Co sprawia, że jedne odgłosy działają na mózg kojąco, a inne wręcz przeciwnie? Jak wykorzystać tę wiedzę w projektowaniu przestrzeni dla osób neuroróżnorodnych, cierpiących na demencję albo po przebytych udarach? Odpowiedź przybliża praca nietypowego duetu: naukowca i artysty.
Pierwszy, Hugo Critchley, jest profesorem psychiatrii w Brighton and Sussex Medical School. W swoich badaniach łączy podejście kliniczne z neuronauką kognitywną, psychiatrią, psychologią, medycyną, neuroobrazowaniem, by zrozumieć połączenia między umysłem a ciałem, a także ich znaczenie dla zdrowia.
Drugi to Mark Ware, artysta multimedialny i multisensoryczny. Działa na styku sztuki i nauki. Współpracuje z The Staffordshire Centre for Psychological Research oraz Uniwersytetem Sussex, gdzie pisze pracę doktorską o tym, jak projektowanie wnętrz oparte na naturze może pozytywnie wpływać na zdrowie i samopoczucie osób neuroróżnorodnych. Wspólnie opublikowali w „Scientific Reports” wyniki badań porównujących wpływ dźwięków przyrody oraz tych sztucznych na ludzki dobrostan.
Maria Hawranek: Jak doszło do współpracy artysty i profesora psychiatrii?
Hugo Critchley: Od lat zajmuję się badaniami dotyczącymi neuroobrazowania mózgu pod kątem emocji; przyglądam się, jak umysł i ciało wchodzą ze sobą w interakcje. Sprawdzam związek między stanem pobudzenia a odczuwaniem niepokoju oraz jego wpływ na postrzeganie rzeczywistości. Niektóre uczucia, takie jak niepokój, to w istocie informacja o tym, jak generalnie ma się twoje ciało. I to pierwsza połowa mojej pracy. Druga dotyczy tego, jak emocje albo stres na to ciało wpływają. Dopóki nie poznałem Marka, skupiałem się na warunkach klinicznych i negatywnych doświadczeniach emocjonalnych, nie uwzględniałem właściwie pozytywnych. Nawiązałem współpracę z Markiem, bo chciałem uzyskać szerszą perspektywę w tym obszarze.
Mark Ware: Kiedy miałem 39 lat, doznałem poważnego udaru. Wróciłem po jakimś czasie do swojej twórczości, ale zainteresowałem się też doświadczeniem niepełnosprawności. Z jednej strony udar to straszliwy stan, ale z drugiej ‒ z artystycznego punktu widzenia ‒ to stan niesamowity: daje wgląd w to, jak postrzegamy świat wokół nas. Moje szczególne zainteresowanie wzbudziło środowisko naturalne i to, jak na nie reaguję. Zdałem sobie sprawę, że mój dobrostan wzrastał, gdy zanurzałem się w naturze, w przeciwieństwie do przebywania w środowisku miejskim. To brzmi jak oczywistość, ale co innego to wiedzieć, a co innego poczuć na własnej skórze. W pewien sposób udar, jak wiele innych niepełnosprawności, pozbawia człowieka zewnętrznych warstw ochronnych, czyniąc go bardziej wystawionym na doznania słuchowe, zapachowe czy wzrokowe. Za naszym badaniem stało pytanie: czy odpowiadamy bardziej pozytywnie na dźwięki naturalne czy sztuczne? Hugo i jego współpracownicy badali to z perspektywy naukowców, a ja z punktu widzenia sztuki.
Jestem przewodniczką kąpieli leśnych. Obserwuję, jak ćwiczenie uwrażliwiające na doświadczenia słuchowe niesamowicie otwiera ludzi i powoduje zauważalną zmianę na ich twarzach. Pojawia się na nich spokój, błogość. Zaskoczył mnie wynik waszego badania, który wykazywał, że im bardziej uczestnicy byli zestresowane na początku, tym większego relaksu doznawali pod wpływem naturalnych dźwięków.
H.C.: Zakładam, że jeśli startujesz z wysokiego miejsca na skali stresu, to jest także większa szansa na pojawienie się istotnej różnicy w odczuciach. Jednak przebadaliśmy małą grupę, zaledwie 17 osób, więc nie pokusilibyśmy się tutaj o jakieś generalizacje na ten temat. Mark zwrócił mi uwagę na coś, co wcześniej nie przyszło mi do głowy. Rozmawiał z osobami pracującymi w Europejskiej Agencji Kosmicznej czy badaczami, którzy przebywali w stacji polarnej Concordia na Antarktydzie ‒ najbardziej odległej placówce badawczej na Ziemi. Tam środowisko pod względem wrażeń sensorycznych jest na tyle ubogie, że wydaje się negatywnie wpływać na stan psychiczny osób, które w nim przebywają. Wielu z nas czuje poprawę samopoczucia w otoczeniu zieleni, powstało też na ten temat całkiem sporo badań w związku z kąpielami leśnymi. Jednak ludzie nadal chcą zrozumieć, jak to właściwie działa. I nasze badanie, polegające na obserwacji aktywności w różnych obszarach mózgu w rezonansie magnetycznym i pomiarze fizjologicznych parametrów stresu, np. rytmu bicia serca, dostarcza brakującego kawałka tej układanki.
Jakie dźwięki odtwarzaliście badanym?
M.W.: Uczestnicy słuchali dwóch kategorii odgłosów: naturalnych i sztucznych, podzielonych dodatkowo na dwa typy: znane i rozpoznawalne oraz nierozpoznawalne. Przy czym są dźwięki sztuczne przyjemne dla ucha i dźwięki naturalne, które wcale takie nie są. Wśród emitowanych przez nas odgłosów naturalnych były: śpiew ptaków o świcie, krzyk mew, szybko płynąca rzeka, delikatny strumień, mocny deszcz uderzający o liście, silny wiatr targający koronami drzew, ogromne fale uderzające o brzeg morza i małe fale. Z kolei wśród sztucznych dźwięków znalazły się: odkurzacz, tykający zegar, suszarka, pociąg przejeżdżający przez stację, pociąg stojący na stacji, ruch uliczny w centrum miasta, wnętrze samochodu w czasie jazdy autostradą oraz plac budowy z udziałem wiertarki pneumatycznej. Najbardziej pozytywną odpowiedź otrzymaliśmy na znane, rozpoznawalne odgłosy natury. Następne w kolejności były nieznane dźwięki naturalne, później – dość blisko tych poprzednich – znane sztuczne, a na końcu – nieznane sztuczne.
H.C.: Wiemy, że ludzie stresują się nieco bardziej w sytuacjach nieznanych i nieprzewidywalnych. Znajomość bodźców naturalnych wydaje się więc istotnym czynnikiem w ich percepcji. Ale czy to znaczy, że musimy być świadomi bodźców, które odbieramy, aby na nas działały, czy może wystarczy, że te dźwięki są słyszalne gdzieś w tle?
Zatem jak to właściwie działa? Jakie procesy zachodzące w mózgu pod wpływem słuchania tych wszystkich dźwięków dostrzegł Wasz zespół?
H.C.: Odkryliśmy, że aktywność w tzw. sieci domyślnej mózgu (ang. default mode network, DMN), czyli jednej z głównych sieci neuronowych występujących w mózgu człowieka, która jest czynna, kiedy odpoczywamy, różniła się w zależności od dźwięków odtwarzanych w tle. Dodam jeszcze, że stan spoczynkowy umysłu wpływa na myślenie związane z introspekcją i autorefleksją. I tak podczas słuchania naturalnych dźwięków łączność mózgowa odzwierciedlała skupienie uwagi na zewnątrz, a podczas słuchania tych sztucznych – do wewnątrz, podobnie jak w przypadku wzorców obserwowanych w stanach lękowych, zespole stresu pourazowego oraz depresji. Podczas słuchania odgłosów naturalnych zaobserwowano lepsze wyniki w zadaniu na koncentrację i skupienie uwagi, a także większy wzrost aktywności układu przywspółczulnego, który odpowiada za takie procesy jak odpoczynek i trawienie (z ang. rest-and-digest).
Przekładając te wyniki na proste słowa: czyli przy naturalnych dźwiękach mózg i ciało odpoczywają, układ trawienny może spokojnie pracować i mamy też większe możliwości koncentracji?
M.W.: Dokładnie tak. Tamto badanie zabrało mnie w daleką podróż. Teraz piszę pod okiem Hugo pracę doktorską. Moim celem jest przyprowadzenie natury do ludzi – poprzez dźwięki, ale też stosowanie designu opartego na naturze. Mamy nadzieję, że ta wiedza zostanie wykorzystana przez projektantów wnętrz, szczególnie jeśli chodzi o uwzględnienie potrzeb osób neuroróżnorodnych, po udarach, cierpiących na demencję itd. Należy szukać sposobów na obniżenie uczucia niepokoju i pozytywną stymulację pamięci, tak by tworzyć wnętrza przyjazne dla osób z zaburzeniami percepcji. Od 10 lat pracuję z dorosłymi, którzy doznali podobnych spustoszeń w mózgu jak ja i chciałbym im pomóc. Z pewnością jest pani znane badanie, które pokazuje, że samo spoglądanie na naturę, nawet na jej zdjęcie, poprawia samopoczucie. Chcę lepiej to zrozumieć: co w tych zdjęciach sprawia, że czujemy się lepiej? Czy chodzi o ich kompozycję?
W badaniu dźwięków również nie odpowiedzieliśmy na wszystkie pytania, jakie nas interesują. Jedno z nich to pytanie filozoficzne: czym jest dźwięk? Odpowiedź z pozoru wydaje się oczywista. A jednak weźmy pod uwagę prosty przykład: stukanie młotkiem w gwóźdź. Czy to odgłos młotka, gwoździa czy dwóch rzeczy naraz? Niektórzy filozofowie określają dźwięki jako wydarzenia, co jest z naszego punktu widzenia ciekawe. Mam poczucie, jakbyśmy tymi badaniami zarzucili sieć rybacką, a teraz patrzyli, co się w nią złapie.
Jeszcze w latach 80. przeprowadzano badanie na pacjentach, którzy przeszli operację usunięcia woreczka żółciowego. Część z nich w czasie rekonwalescencji patrzyła na drzewa za oknem, a część na ceglaną ścianę. Ci pierwsi byli krócej hospitalizowani, mieli lepszy nastrój w czasie pobytu w szpitalu, lepiej się poruszali, brali mniej środków przeciwbólowych i o słabszej mocy. Tę wiedzę można by stosować nie tylko w szpitalach, ale także w więzieniach czy szkołach.
M.W.: Skoro wspomniała pani o więzieniach, zwrócę uwagę, że w ogóle nie mówi się o więźniach cierpiących na demencję, zmuszonych do przebywania we wrogim, pełnym przytłaczających, sztucznych bodźców środowisku. Uważam to za okrutne. W szpitalach wyzwaniem jest przełamanie monotonii wnętrza i zapobieganie deprywacji sensorycznej, ale też obniżenie poziomu stresu u osób, które czeka poważny zabieg. Jednak wszystko, o czym dyskutujemy, ma również zastosowanie w urządzeniu domu i miejsca pracy. Musimy przyjrzeć się temu, jak projektujemy miejskie dźwięki. Może na stacji kolejowej moglibyśmy zastosować kilka zasad, o których rozmawialiśmy? Na przykład ułatwić przyporządkowanie dźwięków do ich źródła. Jeśli bodźców jest mniej, łatwiej je zlokalizować. Już samo to pomogłoby obniżyć poziom niepokoju.
Czyli niekoniecznie musimy od razu wszędzie puszczać szum morza z głośników? Na początek wystarczy uczynić dźwięki łatwiejszymi do identyfikacji?
M.W.: Tak, i wziąć pod uwagę poziom ich głośności. Mieszkam z żoną na południowym zachodzie Anglii, w zasięgu spaceru od morza. Zimą, gdy nadchodzą sztormy, szum morza jest bardzo głośny. A jednak nie spotkałem nikogo, kto wracając z plaży, skarżyłby się: „O rany, ależ to było stresujące!”. W naturze pojawiają się intensywne dźwięki, lecz tylko przez krótki czas. Natomiast to, czego doświadczamy w mieście, istnieje w sposób ciągły i wyniszczający.
A jeśli ktoś lubi miejski szum?
M.W.: Czasem ludzie twierdzą, że coś lubią, ale niekoniecznie ma to pozytywny wpływ na ich ciało. Razem z psycholożką Nicholą Street, zainteresowaną estetyką i naturalnym środowiskiem, stworzyliśmy wystawę Reflecting Nature. Emitowaliśmy dźwięki natury ludziom mieszkającym w centrach brytyjskich miast. Przyglądaliśmy się ich reakcjom na symetryczne wzory, a także naturalne i sztuczne dźwięki. Wybraliśmy nietypowe lokalizacje, np. teatr w Manchesterze, siedzibę towarzystwa ochrony zwierząt Wildlife Trust, dwie katedry. Zaangażowaliśmy całkiem sporą publiczność. Kiedy grupie ludzi z Manchesteru odtworzyliśmy krzyk mew, kilka osób stwierdziło, że im się on nie podoba. Potem wysłuchali odgłosów korka ulicznego. Jedna z osób napisała, że to było dla niej uspokajające. Gdy puściłem szum deszczu spadającego na liście, ktoś rozpoznał w nim pyrkającą frytownicę i też uznał ten bodziec za uspokajający. Jednak to, że ludzie uważają dźwięki korka ulicznego za dodające otuchy, nie znaczy, że są one dla nich zdrowe.
H.C.: Przebywanie w stanie pobudzenia jest potrzebne ze względów adaptacyjnych. Problemy zaczynają się wtedy, gdy to pobudzenie utrzymuje się w sposób ciągły i przez dłuższy okres.
