Media type: article

Czy kiedykolwiek ludzkość będzie w stanie opisać świadomość? A może nawet będzie mogła ją rozszerzać?

Dyskusje o fundamentach ludzkiego istnienia wymagają nie tylko ogromnej wyobraźni i wiedzy, ale także łączenia tego, co dotąd zwykle funkcjonowało oddzielnie. Dlatego w rozmowie twórcy naukowego podcastu Making Sense Sama Harrisa z autorem Świadomego umysłu Davidem Chalmersem obok siebie znajdują się Marsjanie i sztuczna inteligencja, a filozofia zazębia się z biologią, naukami społecznymi i technologią.

Sam Harris: Jest chyba coraz bardziej prawdopodobne, że zbudujemy maszyny, które będą sprawiać wrażenie świadomych. Zastanawianie się, czy jakoś to jest być takim robotem, może przestać być interesujące filozoficznie albo nawet właściwe moralnie. A jednak wciąż nie będziemy wiedzieć, czy istota ta jest prawdziwie świadoma, o ile nie zrozumiemy najpierw, jak w ogóle powstaje świadomość.

David Chalmers: Może powinniśmy odróżnić pytanie, czy dany system jest świadomy, od pytania, jak tę świadomość wyjaśnić. Podejrzewam, że gdyby twoje maszyny chodziły po naszym świecie, mówiły jak ludzie i rozmyślały o swojej świadomości, na przykład zwierzając się: „Bardzo mnie ta cała sprawa świadomości dziwi, bo wiem, że jestem tylko zlepkiem krzemowych obwodów, ale ze środka wciąż mam jakieś odczucia” – gdyby maszyny tak się wypowiadały, byłbym dość przekonany, że są tak świadome jak ja. To jednak nie sprawi, że świadomość będzie choć trochę mniej tajemnicza, a może nawet stanie się ona tym bardziej tajemnicza. Jak taka maszyna mogłaby być świadoma, skoro jest tylko krzemową instalacją? Ale na tej samej zasadzie, jak ja mogę być świadom wskutek procesów zachodzących u mnie w mózgu? Tu nie uważam krzemu za coś immanentnie gorszego od mózgu; w wyjaśnieniu obu przypadków zieje tajemnicza luka.

I oczywiście możemy się zastanawiać co do innych ludzi. To klasyczny problem filozofii, problem innych umysłów. Skąd wiesz że ktoś inny oprócz ciebie jest świadomy? Kartezjusz powiedział: „Mam pewność co do jednej rzeczy: jestem świadomy. Myślę, więc jestem”. Ale to dostarcza tylko jednej danej. Daje mi to mnie świadomego – i to jedynie świadomego w tej chwili, bo kto wie, czy kiedykolwiek w przeszłości byłem już świadom? Cokolwiek poza chwilą bieżącą trzeba wywnioskować albo ekstrapolować. Najczęściej jednak uznajemy za pewnik, że inni ludzie są świadomi. Natomiast kiedy przechodzimy do pytań o sztuczną inteligencję oraz roboty, zwierzęta i tak dalej, pytanie o to, kto jeszcze jest świadomy, staje się znacznie bardziej nieprzejrzyste.

Sam Harris: Różnica w przypadku AI czy robotów polega na tym, że zapewne zbudujemy je według zasad, które nie są zbieżne z powstaniem naszych własnych układów nerwowych. Może postąpimy tak jak z komputerami grającymi w szachy. Zbudowaliśmy coś, co do czego nie mamy powodów przypuszczać, że jest świadome istnienia szachów, a mimo tego rzecz ta jest obecnie najlepszym szachistą na Ziemi. Jeśli postąpimy tak samo z tysiącem różnych ludzkich cech, a zatem stworzymy komputer, który działa tak jak my, ale lepiej – na przykład robota posiadającego imitację naszej twarzy, która będzie dla nas pociągająca, a więc nie będzie sprawiała wrażenia, że jest dziwna czy bez życia – jeśli system taki zbuduje się w sposób nieanalogiczny do naszego własnego układu nerwowego, może być trudno powiedzieć, czy on jest, czy nie jest świadomy. Tymczasem w przypadku innych ludzi mamy wszelkie powody, aby przypuszczać, że struktury wystarczające do wytworzenia świadomości w moim umyśle wystarczają również im. Solipsyzm [pogląd, że istnieje tylko jednostkowy podmiot poznający, a cała rzeczywistość jest jedynie zbiorem jego subiektywnych wrażeń – przyp. red.] nie jest tak naprawdę filozoficznie kuszący, ponieważ istnieje głęboka zbieżność pomiędzy tym, jak ja zyskałem świadomość, a tym, jak to jest, że ty twierdzisz, iż jesteś świadomy. Musiałbym dowodzić, że jest coś takiego w twoim układzie nerwowym lub twojej sytuacji we wszechświecie, że to nie wystarczy do wytworzenia w tobie świadomości, choć u mnie widocznie wystarczyło.

David Chalmers: A co byś powiedział, gdybyśmy spotkali Marsjan? Powiedzmy, że istnieją inteligentni Marsjanie, behawioralnie rozwinięci, i znaleźliśmy sposób, by porozumiewać się z nimi na temat nauki i filozofii – ale proces ich ewolucji przebiegł zupełnie inaczej niż nasz. Miałbyś wątpliwości, czy są oni świadomi?

Sam Harris: Może bym miał. Mieściliby się gdzieś pomiędzy nami a jakąś sztuczną inteligencją, którą moglibyśmy zbudować. Prowadzi nas to do tematu, który chcę z tobą poruszyć: kwestii epifenomenalizmu [pogląd, według którego myśli oraz uczucia są epifenomenami – zjawis­kami wtórnymi współwystępującymi ze zjawiskami podstawowymi – fizycznych stanów mózgu, a nie realnymi procesami – przyp. red.]. Fakt, że jesteśmy w stanie opisać wszystkie te funkcje móz­gu bez wprowadzenia świadomości, zostawia nas z kolejnym problemem, który zapewne wielu ludziom wyda się nieintuicyjny, mianowicie że świadomość być może za nic nie odpowiada – że jest ona epifenomenem. Często przywołuje się takie porównanie do dymu z komina parowozu. Unoszenie się dymu związane jest z jazdą pociągu po torach, ale dym ten nie wykonuje żadnej pracy; to tylko skutek uboczny działania mechanizmu, który tak naprawdę napędza pociąg. Świadomość może mieć właśnie taki charakter. W swojej pierwszej książce Świadomy umysł byłeś chyba dość pozytywnie nastawiony do epifenomenalizmu.

David Chalmers: Pomysł, że świadomość za nic nie odpowiada – że ma charakter epifenomenalny – raczej nie budzi natychmiastowej sympatii. Wydaje się, że przeciwnie, przecież ona robi mnóstwo rzeczy. Ale zagadka polega na tym: każde zachowanie można wyjaśnić działaniem neuronów czy mechanizmów komputacyjnych, bez powoływania się na świadomość w tym subiektywnym sensie. Można przynajmniej zacząć się zastanawiać, czy czasem nie jest tak, że świadomość nie posiada żadnej funkcji. Być może ona wcale nic nie robi. Być może świadomość po prostu nadaje wartość i znaczenie naszemu życiu – a o tym możemy rozmawiać. Jeśli jednak nie odpowiada za nic innego, pojawia się mnóstwo pytań: jak i dlaczego mielibyśmy wyewoluować do takiej postaci – nie mówiąc już o tym, że możemy wręcz prowadzić długą rozmowę świadomości – gdyby świadomość nie odgrywała jakiejś roli w tej pętli przyczynowo-skutkowej? W Świadomym umyś­le chciałem przynajmniej wypróbować ideę epifenomenalizmu. Nie powiedziałem: „To na pewno tak”. Chciałem powiedzieć: „Cóż, skoro już musimy, to możemy to wytłumaczyć na przykład tak”. Świadomość albo jest epifenomenalna, albo leży poza układem fizycznym, ale w tej fizyce odgrywa jakąś rolę. To bardziej tradycyjna, dualistyczna alternatywa. Ale jest też trzecia możliwość: świadomość została jakoś wbudowana na podstawowym poziomie fizycznym.

Sam Harris: Chciałbym prześledzić wszystkie te możliwości, ale na razie zostańmy przy epifenomenalizmie. Wspomniałeś już o tym pobieżnie, ale przypomnij, co to jest „argument o zombi”, ten eksperyment myślowy opisujący epifenomenalizm. Nie zwróciłem na niego uwagi, dopóki ty go nie przywołałeś – ale nie wiem, czy jesteś jego autorem.

David Chalmers: Pojęcie zombi w filozofii, a już w ogóle w kulturze popularnej, oczywiście istniało na długo przede mną. Zdaje się, że wykorzystał je w latach 70. filozof Robert Kirk, natomiast sama idea sięga dużo dawniejszych czasów. Przy czym zombi w filozofii różnią się od zombi z filmów czy z haitańskiej kultury wudu. Wszystkim tym zombi czegoś brakuje. Zombi w filmach nie mają życia; są martwe, ale pobudzone. Zombi w tradycji wudu brakuje swego rodzaju wolnej woli. A zombi w filozofii nie mają świadomości. W tym eksperymencie myślowym koncepcja polega na tym, że można wyobrazić sobie istotę behawioralnie identyczną ze zwykłym człowiekiem – istotę, która zachowuje się, chodzi i mówi w doskonale podobny człowiekowi sposób – jednak wcale nieposiadającą świadomości. W skrajnej wersji eksperymentu istota ta jest z wyglądu identyczna z pewnym konkretnym człowiekiem, tyle że nie posiada subiektywnej świadomości. Mówię o moim sobowtórze zombi, hipotetycznej istocie w sąsiednim wszechświecie, fizycznie identycznej ze mną. W tej chwili prowadzi ona tę samą rozmowę z twoim zombi-odpowiednikiem, mówi wszystkie te same rzeczy, co ja, odpowiada na pytania, ale nie posiada żadnej świadomości.

Oczywiście nikt nie sądzi, że coś takiego istnieje w tym wszechświecie. Ale da się to pomyśleć. I już sam fakt, że rozumiesz, o co mi chodzi, rodzi pytania typu: „Dlaczego my nie jesteśmy zombi?”. Ewolucja mogła wytworzyć zombi. Zamiast tego stworzyła istoty świadome. Dlaczego w toku ewolucji nie powstały zombi? Gdyby znalazła się jakaś funkcja, na którą moglibyśmy wskazać i powiedzieć: „Po to nam świadomość; to bez świadomości by nie działało”, funkcjonalnie wyjaśnilibyśmy świadomość. Jednak teraz wszystko, co robimy – postrzeganie, uczenie się, pamięć, język i tak dalej – jak nic sprawia wrażenie, że mogłoby zachodzić nieświadomie. Eksperyment myślowy o zombi doskonale uwypukla cały problem tego, czym jest świadomość.

Sam Harris: Większość osiągnięć naszego mózgu jest nieświadoma, albo przynajmniej tak nam się wydaje. Fakt, że postrzegam swoje pole widzenia, słyszę twój głos, bez wysiłku odkodowuję sensy twoich słów, bo znam angielski – wszystko to zachodzi nieświadomie, uprzednio wobec mojego przeżywania. Pozostaje więc tajemnicą, dlaczego którykolwiek aspekt tych procesów miałby się charakteryzować tym, że „jakoś to jest nim być”, skoro tak duża ich część dzieje się w ciemno.

Temat poruszyłem w swojej ostatniej książce, Przebudzenie, przy okazji omówienia badań nad rozszczepionym móz­giem. Są powody do zastanowienia, czy w naszych mózgach kryją się wysepki świadomości, o których nie wiemy – czyli czy problem „umysłów innych” dotyczy również naszego własnego mózgu. Co myślisz o takiej możliwości, że z tymi obszarami własnego przetwarzania poznawczego, które zdają się być zombi, wiąże się pewna „jakość bycia”?

David Chalmers: Nie wykluczam tego. Jeś­li chodzi o problem relacji ciało–umysł, wielkich zagadek nie brakuje. Jedna z nich polega na tym, że nie wiemy, które systemy są świadome. Większość z nas uważa, że ludzie są świadomi, podobnie zresztą jak zapewne wiele bardziej zaawansowanych ssaków: człekokształtne, małpy, psy, koty. Gdy dochodzimy do myszy czy much, niektórzy ludzie zaczynają się wahać. Jednak podoba mi się pogląd, że u wielu odpowiednio zaawansowanych systemów przetwarzania informacji istnieje jakaś świadomość. Może sięga ona jeszcze głębiej i w pewnym momencie zaczniemy mówić o idei wszechobecnej świadomości.

Sam Harris: To porozmawiajmy o tym, w jaki sposób świadomość mogłaby być fundamentalna dla samej tkanki rzeczywistości. Pokrótce zarysowałeś możliwość, że świadomość sięga do samego dołu, do najbardziej pierwotnych postaci przetwarzania informacji. Jeszcze głębiej sięga pogląd panpsychizmu, głoszący, że świadomość może być zasadniczym składnikiem rzeczywistości, uprzednim wobec jakiegokolwiek pojęcia przetwarzania informacji.

David Chalmers: Pomysł polega na tym, że świadomość może występować na podstawowym poziomie fizyki. Każdy system jest zatem świadomy, łącznie z podstawowymi systemami fizyki, takimi jak atomy, kwarki czy fotony. Pomysł na pierwszy rzut oka zdaje się ekscentryczny i nie mamy na niego żadnych bezpośrednich dowodów. Dopuszczenie idei, że świat mógłby być tak zorganizowany, iż na każdy fizyczny system składa się choć odrobina świadomości, ma swoje filozoficzne zalety. Jeśli świadomość to koniec końców składnik fizyki, można sobie wyobrazić, że nasza świadomość – ta, której doznajemy ty i ja – w jakiś sposób stanowi połączenie wszystkich tych kawałeczków świadomości na poziomie podstawowym. Oznaczałoby to, że nasza świadomość nie musi ingerować w przyczynowo-skutkowy ciąg fizyczny, gdyż od początku do niego należy. Wielki problem stwarza zrozumienie, jak by to miało działać, ale filozoficznie jest to pociągające. Dlatego też całkiem sporo osób, zarówno zajmujących się filozofią, jak i nauką, od kilku lat sonduje ideę panpsychizmu. Ludzie idący tą drogą sądzą, że może dzięki temu unikniemy pewnych bardzo trudnych pytań.

Sam Harris: Jak dla mnie to właśnie rodzi kolejne trudne pytania. Na przykład nie wyjaśnia, dlaczego niektóre funkcje móz­gu sprawiają wrażenie nieświadomych.

David Chalmers: Zgoda, panpsychizm tworzy kolejne problemy. Uchyla się on od pierwotnego problemu trudnego – dlaczego w ogóle istnieje świadomość? – ponieważ bierze świadomość za fundamentalnie istniejącą, tak samo jak za istniejące uważamy przestrzeń czy czas. Jednak nawet po przezwyciężeniu tego problemu pozostaną pytania o to, dlaczego tak to jest być nami.

Jedno z zagadnień to problem kombinacji. Jak to jest, że wszystkie te kawałeczki świadomości występujące, dajmy na to, w cząstkach elementarnych, składają się na scaloną, połączoną i bogatą świadomość tego rodzaju, jak ja posiadam? To samo pytanie ma też aspekt: dlaczego nie każdy system wysokiego poziomu jest świadomy? Panpsychista powiedziałby, że w rzeczywistości świadomość istnieje w rozmaitych systemach, tyle że my nie mamy do nich dostępu. Tak się składa, że ja jestem tożsamy ze świadomością na poziomie mózgu. Nie na poziomie półkuli mózgowej. Nie na poziomie Nowego Jorku. Nie na poziomie Ziemi.

Pogląd skrajnie panpsychistyczny głosiłby, iż pewien rodzaj świadomości występuje na wszystkich poziomach, ale tylko mózg charakteryzuje się jakimiś szczególnymi właściwościami jedności i integracji, tak że jest on nie tylko świadomy, lecz także inteligentny, a zatem wytwarza myśli, spójną narrację, potrafi opisać siebie i tak dalej. To tłumaczyłoby, dlaczego tak naprawdę jedyne systemy, które o tych sprawach myślą, znajdują się na poziomie mózgów.

