kompozytor filmowy i teatralny, założyciel zespołu Trytony. Współtworzył scenę yassową m.in. z Tymonem Tymańskim, Jerzym Mazzollem i Mikołajem Trzaską.
Jak doszło do założenia Świetlicy Artystycznej Trytony i jaka kryła się za tym idea?
Przyjechałem ze Stanów Zjednoczonych w czerwcu 1991 r. i miałem pomysł, aby stworzyć coś na miejscu w Bydgoszczy – zespół. Wcześniej, przed wyjazdem do USA, już grałem w początkowej fazie zespołu Miłość z Tymonem Tymańskim, Mikołajem Trzaską i Jackiem Olterem. Powstał z tego okresu nawet materiał nagrany w studio Radia Gdańsk. Jednak ja przyjechałem z idée fixe, żeby myśleć globalnie, lecz działać lokalnie (śmiech). Wcześniej przed Miłością już grałem ze Sławkiem Janickim i był on moim naturalnym wyborem. Akurat było po tzw. upadku komuny i władze były otwarte na nowe. Doszło do spotkania w ratuszu naszej grupy twórców z władzami zajmującymi się kulturą i gdy ci się dowiedzieli, że my tak naprawdę chcemy tylko lokum, to tego samego dnia pokazali nam lokal przy ul. Krętej 3. Były to sławetne Trytony, w których wtedy mieścił się jakiś magazyn. Piotr Różycki z Rafaelem Budzbonem ogarnęli logistykę (bar itd.), my zaś zaczęliśmy grać próby, by się przygotować do otwarcia miejsca. Otwarcie nastąpiło w sylwestra 1991 r. Graliśmy tam później przez jakieś trzy miesiące po cztery razy w tygodniu. Był to konkretny odjazd. Trytony stały się niesamowicie popularne. Wiecznie było tam tłoczno. Owocem całej tej jazdy była płyta nagrana latem 1992 r., czyli Tańce bydgoskie. Zapomniałem dodać, że przez te pierwsze trzy miesiące graliśmy w kwartecie z Andrzejem Przybielskim. No i ja wymyśliłem nazwę Trytony.
Czy klub Mózg był takim miejscem, z którego emanowała yassowa energia na resztę polskiej sceny improwizowanej?
Absolutnie tak. Jeżeli przyjmiemy, że cała scena polska tamtego czasu ograniczała się do gdańszczan i nas – w sensie jedynej nowej/autentycznej propozycji muzycznej, czyli jedynym takim klubem – ośrodkiem kultury, który to obsługiwał był właśnie Mózg. W Gdańsku nie było żadnego podobnego miejsca w postaci fizycznej bazy. Jeśli dodamy, że Mózg zaczął wydawać płyty, to biorąc pod uwagę ogólnopolski zasięg tego przedsięwzięcia, można śmiało powiedzieć, iż Mózg dla tej sceny był najważniejszy. Potwierdza to płyta wydana na 5-lecie.
Jak dzisiaj myślisz o klubie Mózg, to jakie rodzą się myśli w twojej głowie?
(Śmiech). Kompletnie nie mam pojęcia, jaką rolę odgrywa Mózg w Bydgoszczy. Dla nas to było jedyne normalne miejsce w zapyziałym, zakompleksionym, smutnym miasteczku. Wykuliśmy sobie swoją własną przestrzeń – fizycznie i artystycznie. Jeżeli cały czas będą działać ambitni artyści, patrzący globalnie, lecz działający lokalnie to Mózg da radę. Jeżeli się zaś skomercjalizuje, to będzie tragedia. Nastąpi powrót do prowincjonalnej nudy – katastrofy.
Jerzy Mazzoll – wirtuoz klarnetu basowego, jeden z ojców założycieli yassu, twórca i lider grupy Mazzoll & Arhythmic Perfection.
Jeśli myślisz o początkach klubu Mózg, to jakie są to myśli?
