Lustrując obracający się globus, z pewnym osłupieniem odnotowałem istnienie ciemnej plamki pomiędzy granicą polską a czeską. Zerwałem się z krzesła i wydobyłem z biblioteki atlas Europy, aby sprawdzić, czy to tylko plama bądź błąd drukarski.
Nie mogłem w to uwierzyć: to nie był błąd, inne mapy potwierdziły fakt, że oto ujawniła się przede mną autentyczna czarna plama, dziewicza, ciemna strefa, nieskażona ludzkim zainteresowaniem.
Marzenie podróżnika
W pośpiechu zabrałem niezbędny sprzęt i, niesamowicie pobudzony, wskoczyłem w pociąg do Cieszyna; podróż dłużyła mi się w nieskończoność, niewykluczone zresztą, że byłem w gorączce. Wreszcie wysiadłem. Wiedziałem, że pewien odcinek muszę jeszcze pokonać pieszo.
W miarę jak zbliżałem się do owej tajemniczej przestrzeni, robiło się coraz ciemniej. Jak sądziłem, nadeszła noc, lecz była to noc specyficzna, pozbawiona jakichkolwiek odcieni szarości: żadnych gwiazd, żadnego księżyca, żadnego światła, nie licząc tego skromnego, które wydobywała moja latarka. A na ile mogłem się zorientować, wszędzie wokół pustka – żadnych budynków, osób, zwierząt i roślin.
Poczułem silne znużenie, ta pustynna ciemność była nieznośna. Rzuciłem okiem na zegarek i ze zdumieniem zorientowałem się, że wskazówka znieruchomiała. Stwierdziłem, że to wina baterii; poczułem złość, ponieważ niedawno wymieniałem te baterie. Wreszcie zgłodniałem i uznałem, że ta przygoda nie jest warta świeczki.
Kiedy zacząłem się wycofywać, zauważyłem, że światło stopniowo wracało, a wskazówki zegara powoli, leniwie ruszyły z miejsca.
Dopiero po wyjściu z tej ciemnej strefy zrozumiałem, że na granicy z naszym czeskim sąsiadem znajduje się miejsce sprzed stworzenia świata, obszar wciąż niezagospodarowany przez Boga, wyjęty spod władzy czasu i przestrzeni, którego nie sposób oddać na mapie inaczej niż ciemną plamką, dlatego na koniec tej noty chylę czoło przed pomysłowością naszych kartografów, a ponadto oficjalnie zwracam honor mojemu zegarmistrzowi.