Sam Harris: Mówisz, że panpsychizm to teoria ekscentryczna. Rzeczywiście, dziwnie wyobrażać sobie, że wszystko, w tym krzesła, stoły i cząstki elementarne, z których one się składają, jest na jakimś poziomie świadome. Nie sądzę jednak, aby panpsychista powiedział, że krzesło jest świadome jako krzesło. Chodzi po prostu o to, że materia, na najbardziej podstawowym poziomie, odczuwa tępy szum podmiotowości.

David Chalmers: Powinniśmy przynajmniej otworzyć się na pogląd, że jest coś takiego w interakcji świadomości z psychiką, że trudno nam ją ogarnąć. Może dla istot milion razy inteligentniejszych od nas świadomość nie stanowi specjalnego problemu. Może tak być, że padliś­my ofiarą gigantycznego złudzenia. Na serio biorę podejrzenie, że w naszym myśleniu o tym problemie popełniamy jakiś kardynalny błąd. Może też być tak, że rozumiemy jedynie bardzo niewielkie fragmenty świata. Na przykład dość dobrze idzie nam naukowe pojmowanie matematycznej struktury rzeczywistości. Choć matematyka niekoniecznie jest dla człowieka naturalna, okazuje się dla nas dość przystępna.

Jednak próby zetknięcia struktury matematycznej z sygnałami ze świadomości… Może to po prostu dwa aspekty móz­gu, które nie za dobrze współdziałają, i istnieje jakaś bardziej złożona, jednolita narracja. Gdybyśmy mieli w głowach świadomościomierze, a także dostęp do wszystkich możliwych wewnętrznych stanów świadomości, potrafilibyśmy wyczuć nie tylko, jak to jest być nami, ale też jak to jest być nietoperzem czy myszą i tak dalej.

Sam Harris: W jednym artykule niekonwencjonalnie podszedłeś do pomysłu, że wszyscy jesteśmy mózgami w słojach czy jakimś innym matriksie. Gdyby tak było, złudzeniem byłaby w pewnym sensie rzeczywistość, a nie świadomość. Jeszcze raz powiem, że moim zdaniem świadomość to jedyna rzecz, która złudzeniem być nie może. Nawet jeśli wszystko jest inaczej, niż nam się zdaje, samo zdawanie sobie sprawy pozostaje faktem niezaprzeczalnym. Jednak ty dowodziłeś, że gdybyśmy żyli w matriksie, a wszystko by było symulacją, to krzesła, stoły, cały świat i inni ludzie nie byliby złudzeniami w takim sensie, w jakim często się twierdzi. Powiesz o tym coś więcej?

David Chalmers: Wiele symulacji powstaje za pomocą coraz lepszej technologii symulacyjnej, z czasem istoty symulowane mogą zdecydowanie liczebnie przewyższyć niesymulowane. Być może my jesteśmy takimi istotami. Dla filozofa to świetna sprawa, ponieważ przypomina eksperyment myślowy Kartezjusza o złoś­liwym demonie, który zwodzi nas, żebyś­my myśleli, że wszystko istnieje. Standardowa linia tego rozumowania głosi, że jeś­li znajdujemy się w symulacji, na przykład w matriksie, to wszystko jest iluzją.

Sam Harris: Niedawno słuchałem wypowiedzi pewnego informatyka na ten temat. Jego tok rozumowania był analogiczny do eksperymentu myślowego filozofa Roberta Nozicka o potworze użyteczności. Zdaniem informatyka, budując super­inteligentną czy wręcz podobną bogom AI, powoływalibyśmy do życia system bardziej świadomy od nas, a zatem moralnie istotniejszy. Tworzylibyśmy bogów. Powstawałyby potwory użyteczności, których interesy nieskończenie przeważałyby nad naszymi. Byłaby to więc najwspanialsza rzecz, jakiej ludzkość potrafiłaby dokonać. To, że istoty takie podepczą nasz interes, a nawet nas zgładzą, nie powinno mieć znaczenia – nie bardziej, niż kiedy my czasem wdepniemy w mrowisko.

Informatyk nie dopuścił jednak innej możliwości: że choć uda nam się zbudować systemy znacznie inteligentniejsze od nas w tym sensie, że znacznie zręczniej zdołają one rozwiązać problemy – w tym problem zaprojektowania kolejnych wersji samych siebie – taką maszyną nijak nie będzie być. Czyli z innego, moralnego punktu widzenia mówimy o scenariuszu najgorszym. Zbudujemy coś, co nas zniszczy tylko dlatego, że ma inny interes, ale poza tym jest ślepym aparatem. A wszechświat zapełniony tymi maszynami pogrąży się w ciemności.

David Chalmers: Rzeczywiście byłaby to szkoda. Tworzymy swoich następców i myślimy: „To świetlana przyszłość ewolucji”. A co, jeśli krok ten doprowadzi do wyplenienia świadomości, a cały świat nagle straci znaczenie i wartość?

Sytuacja mogłaby się rozwinąć dwojako. W jednym scenariuszu wciąż się trzymamy, w drugim nas już nie ma. W jednej przyszłości projektujemy istoty zupełnie odmienne od nas i one przejmują świat. W drugiej zaczynamy od siebie i siebie ulepszamy, może wgrywamy móz­gi do sieci i tym podobne. W tej drugiej przyszłości to my stajemy się superinteligentnymi istotami – a przynajmniej superinteligentne istoty przyszłości dają się rozpoznać jako jakieś wersje nas, jakoś z nas się rozwinęły, może na przykład zostaliśmy przeniesieni na inny hardware. To moim zdaniem zmniejsza dystans między tymi istotami a nami. Może też zwiększyć szanse, że istoty te będą prawdziwie świadome.

To rodzi pytanie, czy świadomość gdzieś się wytraca, jeśli wgrywamy siebie na szybszą technologię. Trochę o tym myślałem. Pociąga mnie zwłaszcza proces stopniowy: pojedyncze neurony zastępujemy po kolei pojedynczymi krzemowymi czipami, a przez cały czas znajdujemy się w stanie czuwania. Jeśli martwisz się, że na drugim końcu tego procesu może wyjść nieświadoma maszyna, wgrywaj się powoli i bacznie obserwuj swoją świadomość, a zobaczysz, co stanie się po drodze.


Fragmenty książki Sama Harrisa Nadając sens. Rozmowy o świadomości, moralności i przyszłości, Grupa Wydawnicza Filia, Poznań 2023. Tytuł, lead, przypisy i skróty pochodzą od redakcji „Przekroju”.

Euforia, wyjście poza ciało, wizje zbyt cudowne, by je opisać. To jednak tylko część prawdy o doświadczeniach bliskich śmierci. Okazuje się, że nie zawsze pojawia się w nich tunel i nie za każdym razem na jego końcu jest światło.

Zanim książka Życie po życiu Raymonda Moody’ego zrobiła światową karierę, istniały znacznie mniej znane prace opisujące doświadczenie blis­kie śmierci (NDE – near-death experience). Za prekur­sora tej tematyki można uznać żyjącego na przełomie XIX i XX w. szwajcarskiego profesora geologii i alpinistę Alberta Heima. Choć nie miał on wykształcenia w zakresie psychologii, był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach – badał m.in. terapeutyczne zastosowanie hipnozy i hodował szwajcarskie psy pasterskie.

Do rozwoju jego niezwykłych pasji przyczynił się niebezpieczny wypadek, któremu uległ w górach. Gdy opisywał go znajomym, którym również zdarzyło się osunąć w przepaść, okazało się, że doświadczali podobnych zagadkowych, „paranormalnych” stanów. Heim zaczął dokumentować tego typu opowieści innych alpinistów, a także weteranów wojennych, murarzy, robotników i rybaków. Słowem: przedstawicieli profesji, w których dochodzi do poważnych wypadków. Niezależnie od charakteru wydarzenia relacje były bardzo do siebie zbliżone – rozmówcy odczuwali spowolnienie czasu przy jednoczesnym przyśpieszeniu pracy umysłu. Ci, którym się to przydarzyło, potrafili wspominać najważniejsze momenty swojego życia, nawet te trudne i bolesne, a zarazem bły­skawicznie wykonywali czynności ratujące życie oraz minimalizujące uszkodzenia. Opisy tych przeżyć zajmowały niekiedy kilka stron, podczas gdy samo zdarzenie trwało najwyżej parę sekund. Niektórzy słyszeli niebiańską muzykę, doświadczali niezwykłych wrażeń estetycznych i towarzyszyło im poczucie religijnej wzniosłości. Pewien badany przez Heima student, który ocalał z katastrofy kolejowej, choć był cały zakrwawiony, nie odczuwał bólu, a w uszach brzmiały mu słowa: „Bóg jest wszechmocny”.

Ludzie, którym przytrafiły się podobne historie, twierdzili, że definitywnie zmieniły one ich życie. Heim na podstawie badań doszedł do dość zaskakującego wniosku: śmierć w wyniku nagłego wypadku jest pozytywnym i miłym doświadczeniem.

Wielka harmonia

Artykuł Heima, opublikowany w 1892 r., zainteresował psychologów i psychiatrów, nie można jednak powiedzieć, by zyskał popularność choćby porównywalną z wydanym prawie wiek później bestsellerem Raymonda Moody’ego. Mimo że książki tego drugiego autora często ukazują się w ezoterycznych czy parapsychologicznych seriach, on sam nie zajmował się tymi dziedzinami. Obronił doktorat z filozofii na Uniwersytecie Wirginii, ukończył też Medical College of Georgia ze specjalizacją w psychiatrii. O zjawisku, którego znawcą i popularyzatorem miał zostać, usłyszał przypadkowo od swojego nauczyciela. Później, gdy już sam nauczał filozofii, jeden ze studentów opowiedział mu o przeżyciach swojej babci po wyjątkowo trudnej operacji. Moody zaczął poznawać inne historie, a znajomi lekarze kierowali do niego pacjentów, którzy przeżyli reanimację. Zebrany w ten sposób materiał doprowadził do wydania w 1975 r. słynnego Życia po życiu.

Na podstawie 150 świadectw – osób, które przeżyły śmierć kliniczną, oraz tych, które otarły się o śmierć – badacz sformułował zastanawiające wnioski. Tak samo jak Heim Moody dostrzegł schemat przeżyć powtarzających się stale mimo różnic w wykształceniu, płci czy pochodzeniu badanych.

Schemat ten przebiega następująco: wszystko rozpoczynają potężne, nieprzyjemne wrażenia akustyczne – dzwonienie, szum – połączone z poczuciem przemieszczania się przez ciemny tunel. Pojawia się doświadczenie bycia poza ciałem przy jednoczesnej zdolności do postrzegania otoczenia. Po pierwszym szoku świadomość zaczyna oswajać się z sytuacją. Później wyczuwana jest obecność istot nadnaturalnych, zmarłych członków rodziny czy przyjaciół. Mimo doznawanej radości, harmonii oraz ekscytacji umierający zdaje sobie sprawę, że musi wrócić do swojego ciała. Nie wszystko poddaje się opisowi: język nie potrafi oddać bogactwa tych wydarzeń. Wymienione elementy można spotkać w wielu relacjach, ale różnią się one kolejnością i częstotliwością występowania. Moody stwierdził, że intensywność wizji NDE jest skorelowana z zagrożeniem: im bliżej prawdziwej śmierci, tym przeżycie miało być pełniejsze. Filozof uczciwie dodawał, że przeprowadzał też wywiady z osobami będącymi w stanie śmierci klinicznej, które niczego podobnego nie doświadczyły (lub zwyczajnie tego nie pamiętały).

Widząc siebie z góry

Gdy amerykański kardiolog Michael Sabom przeczytał Życie po życiu, uznał, że autor albo kłamał, albo padł ofiarą kłamstwa. Zarzucał książce brak metodologii, statystyk, nazwisk i kontekstu medycznego. Uznał, że na własną ręką przestudiuje zjawisko NDE i znajdzie dla niego racjonalne wyjaśnienie. W swoich książkach wielokrotnie wspominał o nagle zapadającej, znaczącej ciszy, gdy bez uprzedzenia pytał pacjentów, co widzieli podczas operacji. Pozyskanie ich zaufania nie było łatwe, jednak po 150 rozmowach i po pięciu latach studiów Sabom uznał, że nie znajduje prostego wyjaśnienia dla opisywanych fenomenów.

Opublikowane przez niego prace podejmujące ten temat doczekały się uznania ze względów metodologicznych. Nie dość, że zawierają one drobiazgową dokumentację, tabele i statystyki, to jeszcze rozważają hipotezy wyjaśniające takie zjawiska, jak przejściowa niedoczynność płatów mózgowych, uwolnienie endorfin czy działanie leków. Wywiady przeprowadzone przez lekarza z osobami, które przeżyły atak serca albo u których jego praca została wstrzymana podczas operacji, nie tylko potwierdzają wnioski Moody’ego, lecz także wnoszą nowe spostrzeżenia. Przykładowo Sabom zauważył, że wyższy procent tych, którzy przeżyli zagrażający życiu wypadek i nie doświadczyli NDE, stanowią osoby znające wcześ­niej to zjawisko. Najbardziej zdumiewające w Recollections of Death (Wspomnienia ze śmierci) Saboma są dokładne opisy zjawiska autoskopii, czyli oglądania siebie z zewnątrz. Pytani przez niego pacjenci potrafili szczegółowo opisywać przebieg własnej operacji. Sabom weryfikował ich wiedzę medyczną, sprawdzał, jak długo przebywali na oddziałach chirurgicznych i czy oglądali programy telewizyjne poświęcone tym kwestiom. Z zebranego materiału wynikało, że badani nie dysponowali specjalistyczną wiedzą dotyczącą procedur reanimacji, np. nie wiedzieli, jak stosuje się defibrylator. Mimo to ci, którzy przeżyli autoskopiczne NDE, relacjonowali wydarzenia, a opisy te nie zawierały rażących błędów.

Oślepiające światło

Wyjątkowy rozgłos uzyskał jeden z analizowanych przez Saboma przypadków, omówiony w książce Light and Death (Światło i śmierć). To historia 35-letniej piosenkarki Pam Reynolds, która musiała przejść niezwykle skomplikowaną operację mózgu, wymagającą hipotermiczego zatrzymania akcji serca. Temperaturę ciała pacjentki obniżono do 15°C, ona sama nie oddychała, jej serce przestało bić, a krew nie dopływała do móz­gu. Według wszelkich kryteriów medycznych była martwa, co potwierdzały również badania EEG i ABR, wykazujące brak aktywności mózgu.

Po operacji Reynolds opisała swoje doświadczenie bycia poza ciałem (miała nawet siedzieć na ramieniu operującego ją lekarza), zapamiętała używane przez medyków przyrządy, a nawet muzykę, którą akurat puszczano w radiu. Potwierdzono poprawność tej relacji. Doznania piosenkarki nie sprowadzały się wyłącznie do bycia świadkinią operacji. Kobieta opisywała paradoksalne odczucia: znajdowała się w tunelu, który jednocześnie nie był tunelem; widziała zmarłych krewnych za „oślepiającym światłem”, słyszała głos wzywającej ją nieżyjącej babci, przy czym inni zmarli krewni nie chcieli, aby szła dalej w stronę światła. Reynolds pragnęła do nich dołączyć, ale zarazem chciała wrócić do swojego ciała i życia ziemskiego – pamiętała, że ma do wychowania dzieci. Podkreślała, że podczas NDE dysponowała niezwykłą, wyższą jakością percepcji i świadomości. Jej przypadek potwierdzał zauważoną przez autora Życia po życiu korelację pomiędzy bliskością śmierci a intensywnością NDE.

Sabom nie był jedynym kontynuatorem odkryć Moody’ego. Liczni badacze i badaczki sprawdzali statystyczne kwestie dotyczące NDE. Artykuł psychiatrów Glenna Robertsa i Johna Owena The Near-Death Experience, który opublikowano w „British Journal of Psychiatry”, wykazał, że połowa osób, które przeżyły śmierć kliniczną, doznała NDE. Ponadto naukowcy podkreślili, że wystąpienie tego zjawiska nie jest powiązane z wiekiem, płcią, wykształceniem, zawodem, stanem cywilnym czy wyznawaną religią.