Więc to zaczęło się tak. Na początku były Trytony, w których obydwaj założyciele Mózgu pracowali. Kiedyś przyjechałem do Bydgoszczy i zabrali mnie do nowej industrialnej wielkiej przestrzeni, pamiętam jeszcze jak własnymi rękami z jakichś cegieł budowali bar. Miałem być nawet współudziałowcem, ale skończyło się na tym, że pomogłem wykupić nakład płyty (pierwszego wydawnictwa CD w historii yassu) Tańce bydgoskie, grupy Trytony. Na tym w zasadzie skończyły się nasze „biznesy”, a zaczęła się dzika sztuka! No i koncerty! Na pewno mój pierwszy jeszcze w sali barowej – nie było wtedy sceny – stanęliśmy pośród ludzi i zagraliśmy takie ulotne, nieokreślone kawałki, a był wśród nich utwór Kocham Was (po latach okazało się, że w Zaiksie nikt nigdy nie zarejestrował takiego tytułu). Ten ulotny walczyk znalazł się na pierwszej płycie Mazzoll & Arhythmic Perfection – a (1995). Słychać w nim rozmowy ludzi, stukanie różnych naczyń i szklanek, gwar baru. To jest integralna część utworu!
Co najbardziej zapadło ci w pamięć w związku z klubem Mózg?
Ważny dla mnie koncert to Mazzoll & Arhythmic Perfection w Teatrze Polskim przed kwartetem Freda Fritha – było to dziejowe wydarzenie. W tym czasie film Step Across the Border (reż. Nicolas Humbert i Werner Penzel, 1990) był kultowym obrazem, który uformował całe pokolenie artystów, nie tylko muzyków związanych z Mózgiem. Wtedy na nasz koncert przyjechało mnóstwo ludzi z całego kraju, kręciło nas pięć wozów transmisyjnych dla TVP – to były czasy. Ja z Arhythmic Perfection przechodziłem katharsis, kenozę, wejście do dna… Trzy dni przed tym koncertem miałem operację, bardzo poważną, wykryto u mnie pięć nowotworów i to złośliwych, dopiero po koncercie schodziły ze mnie środki przeciwbólowe, a ja usiadłem w garderobie z flaszką whisky. Ktoś zapukał do drzwi, to był Fred Frith z dwoma kolegami Reném Lussierem i Nickiem Didkovskym z jego gitarowego kwartetu, i powiedział, że chciał mi to przekazać przed swoim występem: „Jesteś niesamowitym klarnecistą! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszeliśmy”. To była dla mnie cezura, mimo wszystko postanowiłem żyć!
Jacek Buhl – perkusista, improwizator. Grał w zespołach Trytony, Variété, Henryk Brodaty, 4 Syfon i 5 Syfon. Obecnie jest członkiem Alameda, RDZA i tria Jachna / Mazurkiewicz / Buhl.
Czy jakiś koncert zapadł ci szczególnie w pamięć?
Dla mnie jako muzyka wartością nie do przecenienia – którą dawał w pierwszym okresie działalności, ale i w dalszym ciągu daje Mózg – jest możliwość kontaktu na żywo z artystami z całego świata, którzy w sposób bezkompromisowy podchodzą do wykonywanej przez siebie sztuki. Obojętnie czy są to muzycy, performerzy, poeci, artyści wizualni itd.