Wówczas staje się ryzykowne dla psychicznego i fizycznego zdrowia – z powodu wysokiego ciśnienia krwi czy chronicznie odczuwanego przez nasze ciała stresu. Dźwięk korka może komuś dodawać otuchy, a odgłosy wsi nocą mogą go przerażać, bo nie jest do nich przyzwyczajony. Ważny zatem jest także wymiar osobistego doświadczenia, znajomości dźwięków, który wpływa na to, jak je odczuwamy i jak zarządzamy danymi sytuacjami.
Gdy król Nepalu Jang Bahadur odwiedził Wielką Brytanię w XIX w., nie mógł się nadziwić, że wszystko, co robili mieszkańcy: jedzenie, spanie, wstawanie, spotkania prywatne i zawodowe, odbywało się w odniesieniu do zegarów, które – co było dla władcy równie zdumiewające – znajdowały się wszędzie.
Lewis Mumford w swoim pionierskim studium Technika a cywilizacja podkreśla, że życie „uporządkowane w czasie” nie jest naturalną cechą ludzkości. Kultury nieznające zegara mechanicznego traktują czas w sposób, który nam wydaje się dosyć „swobodny” (i postrzegamy to często jako wadę).
A przecież nasze doświadczanie dnia nie jest dobrą podstawą do wypracowania koncepcji czasu regularnego, przekładalnego na liczby – takiego, który składałby się z następujących po sobie równych odcinków. Długość dnia i nocy zmienia się w ciągu roku. Czas zegarowy jest w istocie obcy fizjologicznemu życiu człowieka. Jako żywe istoty podlegamy zupełnie innym rytmom: w żaden sposób tętno czy oddech nie pokrywa się z pracą sekundnika czy minutnika. Subiektywne przeżywanie czasu także nie jest równomierne: każdy zna to uczucie, gdy coś nam się „dłuży” albo ‒ przeciwnie ‒ kiedy wydaje się, że „leci szybko”. Zobiektywizowany czas traktowany mechanistycznie, mierzony zegarem, unieważnia te odczucia.
Na co dzień posługujemy się abstrakcyjną koncepcją czasu. Nie kładziemy się spać wraz z zapadnięciem zmroku. Wykorzystujemy sztuczne oświetlenie, by wciąż korzystać z tego, co tylko dzięki oddzielonym od doświadczenia obliczeniom nadal uważamy za dzień. Często też wybierając moment na zjedzenie posiłku, kierujemy się zewnętrznie ustalonymi porami, np. jemy wtedy, gdy mamy wyznaczoną konkretną godzinę na przerwę w pracy, a nie wówczas, gdy jesteśmy głodni. We współczesnym świecie czas uporządkowany w matematyczny sposób reguluje podstawowe funkcje życiowe.
Wielki XX-wieczny filozof Henri Bergson podkreślał ten problem w swoich dziełach. Według niego życie podlega wewnętrznym zasadom ewolucji i siłom, które potrafimy pojmować intuicyjnie. Za pomocą intelektu dzielimy jednak ów proces na „znieruchomiałe” części. „Czas trwania” to realny czas wszelkiego istnienia, a ten liczony mechanicznie jest sztucznie nałożoną, „martwą” konstrukcją. Życie ma charakter twórczy, jest nieregularne i choć dla celów praktycznych można, opisując je, sięgać po sztywne, abstrakcyjne jednostki czasowe, to należy jednak pamiętać, że owe kategorie nie są w stanie wydobyć istoty naszego bytu.
Chociaż Bergson łączył czas mechanistyczny z działaniem ludzkiego intelektu, to ów intelekt nie funkcjonuje z konieczności wszędzie i zawsze w taki sam sposób. Dopiero późniejsze studia ujawniły, że koncepcja czasu, którą krytykował francuski myśliciel, jest wyraźnie powiązana z zachodnim wynalazkiem zegara mechanicznego.
Przed wynalezieniem specjalistycznych urządzeń człowiek, chcąc zyskać lepszą orientację w czasie, patrzył na zachowania zwierząt i roślin. Pianie koguta o świcie to najbardziej oczywisty przykład. Angielska nazwa stokrotki, daisy, pochodzi od day’s eye (czyli „oko dnia”) – specyfika tej rośliny polega na tym, że jej kwiat otwiera się i zamyka o określonych porach.
Oczywiście wykorzystywano również obserwację zjawisk na niebie, zwracano uwagę na kąt padania promieni słonecznych. Rdzenni mieszkańcy Australii określali porę dnia za pomocą prostego zegara słonecznego – układali kamienie w konarach drzew.
Najstarszy znany zegar słoneczny pochodzi z Egiptu. Jego powstanie datuje się na około 1500 r. p.n.e. W Chinach w IX i X w. tworzono wielkie zegary astronomiczne (w tym najwspanialszy zegar Su Songa), które miały oryginalną konstrukcję – zupełnie inną od późniejszych europejskich – i odznaczały się wyjątkową precyzją. Co ciekawe, wymyślono je przede wszystkim dla potrzeb astrologicznych: jeśli kobieta rodziła w chwili, gdy niebo było zachmurzone, nie można było poznać horoskopu dziecka. Historia tych urządzeń pokazuje też, że technologia nie zawsze rozwija się w sposób linearny: o zegarach tych bowiem zapomniano.
W XVI i XVII w. władcy Chin korzystali już z otrzymywanych urządzeń europejskich. Począwszy mniej więcej od VII w., Chińczycy stosowali własną oryginalną metodę odmierzania czasu: palenie laseczek kadzidła. Spalały się one w sposób równomierny, a zapachy towarzyszące różnym etapom tego procesu oznaczały konkretne pory dnia.
Starożytni Grecy posługiwali się klepsydrą oraz gnomonem (pionowy pręt, kij bądź słupek wbity w ziemię, który za pomocą położenia i długości cienia wyznacza pozycję Słońca na niebie – określa czas, a także strony świata). Używanym w starożytności i średniowieczu zegarom, wodnym albo słonecznym, daleko było jednak do doskonałości. Ich działanie zależało od zewnętrznych czynników, których nie dało się przewidzieć ani wykluczyć, np. zamarznięcia wody czy zachmurzenia. Te zjawiska wpływały na pomiary.
Gerald J. Whitrow w książce Czas w dziejach zebrał przykłady zaskakującej – z naszej perspektywy – obojętności wobec czasu, która cechowała ludzi średniowiecza. W całej Pieśni o Rolandzie nie ma żadnych odniesień do czasu. W tej epoce sama numeracja lat nie była jednolita i różniła się między miastami. Historyk Reginald L. Poole w książce Medieval Reckonings of Time podał następujący przykład: ktoś wędrujący z Wenecji do Florencji wyruszyłby w 1245 r., a dotarł na miejsce w 1244 r.; gdyby potem udał się do Pizy, tam byłby już 1246 r.; następnie przemieszczając się do Francji, znalazłby się znowu w roku 1244.
Miasta liczyły lata w inny sposób – w zależności od tego, które wydarzenie z życia Chrystusa uznano za fundamentalne, od tego momentu rozpoczynała się era. Mogły być to narodziny Jezusa, jego męka czy zmartwychwstanie. Wydaje się, że również w odniesieniu do własnego życia nie traktowano lat z kronikarską precyzją. Jean Fusoris, astronom i konstruktor, przesłuchiwany przez sąd dwukrotnie w 1415 r., najpierw zeznał, że ma około 50 lat, a później ‒ że około 60.
Na co dzień posługiwano się godzinami rzymskimi. Nie miały one równej długości. Zostały schrystianizowane i powiązane z określonymi praktykami religijnymi odbywającymi się w wyznaczonych porach, takich jak jutrznia, pryma, tercja, nieszpory czy kompleta. Samo pojęcie „godzina”, definiowane jako jednostka czasu, pojawiło się dopiero w języku średniofrancuskim, który zaczął kształtować się w XIV wieku.
Słynny mediewista Jacques Le Goff w Kulturze średniowiecznej Europy podkreślał, że w owej epoce czas dyktowany był przede wszystkim przez rytm przyrody. Dla rolników – a mówimy o etapie dziejowym niemal w całości zdominowanym przez kulturę agrarną – punktami odniesienia były dzień i noc oraz pory roku. Życie określały powtarzające się zajęcia przeplatane okresami oczekiwania.
Średniowieczny czas łączył się, rzecz jasna, z kalendarzem liturgicznym, wyznaczonymi świętami kościelnymi. Najważniejsze z nich pokrywały się jednak z dawnymi pogańskimi obrzędami, np. z momentem przesilenia. Działania wojenne też miały swoje stałe pory: rozpoczynano je z początkiem lata i kończono przed nastaniem jesieni. Wszystkie te czasy – rolniczy, świąteczny i wojskowy – były ściśle związane z cyklem i rytmem przyrody, który nie wymagał żadnego datowania.
Korespondencje w wiekach średnich również ukazują pewną obojętność wobec dokładnych ustaleń – w listach wymienia się zazwyczaj tylko miesiąc i odliczony w nim dzień, a także stosunki między danym dniem a określonym świętem kościelnym.
Szczegóły dotyczące okoliczności wynalezienia zegara mechanicznego są nieznane; przetrwało jedynie legendarne imię genialnego wynalazcy, mnicha Gerberta, który ponoć w X w. miał zostać papieżem. Przyjmuje się, że zegar ten skonstruowano znacznie później, dopiero pod koniec XIII stulecia (z tego okresu pochodzą najstarsze znane wzmianki z angielskich kronik). Choć nie ma na to bezpośrednich dowodów, najprawdopodobniej metoda tworzenia pierwszych zegarów była wzorowana na dotychczas konstruowanych mechanicznych modelach ruchu ciał niebieskich. Tezę tę mogą potwierdzać najstarsze znane zegary, które zawierają symbole astronomiczne oraz wyznaczają fazy Księżyca.
W legendzie o mnichu Gerbercie tkwi jednak ziarno prawdy – to, że był on właśnie mnichem. Badacze, m.in. Mumford i Whitrow, podejrzewają, że zegar wynaleziono w środowisku europejskich zakonników – jako narzędzie regulujące porządek obowiązkowych modlitw oraz liturgii. Bulla papieża Sabiniana z VII w. nakazywała bić w dzwon siedem razy na dobę. Ta surowa dyscyplina mogła stworzyć potrzebę wynalezienia precyzyjnego urządzenia do dzielenia czasu.
W kulturze muzułmańskiej konieczność regularnej modlitwy również stymulowała do technologicznej wynalazczości. Już Harun ar-Raszid, kalif Bagdadu, obdarował Karola Wielkiego jednym ze swoich zegarów. Muzułmańscy wynalazcy opracowali wyrafinowane mechanizmy, łączące cechy zegara wodnego i słonecznego, które ogłaszały daną godzinę dźwiękiem – nie stworzyli jednak zegarów o sposobie działania zbliżonym do tych europejskich. Warto podkreślić, że w islamie do rozpoznania właściwej pory na modlitwę nie są potrzebne narzędzia do pomiaru czasu. Łatwo stwierdzić, kiedy jest świt, zachód słońca, noc czy popołudnie – tylko samo południe jest trudniejsze do określenia. Zachodnie powiązanie regularnie odmierzanego czasu z kulturą kościelną zachowało się w europejskich językach: angielskie słowo noon („południe”) wywodzi się od nony, modlitwy brewiarzowej; z kolei clock („zegar”) wiąże się etymologicznie z francuskim cloche, czyli „dzwon” (oba słowa pochodzą z łacińskiego clocca).
Dzwon wyznaczał rytm życia dla przyklasztornych i przykościelnych miejscowości: informował o czasie nabożeństw, ale też o niektórych działaniach świeckich, takich jak otwarcie czy zamknięcie targu (wiemy z kronik, że XIV-wieczne dzwony biły o tych godzinach, które stanowiły punkty odniesienia dla pracy budowniczych katedr). Warto również przypomnieć, że pierwotne zegary nie miały tarcz ani wskazówek (te zaczęły się pojawiać dopiero w XIV w.), o aktualnej porze powiadamiały zaś wyłącznie dźwiękiem. Dzwony pełniące funkcję zegarów determinowały życie miejscowej ludności, synchronizowały działania. Mumford zwracał uwagę na szczególną rolę, jaką w owych przemianach odegrał zakon benedyktynów wraz ze swoją specyficzną etyką pracy, oraz fakt, że liczba klasztorów tej reguły w średniowieczu wynosiła około 40 tysięcy.
Rosnąca od XIV w. popularność zegarów mechanicznych doprowadziła do przyjęcia w całej zachodniej Europie godziny składającej się z 60 minut. Istniejące do dziś dwa systemy – 24 i 12 godzin liczonych od północy i południa – wywodzą się z dwóch różnych tradycji. Pierwszy jest włoski, drugi stosowały zaś inne kraje europejskie (już dla starożytnych Egipcjan doba miała 24 godziny, ale ich godziny nie miały tej samej długości).
Zegary stały się przedmiotem pożądanym w każdym mieście, podziwianym przez podróżników, a także szczególnym łupem wojennym. Zanim jednak doszło do stworzenia nowożytnej, abstrakcyjnej koncepcji czasu, konieczny był jeszcze jeden czynnik. Czas zegarów mechanicznych w dalszym ciągu ściśle wiązał się bowiem z kościelnym życiem religijnym – i nie ten krytykował Henri Bergson.
Przyczyna powstania nowoczesnej koncepcji jest raczej zaskakująca. To nie tylko triumf nauki czy racjonalizmu doprowadził do porzucenia kościelnych wyobrażeń i rytuałów, lecz także konflikt katolików z protestantami. Dopiero purytańska krytyka świąt katolickich oczyściła kalendarz z licznych nieregularności. Protestanci zanegowali święta katolickie jako relikty pogaństwa, obcego pierwotnemu duchowi Ewangelii; odrzucili też zapomniane dziś wyobrażenia tygodni, które pojmowano jako „suche” czy „wilgotne”. W dawnym kalendarzu kościelnym istniały również dni pechowe, w których starano się nie podejmować żadnych działań. Wszystko to zostało uznane za przesąd.