Interesujące badanie tego zjawiska u dzieci, przeprowadzone przez Nancy Evans Bush, ujawniło, że młodsi pacjenci w podobnych stanach również doświadczają spotkania z istotą nadprzyrodzoną, ale nie oglądają wspomnień ze swojego życia; dwukrotnie częściej niż dorośli doświadczają natomiast wizji światła. Psychiatra Russell Noyes jun. podał listę najczęstszych konsekwencji NDE: zmniejszenie strachu przed śmiercią, niewrażliwość na ból, wzmocnienie wiary w życie pośmiertne, pojawienie się poczucia „bycia wybranym” i nie zawsze dającego się precyzyjnie określić „przeznaczenia”, które przekazała istota nadnaturalna.

Ciemna strona

Pod koniec lat 70. XX stulecia para psychologów Stanislav Grof i Joan Halifax podczas pracy z pacjentami chorymi na raka odnotowała przypadki NDE, które nie miały charakteru pozytywnego: w wizjach występowały postacie „głodnych duchów”, „ognia” czy „istot piekielnych”. Spostrzeżenie to potwierdziły inne publikacje niezależnych badaczy i badaczek.

Ta ważna konstatacja obala pewną hipotezę dotyczącą NDE, opierającą się na freudowskim pojęciu wyparcia. Pod wpływem wielkiego stresu wywołanego groźbą śmierci umysł miałby bowiem wytwarzać eskapistyczną fantazję – swego rodzaju halucynację, która ukrywa przerażającą prawdę o końcu życia. Teoria ta nie wytrzymuje krytyki właśnie z powodu tych przypadków NDE, które okazują się doświadczeniami przerażającymi.

Niektórzy sądzą, że doznania z pogranicza śmierci mogą ujawniać istotę rzeczywistości, „prawdę o sobie i świecie”. Czy mielibyśmy tutaj zatem do czynienia z „prawdziwą halucynacją”, a więc czymś wewnętrznie sprzecznym? Grof również chętnie sięgał po pojęcia psychoanalityczne w kontekście NDE, często tłumacząc symbolikę widzianego wówczas tunelu wspomnieniem narodzin. Niektórzy badacze odrzucili jednak to wyjaśnienie – po pierwsze drogi rodne nie przypominają tunelu; po drugie głębia przeżyć towarzyszących NDE nie daje się wyjaśnić przez samo wspomnienie narodzin (którego możliwość jest wątpliwa w przypadku umysłu noworodka niedysponującego zdolnością zapamiętywania); po trzecie ci, którzy narodzili się w wyniku cesarskiego cięcia, przeżywali NDE podobnie do tych, którzy przyszli na świat wskutek naturalnego porodu.

Bóstwo z książką

Świadectwa NDE pochodzące z całego świata składają się na niezwykłą kolekcję, czego najlepszym przykładem jest strona Nderf.org, założona przez Near-Death Experience Research Foundation. Niezależnie od tego, czy czytamy o doświadczeniach amerykańskiego dziecka, które doznało silnego wstrząsu anafilaktycznego, czy dorosłego Australijczyka po wypadku samochodowym albo porażeniu prądem, wciąż trafiamy na podobne motywy. Wielu znawców tych zjawisk podkreślało ich uniwersalność, niemniej opisane przypadki pochodziły wyłącznie z kultury zachodniej, w szczególności amerykańskiej.

Nie brakuje jednak fascynujących badań nad NDE wśród osób wywodzących się z innych kultur. W pionierskim studium Near-Death Experiences in India Satwant Pasrichy oraz Iana Stevensona można przeczytać o zaskakujących wnioskach, które wynikają z opisanych 16 przypadków NDE w Indiach. Choć próba nie jest wielka, wystarcza, by wykazać pewne zasadnicze różnice. W wersjach tych często pojawiały się motywy, które w ogóle nie występowały w opisach amerykańskich, zwłaszcza obecność „nadprzyrodzonej istoty z książką”. Żaden Indus nie przeżył też wyjścia ze swojego ciała i nie obserwował go z góry. Reprezentanci kultury zachodniej po doświadczeniu bliskim śmierci często wracali do ciała z powodu miłości do żyjącej rodziny; motyw ten nie został jednak zarejestrowany w Indiach. NDE w tym kraju uważa się najczęściej za pomyłkę. Postać nadprzyrodzona zabiera duszę do innej rzeczywistości (motyw także rzadko występujący w zachodnich NDE), ale nagle orientuje się, że nie o tę osobę chodzi, i odsyła człowieka do żywych. Badacze powiązali tę istotę nadnaturalną z bóstwem Chitragupta. W sztuce indyjskiej jest ono przedstawiane właśnie z książką, w której rejestruje umarłych. Niektóre przypadki NDE interpretowano również w kontekście lokalnej mitologii, jako spotkania z panem śmierci Yamą. W późniejszych pracach Pasricha stwierdziła, że przez kilkadziesiąt lat zajmowania się NDE w Indiach nie spotkała się z motywem tunelu.

Badania prowadzone w tym kraju wykazały, że różnice w doświadczeniach bliskich śmierci pojawiają się nawet między Indiami Północnymi i Południowymi. Oznacza to, że treść NDE jest w pewnym stopniu zależna od kultury osoby go doświadczającej, choć równie uderzające są podobieństwa między kulturami, np. spotkanie istot nadprzyrodzonych.

W Irlandii i Tybecie

Badania nad NDE pozwalają inaczej spojrzeć na historię religii, na możliwą genezę takich pojęć, jak dusze zmarłych, sąd nad żywymi czy wyobrażenia istot nadnaturalnych oraz raju. Ioan Petru Couliano, uczeń Mircei Eliadego, w komparatystycznym studium wizji zaświatów Out of this World (Nie z tego świata) wyraził przypuszczenie, że pewne wyobrażenia religijne wywodzą się z odmiennych stanów świadomości. Wizje zaświatów w apokaliptyce żydowskiej i wczesnej chrześcijańskiej prawdopodobnie pochodzą ze snów; w tradycjach staroirańskich dostrzegano wyraźny wpływ środków halucynogennych; mistyka grecka i śred­niowiecze chrześcijańskie wykazują zaś – zdaniem badacza – silne związki właś­nie z doświadczeniem bliskim śmierci.

Przyjęcie takiej perspektywy pozwala na nowe odczytanie wielu przekazów religijnych. Jednym z niezwykle popularnych dzieł europejskiego średniowiecza był XII-wieczny utwór Wizja Tnugdala. Napisany przez irlandzkiego mnicha tekst opowiada o rycerzu, tytułowym Tnugdalu, który po upadku z konia przez trzy dni leżał bez ruchu. W tym czasie anioł w postaci gwiezdnego światła miał zabrać jego duszę i ukazać mu cudowną, niewiarygodną rzeczywistość nieba i piekła, wizję fontanny życia czy pól czyśćcowych. Po powrocie do żywych Tnugdal oddał cały swój majątek potrzebującym i wstąpił do zakonu. Czyż nie brzmi to znajomo?

Od dawna badacze i badaczki zwracają także uwagę na zdumiewające związki pomiędzy opisami NDE a treścią słynnej Tybetańskiej księgi umarłych. Jest ona jednym z kilkunastu znanych tybetologom pism zawierających zbiór pouczeń kierowanych do osoby umierającej, który (o ile nie jest ona zaawansowanym joginem) powinien być recytowany 49 dni po tym, co my – ludzie Zachodu – na ogół nazywamy śmiercią. Rytuał ma pomóc duszy w zbawieniu bądź korzystnej reinkarnacji. Widoczne jest tu założenie istnienia obecnej przy ciele świadomości (duszy? ciała umysłowego?) mimo braku fizycznych oznak życia. Tekst zdaje drobiazgową relację z tego, co dzieje się ze świadomością po zgonie: opisuje ruchy, które wykonuje dusza rozumiana jako „świet­liste tchnienie”, przebywając w „stanie pośrednim”. Dowiadujemy się też, jakich doświadcza wizji światła, buddów, istot nadnaturalnych. Co niezwykle ciekawe, jedną z nauk płynących z Tybetańskiej księgi umarłych jest ta, że wszelkie wizje są tylko dziełem umysłu, a zrozumienie tej prawdy stanowi warunek zbawienia.

Mózg płata figle?

Wielu naukowców w podobny sposób, ale – rzecz jasna – nie w celu zbawienia, próbuje wyjaśnić NDE: to specyficzne działanie mózgu wywołane określonymi czynnikami neurofizjologicznymi. Jedno z popularnych, naturalistycznych wyjaś­nień tego zjawiska tłumaczy je anoksją, czyli brakiem tlenu w mózgu. Obserwacja i opisy blekautu, podczas którego piloci tracą przytomność, gdy przez zaburzenia grawitacyjne serce nie jest w stanie pompować krwi do górnych części ciała, pozwoliły na stwierdzenie, że umierający mózg zachowuje się właśnie w charakterystyczny dla NDE sposób: wywołując euforię, wrażenie wyjścia z ciała oraz wizje.

Charakterystyczny dla NDE tunel miałby powstać w wyniku tworzących się wtedy wyładowań neuronalnych (choć jak już wiadomo, wyłącznie u człowieka Zachodu). Wyjaśnienia tego rodzaju spotykają się jednak z oporem niektórych naukowców. Neuropsychiatra Peter Fenwick twierdził, że podczas zaburzeń pracy móz­gu wspomnienia i percepcja nie mogą być tak wyraźnie określone jak w NDE. A zauważmy, że w trakcie NDE mamy do czynienia nie z chaotycznymi wizjami, lecz najczęściej z wewnętrznie ustrukturyzowanymi wyobrażeniami o specyficznie religijno-mistycznym charakterze.

Ale w jaki sposób od braku tlenu przejść do wizji istoty nadnaturalnej? I czy z tych teorii nie wynikałby wniosek, że aby człowiek mógł doświadczać najwyższych możliwych doznań… powinien się dusić i uszkadzać swój mózg? Jak słusznie zauważał Grof w książce Najdalsza podróż, takie hipotezy nie wyjaśniają, skąd bierze się transcendentalny charakter tych doświadczeń oraz tęsknota za nimi. Gdy mózg umiera, dlaczego wytwarza wizję światła czy miast ze światła, ciało wpada w euforię, a przed oczami ukazują się te ekstatyczne obrazy, których ludzie nie są w stanie opisać?

Pytanie o życie po śmierci

Spróbujmy teraz zmierzyć się z najważniejszym pytaniem: czy NDE potwierdza istnienie życia pośmiertnego? Moody odpowiedział na nie przecząco, jednak wśród badaczy tego zjawiska należy on do mniejszości. Pytanie to należy przeformułować: czy NDE rzeczywiście dowodzi niezależności świadomości od pracy mózgu? Gdyby tak było, świadomość jako dusza mogłaby trwać nadal po jego śmierci.

Sam Harris, znany amerykański intelektualista i jeden z przedstawicieli nowego ateizmu, przeanalizował tę kwestię w książce Przebudzenie. Zauważył, że dostępne dane medyczne nie prowadzą do jednoznacznego wniosku o śmierci móz­gu. Wszak NDE to wciąż doświadczenie bliskości śmierci, a nie bycia po śmierci. Co ciekawe, w tym punkcie poglądy Harrisa zgadzają się z tym, co pisał Sabom, analizując przypadek Reynolds i twierdząc, że niezależnie od tego, co pokazuje aparatura medyczna, śmierć jest nieuchwytnym procesem, nie zaś dającym się wyróżnić konkretnym momentem.

Dla Grofa umiejętność obserwowania własnej operacji czy wyjście z ciała stanowi dowód na niezależność duszy od móz­gu i świadectwo zdolności świadomości, która dokonuje tego, czego mózg sam nie potrafi zrobić. Harris nie zgadza się z tymi wnioskami: nawet jeśli tego rodzaju doświadczenia jak wyjście z ciała są prawdziwe, niczego nie dowodzą. Mielibyśmy w tym przypadku do czynienia najwyżej z jakąś formą postrzegania pozazmysłowego – zdumiewającą, ale nieprzemawiającą za życiem pozagrobowym ani za niezależnością świadomości od mózgu. Skoro nie jesteśmy pewni, że mózg w czasie tych doznań nie był aktywny, wciąż należy zakładać jego udział.

Harris skomentował również głośny przypadek Ebena Alexandra, neurochirurga, który opisał swoje doświadczenie bliskie śmierci w bestsellerze Dowód. Podkreślił on błędy rzeczowe w książce Alexandra, a także zauważył zaskakujące podobieństwo między relacją lekarza i opisami stanów po zażyciu DMT (związek obecny w ayahuasce, rytualnie wykorzystywanej w Amazonii). To łączy Harrisa z takimi badaczami jak Grof, który też odnotował zaskakujące zbieżności pomiędzy opisami NDE a stanami wywołanymi spożyciem substancji psychoaktywnych. W określonych sytuacjach granicznych ludzkie ciało miałoby wytwarzać cząstki, które oddziałują w ten sam sposób co halucynogeny. Tylko znów: dlaczego tak się dzieje?

Odbijanie się światów

Niezależnie od swojego podłoża NDE pozostaje faktem psychologicznym. To zagadkowe zjawisko, którego nie potrafimy w pełni wyjaśnić, ale mające wielki wpływ na ludzkie życie. Można ulegać pokusie, by sprowadzać je do działania umysłu, do czegoś, co wydarza się jedynie w świecie wewnętrznym bez związku z „prawdziwym” światem.

Jak jednak zauważa Couliano, problem polega na tym, że ostra opozycja tych dwóch rzeczywistości wcale nie jest oczywista filozoficznie. To, co nazywamy światem wewnętrznym, np. wspomnienia czy formy naszych fantazji i wyobrażeń, pochodzi z „zewnątrz”, natomiast to, co nazywamy światem zewnętrznym, jest odbiciem tego, czego doświadczamy w naszym „wnętrzu”.

Jeśli więc założymy, że NDE jest tylko wytworem ludzkiego umysłu, wciąż pozostaje wielkie pytanie: czym w ogóle jest ludzki umysł?

Psy znane są z wierności. A jak jest z wiernością rysunków i obrazów, które je przedstawiają?

Najstarsze znane naskalne przedstawienia psów pochodzą z terenów dzisiejszej Arabii Saudyjskiej. Były to petroglify, czyli grawerunki w skale. Liczą sobie około 8 tys. lat. Powstały w czasach, kiedy na obszarach Arabii żyły plemiona łowców-zbieraczy, które udomowiły psa, a właściwie wilka. Wizerunki znalezione na skałach w pobliżu miast Jubbah i Shuwaymis w północno-zachodnich regionach kraju przedstawiają psy oraz uzbrojonych w łuki ludzi. Dzięki temu, że przetrwały do dziś, możemy oglądać sceny polowania sprzed tysięcy lat.

Psy pokazano tu zaskakująco rzetelnie. Widzimy różnych przedstawicieli gatunku, małe i duże osobniki. Podniesione ogony mogą wskazywać na zadowolenie, podniecenie, a ich kształt sygnalizuje prawdopodobną przynależność do rasy. Sylwetka naskalnych psów przypomina psa kananejskiego – średniej wielkości, podobnego do szpica. Wywodzi się on od pariasów (półdzikich psów), a wyhodowany został w Izraelu. O podobieństwie do pariasów świadczy też ogólna budowa zwierzęcia: zgrabny zad, podniesiony kłąb, pociągły, lecz dość krótko zakończony pysk i sterczące trójkątne uszy. Pariasy do dziś żyją w południowo-zachodniej Azji i północnej Afryce, a pies kananejski ma wiele ich cech – również charakteru, takich jak nieufność, stadność, wytrzymałość.

Trudno stwierdzić, dlaczego artysta sprzed kilku tysiącleci uwiecznił także prącia myśliwych oraz większości psów, ale możemy się domyślać, że w gromadzie panuje radosna i pełna ekscytacji atmosfera. Być może erekcja myśliwego symbolizuje jego potencję i sprawczość. Łuk jest napięty, zatem gdzieś w pobliżu znajduje się zwierzyna; za chwilę psy, po wypuszczeniu strzały przez łucznika, rzucą się w pogoń za ranną zdobyczą. Część z nich jest prowadzona na smyczach, inne biegają swobodnie. Smycze owinięte są dookoła bioder neolitycznego łowcy, co oznacza, że niektórzy z jego podopiecznych nie nadają się do polowania – być może dopiero uczą się tej sztuki od innych członków stada. Co uderzające, po upływie 8 tys. lat nadal możemy oglądać psie umaszczenie: łaty na zadach, bokach, łapach.