Jak wiadomo, początki Mózgu przypadają na czas bez Internetu, YouTube, Spotify itp. Na początku lat 90. nie można było sobie ściągnąć płyt, czy w każdej chwili podejrzeć, jak grają ulubieni wykonawcy. Oczywiście było Jazz Jambore czy potem Warsaw Jazz Summer Days, ale to dwa razy w roku, a tu w Bydgoszczy mieliśmy to na co dzień i na wyciągnięcie ręki. To właśnie Mózgowi zawdzięczam, że mogłem zobaczyć właściwie wszystkich – no, może poza Tonym Oxleyem – najważniejszych współczesnych perkusistów. Niesamowity koncert Joey’ego Barona z 1996 r., który wystąpił ze swoim triem (Ellery Eskelin – saksofon, Joshua Roseman – puzon), a potem jeszcze parę razy występował w Bydgoszczy i bardzo zaprzyjaźnił się z tym miejscem, czy też pół roku później występ tria wspomnianego Ellery’ego Eskelina, z rozpoczynającym chyba swoją światową karierę Jimem Blackiem na bębnach. O ile Barona kojarzyliśmy ze składów związanych z Zornem czy Frisellem, to o Blacku nikt nie słyszał, a to był taki strzał, że jak to? Co to? W ogóle tak można?! Kolejni wielcy bębniarze to Chris Cutler, Tony Buck, Paul Lovens, Paal Nilssen Love, czy też Billy Martin, którego jestem absolutnym fanem! Wielkim wydarzeniem był też koncert tria Jojo Mayera & Nerve z 2004 r. czy występ Triloka Gurtu. Możliwość zobaczenia tych wszystkich gigantów z odległości paru metrów to wartość naprawdę bezcenna! Z wiadomych względów skupiłem się na perkusistach, a tu jeszcze Fred Frith, Evan Parker, Marc Ribot, Roscoe Mitchell, Barry Guy, Peter Brötzmann, Jon Dobie, Jan Jelinek, Andrea Parkins, Agnes Hvizdalek, Audrey Chen, Zdzisław Piernik, Bogusław Schaeffer! I wielu, wielu innych. Cała scena yassowa (genialny Jacek Olter!), muzyka elektroniczna, młodsze pokolenie (świetny w każdym wcieleniu Jakub Janicki) itd. W ogóle o wydarzeniach muzycznych można by napisać pokaźnych rozmiarów pracę – rocznie odbywało się/odbywa tutaj ponad 100 koncertów, a jeszcze przecież performerzy, malarze, artyści wizualni, filmowcy, kabaret (Mumio!).
Olo Walicki – kontrabasista, kompozytor, producent. Twórca projektów OW Kaszebe, The Saintbox, Zespół Cieśni i Tańca. Współtworzył freejazzowy Łoskot, a także popowo-alternatywną Szwagierkolaskę, grupę Oczi Cziorne i późny skład zespołu Miłość. Przez wiele lat występował i nagrywał z kwartetem Zbigniewa Namysłowskiego. Uczestniczył w tworzeniu sceny yassowej.
Jak wspominasz początki Mózgu?
To był czas naszego szaleństwa, młodzieńczego oddania się bez granic wszelkim aktom twórczym. Jakbyśmy byli wszyscy pod urokiem charyzmatycznego guru, a wszystko odbywało się w lekkim uniesieniu ponad rzeczywistością. Przede wszystkim pamiętam team Sławka Janickiego wraz z Jackiem Majewskim – nierozłącznych, bliskich sobie. Pamiętam ciepło i gościnność, wzajemną ciekawość siebie – z ich strony oraz z mojej. Z Jackiem Majewskim mieliśmy też piękny epizod w zespole Łoskot – nagraliśmy płytę koncertową właśnie w Mózgu (Trzaska, Majewski, Rogiński, Olter i ja) – to był chyba rok 19.
Co najbardziej zapamiętałeś w związku z klubem Mózg?
