Pojechałem na Mazury, bo musiałem już odpocząć. Gdy jednak sołtys wsi, w której przebywałem, zwrócił się do mnie o pomoc, nie mogłem mu odmówić. Zgodnie z tym, co mi przekazał, strzyga zabiła już wielu chłopów. Nie pozostało mi nic innego, jak pomóc wieśniakom, którzy słuchali słów sołtysa z przerażeniem, na mnie zaś patrzyli z nadzieją.
Wieczorem zabrałem miecz i udałem się na bagna. Wypiłem kilka eliksirów, a moje zmysły się wyostrzyły – doskonale widziałem w ciemności. Medalion zawieszony na mojej szyi ciągle wibrował, ale bestia się nie pokazywała.
Nagle usłyszałem coś w krzakach, zbliżyłem się do nich, a wtedy moim oczom ukazał się… sołtys.
– Wybacz, że przeszkadzam – oznajmił – ale muszę ci powiedzieć o czymś bardzo ważnym, czego nie mogłem wyznać publicznie.
Eliksiry potęgowały mój słuch i refleks, jednak tępiły możliwości posługiwania się mową. Zniecierpliwiony szarpnąłem go, żeby szybko wyjaśnił, o co chodzi.
– Żadnej strzygi tutaj nie ma – rzekł.
– Jak to? – wymamrotałem.
Sołtys z przejęciem łapał powietrze i z zakłopotaniem rozglądał się na boki.
– Specjalnie cię zatrudniłem, aby… aby pamięć o słowiańskiej tradycji nie przepadła.
– O czym ty bredzisz, starcze? – zapytałem ze złością.
– Strzygi, upiory, wampiry… to skarby naszej wyobraźni, które muszą zostać zapamiętane, nawet za cenę podobnych mistyfikacji z mojej strony.
Puściłem go i nakazałem mu wynosić się z wioski. Byłem zły, niepotrzebnie traciłem czas i cenne eliksiry. Pomyślałem, że to dla mnie dobra nauczka – powinienem bardziej skupić się na odpoczynku. Udałem się w krzaki, aby dzięki medytacji uspokoić się, powrócić do zmysłów i przeczekać działanie ziół w moich żyłach.
Czułem, że niedługo nadejdzie świt, więc uznałem, że pora się zbierać i wracać do Joanny. Strzyga rzuciła się na mnie dopiero wtedy, gdy wstałem.