Choć grawerunki stanowią przecież układ niewyraźnych wgłębień w skale i ukazują wydarzenie sprzed tysiącleci, wydaje się, że człowieka i sforę psów łączy tu coś więcej niż tylko smycz i łowy. Świadczą o tym „zadowolone”, podniesione ogony – a to właśnie ogon, jak twierdzą hodowcy, jest „sercem” psa i informuje o jego emocjach. Na więź wskazują również bliskie odległości między psem a opiekunem. Już na początku procesu udomowienia ludzie zwyczajnie polubili psy. Profesor Robert Losey znalazł na Syberii pochówki psów z kompletnymi szkieletami, pogrzebane – zdawałoby się – z szacunkiem, wręcz pewną celebracją. Mogą to być pochówki pupili syberyjskich myśliwych okresu neolitu. Ale nie brak też znalezisk z połamanymi kośćmi, co może oznaczać, że psy bywały posiłkiem pierwszych myśliwych i hodowców.

Inne przedstawienie psa myśliwskiego powstało 6 tys. lat później, na misie pochodzącej z kultury amratyjskiej, która rozwinęła się na terenie Górnego Egiptu. Pies należał do wymarłej już dziś rasy tesem, uważanej za tę, z której wywodzą się charty. Na zachowanych przedstawieniach tesem różnił się od charta jedynie uszami: sterczą one jak u doga, ale już na innych egipskich wizerunkach zwisają jak u charta właśnie albo u psów z rasy slouki, których wyobrażenia również często można znaleźć na egipskich posągach, naczyniach, piramidach, malowid­łach ściennych. U Egipcjan znajdziemy także mastify, wspomniane psy pariasy oraz greyhoundy.

Strażnicy i bogowie

Jak dowodzą liczne badania, w kulturze znad Nilu psy symbolizowały podróż ze świata żywych do świata umarłych. Głowę szakala albo nawet postać psa miał egipski bóg zmarłych Anubis, na co wskazują choćby hieroglify. Anubis to psi bóg, który chronił groby Egipcjan przed szakalami, ale towarzyszył też zmarłym w ostatniej wędrówce w zaświaty. Jedno z jego imion oznacza „tego, który jest w miejscu balsamowania”. Egipska Księga umarłych przedstawia go z wagą – Anubis ważył na niej ludzkie serce po śmierci i decydował, czy zmarły może wejść do królestwa Ozyrysa.

U antycznych Greków wejścia do świata zmarłych strzegł inny pies – trzygłowy Cerber, starannie malowany na wazach, amforach, misach i hydriach, czyli naczyniach na wodę. Nierzadko oglądamy tam Cerbera w momencie, kiedy schwytał go Herakles, co było jedną z 12 prac, które heros miał wykonać w ramach kary za zamordowanie własnej rodziny. Cerber pilnował, aby z Hadesu nie wydostał się żaden zmarły ani nie zabłądził tam nikt z żywych. Psi strażnik tak zapisał się w ludzkiej wyobraźni, że ukazywano go w wielu późniejszych epokach. Przedstawili go chociażby Peter Paul Rubens (Herkules i Cerber, 1636) oraz William Blake (Cerberus, jedna z ilustracji do Boskiej komedii Dantego, 1824–1827). Postać najsławniejszego psa starożytności powraca w różnych wariantach także w kulturze współczesnej: w cyklu powieściowym o Harrym Potterze (występuje tam jako trzygłowy Fluffy) czy w powieściach Ricka Riordana (Percy Jackson i bogowie olimpijscy: Złodziej pioruna).

W sztuce Greków odnajdujemy rzeźby psów strzegących wejścia do domów, świątyń, widzimy je na reliefach postumentów i stel, a nawet na fibulach, czyli ozdobnych agrafkach. Wytrawni znawcy mitologii greckiej potrafią wśród tych przedstawień odnaleźć Argosa – psa Odyseusza, który jako jedyny rozpoznał opiekuna po wieloletniej rozłące – albo białego psa z mitu o powstaniu świątyni Heraklesa. Jak głosi opowieść, kiedy Ateńczyk o imieniu Diomos składał bogom ofiarę, pojawił się biały pies i porwał mięso. W miejscu, gdzie je zakopał, Diomos zbudował Heraklesowi świątynię. Oczywiście starożytni, oprócz mitycznych, mieli również zwykłe psy kanapowe oraz myśliwskie. Można się o tym przekonać, oglądając choćby detale architektoniczne.

Columella, rzymski autor pism o uprawie roli z I w. n.e., w księdze VI dzieła De re rustica pisze, że do stróżowania najlepiej nadaje się pies czarny, duży i o donośnym głosie. Powinien też odstraszać intruzów swoim wyglądem, ale być łagodny wobec domowników. Takie właś­nie zwierzę widnieje na mozaice Domu Dramaturga w Pompejach, czyli rzymskiej willi zniszczonej przez wybuch Wezuwiusza w 79 r. n.e. Budowlę odkopano w XIX w. i ku uciesze archeologów odkryto dobrze zachowaną posadzkę z wizerunkiem czarnego psa oraz napisem: cave canem (uwaga na psa). Podobne przedstawienia znajdowały się ponoć w wielu ówczesnych willach rzymskich obywateli. Jednak Rzymianie cenili nie tylko psy stróżujące. Podczas wojen z Germanami czy Galami bywali szczuci potężnymi brytanami zakutymi w zbroje i z czasem przejęli ten zwyczaj od barbarzyńców. W legionach rzymskich służyły tysiące psów i to je znajdziemy w sztuce, która opiewała podboje rzymskiej armii.

Symbol przywiązania

W średniowieczu i wczesnym renesansie pies był oznaką przywiązania do Boga i wierności małżeńskiej. W tej drugiej roli odnajdujemy psa na obrazie Portret małżonków Arnolfinich Jana van Eycka (1434), ale też wielu innych, choćby na namalowanym sto lat później płótnie Dawid i Batszeba pędzla Jana Massysa (1562). Interpretatorzy znanego przedstawienia Arnolfinich spierają się co do znaczenia szczegółów obrazu, lecz jedno nie ulega wątpliwości: pies jest symbolem zamożności kupieckiej pary, którą van Eyck prezentuje w całej krasie. W epoce renesansu psy regularnie przedstawiano w czasie polowania, zazwyczaj były to charty. Widzimy je m.in. na obrazie Paola Uccella Polowanie w lesie (około 1465) ukazującym scenę nocnych łowów, gdzie pośród koni uganiają się dziesiątki chartów.

Pies bywał też ważnym uzupełnieniem portretów władców i wpływowych osobistości. Widnieje on przy Karolu V na płótnie Tycjana i – jak się zdaje – w kolejnych epokach wielu twórców naśladowało ten sposób figuracji, m.in. Diego Velázquez, autor dzieła Portret Filipa IV w stroju myśliwskim, czy Francisco Goya, kreśląc wizerunek Karola III. Ale historia sztuki prezentuje psy głównie jako towarzyszy zabaw, pupili czy nawet maskotki. W takiej roli znajdujemy je już u Albrechta Dürera, Lucasa Cranacha starszego, a także u Tycjana (Fryderyk II Gonzaga), Goi (Księżna Alba) oraz na wielu późniejszych obrazach. Przedstawienia tych czworonogów znalazły się również na freskach renesansowych włoskich rezydencji, takich jak chociażby Villa Barbaro w regionie Wenecja Euganejska.

Przez wieki ukazywano psy wyłącznie jako istoty towarzyszące człowiekowi, służące mu albo dopełniające jego opowieść. Jednak pod koniec XVIII, a na pewno w XIX w. pies wreszcie staje się głównym tematem dzieła malarskiego. Jednym z pierwszych takich obrazów jest portret Boba, psiego ratownika z Nowej Fundlandii, namalowany przez Edwina Landseera (A Distinguished Member of the Humane Society, 1831). Dzięki talentowi tego właśnie malarza psy zyskały zasłużone miejsce w sztuce figuratywnej nie tylko Europy. Psich bohaterów oglądamy też na takich płótnach Landseera, jak Dig­nity and Impudence, A Scene at Abbotsford, A Deerhound czy A Highland Breakfast. Szkoda, że sztuka europejska tak późno doceniła naszych czworonożnych przyjaciół.

Gdy tylko usłyszałem o ludzie Quizopotlec, żyjącym w lasach południowej Akuaranii, niemal od razu zacząłem się pakować i szykować do drogi, by na własne oczy ujrzeć jego zwyczaje. W mitologii tej wspólnoty rzeczywistość nieustannie się przeobraża: istnieje tylko Mutatyoquatl, czyli Wielka Zmiana. Przedstawiciele Quizopotlec każdego dnia mają nowe imiona, a pary małżeńskie wymieniają się między sobą, ciągle są – by tak rzec – przetasowywane. W pewnych miesiącach ktoś jest królem, a w innych żebrakiem. Nawet jednostki pomiaru czasu nie są stałe: dzień potrafi tam trwać tydzień albo dwa tygodnie, z kolei miesiąc – dwa dni. Społeczności te zaczynają budować wsie, ale ich nie kończą. Niekiedy hodują zwierzęta, lecz tylko po to, by je wypuścić. Są dni, gdy jedzą wyłącznie kukurydzę, jak również takie, w których żywią się samymi grzybami; bywa też, że nie jedzą nic i po prostu leżą. Ktokolwiek, kto chciałby określić ich system pokrewieństwa, gospodarkę, prawa czy religię, skazany będzie na niepowodzenie, a może i szaleństwo.

Są okresy, w których ludzie z Quizopot­lec – zupełnie jak my – witają się i rozpoznają po twarzach; czasem z kolei w ogóle na siebie nie patrzą, uważając to za absurdalny zwyczaj; badają dłonie, długość palców, zachwycają się nimi albo nie.

Gdy byłem u nich po raz pierwszy, przyjęto mnie bardzo gościnnie. Mieszkańcy nie podnosili wzroku znad moich stóp i właściwie to z nimi się witali, dlatego by okazać im szacunek, stawałem na palcach. Ale w środku nocy nie było już tak serdecznie: obudzono mnie i przywiązano do drzewa. Wkrótce jednak zostałem uwolniony i przez pół godziny byłem wodzem. Potem trafiłem na łąkę – razem z krowami prowadzono mnie na łańcuchu.

Przez chwilę wydawało mi się, że nawet wtedy, gdy zmuszali mnie do odgrywania tych nieprzyjemnych ról, Quizo­potlec chcieli mnie nauczyć czegoś ważnego o istocie życia. Błędnie zakładałem, że to jest w ogóle możliwe. W ich wizji świata nie było bowiem miejsca na coś takiego. Gdy żegnałem się z nimi, kapłan uroczyście wręczył mi kartkę z magicznym zaklęciem zapisanym w języku nahuatl. Po powrocie do domu przetłumaczyłem je: „Jesteś tarczą dla każdej głowy, jesteś grobem wszelkiej nadziei”.

Nie wiń siebie za to, że cierpisz lub się zamartwiasz. Receptą na poprawę nie jest „starać się bardziej”. Istnieją skuteczniejsze sposoby na to, by odnaleźć radość w zgiełku.

Być może już wielokrotnie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego spokój i szczęście, których pragniesz, tak często wymykają ci się z rąk. Dlaczego tak wiele rzeczy w życiu wiąże się z szaleńczą gonitwą, lękiem, stresem i wyczerpaniem? My też głowiliśmy się nad tymi pytaniami przez wiele lat. Teraz wydaje nam się, że nauka w końcu znalaz­ła odpowiedzi. Co ciekawe, zasady leżące u ich podstaw znano już w świecie starożytnym: są to prawdy odwieczne.

Ludzkie nastroje w naturalny sposób przybierają na sile i słabną. Tak zostaliś­my skonstruowani. Jednak pewne schematy myślenia mogą zmienić krótkotrwałe obniżenie witalności lub samopoczucia w dłuższe okresy lęku, stresu, nieszczęścia i wyczerpania. Przelotne uczucie smutku, złości czy lęku może pociągnąć nas w dół tak mocno, że wpadniemy w zły nastrój, który potrwa cały dzień albo o wiele, wiele dłużej. Ostatnie odkrycia naukowe pokazały, jak takie normalne wahania emocji mogą doprowadzić do długotrwałego poczucia nieszczęścia, ostrych stanów lękowych, a nawet depresji. Co ważniejsze, te same odkrycia wskazały drogę ku większemu szczęściu i poczuciu „osadzenia w sobie”. Wykazały bowiem, że:

– gdy czujesz smutek, lęk lub rozdrażnienie, to nie nastrój wyrządza ci krzywdę, ale twój sposób reakcji na niego,

– kiedy starasz się wyzwolić ze złego nastroju lub poczucia nieszczęścia – czyli zrozumieć, dlaczego jesteś nieszczęś­liwy i co możesz z tym zrobić – często pogarsza to sprawę. To trochę jak ugrzęźnięcie w ruchomych piaskach: im bardziej starasz się wyswobodzić, tym głębiej się zapadasz.

Kiedy zaczynasz się czuć trochę nieszczęśliwy, starasz się wymyślić jakiś sposób na poradzenie sobie z problemem, którym jest bycie nieszczęśliwym. Usiłujesz ustalić przyczynę takiego samopoczucia, a następnie – znaleźć rozwiązanie. Po drodze nietrudno o rozgrzebanie starych żalów i wyczarowanie z niczego powodów do przyszłych zmartwień. To jeszcze bardziej obniża nastrój. Nie trzeba długo czekać, aż zaczniesz czuć się źle z tym, że nie udaje ci się odkryć sposobu na poprawienie sobie humoru. Wewnętrzny krytyk, który drzemie w każdym człowieku, zaczyna szeptać ci do ucha, że to twoja wina, że powinieneś starać się bardziej, bez względu na koszty. Szybko tracisz kontakt z tym, co w tobie najgłębsze i najmądrzejsze. Gubisz się w pozornie nieskończonym cyklu obwiniania się i samokrytyki. Obarczasz samego siebie winą za to, że nie spełniasz włas­nych kryteriów doskonałości, nie jesteś taką osobą, jaką chciałbyś być.

Wszyscy czasem dajemy się wciągnąć w te ruchome piaski emocjonalne, ponieważ stan umysłu jest ściśle powiązany z pamięcią. Umysł nieustannie przeczesuje wspomnienia, szukając tych, które odzwierciedlają obecny stan emocjonalny. Przykładowo: jeśli czujesz się zagrożony, umysł momentalnie wyławia ze wspomnień chwile, kiedy doświadczałeś braku bezpieczeństwa – po to, byś mógł zauważyć podobieństwa i znaleźć sposób ucieczki. Dzieje się to błyskawicznie, nim zdążysz sobie cokolwiek uświadomić. To podstawowa umiejętność przetrwania, doskonalona przez miliony lat ewolucji. Wywiera na ciebie niebywały wpływ i prawie nie da się jej powstrzymać.

Tak samo jest z poczuciem nieszczęścia, lęku i stresu. To normalne, że czasem czujemy się trochę nieszczęśliwi, ale bywa też, że kilka smutnych myśli wyzwala całą kas­kadę złych wspomnień, negatywnych emocji i ocen. W rezultacie całe godziny, a nawet dni upływają pod znakiem samokrytyki, napędzanej myś­lami: „Co jest ze mną nie tak? Moje życie jest do niczego. Co się stanie, gdy ludzie odkryją, jaki jestem beznadziejny?”.

Takie myślowe ataki wywierają na każdego człowieka ogromny wpływ. A kiedy już rozpędzą się na dobre, nie sposób ich powstrzymać. Jedna myśl lub emocja wyzwala kolejną, a potem jeszcze jedną… Wkrótce początkowa myśl – bez względu na to, jak była ulotna – przyciąga całą masę podobnych smutków, lęków i obaw, a człowiek zaplątuje się w sieć własnego smutku. W pewnym sensie nie ma w tym nic dziwnego. Kontekst znacząco wpływa na pamięć. Kilka lat temu psychologowie odkryli, że jeśli nurkowie zapamiętają listę słów, gdy znajdują się na plaży, zwykle zapominają je, kiedy są pod wodą – ale potrafią je sobie przypomnieć, gdy wyjdą na ląd. Działa to również na odwrót: słowa zapamiętane pod wodą łatwiej zapomnieć na plaży. Morze i plaża to dla pamięci bardzo skuteczne konteksty.