W latach 1998–2003 często nagrywałem w bydgoskim studio Radia PIK. Spędzałem w związku z tym całe tygodnie w Bydgoszczy i Mózgu, który był dla mnie jak dom. Często spałem w mózgowej garderobie, magazynowałem instrumenty, jadłem, myłem się i oczywiście koncertowałem. Działał wtedy też ogródek Mózgu nad Brdą – teren słynnej Wenecji Bydgoskiej. Wydaje mi się, że Leszka – najwspanialszego barmana świata – pamiętam od zawsze. To kolejny niezwykły człowiek, prawdziwy przyjaciel człowieka! Był to też dla mnie czas intensywnego poznawania miasta i jego okolic. Myślę tu o poważnej, krajobrazowej eksploracji okolicznych terenów – Dolinie Dolnej Wisły z zagłębiem śliwkowo-węgierkowym, o słynnej nadwiślańskiej skarpie, o urbanistyce miasta i jego architektonicznych skarbach.
Janusz Zdunek – trębacz, lider yassowych zespołów 4 Syfon, 5 Syfon i Marienburg, niegdyś członek awangardowej formacji Arhythmic Perfection. Niemal od początku związany z grupą Kult. Brał udział w nagraniu m.in. płyty Derwisz i anioł zespołu Maanam.
Początki bydgoskiego Mózgu kojarzą mi się bardzo miło. Byłem wtedy studentem Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, a moje zainteresowania muzyczne wykraczały nieco poza program nauczania Akademii, bo lubiłem jazz i próbowałem działać jako improwizator. Miałem szczęście poznać Sławka Janickiego jeszcze przed powstaniem Mózgu. Sławek zaprosił mnie do swojego zespołu Pegaz i zagraliśmy udany koncert w klubie Trytony. A później, kiedy zaczął działać Mózg, dołączyłem do mózgowych artystów.
Przez kilka lat przychodziłem tam codziennie, czasem tylko na chwilę, czasem na kilka godzin. W pewnym sensie był to mój nałóg. W piwnicy klubu mogliśmy robić próby z 4 Syfon i 5 Syfon, a w sali koncertowej piętro wyżej mogliśmy pokazać naszą muzykę innym ludziom. Miałem możliwość realizować różne improwizowane formy w improwizowanych składach. W Mózgu powstał Mazzoll & Arhythmic Perfection. Przychodziłem też posłuchać występów innych wykonawców. Zdarzyło mi się kilka razy pracować jako barman, sprzątacz obiektu i konserwator.
Artur Maćkowiak – gitarzysta znany z Something Like Elvis, Potty Umbrella, Innercity Ensemble, Tropy. Dyrektor artystyczny bydgoskiego Fonom & Film Festival.
Mózg zmieniał się przez te 25 lat i zmienia cały czas. W mojej ocenie na całe szczęście, że tak się dzieje. Raczej nie oddaję się sentymentalnym wycieczkom związanym z tym miejscem, choć mam mnóstwo pięknych wspomnień związanych z Mózgiem. Cały czas jest to miejsce ważne zarówno dla mnie, jak i dla Bydgoszczy. Jest to także cały czas miejsce, w którym czuję się u siebie. W każdej chwili mogę tam iść na piwo i wiem, że spotkam znajomą osobę, ale również wiem, że zawsze jestem tam mile widziany jako osoba, która chce realizować jakieś swoje pomysły.
Zbigniew „ZbyZiel” Zieliński:
F.R.G.S. MÓZG trwa. Nie ma już takiej dynamiki, jak w pierwszym dziesięcioleciu, ale trzeba przyznać, że Fabryka produkuje znacznie więcej towaru. Jakość wytworów poddana zostaje próbie czasu. Aby umożliwić retencję wytworzonych treści, utworzyłem wraz z Piotrem Szumacherem, Wojtkiem Kotwickim, Mikołajem Zielińskim i Sławkiem Janickim: Archiwum Mózg. Sądzę, że warto zapisywać w archiwum każde przedsięwzięcie, ponieważ każdy dzień po zaledwie 24 godzinach staje się historią. Staram się uświadomić współczesnym twórcom i organizatorom, że Archiwum Mózgu oczekuje ich zapisów. Potrzeba ludzi i środków, żeby permanentnie aktualizować Archiwum. To trudne, ale moim zdaniem potrzebne.