Historyk i ekonomista David Landes w swojej książce Revolution in Time podaje interesujące statystyki potwierdzające powiązanie nowej koncepcji czasu z reformacją. W Augsburgu, mieście podzielonym na katolików i protestantów, znajdowało się centrum zegarmistrzostwa. Między 1500 a 1700 rokiem funkcjonowało tam 284 zegarmistrzów. Znamy religijne wyznanie 189 z nich – 165 zadeklarowało się jako protestanci. Nawet we Francji, która była głównie katolicka, większość wykonujących ten fach pochodziła z mniejszości protestanckiej. Gdy Ludwik XIV odwołał edykt nantejski w 1685 r., doprowadził tę mniejszość do masowej emigracji, a tym samym do upadku zegarmistrzostwa we Francji. Uprawiający to rzemiosło przenieśli się głównie do Anglii i Szwajcarii.
Protestantyzm w konsekwencji unieważnił wynikające z katolickiego kalendarza blokady przed zwiększeniem czasu pracy mierzonej za pomocą zegara. Pojawił się czas świecki z dobrze znanym nam wzorem: sześć dni roboczych, jeden dzień wolny – to koncepcja angielskich purytanów, która ostatecznie podbiła świat.
W XVI i XVII w. większą rolę w przemyśle zachodnim zaczyna odgrywać Europa Północna. Landes przypuszczał, że mogło to mieć związek z dominującymi w tym regionie protestantami oraz ich nowymi wyobrażeniami dotyczącymi czasu.
Żeby lepiej zrozumieć znaczenie wynalezienia zegara mechanicznego, należy podkreślić możliwość, którą otworzył ‒ synchronizacji ludzkich zajęć. Dzięki koordynacji i precyzyjnej organizacji w czasie zwielokrotniła się wydajność pracy. Wartością stała się punktualność. Wszystko to okazało się rewolucyjne dla historii homo sapiens.
Rozpowszechnienie w XVI w. zegarków domowych i przenośnych można postrzegać jako kolejny krok w przyjęciu obiektywno-abstrakcyjnego rozumienia czasu. Landes stwierdził, że zegary publiczne wyznaczały czas konkretnych aktywności. Dopiero obecność takich urządzeń w domach sprawiła, że zaczęto myśleć o czasie jako „zmarnowanym” lub „dobrze wykorzystanym”, co stało się podstawą do refleksji nad efektywnością własnych działań.
Konieczność „oszczędzania czasu”, kojarzona z szeroko pojętym zyskiem, stała się bodźcem dla rozległej dziedziny ludzkiej wynalazczości: choćby w środkach transportu, w mierzalnej prędkości pokonywania dróg lądowych czy morskich.
Na początku zegary były luksusem dostępnym wyłącznie dla majętnych rodzin, ale z biegiem lat pojawiły się modele dla wszystkich warstw społecznych. Od XVII w. zegary przenośne przestały być domeną tylko tych najzamożniejszych.
Chociaż zegar został wynaleziony z myślą o zbawieniu duszy, wkrótce zaczął służyć innym celom. Wprowadził do ludzkich działań uniwersalną strukturę, porządkując pracę zarówno własną, jak i cudzą. To właśnie wynalezienie zegara przyczyniło się do powstania idei „produktywności”.
Dopiero w takich warunkach mogła narodzić się znana maksyma: „Czas to pieniądz”.
Landes w innej swojej książce, Bogactwo i nędza narodów, stwierdził, że z uwagi na fakt, iż Zachód posiadał monopol na zegar mechaniczny właściwie do XX w., był on nieodłącznie związany z powstaniem i rozwojem kapitalizmu, który choćby z tego powodu – zdaniem historyka – należy postrzegać jako specyficznie zachodnie zjawisko. To między innymi właśnie zegar zmienił Europę z regionu peryferyjnego i słabego – jakim była w średniowieczu – w globalnego, agresywnego hegemona.
Nieprzypadkowo w rodzącej się epoce przemysłowej stworzono pierwszą serię tanich, kieszonkowych zegarków i również nieprzypadkowo były one produkowane głównie w Anglii oraz USA (zanim rynek ten zdominowała Szwajcaria, przodowała w nim Wielka Brytania, która już pod koniec XVIII w. wytworzyła setki tysięcy zegarków).
W Wielkiej Brytanii w XIX w. podejmowano społeczne działania zachęcające ludzi do używania zegarków. Słynny Big Ben powstał w ramach tych akcji. Ścisłe przestrzeganie czasu i jego „oszczędzanie” były bowiem kluczowe dla ery przemysłowej.
Według Landesa Anglicy przemienili morski chronometr w narzędzie porządkujące pracę w fabryce. Życie robotników określał zegar. Znaczące było to, że owo narzędzie posłużyło też do stosowania pewnych nadużyć. W angielskich zakładach przemysłowych w XIX w. syreny wyły 15 minut wcześniej, niż powinny – przed ustalonym z robotnikami momentem rozpoczęcia pracy. W stołówkach celowo przesuwano wskazówki zegara, a w halach fabrycznych manipulowano nimi tak, by działały wolniej.
W Revolution in Time Landes przywołuje przypadek jednej z fabryk, który dobrze ilustruje kafkowską sytuację XIX-wiecznego robotnika: za spóźnienia karano, natomiast za dobre wywiązanie się z obowiązków nagrodą był… zegarek. W dalszej perspektywie jednak pracownicy zaczęli wykorzystywać zegary (niekiedy się na nie składali), aby weryfikować mierzony przez przełożonych czas, domyślali się bowiem pewnych nadużyć. Zegar był początkowo narzędziem kontroli i wyzysku, później zaś – sprawiedliwości.
Zdaniem Mumforda to nie maszyna parowa, lecz zegar jest symbolem kultury przemysłowej. Gdyby zniknął, załamałaby się cała nowoczesna struktura społeczna. Ciągłość wielkiej produkcji, automatyzm i standaryzacja obeszłyby się bez węgla czy żelaza, ale nie bez punktualności.
Mumford dowodził, że popularnym błędem jest twierdzenie, iż to wynalezienie maszyny parowej ustanowiło początek rewolucji przemysłowej. Wielkie wynalazki XIX w. pojawiły się jako konsekwencje długiego procesu toczącego się wewnątrz zachodniej kultury. A to zegar mechaniczny odegrał kluczową rolę w tych przemianach, stając się modelową „maszyną”: jego koła zębate i nowe wzorce precyzyjnego działania okazały się symbolem nowej ery.
W ramach tej interpretacji mamy tu do czynienia z wielką ironią losu. Średniowieczni zegarmistrzowie nie mogli przewidzieć zmian, do jakich doprowadzą ich wynalazki – położyły one fundamenty pod nową, stechnicyzowaną kulturę, która miała porzucić wyznawane przez nich duchowe ideały.
„Maszyna” miała ogromny wpływ na wyobraźnię i naukę Zachodu. W filozofii Kartezjusza ludzkie ciała i zwierzęta zaczęły być postrzegane jako nastrojone w określony sposób mechanizmy; La Mettrie posunął się jeszcze dalej niż Kartezjusz i napisał Człowieka-maszynę. Traktat Lewiatan Thomasa Hobbesa przedstawia wizję państwa i społeczeństwa rządzonego prawami mechanistycznymi. Isaac Newton określił Boga jako Wielkiego Zegarmistrza. Począwszy od XVII w., filozofia i nauka zachodnia nieustannie eksplorują ideę, zgodnie z którą cała natura wszechświata działa w sposób podobny do odpowiednio zaprojektowanej bezosobowej maszyny.
***
Nowoczesne rozumienie czasu zdominowało nasz świat i chociaż doprowadziło do niezwykłego rozwoju nauki oraz techniki, ma oczywiście także negatywne strony. Czas, który może być „zmarnowany” ‒ czyli ten niewykorzystany na „produkcję”, „inwestycję” w cokolwiek, co zostaje uznane za wartościowe ‒ to źródło krytyki społecznej czy złego samopoczucia. Mało kto potrafi dziś „bezproduktywnie” leżeć na kanapie albo swobodnie spacerować bez choćby minimalnego kontrolowania aktualnej godziny. A przecież harmonogramy, rozkłady zajęć czy nawet nowoczesne zegarki to zjawiska względnie nowe w historii ludzkości. Dla współczesnego człowieka Zachodu ucieczka od czasu zegarowego, która byłaby zakończona pełnym sukcesem, wydaje się już czymś zupełnie nieosiągalnym i utopijnym. Ale czasami (!) warto próbować.
Największy w całej galaktyce Festiwal Czasu Wolnego odbędzie się w weekend 7–8 września na warszawskim Jazdowie. Tematem przewodnim będzie miłość – do siebie, innych i świata. Wśród tegorocznych wydarzeń znajdziecie m.in. warsztaty kolażu, podczas których pod okiem znanej artystki Jagody Stączek będzie można przygotować swój własny kolaż, a także wziąć udział w tworzeniu powstającego wspólnymi siłami obrazu, który na stałe ozdobi wnętrze jazdowskiego Zaczarowanego Ogrodu.
Pełny program festiwalu znajduje się pod tym linkiem
Jagoda Stączek – artystka wizualna, twórczyni kolaży, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W styczniu 2023 jej twórczość można było oglądać w ramach indywidualnej wystawy „Kunstkamera. Gabinet Osobliwości” w Zamku Ujazdowskim w Warszawie (Project Room 2023).
Uwielbiam zabawy znaczeniami, wyciąganie czegoś z jego naturalnego środowiska, zmiany kontekstu. Zniszczony, pożółkły papier starych gazet i zielników. Z każdej podróży przywożę stare czasopisma, fragmenty zniszczonych książek i zapomnianych fotografii, z antykwariatów w bocznej uliczce i niedzielnych pchlich targów. Od niedawna prowadzę firmę oraz sklep internetowy, gdzie można kupić moje prace w formie plakatów. Większość kolaży powstaje analogowo. Wszystkie skrawki posiadam fizycznie w papierowej formie, a moje ulubione narzędzia to nożyczki i klej. Ale nie bronię się również przed kolażem cyfrowym.
Więcej informacji o Festiwalu Czasu Wolnego LABA 2024 znajdziecie na stronie wydarzenia na Facebooku.
Wytrawne wino to w wielu językach wino „suche”. Dania ostre są „hot”, czyli gorące, rybę skrapiamy cytryną, powolnych nazywamy flegmatycznymi, a gwałtownych – cholerykami. Te przekonania, nazwy i obyczaje zawdzięczamy greckim dietetykom, którzy definiując właściwości pokarmów, ustalili kulturowe kody.
Piąte i czwarte stulecie przed Chrystusem było w Grecji okresem szczególnego intelektualnego fermentu i myślowym skokiem w nowoczesność. Podczas gdy jońscy filozofowie przyrody mieli nadzieję na odkrycie uniwersalnej zasady rządzącej rzeczywistością dzięki obserwacji świata zmysłowego, Sokrates – uznając te poszukiwania za jałowe – skoncentrował się na badaniu ludzkiej duszy (psyche). Niemal równolatkiem Ateńczyka był Demokryt, pochodzący z niezbyt wówczas popularnej trackiej Abdery. Według niego świat składał się z niepodzielnych atomów, a struktura przedmiotów oraz ich cechy – w tym smak – miały zależeć od ich kształtu i ułożenia. Słodycz na przykład zapewniały atomy gładkie, gorycz zaś chropawe. Niezależnie od słuszności ich teorii wiedza wynikała już z rozumowania, a nie doświadczenia, co stanowiło zapowiedź nowych czasów.
Demokryt i Sokrates byli jeszcze młodzieńcami, kiedy zmarł inny myśliciel: Empedokles. Ten z kolei zostawił nam – funkcjonującą przez jakiś czas w filozofii, a do dzisiaj w kulturze – teorię czterech żywiołów. Ogień, woda, ziemia i powietrze to jeden z wielkich tematów, które raz wszedłszy do obiegu, pozostają w nim jako trwały punkt odniesienia. Ten redukcjonistyczny pomysł na budowę świata spodobał się Platonowi i Arystotelesowi. Przetworzony przez nich przetrwał starożytność, a potem triumfalnie wkroczył w średniowiecze. W późniejszych okresach przeszedł zaś rozmaite mutacje, wpływając na każdą niemal dziedzinę myśli: od kosmogonii przez teorię koloru po alchemię.
To Empedoklesowi zawdzięczamy więc refleksję o czterech żywiołach jako zasadzie funkcjonowania świata, a Demokrytowi – twierdzenie o atomowej budowie rzeczywistości.
Ale to dzięki Hipokratesowi z Kos do teorii atomów i żywiołów, które tak istotnie wpłyną na europejską naukę (najpierw) i kulturę (potem), dołączy kolejna tetrada, która zrobi w dziejach zawrotną karierę.
Teoria humoralna przetrwała w medycynie jeszcze do początków wieku XIX, a w kulturze trwa do dziś. Kiedy późne średniowiecze zdawało się już powoli od niej odchodzić, medycy (i pisarze!) renesansu „odkryli” ją na nowo, przede wszystkim dzięki lekturze Galena. Ten grecki lekarz, absolwent asklepiejonu (świątyni szpitala) w Kos, podał i rozwinął niezmienną zasadę, która zdaniem Hipokratesa rządzi zdrowiem człowieka. Według nich jest to równowaga czterech tzw. humorów, a właściwie ich proporcje – odpowiednie dla danego miejsca w ludzkim ciele – pozostające w niezaburzonym pierwotnym stanie. A zatem takim, w jakim zostawiła je przyrodzona natura.
Czym więc są owe humory? To płyny powstające i krążące w ludzkim ciele. Każdy z nich ma swoje funkcje, cechy, przyporządkowane substancje, z którymi się łączy, i te, z którymi pozostaje w konflikcie. Krew, flegma, żółć i czarna żółć wytwarzane są w różnych organach.