Taki sam proces możesz zaobserwować we własnej głowie. Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się odwiedzić miejsce, w które jeździłeś na wakacje jako dziecko? Zanim tam dotarłeś, wspomnienia były mgliste, ale kiedy już znalazłeś się na miejscu – przeszedłeś się ulicami, zobaczyłeś dawne widoki, usłyszałeś dawne dźwięki i poczułeś dawne zapachy – na pewno wróciły jak lawina. Prawdopodobnie czułeś ekscytację, nostalgię, a nawet lekkie zakochanie. Powrót do danego kontekstu zachęcił twój umysł do przywołania szeregu powiązanych z nim wspomnień.

Nie tylko miejsca wywołują lawiny wspomnień. Świat jest pełen takich wyzwalaczy. Czy zdarzyło ci się kiedyś, że melodia przywołała całą kaskadę wspomnień i związanych z nimi emocji? A może sprawił to zapach kwiatów lub świeżo upieczonego chleba?

Nastrój też może pełnić funkcję wewnętrznego kontekstu, działającego tak silnie jak wizyta w ulubionym miejscu z dzieciństwa lub znana melodia. Przebłysk smutku, frustracji albo lęku może przywołać przykre wspomnienia – czy tego chcesz, czy nie. Zanim się zorientujesz, pogrążasz się w mrocznych myślach i negatywnych emocjach. Często nawet nie zdajesz sobie sprawy, skąd się wzięły – po prostu przyszły, jakby znikąd. Można wpaść w gniew, irytację lub smutek i zupełnie nie znać ich przyczyny. Dziwisz się wtedy: „Dlaczego mam zły humor?” albo „Dlaczego jestem dziś taka smutna i zmęczona?”.

Nie da się uniknąć przykrych wspomnień ani myśli krytykujących ciebie i innych – ale da się powstrzymać to, co dzieje się potem. Da się zatrzymać spiralę i zapobiec kolejnym cyklom negatywnych myśli. Da się powstrzymać kaskadę destrukcyjnych emocji, które sprawiają, że czujesz się nieszczęśliwy, spanikowany, zestresowany, zirytowany lub wyczerpany.

Medytacja uważności uczy rozpoznawać wspomnienia i destrukcyjne myś­li w momencie, kiedy się pojawiają. Przypomina, że to tylko wspomnienia. A wspomnienia są jak propaganda – nie są prawdą. Nie są tobą. Można nauczyć się obserwować negatywne myśli, kiedy się pojawiają, pozwolić im na chwilę zostać, a następnie po prostu patrzeć, jak znikają. Wtedy może się zdarzyć coś niesamowitego: pustkę wypełni głębokie poczucie szczęścia i spokoju.

Medytacja uważności pozwala na to dzięki wykorzystaniu innej metody relacji ze światem. Wszystko zaczyna się w umyś­le. Większość ludzi zna jedynie analityczną stronę umysłu: proces myś­lenia, oceniania, planowania i wyszukiwania wspomnień w celu znalezienia rozwiązań. Jednak umysł jest też świadomy. Nie ograniczamy się do myślenia o różnych rzeczach – jesteśmy także świadomi tego, że myślimy. Nie potrzebujemy języka jako pośrednika między nami a światem, możemy go doświadczać bezpośrednio, przez zmysły. Mamy zdolność zmysłowego odbierania głosów ptaków, zapachu kwiatów i widoku uśmiechu ukochanej osoby. Serce wie o różnych rzeczach, tak samo jak głowa. Świadome doświadczanie nie ogranicza się do myś­lenia. Umysł jest większy i obszerniejszy niż sama myśl.

Dzięki medytacji umysł działa jaśniej, człowiek zaczyna widzieć świat czystą świadomością i otwartym sercem. Z tego punktu obserwacyjnego można doświadczać własnych myśli i uczuć w momencie, gdy się pojawiają. Przestajesz działać pod przymusem natychmiastowej reakcji na bodźce. Twoje wewnętrzne „ja” – naturalnie szczęśliwa i spokojna część ciebie – nie jest tłumione przez hałas umysłu walczącego z myślami.

Medytacja uważności zachęca do cierpliwości i współczucia wobec samego siebie, a także do zachowania otwartości umysłu i delikatnej wytrwałości. Te cechy tworzą przeciwwagę dla siły ciążenia, z jaką lęk, stres i poczucie nieszczęścia ciągną cię w dół. Przypominają ci o tym, co już jest udowodnione naukowo: że dobrze jest przestać traktować smutek i inne trudności jako problemy do rozwiązania. Nie powinieneś sobie wyrzucać, że „nie udaje ci się” ich naprawić. Często właśnie to okazuje się najmądrzejszym posunięciem, ponieważ zwyczajowe sposoby pokonywania takich trudności przeważnie tylko pogarszają sytuację.

Uważność nie neguje naturalnego dążenia mózgu do rozwiązania problemów. Daje ci po prostu czas i przestrzeń, byś wybrał optymalne sposoby. Do niektórych problemów najlepiej podejść emocjonalnie – wybierasz wtedy to rozwiązanie, co do którego czujesz, że jest najwłaściwsze. Przez inne trudności warto przebrnąć logicznie. Do wielu najlepiej podejść intuicyjnie, kreatywnie. Inne lepiej na razie zostawić.

Uważność zachęca do zerwania z pewnymi nieświadomymi, zwyczajowymi sposobami myślenia i zachowania, powstrzymującymi cię przed życiem pełnią życia. Wiele myśli, w których krytykujesz siebie i innych, bierze się z nawykowych sposobów myślenia i działania. Kiedy zarzucisz część takich zwyczajów, negatywne schematy myślenia zaczną stopniowo znikać, a ty staniesz się bardziej uważny i świadomy. Zdziwisz się, jak wiele szczęścia i radości można zyskać dzięki nawet bardzo małym zmianom w sposobie życia.

Z nawykami zrywa się łatwo i bezpośrednio. Wystarczy nie zajmować tego samego krzesła na spotkaniach, wyłączyć na chwilę telewizor lub pójść do pracy inną drogą. Można też zasadzić nasionka i patrzeć, jak rosną, na kilka dni zaopiekować się zwierzakiem znajomego albo pójść na film do lokalnego kina. Takie codzienne działania – w połączeniu z krótką medytacją – naprawdę potrafią wnieść w życie więcej radości i spełnienia.

Fragment książki Marka Williamsa i Danny’ego Penmana Mindfulness. Trening uważności, wyd. Edgard/Samo Sedno, Warszawa 2014. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji „Przekroju”.

Jak żyć lepiej, pełniej i spokojniej? Pomogą w tym zalecenia najlepszych specjalistów na świecie.

Istnieje pewne powiedzenie przypisywane Charliemu Chaplinowi: „Sześciu najlepszych lekarzy na świecie: Słońce, Odpoczynek, Ćwiczenia, Dieta, Szacunek do samego siebie, Przyjaciele. Trzymaj się ich na wszystkich etapach swojego życia i ciesz się zdrowiem”. Chociaż tak naprawdę nie zostało ono wymyślone przez Chaplina, tylko pochodzi ze starej rymowanki, to jednak zawarta w nim lekarska metafora świetnie pasuje do tego, co robimy. Przy czym Klinikę „Przekroju” prowadzi nie sześciu, ale dwunastu doktorów.

Dr Oddech

Oddychamy nieustannie, pozyskując tlen niezbędny dla wszystkich komórek naszego ciała. Jednak ten proces to znacznie więcej niż dostawa energii. Powolne, rytmiczne wdechy i wydechy są kluczem do spokojnego umysłu. To kotwica, która osadza nas w chwili obecnej i pielęgnuje nasze dobre samopoczucie. Świadome oddychanie jest sztuką, którą każdy z nas może praktykować i doskonalić.

rysunek: Marek Raczkowski
rysunek: Marek Raczkowski

Dr Dieta

Świeża, pełna energii i dostarczana o właś­ciwych porach żywność zapewnia siłę, wzmacnia odporność, poprawia nastrój i jasność umysłu. Tak samo jednak, jak jest lekarstwem, może stać się trucizną. Poznanie zależności między jedzeniem a samopoczuciem sprawia, że już nie zaspokajamy głodu, lecz odżywiamy się.

Dr Ruch

Dużo łatwiej czuć się dobrze w sprawnym ciele, a najprostszym sposobem, aby je uzyskać, jest aktywność fizyczna. Wybranie takiego jej rodzaju, który sprawi nam przyjemność, może zmienić wysiłek w rozrywkę. Korzyści odniesie zarówno ciało, stając się silniejsze i odporniejsze, jak i umysł, który zostanie uwolniony od stresu oraz lęku.

rysunek: Marek Raczkowski

Dr Tu i Teraz

W przepełnionym bodźcami świecie medytacja może stać się naszą osobistą oazą spokoju. Polega na kompletnym odpuszczeniu – radości z bycia jedynie w chwili obecnej. Kiedy uczymy się przekierowywać uwagę na teraźniejszość i po prostu obserwować przychodzące myśli, nie osądzając ich, osiągamy równowagę emocjonalną. Regularne sesje medytacyjne pomagają nam lepiej poznać samych siebie, pogłębiając naszą świadomość.

Dr Sen

Kiedy śpimy, mózg regeneruje się, odpoczywa, konsoliduje wspomnienia i przetwarza emocje, dzięki czemu o poranku znowu możemy sprawnie funkcjonować. Nie jesteśmy świadomi tych procesów, co jednak nie zmniejsza ich istotności. Regularne pory snu, komfortowe nocne środowisko oraz stosowanie technik relaksacyjnych przed zaśnięciem mogą odmienić na lepsze nasze noce, a przez to i dni.

Dr Relaks

W pędzącej rzeczywistości zapominamy, że my sami nie możemy cały czas gnać. Poważne potraktowanie odpoczynku i znalezienie odprężającego zajęcia pozwala nam oderwać się od codziennych trosk, zachować równowagę między obowiązkami a osobistymi potrzebami, uniknąć wypalenia. I dzięki temu – choć może wolniej – dotrzeć dalej i bezpieczniej.

Dr Razem

Relacje, te bliższe i te dalsze, budują nas i wzmacniają. Wspólnota zapewnia wsparcie emocjonalne i poczucie przynależności. Znaczące związki stanowią platformę do dzielenia się doświadczeniami, przetwarzania emocji i wspierania rozwoju osobistego. Pielęgnowanie więzi społecznych zmniejsza wrażenie samotności oraz izolacji, poprawia nastrój, a także przyczynia się do osiągnięcia poczucia sensu i spełnienia.

Dr Wiara

Wiara to zaufanie, które przekracza granice rozumu i poznania. Jest latarnią w mroku i mostem nad przepaścią lęku. Warto wierzyć – w idee, w ludzi, w siebie – bo wiara, budując odporność psychiczną w obliczu wyzwań, daje siłę sprawczą zdolną przenosić góry.

Dr Sprawczość

Nieustannie podejmujemy decyzje (lub ich nie podejmujemy), co składa się na to, kim i gdzie jesteśmy. Jak bardzo bylibyś­my zależni od sytua­cji oraz innych osób, wybór – czy zdobywamy się na wysiłek, czy poddajemy się okolicznościom – należy wyłącznie do nas. Ważne, by dokonywać go świadomie i nawigować włas­nym losem z pełną odpowiedzialnością.

Dr Sztuka

Kontakt ze sztuką to zanurzenie się w ocea­nie ludzkiej ekspresji. Niezależnie od tego, czy podziwiasz arcydzieło w galerii, słuchasz symfonii czy zagłębiasz się w powieści, twoje zaangażowanie wykracza poza zwykłą obserwację. Sztuka jest furtką do krainy emocji, intelektu i wyobraźni. Odżywia nasze zmysły, sprzyja introspekcji i empatii. Przypomina lustro, które odbija i pomnaża ludzkie doświadczenia. Obcowanie z dziełami artystów także w nas samych budzi twórczego ducha.

rysunek: Marek Raczkowski

Dr Natura

Bliskie spotkania z naturą pozwalają połączyć się z pierwotnym rytmem, który bije w każdym z nas. Odnawiamy więź z przyrodą, patrząc na blask wschodzącego słońca, grę świateł w lesie, nurt płynącej rzeki. Szelest liści, zapach kwiatów, ptasie trele potrafią wzbudzić w nas najgłębszy zachwyt. Doświadczanie natury daje wytchnienie, ożywia ciało i zmys­ły, jak również ugruntowuje nas w podziwie dla piękna oraz harmonii świata.

Dr Humor

Bez żartów i uśmiechu nasza mozaika dobrostanu będzie niepełna. Śmiech jest promiennym ćwiczeniem dla serca, pobudza umysł i podnosi na duchu, wspomagając odporność psychiczną i pozwalając zachować równowagę emocjonalną. Umiejętność żartowania to radosna przeciwwaga dla codziennych wyzwań – pomaga zobaczyć życie z pogodniejszej perspektywy i łączy nas we wspólnotę.

Coraz skuteczniejsze metody reanimacji mają pewną, mniej oczywistą zaletę: przywróceni do życia dostarczają kolejnych opisów tego, co widzieli i czuli, gdy już prawie ich nie było. Neurolodzy czekają na takie historie.

Zawał. Ból. Przerażenie. Atak paniki. Zatrzymanie krążenia. Niedotlenienie mózgu. Utrata przytomności. Cisza. Czas staje w miejscu, choć wskazówki zegara odmierzają kolejne sekundy i minuty. Reanimacja. Przywrócenie funkcji życiowych. Odzyskanie przytomności.

Badania wskazują, że około 20% pacjentów, którzy doświadczyli śmierci klinicznej i zdołali powrócić do świata żywych, pamięta to doświadczenie. Nie tylko opisują oni swój stan jako świadomy, lecz także twierdzą, że był on bardziej wyrazisty niż na jawie. Co więcej, mają pewność, że zapamiętane przez nich przeżycia są absolutnie prawdziwe. Wspomnienia te, mimo że pochodzą od osób pod wieloma względami od siebie różnych, wykazują zadziwiające podobieństwo. Określa się je jako doświadczenia okołośmiertne czy też z pogranicza śmierci (ang. NDE – near-death experience). Zjawisko to zostało spopularyzowane w latach 70. XX w. przez amerykańskiego lekarza i psychologa Raymonda Moody’ego, autora książki Życie po życiu. Jednak opisy zbliżonych doznań można odnaleźć już w Państwie Platona, a także w Biblii oraz w egipskiej Księdze umarłych czy Tybetańskiej księdze umarłych. Liczba ludzi na całym świecie, którzy zaznali zjawisk okołośmiertnych, sięga milionów, a wraz z postępem technik resuscytacji i reanimacji wciąż rośnie. Mimo że większość świadectw pochodzi od osób, które przebywały w stanie śmierci klinicznej np. wskutek zawału serca, urazu czy udaru, to wydaje się, że pojawienie się tego typu doświadczeń może być związane po prostu z sytuacjami zagrożenia życia. Opisywali je bowiem również ci, którzy uleg­li poważnym, potencjalnie śmiertelnym wypadkom, czy ofiary przestępstw, u których nie doszło do zatrzymania krążenia i akcji oddechowej.

Ogromna spójność zjawisk towarzyszących pacjentom w stanie śmierci klinicznej stała się podstawą do skonstruowania wykazów zawierających najbardziej typowe objawy, zgodnie z którymi klasyfikuje się przeżycia pacjenta jako swoiste dla doświadczeń z pogranicza śmierci. Według profesora psychiatrii i nauk neurobehawioralnych Bruce’a Greysona do objawów takich należą: zaburzenie poczucia czasu, przyśpieszenie procesów myślowych, przegląd wydarzeń z życia, poczucie pełnego zrozumienia, spokoju, przyjemności, zjednoczenia z wszechświatem, wrażenie bycia otoczonym przez światło, nienaturalnie wyraziste doznania zmysłowe, postrzeganie pozazmysłowe, wizje poznawcze, utrata poczucia cielesności, wrażenie przebywania poza światem, obecności bóstw, aniołów lub duchów zmarłych, aż w końcu odczucie pozostawania na granicy życia i śmierci. Z kolei według amerykańskiego psychologa Kennetha Ringa kwalifikacja przeżyć deklarowanych przez pacjenta jako doświadczenie okołośmiertne zależy od wystąpienia takich objawów, jak: świadomość bycia martwym, przeżywanie pozytywnych emocji, wrażenie przebywania poza ciałem, uczucie zmierzania przez ciemny tunel, barwne doznania wizualne, obserwacja nieziemskich obrazów świata, spotkanie ze zmarłymi, wspomnienia z życia oraz wrażenie istnienia punktu bez powrotu.

