Zgodnie z moimi najgorszymi przewidywaniami w punkcie szczepień wybuchła paskudna afera. Wypełniłem formularz i przeszedłem do kolejnego pomieszczenia. Już przygotowywałem się do zabiegu, gdy nagle z jakiegoś powodu zmierzono mi tętno; oczywiście pielęgniarka zaczęła głośno się dziwić, że mam je cztery razy wolniejsze od normalnego człowieka.
– To niemożliwe – powiedziała.
Westchnąłem. Najwidoczniej znów czekał mnie trud wyjaśniania czegoś, co już w swoim życiu tłumaczyłem innym setki razy. W tym momencie weszła lekarka, która wcześniej pomogła mi wypełnić papiery. Chciała się upewnić, czy wszystko się w nich zgadza.
– A więc twierdzi pan, że mieszka w… Kaer Morhen?
Po tych słowach pielęgniarka odsunęła się ode mnie z mieszaniną lęku i wstrętu. Milczałem, a kobiety długo mi się przypatrywały. Mój medalion z głową wilka zaczął delikatnie wibrować.
– Nie powinno tu pana być.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Jako mutant nie potrzebuje pan szczepień.
Poczułem złość, rozszerzyły mi się źrenice. Byłem już wielokrotnie wykluczany ze świata ludzi, do czego zdążyłem przywyknąć, ale to, co wydarzyło się teraz, było jednak czymś szczególnym. Chciałem przecież wzmocnić swoją odporność nie tylko dla siebie, lecz także ze względu na innych.
– Ryzykuję dla was życie, by zabijać mantikory, przerazy i wampiry. Po bagnach ścigam kikimory i mglaki, a po ruinach zamków strzygi i gigaskorpiony, a wy żałujecie mi jednej dawki szczepionki?
Zanim uzyskałem jakąkolwiek odpowiedź, mój medalion znów zawibrował. W drzwiach pojawiła się policja.
– Wynoś się stąd, pokrzywniku – powiedzieli, celując we mnie.
Przez chwilę zamierzałem chwycić za miecz i wykonać jakiś efektowny piruet, by w ten sposób, nikogo nie krzywdząc, wymusić dawkę szczepionki. Zdałem sobie jednak sprawę, że nic nie mogę zrobić. Nie powinienem potwierdzać swoim zachowaniem, że ludzie słusznie się mnie boją.
Dałem się więc złapać. Funkcjonariusze szarpnęli mnie za ubranie i wypchnęli z budynku. Zrezygnowany, wróciłem na trakt, aby dalej zabijać potwory.