Krew powstaje głównie w szpiku kostnym i trafia do serca, ale wątroba odgrywa istotną rolę w jej produkcji i przetwarzaniu niektórych składników. Źródłem krwi są również nozdrza. Krew, która jest czerwona i słodka, rozprowadza substancje odżywcze. Przybywa jej dzięki spożywaniu wołowiny, czerwonego wina, soczewicy czy ślimaków. Flegma, powstająca w mózgu, brzuchu oraz ustach, jest niemal bezsmakowa i pozbawiona koloru, reaguje na barwy pozostałych płynów. Żółć, produkowana przez woreczek żółciowy, wątrobę i okolice uszu, barwi na żółto mocz, ma gorzki smak. Wreszcie – czarna żółć, melaina chole, powstaje poniżej śledziony i wątroby; kwaśna i ostra w smaku, gęsta, zabarwia na ciemno kał. Niekontrolowana staje się najbardziej niebezpieczna.
„Ludzkie ciało zawiera krew, flegmę, żółtą żółć i czarną żółć. Są to rzeczy, które składają się na jego konstytucję i powodują zarówno jego ból, jak i zdrowie. Zdrowie to stan, w którym te substancje znajdują się do siebie w odpowiedniej proporcji pod względem mocy oraz ilości i są dobrze wymieszane. Ból pojawia się, gdy jedna z substancji wykazuje niedobór lub nadmiar, albo kiedy zostaje w organizmie oddzielona i nie jest zmieszana z innymi. Ciało w dużej mierze zależy od czterech humorów, ponieważ ich zrównoważona kombinacja pomaga utrzymać ludzi w dobrym zdrowiu. Posiadanie odpowiedniej ilości danego humoru jest niezbędne dla zdrowia” – informuje przypisywany Hipokratesowi traktat O naturze ludzkiej.
Hipokrates w swojej teorii rozwija wcześniejsze zdobycze szkoły medycznej z Knidos – do rozpoznanych już flegmy i żółci jako dwóch humorów konstytuujących człowieka dodaje jeszcze dwa. W czasach po Empedoklesie tetrady zdają się lepiej tłumaczyć świat. Medyk z Kos, przy zamiłowaniu do systemu czwórkowego, pozostawia jednak trójkowy podział medycyny: na dietę, farmakologię i chirurgię ‒ mówiąc najogólniej. Dieta w tej wyliczance nie jest przypadkowa, humory powstają bowiem z pokarmu. Nauka o żywieniu i leczeniu za jego pomocą musi być więc działem medycyny. Kto zatem pozna właściwości pokarmów, zyska klucz do ludzkiego zdrowia. „Moce substancji odżywczych docierają do kości i wszystkich ich części, do ścięgien, do żył, do tętnic, do mięśni, do błon, do ciała, do tłuszczu, krwi, flegmy, szpiku, mózgu, płynu rdzeniowego, wnętrzności i wszystkich ich części. Docierają także do [ośrodka] ciepła, oddechu i wilgoci” – pisze lekarz w traktacie O jedzeniu. Zauważa też, że to, co odżywcze dla jednego, może nie być tym samym dla drugiego. Ponadto zdrowie – mówiąc w skrócie – zależy wprost od tego, co dana osoba je i pije. Wpływ na nie mają również miejsce zamieszkania i codzienne zwyczaje.
Jednoosobowe autorstwo 60 traktatów medycznych Hipokratesa jest, jak to często bywa w podobnych przypadkach, kwestią umowną. Zwykło się mówić o Corpus Hippocraticum – zbiorze tekstów napisanych przez kilka osób (od dwóch do dziewiętnastu, w zależności od badań). Nie kwestia autorstwa jest tu jednak ważna, ale długie życie owego dzieła. Corpus, zawierający czwartowieczny traktat O humorach, był przez aleksandryjskich bibliotekarzy porządkowany, układany i wzbogacany o teksty znacznie młodsze – nawet z I oraz II stulecia po Chrystusie. I to właśnie późniejsza redakcja i reinterpretacja autora z II w. zmieniły teorię humoralną w dzieło skończone, całość obejmującą różne aspekty ludzkiego życia; system, który miał przetrwać i rezonować niemal dwa tysiące lat.
Czasy były już nowe. Światem rządził Rzym, bardziej inkluzywny – co tu kryć – niż Grecja. Lekarz w szkole gladiatorów w prowincjonalnym Pergamonie jako obywatel rzymski (choć przecież Grek) mógł zostać lekarzem Marka Aureliusza i jego następców. To jemu – Galenowi – zawdzięczamy powiązanie tetrad humorów i żywiołów (inaczej elementów) oraz splecenie ich z kolejnymi czwórkami: temperamentów, pór roku, okresów życia ludzkiego, smaków, a z czasem także planet i znaków zodiaku. Już widać wielkie toposy kultury, w której żyjemy. Kody, które czytamy automatycznie, i związki, które znamy.
Galen był badaczem i pisarzem pracowitym. Przyjmuje się, że zachowane do dziś 150 tytułów jego dzieł to tylko część jego oeuvre. Co więcej, pisał już po Platonie i Arystotelesie, co miało znaczenie, kiedy odkrywali go średniowieczni arystotelicy arabscy, bizantyńscy i uczeni średniowiecznego Zachodu. Galen, wychowanek asklepiejonu w Pergamonie, po 17 latach pracy i nauki w tej specyficznej szkole udał się do Aleksandrii, by studiować pisma Hipokratesa. Pobierał tam również nauki u lekarzy. Wrócił jako najważniejszy, najbardziej oczytany i wszechstronny medyk swoich czasów.
W połowie IV w. na Galena powołał się bizantyński lekarz Orybazjusz. Od tego czasu grecko-rzymski medyk na dobrą sprawę nigdy już z literatury nie zniknął, stając się niemal do wczoraj istotnym punktem odniesienia. Odnosząc się do teorii Hipokratesa, zawartej w traktacie O naturze ludzkiej, Galen pisze: „Człowiek nie jest jedynie powietrzem, jedynie ogniem, ani wodą, ani ziemią” albo: „W ciele istnieje wiele rzeczy, które jeśli zostaną rozgrzane, wystudzone, wysuszone i zwilżone, powodują choroby. I tak, jak wiele jest rodzajów jedzenia, tak wiele jest i leków”. Wiadomo już, że żywność jest lekarstwem. Jednak humory to także temperatury. Po Arystotelesie nie ma już wątpliwości, że krew jest wilgotna i ciepła, flegma – wilgotna i zimna, żółć – sucha i ciepła, a czarna żółć – sucha i zimna.
Owe cztery cechy humorów, czyli wilgoć i suchość oraz zimno i ciepło, mają wpływ na wszystko: na zdrowie, charakter (temperament), nietolerancje pokarmowe i sposoby leczenia w razie choroby. Zgodnie z tymi założeniami będzie się leczyło i gotowało (!) aż po wiek XIX.
Galen idzie jednak dalej, znacznie dalej. Po pierwsze, analizując O naturze ludzkiej Hipokratesa, przyjmuje, że dusza (już trójdzielna, platońska) naśladuje proporcje płynów w ciele. Flegma pozostaje neutralna (na razie, niebawem się to zmieni), ale pozostałe płyny odgrywają określone role. Żółć odpowiada za inteligencję i bystrość umysłu, czarna żółć – za wytrwałość i spójność charakteru, a prostotą i naiwnością charakteryzują się osoby, których organizmy mają przewagę krwi. Co więcej, pokusa kolejnej tetrady była tak silna, że w krwi Galen dostrzegł mieszaninę czterech żywiołów: ognia, wody, powietrza i ziemi.
Po drugie, nie dość, że każdy z humorów zaczyna reprezentować osobny temperament – w zależności od tego, który płyn dominuje u konkretnego człowieka – to jeszcze ma swoje bezpośrednie odpowiedniki w czterech porach roku. W dziele O doktrynach Hipokratesa i Platona Galen stwierdza, że gorąca i wilgotna krew odpowiada wiośnie. Żółć – gorąca i sucha – to, rzecz jasna, lato. Sucha, ale zimna czarna żółć wiąże się z jesienią, a zimna i wilgotna flegma – z zimą.
Po trzecie, w budowie efektownych tetrad można pójść jeszcze dalej. Każdej porze roku odpowiada jeden z czterech okresów życia człowieka (dzieciństwo, młodość, dojrzałość, starość). Stąd już tylko krok do osobliwego zestawienia ludzkiego wieku z właściwym humorem. A zatem: u dzieci dominuje krew, u młodych – żółć, „wiek męski – wiek klęski” to domena czarnej melaina chole, starców zaś wychładza nieprzyjemna flegma.
Dzięki przebogatej twórczości rzeszy epigonów, kompilatorów, komentatorów, interpretatorów i badaczy przyzwyczailiśmy się przez pokolenia do istnienia „typów” – sangwinicznych, cholerycznych, flegmatycznych i melancholijnych. Przekonanie to wzmocniły setki, może nawet tysiące traktatów: od anonimowych w starożytności po dumnie podpisywane przez oświeconych uczonych w wieku XVIII. Renesans i barok znajdowały upodobanie w piętrowych, nie tylko medycznych przecież, reinterpretacjach Galena.
Na razie jednak, jeszcze w starożytności, ustalono, że sangwinicy są przyjaźni i mają różową skórę. Flegmatycy to zapominalscy siwowłosi i posiadacze wątłego ducha. Leniwi, strachliwi oraz słabego zdrowia czarnoocy bruneci są z kolei melancholikami, a ci zgorzkniali i nieopanowani, miewający zielonkawożółtą skórę, to cholerycy.
Wiadomo zatem, że aby dany humor nie dominował w człowieku, należy podawać mu jedzenie o cechach przeciwnych do jego przyrodzonej konstytucji. Dietetyka, jako dział medycyny, zajmowała się odtąd niemal wyłącznie rozpoznawaniem cech poszczególnych pokarmów. Sprawny dietetyk to ten, który potrafił bezbłędnie ocenić pacjenta, ustalić, który humor jest w nim dominujący, i ordynować jadłospis oparty na właściwych produktach, zgodnie z opracowaną klasyfikacją żywności. Wszystko po to, by usunąć nadmiar jednego z płynów i zadbać o jakość pozostałych. Co więcej, ponieważ dietetyka była nauką zajmującą się nie tylko leczeniem, lecz także utrzymywaniem w dobrym zdrowiu – prewencją, czymś, co nazywamy dziś medycyną stylu życia (lifestyle medicine) – wszelkie teksty dotyczące uprawy, hodowli, przetwórstwa i kuchni były ukierunkowane na humoralne cechy pokarmów. Pod uwagę brano również sposób przyrządzania dań: należało dostosować go do potrzeb konsumentów. Inaczej gotujemy dla młodzieńca, inaczej dla starca, inaczej zimą, inaczej latem. Wiosną potrzeba organizmowi innych składników niż jesienią. Galenowskie De alimentorum facultatibus, czyli O właściwościach pokarmów, to zbiór zaleceń dietetycznych, ale przy okazji także katalog produktów spożywczych – występujących w regionie basenu Morza Śródziemnego – wzbogacony o informacje na temat ich zastosowania.
Dodajmy na marginesie, że zgodnie z zamiłowaniem do tetrad po pewnym czasie z poszczególnymi humorami połączono też cztery smaki. Stąd zapewne pojawiająca się na Zachodzie niechęć do wyjścia poza słodycz, słoność, gorycz i kwaśność, niechęć wobec umami, wobec smaków tłustych i ostrych czy innych, znanych Azji i odkrywanych współcześnie.
Galon miał w dziejach wiele szczęścia. Zanim, po chwilowo ograniczonej popularności, przywrócił go powszechnej kulturze Orybazjusz, był przecież czytany, a przynajmniej znany. Jeszcze na początku III w. sam Klemens Aleksandryjski, ojciec Kościoła, potężna postać tamtego czasu, powołuje się na jego teorie, czy raczej przytacza je jako coś wiadomego, pewnego – aktualny stan badań. Teolog, filozof (i poeta) wprawdzie nie przywołuje z imienia Galena – częściowo żyjącego w tych samych latach co on – ale wspomina o teorii humoralnej. Wyraża pogląd, że o zdrowiu decyduje zrównoważona dieta, a rozmaite przekonania medyczne przejmuje od Hipokratesa w redakcji Galena właśnie. Wejście Pergamończyka w chrześcijaństwo odbywa się więc bez przeszkód.
W V stuleciu Teodoret z Cyru prezentuje wizję budowy człowieka i opis funkcji poszczególnych pokarmów jakby żywcem wyjęte z Galena. Średniowiecze arabskie i chrześcijańskie zna pisma lekarza doskonale ‒ istnieją w kopiach, skrótach, kompendiach, cytatach. Dietetyka humoralna staje się tak powszechna i oczywista, że Europa do końca wieku XVIII nie zna innej.
Każda (!) książka kucharska zwraca się ku niej, nie ma więc potrzeby wspominać autora czy autorów. Wszędzie, gdzie uprawia się naukę w średniowieczu, renesansie albo baroku, badacze starają się ją pogłębić. To punkt odniesienia tak silnie zakorzeniony w myśli Zachodu (a także sierot po Bizancjum), że jeszcze w roku 1910 francuski lekarz Charles Richet – przyszły noblista – uznawał za stosowne publiczne rozprawienie się z przekonaniem o istnieniu tajemniczej flegmy. Bez Galena Robert Burns (lub Marek Bieńczyk) nie pisałby o melancholii, a zupełnie współczesne i całkiem poważne portale medyczne nie wyróżniałyby „czterech temperamentów”.
Przypomnij sobie lub wyobraź, co to znaczy beztroska i lekkość. Postaraj się o odrobinę dystansu do wszystkiego.