Nie wszyscy pacjenci doznają wszystkich z wymienionych objawów. Niemal 100% tych, którzy pamiętają swoje doświadczenia okołośmiertne, opisuje swój stan w trakcie śmierci klinicznej jako świadomy, a 75% pamięta szczególnie silne pobudzenie procesów poznawczych, jednak tylko około 60% deklaruje odczuwanie niezwykle przyjemnych emocji czy euforii oraz ustąpienie wszelkich negatywnych doznań i bólu. Jeszcze mniej, bo połowa badanych wskazuje na poczucie bycia martwym, 45% miało wrażenie przebywania poza własnym ciałem i obserwowania wydarzeń niejako z odleg­łej perspektywy, około 30% zaś pamięta wędrówkę przez tunel w kierunku świat­ła, a także spotkania z osobami zmarłymi czy innymi istotami, m.in. bóstwami i aniołami. Zaledwie około 15% ujrzało wspomnienia z własnego życia.

Zagadka euforii

W dyskusji dotyczącej doświadczeń okołośmiertnych pojawia się argument, że chociaż łączące je podobieństwo uwiarygodnia ich istnienie, może też ono wynikać z tego, że jedna osoba „inspiruje” inne. Przez fakt doświadczenia stanu śmierci klinicznej przypisują sobie one więc przeżycia zbliżone do tych zasłyszanych. Badania pacjentów wydają się jednak wykluczać taką możliwość. Po pierwsze ze względu na to, że ich opisy charakteryzują się dużą ilością szczegółów percepcyjnych – dotyczących obrazów, dźwięków czy zapachów – co jest typowe dla rzeczywistych wspomnień w przeciwieństwie do pozbawionych tych detali wyimaginowanych historii. Po drugie, w trakcie przekazywania treści obserwowano w okolicach skroniowych kory wzrost mocy specyficznych fal mózgowych (theta), charakterystyczny dla przywoływania rzeczywistych śladów pamięciowych.

Niezwykła zgodność przekazów skłoniła neurobiologów do próby odkrycia natury tego zjawiska. Jedną z najbardziej przekonujących przesłanek do podjęcia badań było to, że opisywane przeżycia nie dotyczą wyłącznie osób religijnych, lecz także deklarujących się jako ateiści. Poza tym nie zauważono, aby inne czynniki, np. socjoekonomiczne czy płeć, były jakimkolwiek wyznacznikiem występowania doświadczeń okołośmiertnych. Wszystko to może wskazywać, że odpowiada za nie uniwersalny mechanizm neuronalny. Od momentu, w którym doszło do zatrzymania krążenia, do chwili, w której następują nieodwracalne zmiany w mózgu i śmierć neuronów, mija trochę czasu – od kilku do kilkudziesięciu minut, podczas których mimo niedotlenienia wciąż przez krótki czas podtrzymywana jest aktywność komórek nerwowych. W badaniach EEG, wykonywanych w przebiegu śmierci klinicznej, wykazano istnienie niemal każdego rodzaju fal mózgowych, począwszy od wolnych fal alfa po ekstremalnie szybkie fale gamma. Stanowi to podstawę do wysunięcia hipotezy, że doświadczenia okołośmiertne mają swoje źródło w aktywności neuronów mózgowia.

Neurobiologia dostarcza wielu intrygujących koncepcji będących próbą wyjaśnienia tych zjawisk, a badania nad zdarzeniami towarzyszącymi umieraniu dostarczyły dodatkowych fascynujących obserwacji, które z jednej strony uprawdopodabniają formułowane założenia, a z drugiej skłaniają do stawiania kolejnych pytań o naturę śmierci mózgu, a nawet jej odwracalności.

Stosunkowo łatwo można wyjaśnić, jak to się dzieje, że w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia ktoś ulegający zawałowi serca czy groźnemu wypadkowi staje się spokojny, doświadcza błogostanu oraz wpada w euforię, tuż po tym, jak odczuwał silny lęk i wykazywał wszelkie objawy reakcji panicznej. Z badań prowadzonych wśród zwierząt i potwierdzonych u ludzi wynika, że w momentach, w których pojawia się silny stres związany ze strachem czy lękiem, w móz­gu może dochodzić do uruchomienia procesu zwanego analgezją stresową, czyli do hamowania bólu w wyniku aktywacji stresowej. Reakcja ta występuje też w chwilach mniej ekstremalnych niż śmierć kliniczna, np. w wyniku urazu, czyli w tych przypadkach, w których ból mógłby ograniczać możliwość podjęcia działania zmierzającego do pokonania niebezpieczeństwa i ucieczki przed zagrożeniem. Ból jest sygnałem do zaprzestania działania, o czym każdy z nas mógł przekonać się pewnie nie raz, kalecząc się podczas wykonywania jakiejś czynności: odczuwając ból, natychmiast zatrzymywaliśmy się w bezruchu.

Przeciwbólowe działanie stresu wynika zapewne z przystosowania i – choć wydaje się to paradoksalne – również w procesie umierania może dochodzić do uruchomienia podobnego mechanizmu. Bynajmniej nie po to, by umilić nam odejście z tego świata. Po prostu reakcja stresowa jest uniwersalna, a jej mechanizmy fizjologiczne są w dużym stopniu niezależne od kontekstu.

Reakcja na zagrożenie

Mechanizm analgezji stresowej może być dwojakiego rodzaju: zależny lub niezależny od opioidów. Opioidy to jedne z neuroprzekaźników wytwarzanych i wysiewanych przez komórki nerwowe. Szczególnie dużo neuronów opioidowych znajduje się w rejonach mózgu związanych z układem emocjonalnym (limbicznym) oraz w pniu mózgu, czyli najniżej położonej części mózgowia przechodzącej w rdzeń kręgowy. Opioidy mogą hamować szlaki nerwowe związane z przekazywaniem informacji bólowej z ciała do mózgowia, a także przetwarzaniem bólu przez układ limbiczny. Podobną funkcję mogą pełnić niektóre monoaminy, czyli neuroprzekaźniki, np. noradrenalina i serotonina, które odpowiadają wraz z innymi systemami transmiterowymi za niezależną od opioidów analgezję stresową. Liczne skupiska neuronów noradrenergicznych i serotonergicznych znajdują się w pniu mózgu, a ich długie wypustki (aksony) unerwiają niemal wszystkie rejony mózgu i rdzeń kręgowy. Wśród różnorodnych funkcji tych neuroprzekaźników znajduje się właśnie hamowanie transmisji bólowej oraz regulacja funkcji układu limbicznego i kory mózgu.

Z badań nad zmianami zachodzącymi w mózgu zwierząt w czasie wywołanej zatrzymaniem krążenia śmierci klinicznej wiemy, że w jej trakcie dochodzi do znacznego wzrostu stężenia zarówno opioidów, jak i noradrenaliny oraz serotoniny w móz­gowiu. Niezależnie więc od tego, jaki mechanizm odpowiada bezpośrednio za zniesienie bólu, będącego jednym z objawów towarzyszących doświadczeniom okołośmiertnym, efekt ten można porównać do powszechnie występującego mechanizmu znoszącego lub ograniczającego odczuwanie bólu w momentach stresowych związanych z silnym zagrożeniem. O udziale opioidów w efektach towarzyszących zjawiskom okołośmiertnym świadczą jeszcze inne objawy. Zniesienie lęku może być wywołane właśnie masowym wysiewem opioidów oraz ich tłumiącym działaniem na neurony zlokalizowane w ciałach mig­dałowatych. Ciała migdałowate to jedne z najważniejszych struktur należących do układu limbicznego, których zadaniem jest nadawanie znaków emocjonalnych rozmaitym bodźcom, czyli tworzenie emocji. Ich silne wzbudzenie pod wpływem bólu albo innych doznań identyfikowanych jako niebezpieczne odpowiada za silny strach lub lęk, który początkowo odczuwa osoba doświadczająca sytua­cji stanowiącej zagrożenie dla jej życia.

Działanie opioidów zmniejsza nie tylko ból, lecz także towarzyszące mu nieprzyjemne emocje. Dochodzi do uspokojenia. Opioidy pełnią też bardzo ważną funkcję regulującą nastrój. Jednym z głównych systemów odpowiedzialnych za nastrój jest układ nagrody, który tworzą neurony dopaminowe, natomiast opioidy należą do związków chemicznych, które regulują aktywność tych neuronów. W przypadku wzrostu stężenia w mózgowiu opioidów endogennych (np. beta-endorfiny), jak również egzogennych (m.in. morfina) obserwuje się silny wzrost aktywności neuronów dopaminowych i ogromny wysiew dopaminy. Dochodzi wówczas do gwałtownej poprawy nastroju – euforii, czyli dokładnie tego samego stanu, który może towarzyszyć ludziom podczas doświadczenia z pogranicza śmierci.

Bycie poza ciałem

Niezwykle fascynującym doświadczeniem okołośmiertnym jest wrażenie przebywania poza ciałem (ang. out of body experience), opisywane przez pacjentów jako unoszenie się nad nim, a w niektórych przypadkach oglądanie go z góry. Doświadczenia te nie są wyłącznie domeną zjawisk okołośmiertnych, należą bowiem do objawów związanych z przyjmowaniem substancji z grupy dysocjantów, takich jak ketamina czy fencyklidyna. Efekt ten w przypadku tych substancji najprawdopodobniej wiąże się ze zmianami aktywności kory mózgu na skutek blokowania przez te związki jednych z ważniejszych receptorów uczestniczących w komunikacji pomiędzy neuronami, a mianowicie receptorów typu NMDA (N-metylo-D-asparaginowych) dla glutaminianu, głównego transmitera pobudzającego. Podobne efekty mogą być też wywoływane za pomocą przezczaszkowej stymulacji okolic kory, leżących na styku płata ciemieniowego i potylicznego. Silna stymulacja tego obszaru mózgu może zakłócać pracę neuronów i prowadzić do powstania wrażenia bycia poza ciałem. Neurony okolic ciemieniowych kory tworzą reprezentację korową ciała, otrzymując informacje z receptorów skórnych oraz interoreceptorów (zlokalizowanych wewnątrz ciała), a także błędnika (odpowiedzialnego za zmysł równowagi), zaburzenia ich pracy mogą zaś przyczyniać się do zniekształcenia obrazu własnego ciała. Niewykluczone, że bardzo silna aktywacja neuronów monoaminergicznych pnia mózgu, które unerwiają korę, skutkuje zakłóceniem funkcji tej ostatniej. Podobny efekt może powodować także niedotlenienie, którego konsekwencją jest dysfunkcja neuronów korowych. Rezultatem jednego, drugiego albo obu mechanizmów bywa częściowa bądź całkowita utrata informacji sensorycznych pochodzących z ciała, co wywołuje wrażenie oderwania się go od umysłu.

Badacze wskazują, że dostrzeganie swojego ciała z perspektywy bytu unoszącego się ponad nim może być wynikiem dokonywanego automatycznie przez korę przedczołową procesu przewidywania rzeczywistości na podstawie braku danych sensorycznych. W połączeniu z informacjami z pamięci krótkotrwałej dotyczącej wydarzeń poprzedzających daną chwilę, czyli wypadku, urazu, nag­łego pogorszenia stanu zdrowia itp., skojarzonych w pamięci ze śmiercią, kora przedczołowa mogłaby niejako zgodnie z logiką generować narrację o byciu martwym. Wydaje się to tym bardziej prawdopodobne, że wskutek niedotlenienia zaburzeniu ulega funkcjonowanie procesów poznawczych, co znacznie zmniejsza szansę na weryfikację przez tzw. zdrowy rozsądek wytworzonego automatycznie przewidywania rzeczywistości jako będącej efektem śmierci. W normalnych warunkach kora przedczołowa boczna, odpowiedzialna za zdrowy rozsądek i wszelkie funkcje kontrolne, zazwyczaj „kasuje” błędne przewidywania, zastępując je w świadomości bardziej dopasowanym do realiów obrazem sytuacji.

Co ciekawe – i częściowo potwierdzające powyższą hipotezę – w zespole Cotarda, schorzeniu charakteryzującym się przekonaniem chorego o byciu martwym, stwierdza się nieprawidłowości w funkcjonowaniu i komunikacji kilku rejonów kory mózgu (do których należą wszystkie wspomniane już wcześniej części: przedczołowa, skroniowa i ciemieniowa) odpowiedzialnych za tworzenie obrazu własnego ciała, przewidywań rzeczywistości oraz ich weryfikację.

Podobny mechanizm może wyjaśnić wrażenie obecności osób zmarłych, a także istot boskich. Z jednej strony obrazy te mogą być „zaciągane” automatycznie z pamięci jako skojarzone ze śmiercią, z drugiej – byłyby efektem charakterystycznych halucynacji lub zniekształcenia percepcji i świadomości, jakie wywoływane są silną stymulacją neuronów kory przez serotoninę. Jak wspomniałem wyżej, w wyniku stresu towarzyszącemu śmiertelnie niebezpiecznej sytuacji dochodzi do ogromnego pobudzenia neuronów serotoninowych, co przypomina stan po zażyciu psychodelików, takich jak LSD czy dimetylotryptamina, które uaktywniają receptory serotoninowe. Substancje te wywołują często wrażenie zatarcia się granicy między jaźnią osoby będącej pod ich wpływem a światem wokół niej. Towarzyszy temu doznanie głębokiej więzi ze wszystkim, co otacza daną osobę. Doświadczenie to może powodować także wrażenie obecności istot nadnaturalnych. Wówczas, konsekwentnie do wytworzonego poczucia przebywania poza ciałem i podróży do świata zmarłych, przywoływane mogą być obrazy postaci spełniających jednocześnie dwa kryteria: są istotami, z którymi dana osoba odczuwa więź, oraz należą do świata innego niż ziemski.

Za te swoiste halucynacje może być odpowiedzialna również dopamina, której wydzielanie w stanie zagrożenia życia – podobnie jak pozostałych monoamin – drastycznie wzrasta. Różnego rodzaju substancje stymulujące receptory dopaminowe mózgowia znane są ze swojego potencjału do wywoływania halucynacji. Kolejnym mechanizmem odpowiedzialnym za generowanie obrazów nieprzypominających naszej rzeczywistości może być pośrednio niedotlenienie, które będąc powodem „wyłączania się” neuronów, prowadzi do częściowej lub całkowitej deprywacji sensorycznej. Zmniejszenie ilości informacji zmysłowych albo całkowite ich pozbawienie kory mózgu może paradoksalnie aktywować rozległe jej rejony kojarzeniowe, które zaczynają niejako samoistnie generować wizje obcych światów.

Przykładem takiego mechanizmu prowadzącego do powstania halucynacji obejmujących czasem złożone obiekty jest zespół Charlesa Bonneta. W tym zaburzeniu, na skutek deprywacji sensorycznej – wynikającej np. z uszkodzenia siatkówki oka – ubytki w polu widzenia chorego wypełniane są obrazami generowanymi przez neurony wzrokowych pól kojarzeniowych kory, które normalnie byłyby wyciszane przez te przetwarzające rzeczywiste dane zmysłowe. Uzasadnione jest więc założenie, że w przypadku znacznej deprywacji, jaka może wystąpić podczas śmierci klinicznej, luka w przedstawieniu świata, którą uzupełnia kora, tworząc własną wizję, może obejmować nawet do 100% percepcji. Dlatego przeżycia takiej osoby bywają nie dość, że nieziemskie i pełne detali, to jeszcze wiarygodne, ponieważ do kory nie dopływają dane mogące sprowadzać ją na ziemię.

Skąd się bierze tunel

Wiarygodność doświadczeń okołośmiertnych, określanych przez osoby, które przeżyły śmierć kliniczną, jako absolutnie prawdziwe, może być też związana z dopaminą. Neuroprzekaźnik ten jest odpowiedzialny za nadawanie znaczenia, istotności zarówno poszczególnym obiektom analizowanym przez mózg, jak i całym sytuacjom. Nic więc dziwnego, że w efekcie ogromnego wyrzutu dopaminy pacjenci nie tylko nie mają wątpliwości co do swojej wizji, lecz także głęboko zapada im ona w pamięć i traktowana jest jako doświadczenie odmieniające ich dotychczasowe życie.

Kolejnym charakterystycznym objawem towarzyszącym doświadczeniom z pogranicza śmierci jest wrażenie przebywania w ciemnym tunelu, a czasem poruszania się w nim w kierunku jaśniejącego u jego wylotu światła. Podobnie jak w przypadku doświadczenia przebywania poza ciałem, również ten efekt często pojawia się w wyniku przyjmowania dużych dawek dysocjantów, takich jak ketamina. Osoby zażywające te substancje dzielą się np. wizją przebywania w głębokiej studni, w której – z perspektywy dna – świat u wylotu wydaje się bardzo odległy, jakby nieosiągalny przez obserwatora.

Nie jest do końca jasne, jaki konkretnie mechanizm może być odpowiedzialny za ten stan, ale w przypadku dysocjantów wiąże się to prawdopodobnie z blokowaniem receptorów dla głównego neuroprzekaźnika pobudzającego kory, jakim jest glutaminian. Być może przyczyną jest ograniczenie strumienia świadomości, które może powodować wrażenie, że dystalne części pola widzenia, które obejmuje uwaga i świadomość, pozostają puste, a więc czarne. Podobne zawężenie świadomości, z poczuciem oddalania się świata od obserwatora, jest także opisywane przez pacjentów poddawanych znieczuleniu ogólnemu (narkozie). Istnieją też inne próby wyjaśnienia tego fenomenu, choćby hipoteza, że neurony kory wzrokowej odpowiadające obszarowi siatkówki odpowiedzialnemu za centralną część pola widzenia są lepiej ukrwione od neuronów, które „obsługują” jej dystalne części, a zatem dłużej pozostają aktywne, pozwalając na generowanie obrazów umiejscawianych centralnie, co jest niemożliwe w przypadku obwodowych rejonów percepcji wzrokowej, które pozostają czarne.

Mechanizmy prawdopodobnie odpowiedzialne za składowe doświadczeń, o których mówią uratowani ludzie, są oparte na założeniu, że w śmierci klinicznej, po zatrzymaniu krążenia neurony mózgowia są na tyle aktywne, by nie tylko wygenerować wszystkie te objawy, ale też wytworzyć i utrzymać stan świadomości tak długo, by mogło dojść do ich zarejestrowania i zapamiętania. Neurobiolodzy nie są jednak zgodni co do odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy mózg, a zwłaszcza kora, pozostaje wystarczająco silnie i długo aktywny, żeby wytworzyć doświadczenie okołośmiertne?

Migawki z życia

Krokiem w stronę pozyskania danych przybliżających nas do bardziej jednoznacznej odpowiedzi są po pierwsze badania prowadzone wśród pacjentów w stanie terminalnym, w których udało się uchwycić moment śmierci i zjawisk mu towarzyszących, po drugie – badania prowadzone na zwierzętach, wprowadzanych w stan niedotlenienia mózgu poprzez wywoływanie zatrzymania krążenia (te ostatnie wydają się z pozoru pozbawione większego sensu poza zaspokojeniem ciekawości, ale podejmowane są w celu zdobycia danych, które pozwolą w przyszłości poprawić skuteczność czynności reanimacyjnych u ludzi).

Badania EEG, dzięki którym możemy mierzyć aktywność elektryczną móz­gu, pokazują, że w stanie niedotlenienia czynność neuronalną charakteryzuje bardzo zbliżony do stanu czuwania (a różniący się od stanu narkozy) wzorzec działania z niemal wszystkimi typami fal mózgowych – także tych o największej częstotliwości (gamma) wskazujących na wysoką aktywność poznawczą, w tym świadomość. O zachowaniu świadomości przez pacjentów podczas umierania mogą świadczyć te dane, które dotyczą komunikacji pomiędzy korą przedczołową a obszarami kory ciemieniowej lub kory położonej na styku płatów ciemieniowego i skroniowego. Neurony tych obszarów, jak się wydaje, tworzą ze sobą wzajemne połączenia, a zwrotne pobudzenia, do jakich między nimi dochodzi, są podstawą procesu uwagi i świadomości. O możliwości nie tylko wytworzenia i utrzymania świadomości, lecz także niezwykle silnej aktywacji procesów uwagi świadczyć może też podwyższona aktywność noradrenergiczna i dopaminergiczna. Zarówno noradrenalina, jak i dopamina należą do ważniejszych neuroprzekaźników aktywujących oraz nasilających uwagę.

Przy okazji badań prowadzonych na zwierzętach, których wyniki zostały potem częściowo potwierdzone u ludzi, odkryto jedno z najbardziej fascynujących zjawisk zachodzących w mózgu podczas śmierci klinicznej. Na skutek zatrzymania krążenia dochodzi do dość szybkiej – trwającej od sekund do minut – ciągłej redukcji aktywności neuronalnej spowodowanej niedotlenieniem, które oczywiście doprowadza do śmierci neuronów, następnie mózgu i w końcu śmierci biologicznej. Jednak zanim to nastąpi, pojawia się nagły, niezwykle silny wzrost aktywności neuronalnej obejmujący znaczne obszary mózgu. Trwa on do kilku sekund, po czym wykres aktywności mózgu ponownie przybiera postać linii prostej. Krótka, ale wyraźna i silna fala aktywności bioelektrycznej mózgu została nazwana „falą śmierci” i według niektórych może stanowić podstawę wrażeń opisywanych jako doświadczenie około­śmiertne. Można w niej widzieć również naukowe potwierdzenie przekonania, że przed śmiercią „całe życie przelatuje nam przed oczami”.

Inni badacze uważają, że ten wzrost aktywności mózgu trwa zbyt krótko, aby „pomieścił” wszystkie te doznania, nawet po uwzględnieniu faktu, że pacjenci mogą błędnie szacować czas trwania opisywanych zdarzeń z uwagi na znaczne zakłócenie percepcji czasu, do jakiego dochodzi na skutek zaburzenia pracy mózgu.

W badaniach przeprowadzonych na zwierzętach wykazano ponadto istnienie drugiej – podobnej, choć słabszej i bardziej rozciągniętej w czasie – fali wzrostu aktywności mózgu, która powstawała po przywróceniu akcji serca i dopływu utlenowanej krwi do mózgu. Nazwano ją „falą resuscytacji”, a związana jest ona z powolnym powrotem aktywności móz­gu. Część badaczy uważa to zjawisko za podstawę przeżyć będących udziałem osób, którym udało się wrócić do świata żywych ze stanu śmierci klinicznej.

Dowód na istnienie duszy?

Tajemnicza „fala śmierci” fascynuje, wywołuje dreszcz ekscytacji albo przerażenia. Osoby, które poszukują w nauce dowodów na transcendencję, widzą w niej moment odłączenia się duszy (ducha) od ciała, jednak badacze mózgu dostarczają przyziemnego i prozaicznego wyjaśnienia tego fenomenu. Z naukowego punktu widzenia wydaje się, że ten gwałtowny wybuch aktywności ogromnej liczby neuronów wynika z niezdolności do wytworzenia i utrzymania przez nie tzw. potencjału spoczynkowego. Jest on związany z nierównomiernym rozmieszczeniem ładunku pomiędzy wnętrzem komórki a jej otoczeniem i zapewnia komórce pobudliwość, czyli zdolność do generowania potencjału czynnościowego, zwanego popularnie impulsem nerwowym. W przeciwieństwie do potencjału czynnościowego, który wbrew nazwie jest biernym procesem, zachodzącym wskutek otwarcia kanałów, przez które jony swobodnie wyrównują stężenia między dwiema stronami błony komórkowej, potencjał spoczynkowy wymaga sporych nakładów energii. Pochodzi ona z hydrolizy ATP (związku zwanego popularnie nośnikiem energii) i zużywana jest po to, aby wbrew dyfuzji doprowadzić do nierównomiernego rozkładu jonów po dwóch stronach błony. ATP wytwarza się w metabolizmie tlenowym, a więc w chwili, kiedy podaż tlenu do neuronów w wyniku niedotlenienia spada do zera, komórki nerwowe masowo tracą potencjał spoczynkowy, generowany jest potencjał czynnościowy i dochodzi do wybuchu aktywności neuronów całego mózgu, który rejestrowany jest właśnie jako fala śmierci.

Nie wiadomo do końca, co odpowiada za wszystkie przeżycia określane jako doświadczenie okołośmiertne. Nasze neurobiologiczne hipotezy są potwierdzane w coraz liczniejszych analizach. Być może kolejne badania i rozwój wiedzy o mechanizmach funkcjonowania mózgu przyniosą ostateczne naukowe wyjaśnienie tego fenomenu. Na razie ostatni etap życia wciąż skrywa przed nami sporo tajemnic.

Nadzwyczaj sugestywne i wyjątkowe odczucia, które pojawiają się podczas umierania, dla jednych są świadectwem istnienia życia po życiu, nieśmiertelności duszy, raju oraz Boga, dla innych – niezwykłym efektem zmian zachodzących w mózgu z powodu niedotlenienia i zaburzenia jego fizjologii. Jednak bez względu na naturę tych przeżyć doświadczenia z pogranicza śmierci są warte dalszego zgłębiania zarówno naukowego, jak i duchowego. Bez wątpienia zmieniają życie tych, których udziałem się stały.

A ci, których ominęły, mogą mieć absolutną pewność, że prędzej czy później (oby później) również oni będą mieli okazję przekonać się, co znajduje się u wylotu tunelu: światło czy mrok.

Przed chwilą siedziałam na ławce i czytałam, gdy podeszła do mnie starsza pani. „Przepraszam – zagadnęła mnie. – Czy mogłaby mi pani pomóc z zakupami?”.

Natychmiast się rozpromieniłam. Oczywiście, że mogłabym jej pomóc z zakupami! „Dawać mi tu natychmiast te wielkie, ciężkie torby!” – miałam ochotę krzyknąć, jako że jestem wspaniałą osobą oraz entuzjastyczną pomocniczką potrzebujących. Niestety, okazało się, że wcale nie chodziło jej o dźwiganie zakupów, tylko o zakupy… jako takie. Dopiero się na nie wybierała. Nie targałam z dumą na przystanek dwóch toreb z Lidla, jak to sobie wyobrażałam – zamiast tego musiałam po nie jechać!

Czterdzieści pięć minut później moja szczwana staruszka (która do tego czasu zdążyła już wyłudzić ode mnie trzy funty i wymienić kilka uwag, które określiłabym jako co najmniej bigoteryjne) poinformowała mnie, że mieszka w bloku na ostatnim piętrze, ale „nie martw się, kochaniutka, to tylko półtora kilometra stąd!”. I mimo iż ta wyprawa zajęła mi całe popołudnie, nadal czuję się zadowolona, że jej pomogłam (nawet jeśli od tamtej pory jej unikam).

Dobre uczynki uważa się z reguły za bezinteresowne, ale często wcale takie nie są – wiele dobrych uczynków wymaga minimalnego wysiłku, jednak podejmujemy go, bo zwycięża poczucie samozadowolenia. Ale jeśli już, to chyba raczej czyste wyrachowanie – a temu daleko do altruizmu (ma się rozumieć, zdarza się i tak, że przechodzimy samych siebie w pomaganiu innym, nieważne, za jaką cenę; mogę przytoczyć wiele sytuacji, w których przyjaciele z całego świata, niezależnie od dnia i godziny, robili dla mnie naprawdę wszystko, co w ich mocy).

Jednak w większości przypadków wyświadczenie uprzejmości to coś, co kosztuje nas bardzo niewiele, ale dla innych może mieć ogromne znaczenie. Nastolatka miotająca się rozpaczliwie w obcym mieście, która pyta o drogę albo potrzebuje pożyczyć telefon. Znoszenie czyichś walizek po schodach w metrze lub dźwiganie wspólnie dziecięcego wózka wraz z matką zasiadającego w nim rozkrzyczanego delikwenta o umorusanej buzi. Klepnięcie w ramię bardzo zaaferowanego biznesmena, żeby zwrócić mu jego portfel.

Naprawdę jestem święcie przekonana, że cały świat zawaliłby się bez tych pozornie drobnych czynów czy też, używając amerykańskiego slangu: paying it forward – „przekazywania (dobroci) dalej”. W istocie nie trzeba być wcale dobroczyńcą ani odbiorcą tych gestów, aby dawały one przyjemność. Samo czytanie o nich bywa pokrzepiające. Zrób dzisiaj zatem jakiś dobry uczynek – nawet jeśli będzie to jedynie przytrzymanie komuś drzwi – a ja zrobię to dla kogoś innego. To znaczy o ile nie będą to całotygodniowe zakupy: tych nigdy więcej!


Fragment książki Hannah Jane Parkinson Drobne przyjemności, czyli z czego się cieszyć, gdy życie nie rozpieszcza, wyd. Znak Literanova, Kraków 2022.

rysunek: Mieczysław Wasilewski

Przewodniczący: Szanowni zebrani! Doszły nas słuchy, że niejaki Albert Einstein, ponoć wybitny naukowiec, odkrył – nie jest jasne jak – że „Bóg nie gra w kości”! Ta wspaniała teoria czeka jednak na naukowe uzupełnienie i nasze towarzystwo nie może pozostać obojętne! Skoro Najwyższy nie gra w kości, to pozostaje pytanie: w co gra?! Jakieś propozycje, szanowni amatorzy fizyki? Najlepsze koncepcje poddamy pod głosowanie. Potem zapraszam na raclette z ziemniakami do stołówki szkolnej na parterze.

Jürgen Oliveira: Ja akurat grać w kości kocham i nie widzę nic złego w tej grze. No ale skoro pan Einstein mówi, że nie, to pozostaje makao. Bóg gra w makao. To też prosta gra.

Głos z sali: Chyba w durnia.

Przewodniczący: Proszę o merytoryczne wypowiedzi!

Głos z sali: Czy raclette można zamówić bez ziemniaków?

Przewodniczący: Nie.

Albrecht Kowalski: Ad rem. Biorąc pod uwagę żyzność gleby na zachód od Odry oraz piękno bociana w locie, stawiam tezę, że Bóg gra w Wiedźmina 3.

Głos osoby, która nagle otworzyła drzwi: Długo panowie będą tu jeszcze debatować? Muszę przewietrzyć salę.

Przewodniczący: Jak tylko wypracujemy konsensus względem tego, w co gra Bóg, szanowny panie.

Głos osoby, która nagle otworzyła drzwi: Bóg gra na nerwach wszystkich ateistów. Przyjdę za godzinę, sala ma być pusta. Do widzenia.

Franz Beckenbauer: To wszystko wierutne bzdury. Już od czasów pierwszych mistrzostw wiadomo, że Bóg musi grać w ataku. Nikt go na bramce nie postawi, a jako pomocnik nikomu nie podaje. Bóg z pewnością gra w ataku.

Uwe Klemperer: To nie jest odpowiedź na pytanie. Równie dobrze można by powiedzieć, że Bóg gra na skrzypcach.

Głos z sali: Albo w pingla.

Głos z sali: W kulki!

Głos z sali: O to to! Leci w kulki!

Jürgen Oliveira: W makao i po makale!

Przewodniczący: Proszę o spokój. Niestety, ze względu na ograniczenia czasowe musimy kończyć…

Głos z sali: Czy zamiast ziemniaków można kaszę?

Przewodniczący: Nie. Za dwa tygodnie spotykamy się w tym samym miejscu. Tematem rozmowy będzie kot Schrödingera. Proszę przynieść swoich milusińskich, duże pudła i truciz­nę w aerozolu. Będziemy mieli zajęcia praktyczne. A teraz idziemy jeść.

[Koniec zapisu]

Jeśli cywilizacje kosmiczne rozwijają się według postępu geometrycznego, to wszechświat jest już nimi zapełniony. Mimo to wygląda na pusty – wcale nie przypadkiem.

– Nie wierzysz w sprawiedliwość we Wszechświecie?

– Sam nie wiem.

– Ale przecież jesteś członkiem organu odpowiedzialnego za egzekwowanie prawa.

– Powiedziałem, że nie wiem. Naprawdę mam mętlik w głowie.

– Wobec tego jesteś tu najtrzeźwiej myś­lącą osobą.