Gdyby jakiś śmiałek postanowił nakręcić film o gatunku ludzkim, wyszłoby z tego coś na kształt miksu thrillera i telenoweli – pełnego niespodziewanych zwrotów akcji i cudownie odnalezionych krewnych.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu naukowy obraz naszej przeszłości był całkiem prosty: człowiek współczesny anatomicznie wyszedł z Afryki, a dzięki niezwykłym umiejętnościom zdominował całą planetę. Wyniki najnowszych badań mocno jednak komplikują to wyobrażenie. Nasz gatunek emigrował z Afryki wielokrotnie, a niektóre z tych emigracji zakończyły się wymarciem. Gdy przykładowo 48 tys. lat temu doszło do znacznego pogorszenia warunków klimatycznych i temperatura w Europie gwałtownie spadła, ludzie współcześni anatomicznie, żyjący na obszarze dzisiejszej Francji, wyginęli, a ich miejsce zajęli neandertalczycy. Dopiero po kilku tysiącach lat dzięki kolejnym emigracjom ludzie współcześni anatomicznie wrócili na te tereny. Co więcej, istniały rozległe okresy w prehistorii, w których różne gatunki Homo żyły obok siebie i dochodziło między nimi do spotkań.
Książka Nie tylko Homo sapiens Toma Highama stanowi znakomite omówienie tej tematyki.
Jej ogromną zaletą jest świeżość przywoływanych odkryć (anglojęzyczne wydanie ukazało się w 2021 r.), przystępnie przedstawiających rezultaty badań z wielu stanowisk archeologicznych porozrzucanych po rozmaitych zakątkach Afryki, Europy i Azji. Higham – ceniony archeolog, profesor Uniwersytetu Oksfordzkiego i Uniwersytetu Wiedeńskiego – specjalizuje się w datowaniu radiowęglowym. Na swoim koncie ma badania nad kośćmi Ryszarda III oraz Człowieka Słonia, nad mumiami faraonów, relikwiami świętych, a także szczątkami prehistorycznych nielotów i mamutów.
Nie tylko Homo sapiens to opowieść o zdumiewających metodach współczesnej archeologii, która z niezwykłą ścisłością potrafi oszacować pochodzenie kości, określić dietę posiadacza badanej szczęki, a na podstawie analizy płytki nazębnej dojść do pewnych wniosków na temat struktury społecznej czy trybu życia danej populacji. Przykładowo: jeśli ślady na zębach wskazują na dominację mięsa w diecie, można twierdzić, że grupa ta żyła w surowych, zimnych warunkach, w których nie było dostępu do jadalnych roślin. Z kolei występowanie roślin w diecie może sugerować określony podział pracy i znaczącą pozycję kobiet, specjalistek od zbieractwa.
Książka Highama skutecznie przekonuje, że żyjemy w niezwykle ekscytujących czasach dla wiedzy o prehistorii człowieka. Aby to sobie uzmysłowić, wystarczy powiedzieć, że zaledwie ponad dekadę temu odkryto… kilka nieznanych wcześniej gatunków Homo, naszych kuzynów ewolucyjnych, których obecność została zupełnie przeoczona przez wcześniejsze pokolenia badaczy i badaczek.
Higham szczególną uwagę poświęca denisowianom, których istnienie stwierdzono dopiero w 2009 roku. Do odkrycia nie doszło jednak na stanowisku archeologicznym, lecz w laboratorium. Młody naukowiec Johannes Krause, badając kość palca znalezioną rok wcześniej w syberyjskiej Denisowej Jaskini, wyekstrahował z niej sekwencje DNA i porównał z tą występującą u neandertalczyków oraz ludzi współczesnych anatomicznie. Wynik okazał się absolutną sensacją w świecie nauki. Różnice w tych sekwencjach były na tyle znaczące, że właściwie całą prehistorię ludzkości należało przepisać na nowo.
Mimo że kość z Denisowej Jaskini ma jedynie 2 cm, współczesna nauka jest w stanie nie tylko wskazać czas, w jakim żyła jej posiadaczka, ale także określić, w jakim wieku zmarła, wymienić przebyte choroby czy pewne cechy fizyczne (była nastolatką, miała ciemną karnację, piwne oczy i na pewno nie miała piegów). Odkrycie to sprawiło, że pojawiła się konieczność ponownego zbadania muzealnych eksponatów.
Od tego nieistniejącego już dziś gatunku ludzi pochodzi 7,5% genomu Melanezyjczyków. Konsekwencje tego odkrycia są rewolucyjne względem dawnych ustaleń naukowych, które głosiły, że nigdy nie dochodziło do krzyżowań między gatunkami człowieka – według tej koncepcji było to bowiem biologicznie niemożliwe albo nie żyły one na tych samych terenach lub nie dochodziło do kontaktów między nimi.
Dzięki niezwykle skomplikowanym bioinformatycznym obliczeniom stwierdzono, że denisowianie i neandertalczycy oddzielili się od siebie na linii ewolucyjnej 420 tys. lat temu. Wciąż jednak dochodziło między nimi do interakcji. Jeden z rozdziałów Nie tylko Homo sapiens poświęcony jest historii zdumiewającego odkrycia samego Highama, który odnalazł szczątki „hybrydy” ‒ osobnika będącego potomkiem neandertalki i denisowianina.
Książka omawia też odkrycie tzw. hobbitów, Homo floresiensis i Homo luzonensis, gatunków ludzi mierzących około metra wysokości, których kości znaleziono w Indonezji i Filipinach. Autor streszcza zarówno argumenty przemawiające za ich pokrewieństwem z nami oraz innymi gatunkami hominidów (dowodzi tego np. uzębienie), jak i kontrargumenty na rzecz tego pokrewieństwa (kości stopy, prawdopodobny rozmiar mózgu).
Najnowsze badania neandertalczyków przynoszą fascynujące odkrycia, które zmieniają nasze wyobrażenia o prehistorii. Zgodnie z wynikami badań paleogenetycznych, w tym noblisty Svantego Pääbo, dochodziło do krzyżowań współczesnego człowieka z człowiekiem neandertalskim: geny tych ostatnich nadal w nas żyją.
Być może w wyniku gatunkowej megalomanii sądzono często, że to niezwykłe umiejętności poznawcze naszego gatunku, jak również jego zaawansowanie technologiczne są przyczyną naszego triumfu historycznego ‒ tego, że w przeciwieństwie do innych hominidów przetrwaliśmy i opanowaliśmy Ziemię. W rzeczywistości badania wykazują, że zarówno neandertalczycy, jak i denisowianie mieli zbliżone do naszych umiejętności oraz zachowania.
Przez długi czas sądzono, że nagła obfitość zaawansowanych świadectw kultury w Eurazji, takich jak malowidła naskalne z górnego paleolitu, dowodziła pojawienia się tam współczesnego człowieka. Dziś wiemy, że to zbyt przesadzone rewelacje. Jak pokazują fakty zebrane przez Highama, człowiek neandertalski ‒ tak niesprawiedliwie ośmieszany przez dawną naukę i popkulturę, przedstawiany jako nieokrzesany „prymityw” ‒ był innowacyjny technologicznie (np. w zakresie wytwarzanych broni), z pewnością przejawiał pewne aktywności symboliczne (rzeźbione dzieła sztuki figuratywnej, malarstwo jaskiniowe), być może też religijne (sakralny charakter okręgów ze stalagmitów w jaskini Bruniquel), a także – wnosząc po ozdobnych wisiorkach, farbowanych muszlach i używaniu piór drapieżnych ptaków – posiadał zmysł estetyczny.
Przywołajmy w tym miejscu pewne dające do myślenia odkrycie archeologiczne. Analiza neandertalskiej czaszki wykazała, że jej posiadacz miał chore zęby; odkryto na nich ślady po spożywanym rumianku i wierzbie. Biorąc pod uwagę ich nikłe wartości odżywcze, prawdopodobnie były stosowane w celach leczniczych. Kwas salicylowy obecny w korze wierzby jest bowiem chemiczną pochodną kwasu acetylosalicylowego znajdującego się w aspirynie. Można więc racjonalnie założyć, że neandertalczycy znali i stosowali skuteczne środki przeciwbólowe.
Higham pokazuje, że to, co nazywamy sukcesem historycznym naszego gatunku, jest konsekwencją zdolności do krzyżowania się z innymi gatunkami. Być może po wymarłych gatunkach hominidów odziedziczyliśmy nie tylko pewne sekwencje kodu genetycznego (bez którego nie moglibyśmy przebywać na Wyżynach Tybetańskich czy w zimnej Grenlandii), lecz także zdobycze kulturalne, technologię, a nawet zwyczaje.
Tom Higham, Nie tylko Homo sapiens. Nowa historia pochodzenia człowieka, tłum. Adam Tuz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2024.
10.00–10.40
Medytacja miłości i wdzięczności
Spotkanie na łonie natury, podczas którego z miłością i wdzięcznością do siebie oraz świata będziemy obserwować nasz oddech, nasze myśli i uczucia – a wszystko po to, by doświadczyć w pełni tego, co się w nas dzieje. Prowadzenie: Marta Wardin.
Domek Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5
10.00–11.00
Warsztaty regulowania emocji i wyciszenia
Zapraszamy dzieci w wieku 5–9 lat oraz ich opiekunów (część ćwiczeń będzie wykonywana w parach). Dowiemy się, jak radzić sobie z emocjami, wykorzystując oddech, ruch i bezruch, a także wyobraźnię. Prowadzenie: Magda Malicka.
Domek Przygody
ul. Jazdów 8/2
10.00–12.00
12.00–14.00
Warsztaty masażu shiatsu
Dowiedz się, jak wykonać japoński masaż leczniczy, który odpręża, przywraca równowagę i poprawia nastrój. Ćwiczenia odbywają się w parach. Prowadzenie: Arek Markowski/ Pracownia Dóbr Wspólnych/ Shiatsu Family. Uwaga: liczba miejsc ograniczona.
Solatorium
ul. Jazdów 3/9
10.00–18.00
Tu jest miło(ść) – strefa relaksu
Przyjdź i odpocznij! W ogrodzie obowiązuje strefa ciszy, do której będą przygrywać na fortepianie muzycy jazzowi. Na werandzie fachowy masaż głowy (bez zapisów). Do tego: kawa, soki i kombucha.
Zaczarowany Ogród
ul. Jazdów 3/17
10.00–12.00
13.00–15.00
„Małe A” – warsztaty architektoniczne dla dzieci
Poprzez zabawę, tworzenie makiet, baz, map i rysunków poznajemy przestrzeń, w której wspólnie żyjemy. Warsztaty dla dzieci w wieku 4–10 lat.
Otwarta Pracownia Jazdów
ul. Jazdów 3/6
11.00–12.00
12.00–13.00
Kochamy pszczoły!
Spotkanie przyrodnicze, podczas którego przekonamy się na własne oczy, jak wygląda życie pszczół. W trosce o bezpieczeństwo włóż pełne buty, długie spodnie i górę z długim rękawem.
Miejskie Pszczoły
ul. Jazdów 3/8
11.00–12.30
„Pocztówki od serca” – warsztaty artystyczne
Przyjdź i zrób z nami wyjątkową pocztówkę dla bliskiej osoby! Zapewniamy materiały, inspirację, życzliwą pomoc, a także bezpieczną i przyjazną atmosferę. Warsztaty przeznaczone dla dzieci i młodzieży w wieku 7–13 lat. Uwaga: liczba miejsc ograniczona, obowiązują wcześniejsze zapisy poprzez formularz. Prowadzenie: Anna Olszewska.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
11.00–12.30
„Miłość w rodzinie” – seminarium
Jak kształtować bezpieczną więź z dzieckiem w wieku szkolnym? Wychowawcy podzielą się wiedzą i doświadczeniem, otwierając jednocześnie przestrzeń do dyskusji.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
11.00–13.00
Wycinki w termosie – warsztaty
Tworzenie kolaży słownych. Podczas spotkania damy wyraz swojej miłości do siebie oraz świata. W programie m.in. listy miłosne (adresat dowolny), dekonstrukcje znanych cytatów o miłości i szukanie wycinkowych definicji tego uczucia. Kreatywna zabawa z udziałem nożyczek i wyobraźni. Prowadzenie: Małgorzata Konieczna.
skwer Dialogu Społecznego
11.00–13.00
„Laboratorium współistnienia” – warsztaty
Warsztaty z cielesności i funkcji materii. Prowadzenie: Dawid Dzwonkowski.
Solatorium
ul. Jazdów 3/9
11.00‒12.00 – część otwarta, spotkanie wprowadzające do metody
12.00–16.00 – obowiązują zapisy
„Sztuka miłości” – warsztaty
Warsztat wspierający proces budowania głębokiego połączenia z innymi ludźmi, prowadzony zgodnie ze wskazówkami psychiatry Morgana Scotta Pecka. Prowadzenie: Krzysztof Skoczylas i Zofka Stopa. Uwaga: liczba miejsc ograniczona.
Zapisy: [email protected]
Liczba uczestników: 15
Domek Przygody
ul. Jazdów 8/2
11.00–17.00
„Języki miłości” – warsztaty twórcze
Zapraszamy na wspólne tworzenie w ulubionej przez siebie technice. Wyraź pozytywne emocje w przyjaznej, kreatywnej atmosferze. Stworzone razem z innymi dzieło ozdobi Osiedle Jazdów na kolejne tygodnie!
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
11.00–17.00
„Na tropie bajkowej miłości” – gra terenowa
Poczuj moc i radość płynące ze wspólnej zabawy! Ciekawe wyzwania i międzypokoleniowa przygoda. Zapraszamy uczestników w każdym wieku!
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
11.00–17.00
„Miłość kwitnie wokół nas!” – fotobudka
Gadżety do zdjęć, dużo dobrego humoru i życzliwa pomoc! Dodatkowo w godz. 14.00–15.00 minisesja aparatem natychmiastowym dla chętnych.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
12.00–13.30
Oprowadzanie po Osiedlu Jazdów
Spacer połączony z opowieścią o osiedlu. Wejdziemy do tajemniczych ogrodów społecznych i domków, przybliżymy też działalność znajdujących się tu organizacji.
zbiórka przed Domkiem Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5
12.00–15.00
„Z miłością ci do twarzy” – makijaże i malowanie buzi
Malujemy i zdobimy, a także podpowiadamy, jak to zrobić samodzielnie. Zapraszamy!
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
12.30–14.00
„Szkoła tworzona z miłością” – seminarium
Zachęcamy do wysłuchania opowieści i udziału w dyskusji o niezwykłych szkołach, w których relacje oparte są na szacunku i zaufaniu. Rozmowa o dobrych praktykach i sprawdzonych rozwiązaniach.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
12.30–14.00
Ogród w słoiku – warsztaty
Stwórz wyjątkową kompozycję i zabierz ją do domu. Na warsztaty zapraszamy osoby dorosłe i młodzież w wieku 10+. Uwaga: liczba miejsc ograniczona, obowiązują wcześniejsze zapisy poprzez formularz.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
13.00–15.00
„Kwiaty wymieszałam z ziemią wszędzie” – wspólne czytanie
Performatywne czytanie poezji i prozy, której tematem jest miłość do natury, połączone z oglądaniem wystawy „Kwiaty wymieszałam z ziemią wszędzie”. Można przeczytać ulubione fragmenty lub skorzystać z tych przygotowanych przez organizatorów.
Rotacyjny Dom Kultury
ul. Jazdów 3/18
13.00–16.00
Turniej Puzzli
Wszystko się ułoży? Puzzle na pewno! Wspólne układanie puzzli z kultowymi ilustracjami „Przekroju” to świetna okazja, by się zrelaksować, poćwiczyć spostrzegawczość i razem z innymi uczestnikami cieszyć się radością z dopasowywania elementów. Na zwycięzców czekają nagrody od „Przekroju”. Zapisy w sobotę od 10.00 w kiosku „Przekroju”. Uwaga: liczba miejsc ograniczona.
skwer Dialogu Społecznego
13.00–15.00
16.00–18.00
„Mowa miłości” – warsztaty
Równoczesne, choć osobne wydarzenie przeznaczone dla dzieci i rodziców. Dorośli – warsztaty z komunikacji według zasad porozumienia bez przemocy. Dzieci – warsztaty kreatywne zgodne z ideą pedagogiki przygody. Prowadzenie: terapeuci ze Studia Porozumienia. Liczba miejsc ograniczona. Zapisy poprzez formularz.
Domek Filmowy
ul. Jazdów 8/1
13.30–14.30
14.30–15.30
Kochamy kury!
Warsztaty o życiu naszych miejskich kur – z ich gdaczącym udziałem! Porozmawiamy o ich zwyczajach i potrzebach, a także o ich zaletach (bo wad nie znamy).
Miejskie Pszczoły
ul. Jazdów 3/8
14.00–15.00
„Planetę miłuję, rzeczy nie marnuję!” – dziecięca wymianka
Książki, ubrania, zabawki, przybory plastyczne oraz inne rzeczy dla dzieci – przynieś i wymień się na coś innego. Wydarzenie dla osób w każdym wieku.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
14.00–15.00
„Miejsca niekochane”
Oprowadzanie po wystawie, której tematem są nieużytki miejskie, tzw. trzeci krajobraz, i związane z nimi historie. Zapraszają: Weronika Jakubowska i Maria Blanka Grzybowska.
Solatorium
ul. Jazdów 3/9
14.00–18.00 (część 1, kontynuacja w niedzielę)
„Ukochaństwo: sztuka miłości własnej” – warsztat butō
Medytacyjny i taneczny warsztat bycia w ciele, nauka tańca, która narodził się w Japonii w latach 50. XX w. i który nazywany jest tańcem ciemności. Poszerzamy czucie własnego ciała i kontakt z sobą. Warsztat otwarty dla wszystkich. Prowadzenie: Wojtek Matejko.
Autonomiczna Przestrzeń Edukacyjna
ul. Jazdów 5A/4
15.00–17.00
„Jak wygląda świat miłości?” – warsztaty plastyczne
Zachęcamy do stworzenia wielkiej makiety świata, w którym rządzą miłość i życzliwość. Łapiemy za młotki, wkrętaki, pistolety z klejem i budujemy domy, szkoły oraz place zabaw. A potem malujemy i wprowadzamy mieszkańców! Zapraszamy dzieci i młodzież w wieku 7–13 lat.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
16.00–17.30
Medytacja energii i czakr
Podczas medytacji będziemy eksplorować różnorodne aspekty czakr, a także poznamy proste metody na balansowanie przepływającej przez nie energii, co pomoże nam zadbać o fizyczny, mentalny, emocjonalny i duchowy dobrostan. Prowadzenie (w języku angielskim): Swami Shuddhchaitanya.
skwer Dialogu Społecznego
16.00–18.00
„Język serca” – warsztaty z komunikacji i empatii
Empatyczna komunikacja na podstawie zasad porozumienia bez przemocy Marshalla Rosenberga (dodatkowo dla uczestników dostęp do bezpłatnego kursu online autorstwa prowadzącej, lista polecanych książek oraz innych materiałów). Prowadzenie: Magda Malicka. Uwaga: liczba miejsc ograniczona.
Domek Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5
18.00–19.00
Pieśni ludowe – koncert
W repertuarze pieśni białoruskie, ukraińskie, polskie i inne. O miłości, bliskości oraz relacjach – z drugim człowiekiem, samym sobą i światem. Występuje chór Recha.
skwer Dialogu Społecznego
19.00–22.00
Turniej Jednego Wiersza
Przestrzeń poetyckiej wspólnoty i rywalizacji, gdzie każdy może zaprezentować swoje dzieło przed dwuosobowym jury. Zapraszamy do udziału zarówno doświadczonych poetów i poetki, jak i debiutantów. Celebracja różnorodności głosów i perspektyw w przyjaznej, twórczej atmosferze. Na zwycięzców czeka nagroda.
Wspólny Pokój
ul. Jazdów 10/2
19.00–22.00
Miłość bogini – krąg kobiet
Warsztaty mocy dla kobiet, prowadzone zgodnie z zasadami wzajemnego poszanowania i otwartości. Wspólne śpiewanie pieśni, ćwiczenia energetyczne i fizyczne.
Domek Filmowy
ul. Jazdów 8/1
20.00–21.00
Butō – performans
Spektakl butō, czyli kontrkulturowej formy tańca, która narodziła się w Japonii w latach 50. XX w. i która nazywana jest tańcem ciemności. Występuje Wojtek Matejko.
skwer Dialogu Społecznego
20.00–0.00
Mikroblaski – instalacja świetlna
Niezwykła instalacja w przestrzeni Jazdowa, która będzie nawiązywać do obserwacji mikroświatów natury i czułych gestów. Ingerując w przestrzeń, chcemy podkreślić intymność i wyjątkowość tego miejsca, zapraszając odwiedzających do zanurzenia się w harmonii świateł i otaczającej natury. Autor: Digital Aura.
Państwomiasto
ul. Jazdów 3/12
21.00–2.00
Potańcówka z muzyką tradycyjną
„Namówiłem wodę, żeby brzegi rwała, a ciebie nie mogę, żebyś mnie kochała!” – zapraszamy na noc tańca i piosenek o miłości szczęśliwej oraz nieszczęśliwej z udziałem znamienitych kapel wiejskich i miejskich.
Ambasada Muzyki Tradycyjnej
ul. Jazdów 3/20
10.00–15.00
„Co pomieści moje serce?” – warsztaty
Zapraszamy dzieci w wieku 5–11 lat na wspólne majsterkowanie połączone z treningiem umiejętności społecznych i mindfulness. Można dołączyć w każdym momencie!
Domek Filmowy
ul. Jazdów 8/1
10.00–17.00
Wycinki miłości – warsztaty kolażu
Czekają nożyczki, klej, magazyny do wycinania i pobudzająca kreatywność kawa! Wspólne tworzenie wielkiego obrazu oraz indywidualnych kolaży pod okiem Jagody Stączek, znanej artystki wizualnej.
Zaczarowany Ogród
Jazdów 3/17
10.00–12.00
13.00–15.00
„Małe A” – warsztaty architektoniczne dla dzieci
Poprzez zabawę, tworzenie makiet, baz, map i rysunków poznajemy przestrzeń, w której razem żyjemy. Warsztaty dla dzieci w wieku 4–10 lat.
Otwarta Pracownia Jazdów
ul. Jazdów 3/6
11.00–12.00
Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci
Spotkanie dla rodziców. Porozmawiamy o tym, jak nasze plany związane z przyszłością dzieci – zajęciami dodatkowymi, wyborem szkoły czy studiów – wpływają na rozwój młodych ludzi oraz ich sposób postrzegania świata. Prowadzenie: Maria Mach.
skwer Dialogu Społecznego
11.00–12.00
12.00–13.00
Kochamy pszczoły!
Spotkanie przyrodnicze, podczas którego przekonamy się na własne oczy, jak wygląda życie pszczół. W trosce o bezpieczeństwo włóż pełne buty, długie spodnie i górę z długim rękawem.
Miejskie Pszczoły
ul. Jazdów 3/8
11.00–13.00
Śniadanie z muzyką i przyjaciółmi
Nieśpieszne, absolutnie leniwe piknikowe śniadanie w ogrodzie. Zachęcamy do przyniesienia czegoś smacznego na wspólny stół. W trakcie pikniku towarzyszyć nam będzie muzyka grana na żywo. Dodatkowo zapraszamy na wystawę rysunków Daniela de Latoura.
Ambasada Muzyki Tradycyjnej
ul. Jazdów 3/20
11.00–14.00
Zbiórka dla psyjaciół – akcja charytatywna
Czekamy na rzeczy dla psów i kotów: smaczki, karmę, szelki, smycze, zabawki, legowiska, a także koce, poduszki i grube materiały. Wszystkie dary trafią w ciągu tygodnia do schroniska „Na Paluchu”.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
11.00–17.00
Turniej Mölkky o Puchar „Przekroju” i Towarzystwa Polska–Finlandia
Mölkky to fińska gra dla wszystkich – od juniora do seniora! Żeby wygrać, trzeba: celnie rzucać, wybrać dobrą taktykę i mieć szczęście.
11.00–12.00: zapisy i rozgrzewka
12.00–17.00: rozgrywki
17.00: wręczenie pucharu
Towarzystwo Polska–Finlandia
ul. Jazdów 10/8
11.00–14.00
„Motanie-gadanie. Moc miłości” – warsztaty arteterapeutyczne dla kobiet
Tworzenie słowiańskiej lalki Motanki oraz inspirujące pogawędki o naszych talentach i marzeniach, o podróżach w głąb siebie, a także o innych ważnych rzeczach. Możesz zabrać ze sobą gałganki, nożyczki i koraliki – będą one też dostępne na warsztatach. Prowadzenie: Natalka Dovha. Uwaga: liczba miejsc ograniczona. Zapisy: [email protected].
Domek Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5
12.00–13.00
Borsa – koncert i warsztaty taneczne
Węgierski zespół Borsa zagra żywiołową i radosną muzykę czango (csángó), a podczas koncertu będzie uczyć tańca, dzięki któremu już po kilku minutach wszyscy – duzi i mali – będą mogli dołączyć do skocznego korowodu!
skwer Dialogu Społecznego
12.00–18.00
Urodziny Kooperatywy Dobrze
Wspólnie świętujemy 11. urodziny Kooperatywy Dobrze – impreza jest otwarta dla wszystkich! W planach m.in. warsztat botaniczny o drzewach, joga twarzy (obowiązują zapisy), spotkanie AUA (Ask Us Anything) z zarządem kooperatywy, stołówka społeczna oraz atrakcje dla dzieci, w tym układanie magnetycznych puzzli warzywnych. Nie zabraknie też urodzinowego tortu!
Solatorium, ogród Motyka i Słońce
ul. Jazdów 3/9
12.30–16.00
Przygody rodziny Muminków
Terenowa gra miejska na podstawie opowieści o Muminkach Tove Jansson. Drużyny dostaną kartę gry i ruszą na poszukiwania Muminków. Po drodze będą rozwiązywać zagadki oraz wykonywać zadania. Zapraszamy małych i dużych! Średnich także. Zapisy: [email protected] – każda drużyna może liczyć po kilka osób (przewidziano miejsce dla 10 drużyn).
12.30: rejestracja
13.00: start
16.00: rozdanie nagród
zbiórka przy Chacie Numinosum
ul. Jazdów 3/5
13.00–14.30
Spacer przyrodniczy z Michałem Książkiem
Fascynująca biodróż z przyrodnikiem i wieloletnim autorem „Przekroju”. Podpatrywanie pomysłów natury, wspólne zdziwienia i zachwyty.
zbiórka przed Domkiem Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5
13.30–14.30
14.30–15.30
Kochamy kury! – spotkanie przyrodnicze
Warsztaty o życiu naszych miejskich kur – z ich gdaczącym udziałem! Porozmawiamy o ich zwyczajach i potrzebach, a także o ich zaletach (bo wad nie znamy).
Miejskie Pszczoły
ul. Jazdów 3/8
13.30–16.00
Miłość na sitodruku – happening
Uczestnicy będą drukować na żywo rysunki nawiązujące do hasła festiwalu LABA, którym w tegorocznej edycji jest „miłość”. Prosimy o wzięcie ze sobą własnych koszulek i/lub toreb.
skwer Dialogu Społecznego
14.00–15.00
„Miejsca niekochane”
Oprowadzanie po wystawie, której tematem są nieużytki miejskie, tzw. trzeci krajobraz, i związane z nimi historie. Zapraszają: Weronika Jakubowska i Maria Blanka Grzybowska.
Solatorium
ul. Jazdów 3/9
14.00–16.30
W kręgu miłości
To wyjątkowe spotkanie umożliwi głębokie połączenie zarówno z samym/samą sobą, jak i z innymi uczestnikami. Wspólnie, w atmosferze zaufania, będziemy rozmawiać o miłości. Zapraszamy do kręgu! Prowadzenie: Marta Michalska.
Domek Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5
14.00–18.00 (część 2, kontynuacja warsztatów z soboty)
„Ukochaństwo: sztuka miłości własnej” – warsztat butō
Medytacyjny i taneczny warsztat bycia w ciele, nauka tańca, która narodził się w Japonii w latach 50. XX w. i który nazywany jest tańcem ciemności. Poszerzamy czucie własnego ciała i kontakt z sobą. Warsztat otwarty dla wszystkich. Prowadzenie: Wojtek Matejko.