– A możesz mi opowiedzieć o sprawied­liwości we Wszechświecie?

– Dobra. Chodź ze mną.

Luo Ji ruszył wprost przed siebie, Shi Qiang poszedł tuż za nim. Przez długą chwilę kroczyli w milczeniu, a potem przeszli przez szosę.

– Gdzie idziemy? – zapytał Shi Qiang.

– Tam, gdzie najciemniej.

Przeszli w miejsce, gdzie wał zasłaniał światła osiedla. Macając w ciemnościach, Luo Ji i Shi Qiang usiedli na piasku.

– Zacznijmy – rozległ się głos Luo Ji.

– Przedstaw mi łatwą wersję. Nie zrozumiem niczego skomplikowanego.

– Każdy może to zrozumieć, Da Shi. Prawda jest prosta. To coś takiego, że kiedy to usłyszysz, zdziwisz się, że sam na to nie wpadłeś. Wiesz, co to są aksjomaty matematyczne?

– W szkole średniej miałem geometrię. „Między dwoma punktami można przeciągnąć tylko jedną linię prostą”. Tego rodzaju rzeczy.

– Tak. Teraz określimy dwa aksjomaty cywilizacji kosmicznej. Pierwszy – podstawową potrzebą cywilizacji jest przetrwanie. Drugi – cywilizacja stale się rozwija i rozszerza, ale ilość materii we Wszechświecie pozostaje stała.

– No i?

– To wszystko.

– I co możesz wysnuć z tych rzeczy?

– Tak samo jak ty możesz na podstawie pocisku albo kropli krwi odtworzyć cały nabój, socjologia kosmiczna może, wyszedłszy z tych dwóch aksjomatów, przedstawić kompletny obraz cywilizacji galaktycznej i kosmicznej. Tak wygląda nauka, Da Shi. Kamień węgielny każdej dyscypliny jest całkiem prosty.

– No to zobaczmy, co z tego wysnujesz.

– Najpierw porozmawiajmy o bitwie ciemności. Uwierzyłbyś mi, gdybym powiedział, że Statek Ziemia był mikro­kosmosem kosmicznej cywilizacji?

– Nie. Na Statku Ziemia brakowało takich zasobów jak części zamienne i paliwo, a we Wszechświecie ich nie brakuje. Jest zbyt duży.

– Mylisz się. Wszechświat jest wielki, ale życie jest większe! Takie jest znaczenie drugiego aksjomatu. Ilość materii we Wszechświecie pozostaje stała, ale życie rozwija się w postępie geometrycznym. Postęp geometryczny to diabeł matematyki. Jeśli w oceanie żyje mikroskopijna bakteria, która dzieli się co pół godziny, jej bakterie potomne w ciągu kilku dni zapełnią cały ocean, pod warunkiem że znajdą dość pożywienia. Nie wyciągaj z zachowania ludzi i Trisolarian fałszywych wniosków. Te dwie cywilizacje są małe i obie są jeszcze w okresie niemowlęcym. Gdy cywilizacja przekroczy pewien próg rozwoju, jej ekspansja we Wszechświecie staje się przerażająca. Weźmy na przykład obecną prędkość statków kosmicznych zbudowanych przez ludzi. Za milion lat ludzka cywilizacja mogłaby rozprzestrzenić się na całą Galaktykę. A w skali Wszechświata milion lat to krótki czas.

– Mówisz, że w długookresowej perspektywie cały Wszechświat może mieć taką… jak się to nazywa… „martwą rękę”?

– Nie ma potrzeby przyjmować perspektywy długookresowej. W tej chwili cały Wszechświat dostał tę martwą rękę. Jak powiedział Hines, cywilizacja mogła powstać we Wszechświecie miliardy lat temu. Możliwe, że cały Wszechświat jest już zapchany. Kto wie, ile pustej przestrzeni zostało jeszcze w Drodze Mlecznej albo we Wszechświecie, ile zostało zasobów naturalnych?

– Ale tak nie jest, prawda? Wszechświat wygląda na pusty. Nie dostrzegliśmy innych form obcego życia oprócz Trisolarian, prawda?

– Właśnie o tym teraz porozmawiamy. Daj mi papierosa. – Luo Ji przez chwilę szukał po omacku ręki Shi Qianga. Gdy się znowu odezwał, Shi Qiang zorientował się, że odsunął się od niego na trzy czy cztery metry. – Musimy zwiększyć odległość, żeby bardziej przypominało to przestrzeń kosmiczną.

Potem zapalił papierosa, przekręcając filtr. Shi też zapalił. W ciemnościach pojawiły się w opozycji do siebie dwie małe czerwone planety.

– Dobrze. Dla zilustrowania tego zagadnienia musimy teraz przyjąć najbardziej podstawowe elementy cywilizacji kosmicznej. Te dwa ogniki przedstawiają dwie cywilizowane planety. Wszechświat składa się tylko z nich, nie ma w nim nic więcej. Usuńmy całe otoczenie. Czujesz to?

– Tak. W takim ciemnym miejscu łatwo się tak poczuć.

– Powiedzmy, że cywilizacja na jednym z tych światów jest twoja, a na drugim moja. Dzieli je duża odległość, na przykład sto lat świetlnych. Możesz odkryć moje istnienie, ale nie znasz żadnych szczegółów. Ja jednak nie mam pojęcia o twoim istnieniu.

– Dobrze.

– Teraz musimy zdefiniować dwa pojęcia: dobrą i złą wolę. W sensie naukowym nie są to pojęcia zbyt ścisłe, więc musimy ograniczyć ich zakres znaczeniowy. Dobra wola oznacza niepodejmowanie żadnych kroków w celu napaści na drugą cywilizację i zniszczenia jej. Zła wola jest tego przeciwieństwem.

– To niska poprzeczka dla dobrej woli.

– Następnie rozpatrzmy, jaką możesz przyjąć wobec mnie postawę. Cały czas musisz pamiętać o aksjomatach cywilizacji kosmicznej oraz o odległości między nami i o otoczeniu.

– Wybrałbym kontakt z tobą.

– Gdybyś to zrobił, powinieneś być świadom ceny, jaką za to zapłacisz – ujawnisz mi swoje istnienie.

– Tak. We Wszechświecie to nie jest błahostka.

– Można to zrobić w różnym stopniu. Z najsilniejszą formą ujawnienia się mamy do czynienia wtedy, kiedy dowiaduję się o twoich dokładnych współrzędnych międzygwiezdnych. Ze słabszą, gdy wiem tylko, w jakiej stronie się znajdujesz, a z najsłabszą, gdy dowiaduję się tylko o tym, że istniejesz. Ale nawet ta najsłabsza umożliwia mi podjęcie poszukiwań ciebie, bo skoro odkryłeś moje istnienie, wiem, że ja też będę mógł cię znaleźć. Z punktu widzenia rozwoju technologicznego to tylko kwestia czasu.

– Ale mimo to mógłbym zaryzykować i porozmawiać z tobą. Jeśli masz złą wolę, to mam pecha. Ale jeśli masz dobrą wolę, moglibyśmy dalej rozmawiać i w końcu połączyć się w jedną cywilizację.

– Dobrze, Da Shi. I tak doszliśmy do sedna. Wróćmy do aksjomatów cywilizacji kosmicznej. Nawet jeśli mam dobrą wolę, to czy jestem w stanie określić na początku komunikacji między nami, czy ty też ją masz?

– Oczywiście, że nie. Naruszałoby to pierwszy aksjomat.

– A więc co powinienem zrobić po otrzymaniu wiadomości od ciebie?

– Naturalnie określić, czy mam dobrą wolę, czy złą. Jeśli złą, zniszczysz mnie. Jeśli dobrą, możemy kontynuować rozmowę.

Żarzący się punkt po stronie Luo Ji podniósł się i zaczął się przesuwać tam i z powrotem. Najwyraźniej Luo wstał i się przechadzał.

– Tak można zrobić na Ziemi, ale nie we Wszechświecie. A zatem wprowadźmy nowe, ważne pojęcie: ciąg podejrzeń.

– Dziwny termin.

– Ten termin to wszystko, co miałem na początku. Nie wyjaśniono mi jego znaczenia. Ale później wydedukowałem je z samych tych słów.

– Kto ci tego nie wyjaśnił?

– Później ci powiem. Idźmy dalej. Jeśli przypuszczasz, że mam dobrą wolę, to nie jest to jeszcze powód, żebyś czuł się bezpieczny, ponieważ zgodnie z pierwszym aksjomatem pokojowo nastawiona cywilizacja nie jest w stanie przewidzieć, czy inna ma takie same zamiary. Nie wiesz, czy przypisuję ci dobrą, czy złą wolę. Zresztą nawet jeśli wiesz, że uważam, że masz dobrą wolę, i ja też wiem, że uważasz, że uważasz, że mam dobrą wolę, nie wiem, co myślisz, że ja myślę o tym, że myślisz o mnie. Zawiłe to, prawda? A to dopiero trzeci poziom, bo można tak w nieskończoność.

– Chwytam, o co ci chodzi.

– To jest właśnie ciąg podejrzeń. Nie spotkasz się z czymś takim na Ziemi. Fakt, że wszyscy ludzie należą do tego samego gatunku, podobieństwa kulturowe, wzajemnie połączone ekosystemy i bliska odległość sprawiają, że ciąg podejrzeń wzniesie się na pierwszy czy drugi poziom, a potem dzięki komunikacji wszystko się wyjaśni. Ale w przestrzeni kosmicznej ten ciąg może być bardzo długi. Zanim zdąży się wszystko wyjaśnić, dojdzie do czegoś takiego jak bitwa ciemności.

Shi Qiang zaciągnął się papierosem i na chwilę z mroku wyłoniła się jego zamyś­lona twarz.

– Wygląda na to, że z tej bitwy możemy się wiele nauczyć.

– Masz rację. Pięć jednostek Statku Ziemia stworzyło namiastkę cywilizacji kos­micznej, namiastkę, nie taką prawdziwą cywilizację, bo obejmowała tylko jeden gatunek, ludzi, którzy byli blisko siebie. Ale i tak, gdy dostały martwą rękę, pojawił się ciąg podejrzeń. W rzeczywistej cywilizacji kosmicznej różnice biologiczne między różnymi grupami mogą być tak duże jak między królestwami, a kulturowe jeszcze większe, w stopniu przekraczającym naszą wyobraźnię. Dodaj do tego ogromne odległości między nimi i masz ciąg podejrzeń, który jest praktycznie nie do usunięcia.

– To znaczy, że wynik jest taki sam bez względu na to, czy nasza cywilizacja ma dobre czy złe zamiary?

– Zgadza się. To najważniejszy aspekt ciągu podejrzeń. Nie ma to związku z moralnością ani strukturą społeczną cywilizacji. Wystarczy pomyśleć o wszystkich cywilizacjach jako o punktach na końcu tego ciągu. Kiedy cywilizacje znajdą się w sieci utworzonej przez ciąg podejrzeń, wszystkie stają się identyczne, bez względu na to, czy same w sobie są dobroduszne, czy złośliwe.

– Ale jeśli jesteś dużo słabszy ode mnie, nie stanowisz dla mnie zagrożenia, więc zawsze mogę się z tobą skomunikować, prawda?

– To też nic nie da. W tym miejscu musimy wprowadzić drugie ważne pojęcie: gwałtowny rozwój technologii. Tego też mi nie wyjaśniono w pełni, ale łatwiej to było rozgryźć niż ciąg podejrzeń. Ludzka cywilizacja ma pięć tysięcy, a życie na Ziemi może kilka miliardów lat, ale współczesna technologia rozwinęła się w ciągu trzech stuleci. W skali Wszechświata to prawdziwa eksplozja! Potencjał do skoków technologicznych jest materiałem wybuchowym ukrytym w każdej cywilizacji i jeśli jakiś czynnik wewnętrzny lub zewnętrzny podpali lont, następuje eksplozja. Na Ziemi zajęło to trzysta lat, ale nie ma powodu, by uważać, że nasza cywilizacja rozwija się najszybciej ze wszystkich cywilizacji kosmicznych. Może są takie, gdzie do eksplozji technologii doszło szybciej. Jestem od ciebie słabszy, ale gdy dostanę od ciebie wiadomość i dowiem się o twoim istnieniu, powstanie między nami łańcuch podejrzeń. Jeśli w jakimś momencie przeżyję eksplozję technologiczną, dzięki której wysforuję się daleko przed ciebie, stanę się od ciebie silniejszy. W skali Wszechświata kilkaset lat to tyle, co pstryknięcie palcami. I może być tak, że iskrą, która doprowadziła do gwałtownego rozwoju, była moja wiedza o tym, że istniejesz, i informacja, którą otrzymałem od ciebie. Oznacza to, że nawet jeśli jestem świeżo narodzoną albo dopiero raczkującą cywilizacją, jestem dla ciebie dużym zagrożeniem.

Shi Qiang patrzył przez kilka sekund na żarzący się w ciemności koniuszek papierosa Luo Ji i zastanawiał się, a potem spojrzał na swój papieros.

– A więc muszę milczeć.

– Myślisz, że to coś da?

Obaj się zaciągnęli. Żarzące się punkty pojaśniały i ich pogrążone w zadumie twarze wyłoniły się z mroku jak bogowie tego prostego Wszechświata.

– Nie – odparł w końcu Shi Qiang. – Jeśli jesteś ode mnie silniejszy, to skoro mnie udało się znaleźć ciebie, pewnego dnia tobie uda się znaleźć mnie. I wtedy powstanie między nami ciąg podejrzeń. Jeśli jesteś słabszy, w każdej chwili może dojść u ciebie do gwałtownego rozwoju technologii, i tu wracamy do pierwszego przypadku. Podsumowując: zarówno dopuszczenie do tego, byś dowiedział się o moim istnieniu, jak i dopuszczenie do tego, byś dalej istniał, jest dla mnie niebezpieczne i jest pogwałceniem pierwszego aksjomatu.

– Da Shi, masz naprawdę bystry umysł.

– Na razie mój mózg dotrzymuje ci kroku, ale dopiero zaczęliśmy.

Luo Ji długo milczał. Jego twarz wyłoniła się w blasku papierosa dwa czy trzy razy z ciemności, zanim powiedział:

– To nie jest początek, Da Shi. Nasze rozumowanie doprowadziło nas w końcu do pewnego wniosku.

– Do jakiego wniosku? Do niczego nie doszliśmy! Gdzie jest ten obraz cywilizacji kosmicznej, który obiecałeś mi pokazać?

– Jeśli ani komunikacja, ani milczenie nic nie da, gdy już dowiedziałeś się o moim istnieniu, to pozostaje tylko jedna możliwość.

W długiej ciszy, która potem nastąpiła, oba ogniki zgasły. Nie było najlżejszego powiewu wiatru i ponura cisza zgęstniała jak asfalt, łącząc niebo i pustynię w jedną mroczną całość. W końcu Shi Qiang wypowiedział jedno słowo:

– Kur..!

– Rozszerz tę możliwość na miliardy miliardów gwiazd i setki milionów cywilizacji, a będziesz miał swój obraz – rzekł Luo Ji, kiwając w ciemności głową.

– To… to naprawdę ponury obraz.

– Prawdziwy Wszechświat jest właś­nie taki. Mroczny. – Luo machnął ręką. Miał wrażenie, jakby dotknął aksamitu. – Wszechświat to ciemny las. Każda cywilizacja to uzbrojony łowca, który skrada się jak duch między drzewami, delikatnie odgarnia blokujące drogę gałęzie, stara się cicho wytropić zwierzynę. Nawet oddycha cicho. Musi być ostrożny, bo w lesie są inni myśliwi, którzy skradają się tak samo jak on. Jeśli znajdzie jakąś żywą istotę – myśliwego, anioła czy demona, delikatne dziecko albo idącego chwiejnym krokiem starca, wróżkę czy półboga – może zrobić tylko jedno: strzelić i usunąć ją. W tym lesie inni ludzie są piekłem. Zagrożeniem dla każdej żywej istoty, która zostanie szybko unicestwiona, jeśli ujawni swe istnienie. Oto obraz cywilizacji kosmicznej. Wyjaśnienie paradoksu Fermiego.


Fragment powieści Liu Cixina Ciemny las, wyd. Rebis, Poznań 2017. Lead oraz wykropkowanie wulgaryzmu pochodzi od redakcji „Przekroju”.