Autonomiczna Przestrzeń Edukacyjna
ul. Jazdów 5A/4
15.00–16.30
Oprowadzanie po Osiedlu Jazdów
Spacer połączony z opowieścią o osiedlu. Wejdziemy do tajemniczych ogrodów społecznych i domków, przybliżymy też działalność znajdujących się tu organizacji.
zbiórka przed Domkiem Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5
15.00–17.00
„Miłość niejedno ma imię” – żywa biblioteka
Przedstawiciele mniejszości czekają na rozmówców. Przyjdź, usiądź, zadaj pytanie, wysłuchaj czyjejś historii. To piękna lekcja miłości bliźniego i przezwyciężania stereotypów.
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
15.30–17.30
Turniej Krzyżówek
Pogłówkujmy razem! Wydarzenie przeznaczone dla miłośników dobrej zabawy i szarad słownych oraz oczywiście zeszytów krzyżówkowych „Przekroju”. Wspaniała okazja, by pobawić się słowami, zgubić się w labiryncie liter i odnaleźć skarb w postaci prawidłowych (choć nie tylko) odpowiedzi. Na zwycięzców czekają nagrody. Zapisy w niedzielę od 10.00 w kiosku „Przekroju”. Uwaga: liczba miejsc ograniczona.
skwer Dialogu Społecznego
16.00–18.00
„Cudowna codzienność” – warsztaty z komiksowego journalingu
Zapraszamy osoby 15+ na wspólne próby tworzenia rysunkowego dziennika. Warsztaty oparte na ćwiczeniach z rysunku i otwartej rozmowie. Prowadzenie: Anna Krztoń. Uwaga: liczba miejsc ograniczona. Zapisy: [email protected]
Otwarta Pracownia Jazdów
ul. Jazdów 3/6
17.00–18.30
Nie ludzka miłość – warsztaty zinowe
Podczas pierwszej części warsztatów porozmawiamy o miłości innej niż romantyczna, a podczas drugiej uczestnicy będą mieli okazję stworzenia własnego zinu, w którym zawrą swoje przemyślenia i skojarzenia. Prowadzenie: Kinga Olszańska. Uwaga: liczba miejsc ograniczona. Zapisy: [email protected].
Solatorium
ul. Jazdów 3/9
18.00–19.00
Joga śmiechu – warsztat
Zabawa + warsztat radości bycia sobą i z sobą. Zaangażuj ciało, a głowie daj odpocząć. Przygotuj się na wyzwolenie endorfin i energii!
Fundacja Bullerbyn
ul. Jazdów 5A/1
18.00–20.00
20.00–22.00
Warsztaty masażu shiatsu
Dowiedz się, jak wykonać japoński masaż leczniczy, który odpręża, przywraca równowagę i poprawia nastrój. Ćwiczenia odbywają się w parach. Prowadzenie: Arek Markowski/ Pracownia Dóbr Wspólnych/ Shiatsu Family. Uwaga: liczba miejsc ograniczona.
Solatorium
ul. Jazdów 3/9
10.00–20.00
Kiosk „Przekroju”
Stoisko, w którym będzie można przeczytać i kupić archiwalne numery magazynu, a także kultowe już gadżety „Przekroju”, m.in. kubki, puzzle, krzyżówki. Słowem wszystko, czego „Przekrojowa” dusza może potrzebować (a nawet jeszcze więcej!).
skwer Dialogu Społecznego
10.00–18.00
Strefa uważności
Usiądź, odetchnij głęboko i skup się na medytacji – tu i teraz.
polana za Domkiem Filmowym
ul. Jazdów 8/1
11.00–16.00
Grunt to zabawa!
Kuchnia błotna (w pełni wyposażona w naczynia i chochle!), a także dużo okazji, żeby porządnie się pobrudzić, ugotować zupę z szyszek i porozrzucać patyki. Zapraszamy dzieci w wieku 2–6 lat oraz ich opiekunów.
Państwomiasto
ul. Jazdów 3/12
10.00–18.00
Kiermasz rękodzielniczy i warsztaty
Artystyczna biżuteria, ceramika, szydełkowe pluszaki oraz inne rękodzieła lokalnych artystów i rzemieślników (oni też się pojawią!). Do tego mikrowarsztaty rękodzielnicze dla dzieci i dorosłych (w godz. 11.00–13.00 oraz 14.00–16.00).
Chata Numinosum
ul. Jazdów 3/5
10.00–18.00
Vege Produkcja
Stoisko z wegańskim jedzeniem dla miłośników zdrowych, ekologicznych posiłków. Bogaty wybór dań, które są nie tylko smaczne, ale także przyjazne dla środowiska. Wszystkie potrawy przygotowane są z najwyższej jakości składników pochodzenia roślinnego.
skwer Dialogu Społecznego
10.00–18.00
Mobilna kawiarnia
Dwa serwisy kawowe z pyszną, świeżo mieloną kawą oraz innymi napojami. Zapraszamy do delektowania się smakiem i aromatem w przyjemnej atmosferze.
skwer Dialogu Społecznego
10.00–18.00
Uobiod
Wariacja na temat kuchni polskich regionów w nowoczesnej, pysznej formie streetfoodowej. Zapraszamy nie tylko wegetarian i wegan!
skwer Dialogu Społecznego
10.00–18.00
Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci – wystawa
Dzieła młodych artystów, którzy są stypendystami programu „Zdolni”. Prace dokumentują plener w Elblągu poświęcony tematowi przestrzeni miejskiej.
Domek Partnerstwa Otwarty Jazdów
ul. Jazdów 10/5.
10.00–20.00
finisaż: niedziela, godz. 19.30
„Czułe współbycie” – wystawa
Niezwykła, sensualna wystawa prac autorstwa 25 artystek i artystów.
Otwarta Pracownia Jazdów
ul. Jazdów 3/6
14.00–20.00
„Miejsca niekochane” – wystawa
Tematem wystawy są nieużytki miejskie, tzw. trzeci krajobraz, i związane z nimi historie. Punktem wyjścia były dwa projekty badawcze – Weroniki Jakubowskiej, która prowadziła obserwację trzeciego krajobrazu w okolicach warszawskiego Okęcia i Rakowca, oraz Anny Siekierskiej, badającej przestrzeń dawnego Stadionu im. Edmunda Szyca w Poznaniu. Narracja została uzupełniona o komentarz Diany Lelonek i Dawida Dzwonkowskiego.
Solatorium
ul. Jazdów 3/9
Chcesz umilić swoją codzienność? Poczuj się przez chwilę jak w filmie ze zwolnionym tempem.
Nie trzeba znać na pamięć przebiegu ceremonii parzenia herbaty ani wiedzieć, ile razy należy przetrzeć czarkę. Ważniejszy jest duchowy aspekt rytuału, a jego siła tkwi w prostocie, skromności i bliskości natury.
W jednym z filmów anime bohaterka przeprowadza tradycyjną japońską ceremonię parzenia herbaty. Z uśmiechem przygotowuje napój, chociaż obowiązkowa pozycja siedzenia z podkurczonymi nogami sprawia jej ogromny ból. Kiedy goście wychodzą, kobieta mdleje z wyczerpania. Dlaczego zadała sobie aż tyle trudu?
Według legendy herbata powstała wtedy, gdy Bodhidharma ‒ półmityczny pierwszy patriarcha chińskiego buddyzmu zen ‒ zasnął podczas dziewięcioletniej medytacji. Zagniewany, odciął sobie powieki, by taka sytuacja już nigdy się nie powtórzyła. Gdy jego powieki opadły na ziemię, wyrosły z nich pierwsze krzewy herbaciane. Napar z liści pomagał mnichom zachować świeżość umysłu podczas medytacji. Wkrótce napój stał się popularny nie tylko w klasztorach, chociaż na zawsze pozostał związany z zen. Dotarł przez morze do Japonii, gdzie wykształciła się sztuka zwana chanoyu (dosłownie „wrzątek na herbatę”) lub chadō („droga herbaty”). Dziś wciąż jest praktykowana nie tylko w Kraju Kwitnącej Wiśni, lecz także na całym świecie.
Pawilon herbaciany często znajdziemy w ogrodzie (choć może być też wydzielonym pokojem w mieszkaniu). Dzieje się tak nieprzypadkowo. Okakura Tenshin, znany również jako Kakuzō Okakura ‒ japoński uczony i autor Księgi herbaty, eseju wydanego w 1906 r. ‒ podkreśla, że sama droga do pawilonu ma służyć wyciszeniu myśli, aby do spotkania przystąpić z czystym umysłem. Najlepiej sprzyja temu przechadzka wśród kwitnących drzew, zielonych krzewów i szemrzących strumieni. Budynek z drewna i bambusa pokrywa strzecha, podłogę zaś wyściełają tatami, czyli maty ze słomy ryżowej. Pawilon jest jednak tylko dodatkiem do spotkania, które wcale nie musi odbywać się w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu.
Rytuał parzenia herbaty możemy praktykować na łonie natury, np. pod drzewem. Dlatego choć często używamy kojarzonego z przepychem słowa „ceremonia”, wtajemniczeni wolą określenie „droga”. Ważniejszy jest bowiem aspekt duchowy niż materialny, a estetyką całego rytuału rządzą prostota, ubóstwo i bliskość przyrody. Wchodząc do chashitsu, pawilonu, musimy pamiętać o czterech zasadach chadō: harmonii, szacunku, czystości fizycznej i moralnej oraz spokoju. Zanim wstąpimy do środka, musimy oczywiście zdjąć buty. W dawnych czasach, kiedy wojownicy nosili broń, przed wejściem ustawiano stojak, na którym należało zostawić miecze. W końcu herbata ma nieść pokój. Wejście do pawilonu jest nieduże: ma wymiary nie większe niż metr na metr. Z tego powodu każdy, kto tam wchodzi, musi się schylić. To kolejny symbol – w pawilonie herbacianym wszyscy jesteśmy równi. Wkraczamy do innego świata, gdzie nie istnieją podziały społeczne.
Takuan Sōhō, słynny mistrz zen i kaligraf, mawiał, że do gości o wysokim statusie należy zwracać się bez uniżoności, a do tych o niższym – z szacunkiem, by znosić podziały. Jak podkreślał z kolei Daisetz Teitaro Suzuki, żyjący na przełomie XIX i XX w. profesor filozofii buddyjskiej, zen wie, jak czcić, ponieważ wie, jak lekceważyć. Podczas ceremonii herbacianej znikają wszystkie różnice, nie istnieje żadna hierarchia poza wiekiem. W skromnym, prostym wnętrzu nasz umysł odrywa się od codziennych trosk, a zmysły stają się wyczulone. Wnętrze pawilonu jest właściwie puste, nie licząc wnęki – tokonoma – w której wisi zwój z kaligrafią, a pod nim stoi wazon z pojedynczym kwiatem. Pierwszy gość siada od strony tokonoma w pozycji seiza, z pośladkami na piętach. Pozostali ustawiają się w rzędzie obok niego. Wtedy gospodarz odsuwa ekran dzielący pomieszczenie dla gości od zaplecza. Rozpoczyna się spotkanie.
Na palenisku w podłodze bulgocze kociołek z wodą. Ruchy gospodarza są dokładne i wystudiowane. Jego gesty składają się na formę zwaną temae; muszą być wykonane precyzyjnie, w odpowiedniej kolejności. Gospodarz najpierw podaje gościom słodycze, a następnie przystępuje do parzenia liści. Wyciera czarkę chustą fukusa, a potem za pomocą bambusowej łyżeczki chashaku sypie do naczynia sproszkowaną herbatę. Wlewa wodę, po czym roztrzepuje listki naparu bambusową mątewką. Jeśli przygotowuje usuchę, czyli lekki napar, każdy z gości otrzymuje swoją czarkę. Jeśli jest to gęsta koicha, czarkę przekazuje się z rąk do rąk. To kolejny wyraz równości między gośćmi i symbol wspólnoty. Takie spotkanie, czyli chakai, stanowi skróconą formę herbacianą. Pełna ceremonia, nazywana chaji, trwa aż cztery godziny.
Oprócz herbaty goście piją alkohol i spożywają posiłki, przygotowywane według zasad kuchni kaiseki ryori. Słowo kai oznacza „nosić w kieszeni na piersi”, a seki to „kamień”. Nazwa wywodzi się ze starego zwyczaju mnichów. Według tradycji buddyjskiej nie żyjemy dzięki samym sobie – to wszystko wokół nas pozwala nam żyć (jap. ikasarete iru). Mnisi utrzymywali się przecież z jałmużny. Często nie udawało im się zdobyć dostatecznie dużo pożywienia i dlatego wkładali pod szatę na brzuchu rozgrzany kamień, by oszukać uczucie głodu. Kaiseki oznaczało więc skromny, mnisi posiłek. Co prawda z czasem przestał on być skromny, jednak wciąż przyświecają mu te same zasady. Na chaji nie można marnować jedzenia, dlatego powinniśmy zjeść wszystko, nawet rybę z głową. Jeśli już nie jesteśmy w stanie, jedynym wyjściem jest schowanie resztek w rękawie.
Ta historia zaczyna się jak baśń. Było sobie trzech braci. Każdy z nich chciał podążać śladami słynnego pradziadka, ale podzieliła ich myśl, jak należy to zrobić. Ród nazywał się Sen, a owym przodkiem był słynny mistrz herbaty – żyjący w XVI w. Sen no Rikyū. Najstarszy z braci przejął rolę głowy rodu i praktykował chanoyu w głównej rezydencji. Jego ród nazwał się więc Omotesenke, czyli „front rodziny Sen”. Najmłodszy zadomowił się na tyłach posiadłości, dając początek gałęzi Urasenke („tył rodziny Sen”). Środkowy brat zainicjował najmniejszą ze szkół, Mushakōjisenke; nazwa ta pochodzi od ulicy, na której praktykował.
Tak oto rozpoczął się podział na trzy szkoły wabicha, czyli herbaty ubogich, funkcjonujące do dzisiaj. Mimo nazwy, która sugeruje skromność i prostotę, praktykowali ją Japończycy pochodzący wcale nie z najniższych sfer. Różniła się jednak od herbaty możnowładców (daimyōcha), nazywanej też herbatą wojowników (bukecha), która stanowi raczej okazję do oglądania ceramiki i podziwiania utensyliów: tutaj najważniejsze jest spotkanie z drugim człowiekiem. Szkoła Omotesenke zajmowała się osobami z najwyższych sfer, Urasenke – wojownikami, a Mushakōjisenke – mieszczaństwem. Chociaż na początku wabicha była traktowana jako rodzaj odłamu, dywersji, to dzisiaj właśnie ona kojarzy się z chanoyu.
Cofnijmy się do czasów przed rozłamem w rodzinie Sen, wiele lat przed narodzeniem ich najważniejszego przodka. Liście herbaty trafiły do Japonii oczywiście z Chin. Początkowo plantacje powstawały przy klasztorach buddyjskich tradycji chan (po japońsku zen – niektórzy stawiają między nimi znak równości, inni z kolei wskazują pewne różnice i rozdzielają te tradycje). Żyjący na przełomie XII i XIII w. mnich zen Eisai z podróży do jednego z takich klasztorów przywiózł liście herbaty oraz przepis na ich parzenie. Traktował jednak napar z liści tylko jako środek do utrzymywania świeżości umysłu. Napisał nawet traktat Zapiski o zdrowotnym działaniu picia herbaty (Kissa yōjōki). Na początku, w XII i XIII wieku, napój ten pijali więc głównie mnisi. Dopiero później zaczął on zdobywać popularność wśród samurajów, aż dotarł na dwór szoguna.
Historii japońskiej herbaty nie da się opowiedzieć bez wymienienia nazwisk trzech ojców wabicha: Muraty Shukō, Takeno Jōō oraz najsłynniejszego ‒ Sen-no Rikyū, ucznia Takeno Jōō i protoplasty wspomnianych trzech rodów herbacianych. Shukō był mnichem ze świątyni Daitokuji w Kioto. Dostosował rytuał herbaty do japońskiego gustu, a następnie uczył go szoguna Ashikagę Yoshimasę. W tej samej świątyni pobierał nauki zen Rikyū – tam też przyjął nazwisko Sen i właśnie tam znajdziemy jego grób, bo chociaż herbata zapewniła mu nieśmiertelną sławę, przyczyniła się również do jego odejścia z tego świata. Sen-no Rikyū został zaproszony na dwór Ody Nobunagi, a później jego następcy – Toyotomiego Hideyoshiego. Dostał tytuł kōji, świeckiego nauczyciela buddyzmu, aby w ogóle móc przestąpić próg ich siedziby, ponieważ osoby o tak niskim pochodzeniu nie miały takiego prawa. Obaj przywódcy byli wielkimi patronami sztuki herbacianej. Niestety, prawdopodobnie w wyniku dworskich intryg Rikyū został oskarżony o zdradę i zmuszony do popełnienia seppuku. Jego rodzinę wygnano ze stolicy. Kiedy po latach syn Rikyū wrócił do Kioto, szogun nadał mu ziemię. Tam właśnie powstała posiadłość, w której narodziły się trzy rody herbaciane.
Zgodnie z tradycją gospodarz spotkania herbacianego musi zrobić wszystko, by jego goście poczuli, że jest to najlepsze wydarzenie w ich życiu. Wyjątkowe i niepowtarzalne. To koncepcja ichigo ichie, czyli „jeden raz, jedno spotkanie”. Jest ona przypisywana Sen-no Rikyū i ma buddyjski rodowód. Odnajdziemy ją zarówno w chadō, jak i w budō (sztukach walki), a także w teatrze nō. W przypadku ceremonii parzenia herbaty, podobnie jak przy innych sztukach związanych z zen, właściwiej mówić o drodze niż o sztuce, bo po japońsku ta druga sugeruje coś zupełnie innego. Zdaniem Japończyków nie jesteśmy bowiem w stanie osiągnąć doskonałości; możemy do niej tylko dążyć. Temae, mimo że wydaje się zamkniętą formą, może być ‒ w ramach zasad ‒ wykonane na wiele sposobów. Sednem chanoyu jest praca nad samym sobą. Kakuzō Okakura stworzył nawet koncepcję herbateizmu, czyli filozofii związanej z ceremonią. Przekonywał: „Herbata stała się u nas czymś więcej niż idealizacją formy picia – jest religią sztuki życia. Picie herbaty stało się źródłem kultu czystości i wyrafinowania, czynnością uświęconą, w czasie której gospodarz i gość wspólnie tworzą z tego, co doczesne, najwyższe piękno” (Księga herbaty, tłum. Maria Kwiecieńska-Decker, wyd. Karakter, Kraków 2017).
Zgodnie z duchem zen każda, nawet najprostsza czynność może stanowić krok na drodze do oświecenia. Aby je osiągnąć, musimy wyeliminować z życia to, co zbędne. Stąd dążenie do prostoty i zbliżenia z naturą, dlatego również związana z zen estetyka wabi zakłada dostrzeganie piękna w przedmiotach niedokończonych, starych i zniszczonych. Według zen człowiek, który uwalnia się od dychotomii przedmiot‒podmiot, jest w stanie osiągnąć pusty umysł, a zatem wrócić do pierwotnego stanu istnienia.
Nie trzeba wcale znać na pamięć przebiegu chakai ani wiedzieć, ile razy należy przetrzeć czarkę, aby zaczerpnąć z chadō coś dla siebie. Pamiętajmy o tym, co w tym rytuale najważniejsze: każde spotkanie przy herbacie jest jedyne i niepowtarzalne. Nie musimy też mdleć z bólu, by w pełni wyrazić troskę o naszych gości. To, co najistotniejsze, zostało zawarte w siedmiu zasadach Sen-no Rikyū:
„Herbaty wziąć w sam raz
Węgla drzewnego tyle, żeby zagotować wodę
Zimą ciepło, latem orzeźwiający chłód
Kwiaty takie jak na łące
Czasu z zapasem
Nawet przy pogodzie być gotowym na deszcz
Uwagę poświęcić gościom”.
(tłum. Anna Zalewska)
Dopuśćmy zwierzęta do wspólnoty czujących istot – wzywa Oscar Horta, hiszpański filozof i aktywista – Nie ma żadnego naturalnego prawa, które pozwalałoby człowiekowi wykorzystywać inne gatunki.
Wyobraźmy sobie, że zrealizował się scenariusz znany z popkultury. Światem rządzą potężne istoty, które zjadają ludzi dla smaku, chociaż mogłyby żywić się czymś innym. Uważają nas za zabawne stworzonka, ale właściwie nasze cierpienie nieszczególnie je interesuje. Brzmi znajomo?
To jeden z wielu eksperymentów myślowych, które proponuje Oscar Horta w swojej książce Po stronie zwierząt. Głosy w obronie innych mieszkańców Ziemi pojawiały się już w starożytności: w traktacie O wegetarianizmie Porfiriusza z Tyru można znaleźć miażdżące argumenty przeciwko przedmiotowemu traktowaniu i zjadaniu zwierząt. Jednak wciąż warto przepisywać te racje na nowo, uzupełniać je i rozwijać, adekwatnie do stale rozwijającej się wiedzy.
Centralnym pojęciem w rozważaniach Horty jest szowinizm gatunkowy, zwany również gatunkowizmem. Pojęcie, ukute przez brytyjskiego psychologa i aktywistę Richarda D. Rydera, oznacza dyskryminację gatunków pozaludzkich. Ten sposób myślenia wynika z tak głębokich i silnych uprzedzeń, że walka z nim jest niezwykle trudna, nie sposób jednak bronić go na gruncie etycznym. Jeśli istota jest zdolna do cierpienia, to nie powinniśmy jej tego cierpienia zadawać. Łatwo o tym zapominamy, gdy wykorzystywanie zwierząt leży w społecznym interesie.
Horta ukazuje przejawy gatunkowizmu w najróżniejszych światopoglądach czy działaniach społecznych. Celnie zauważa, że nie ma żadnego „naturalnego prawa” pozwalającego człowiekowi wykorzystywać inne gatunki, a kryteria, które ludzie stosują w celu wykazania wyższości homo sapiens, są najczęściej tak skonstruowane, by z góry wykluczyć inne istoty. Dlaczego za takie wyznaczniki uznajemy „inteligencję” czy „rozum”, a nie np. umiejętność latania lub echolokacji? Co więcej, dlaczego właściwie jakakolwiek „wyższość” miałaby usprawiedliwiać krzywdzenie innych stworzeń? Jeśli istnieją ludzie mniej inteligentni niż ja, to czy zyskuję „prawo”, by ich zjeść albo zrobić sobie z nich ubranie?
Książka Po stronie zwierząt nie została napisana z pozycji obcych nam założeń metafizycznych, np. buddyjskich, lecz bazuje na moralności i wyobrażeniach zupełnie zrozumiałych dla zachodnich czytelników. Zawiera racjonalną argumentację, która powinna być jasna dla każdego, kto zdaje sobie sprawę, że niezawinione i zbędne cierpienie jest po prostu złem. Przypomina też o prostej prawdzie, że żadne istnienie, które jest zdolne do odczuwania bólu, nie chce tego bólu przeżywać ani nie chce być zjadane czy wykorzystywane w przemyśle tekstylnym.
Łatwo zrozumieć powody, dla których ta książka spotkała się ze znakomitym przyjęciem ze strony największych autorytetów w dziedzinie ruchu wyzwolenia zwierząt, m.in. Petera Singera czy Paoli Cavalieri. Z wzorcową przejrzystością wywodu Horta omawia wszelkie możliwe argumenty, które miałyby uzasadniać instrumentalne traktowanie innych gatunków, i przedstawia kontrargumenty, co sprawia, że lektura daje prawdziwą satysfakcję intelektualną.
Jak choćby wtedy, gdy rozpisuje w liczbach „koszt” posiłku mięsnego – pokazuje wówczas, że nie składają się na niego jedynie wydane przez ludzi pieniądze, to również czas życia oraz cierpienie danego zwierzęcia; według podanych przez niego obliczeń każdy kęs kurczaka jest równoważny dziewięciu godzinom jego cierpienia. W przypadku ryb to nie tylko życie i ból zjadanej ryby, lecz także ryb wyhodowanych i zabitych po to, aby nakarmić tę, którą kupiliśmy. Autor stosuje też ciekawą metaforę „czerwonego przycisku”, radząc nam o niej pamiętać: jego „naciśnięcie” to zjedzenie kęsa smacznego mięsa, które może dać chwilową przyjemność, ale wiąże się z ogromnym bólem innej istoty.
Horta konfrontuje nas również z jednym z największych skandali etycznych współczesnego świata – hodowlą przemysłową. Książka nie byłaby kompletna, gdyby nie zawierała opisów tego, co każdego dnia dzieje się w rzeźniach. Bez sztucznych manipulacji autor pokazuje, jak wygląda codzienna rzeczywistość świń, krów czy kur. A przypomina ona horror. Myśliciel opisuje dodatkowo mniej znane fakty dotyczące uśmiercania zwierząt w połowach i akwakulturze.
Autor uświadamia też, że skoro myszy i szczury odczuwają ból tak samo jak psy czy koty, to nie powinniśmy tego faktu ignorować, zwłaszcza że mamy naturalną skłonność do gorszego traktowania pewnych gatunków z uwagi na ich rozmiar czy wygląd. Miłośników zwierząt zachwyca empatia, którą szczury okazują sobie w wykonywanych na nich eksperymentach – problem polega jednak na tym, że same te eksperymenty powinny wzbudzić nasz etyczny sprzeciw.
Na kartach Po stronie zwierząt znajdujemy cenne rozróżnienie między „ekologizmem” a „obroną zwierząt” – te dwa pojęcia są często mylone. Zdolne do cierpienia stworzenia nie są wyłącznie elementem danego krajobrazu. Horta dowodzi, że inne gatunki musimy zacząć postrzegać nie jako część „ekosystemu” (to właśnie robi ów ekologizm), ale jako część wspólnoty wszystkich czujących istot. Ekologizm może stać w jawnej sprzeczności z obroną zwierząt – w tych sytuacjach, kiedy z uwagi na ochronę tzw. równowagi środowiskowej decyduje się o zabijaniu określonych gatunków. W kraju, w którym beznamiętnie dyskutuje się o konieczności „odstrzeliwania” dzików, rzekomo zagrażających jakiejś równowadze, jest to myśl warta szczególnej popularyzacji.
Filozof polemizuje tu również ze znanym argumentem usprawiedliwiającym myślistwo, który bazuje na twierdzeniu, że pewne gatunki niszczą dane ekosystemy. Horta celnie zauważa, że gdybyśmy podobne rozumowanie stosowali wobec ludzi ‒ w nieporównywalnie większym stopniu niszczących środowisko ‒ byłoby to niedopuszczalnym moralnym skandalem. Widzimy, jak wyraźnie ujawnia się tutaj wspomniany gatunkowizm.
Końcowe fragmenty książki stanowią przejrzysty i uniwersalny przewodnik dla każdego, kto chce wesprzeć działania na rzecz obrony zwierząt. Czytelnik nie tylko dowie się, jak rozmawiać z tymi, którzy nie znają faktów dotyczących wykorzystywania innych gatunków, ale także jak zwracać uwagę na instytucjonalne szkodzenie zwierzętom (np. na wydziałach przyrodniczych). Uzyska informacje, w jaki sposób może protestować przeciwko dotacjom na ich hodowlę czy nagłaśniać konieczność włączenia tematu ochrony zwierząt do programów szkolnych. Nie da się uratować wszystkich istot, ale każdy z nas jest w stanie ocalić wiele z nich.
Oscar Horta, Po stronie zwierząt, tłum. Joanna Wiśniewska, wyd. Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2024.