Ayumu jest bardzo zajęty Ayumu jest bardzo zajęty
i
ilustracja: Kazimierz Wiśniak
Wiedza i niewiedza

Ayumu jest bardzo zajęty

Frans de Waal
Czyta się 22 minut

„Przykład tej małpy podważył pogląd, że między ludźmi i zwierzętami nie ma ciągłości, że umysł ludzki jest tak niezwykły, iż nie warto go porównywać z innymi umysłami” – pisze Frans de Waal. A wie, co pisze, bo jest światowej sławy prymatologiem, czyli znawcą ssaków naczelnych.

Ayumu nie miał dla mnie czasu; pracował przy komputerze. Żyje wraz z innymi szympansami na otwartym terenie przy Instytucie Badań Naczelnych (Primate Research Institute, PRI) na Uniwersytecie w Kyoto. W dowolnym momencie może korzystać z jednego z kilku małych pomieszczeń przypominających niewielkie budki telefoniczne, w których znajdują się komputery. Zwierzę może też w każdej chwili wyjść. Gra w gry komputerowe jest więc całkowicie dobrowolna, co gwarantuje dobry poziom motywacji. Ponieważ pomieszczenia są przezroczyste i położone nisko, mogłem się pochylić i podglądać, co robi Ayumu, zza jego ramienia. Patrzyłem na jego nieprawdopodobnie szybkie decyzje w ten sam sposób, w jaki patrzę na moich studentów, piszących na komputerze dziesięciokrotnie szybciej ode mnie.

Ayumu to młody samiec, który w 2007 roku zawstydził ludzi swoją pamięcią. Posługując się ekranem dotykowym, potrafi przywołać sekwencję liczb od 1 do 9 i nacisnąć je we właściwej kolejności, mimo że cyfry pojawiają się losowo, a tuż po dotknięciu ekranu wszystkie znikają i widać tylko białe kwadraciki.

Ayumu, dobrze pamiętając cyfry, dotyka kwadratów w odpowiedniej kolejności. Skracanie czasu wyświetlania cyfr na ekranie nie wydaje się przeszkadzać Ayumu, choć ludzie uzyskują tym gorszy wynik, im krótszy jest ten czas. Sam spróbowałem swoich sił w tym teście. Po wpatrywaniu się w ekran przez wiele sekund nie byłem w stanie odtworzyć kolejności więcej niż pięciu liczb. Ayumu potrafi to zrobić, patrząc na układ cyfr przez zaledwie 210 milisekund. To jedna piąta sekundy; zupełnie dosłownie: mgnienie oka. W jednym z późniejszych badań udało się wyszkolić ludzi, aby osiągnęli poziom Ayumu dla testu z pięcioma liczbami, ale pamięta on aż do dziewięciu liczb z dokładnością do 80%, co nie udało się jeszcze żadnemu człowiekowi. Gdy naprzeciwko Ayumu postawiono jednego z brytyjskich mistrzów pamięci, który potrafi zapamiętywać sekwencje potasowanych talii kart, mistrzem okazał się Ayumu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

My kontra oni

Niepokój, jaki wzbudziła fotograficzna pamięć Ayumu w społeczności naukowej, dorównał temu wywołanemu przez badania DNA, wskazujące na poziom podobieństwa pomiędzy ludźmi a szympansami i bonobo, który ledwie uprawnia do rozdzielania nas do dwóch osobnych rodzajów biologicznych. Tylko ze względów historycznych taksonomiści pozwalają nam trzymać rodzaj Homo wyłącznie dla siebie. Porównania DNA wywołały nerwowe reakcje na wydziałach antropologii, na których do tego czasu jedyną miarą pokrewieństwa były kości i czaszki. Aby jednak ustalić, jakie cechy szkieletu są istotne, potrzebna jest subiektywna ocena posiadanych danych, co oznacza, że łatwo jest manipulować poziomem istotności różnych cech, jeśli tylko uzna się to za stosowne. Przykładowo, bardzo lubimy podkreślać naszą dwunożność, zapominając przy tym, że wiele zwierząt, od kurczaków po kangury, porusza się w ten sam sposób. Na niektórych stanowiskach na sawannie obserwowano bonobo pokonujące duże odleg­łości w postawie pionowej, pewnie spacerujące wśród wysokich traw. Dwunożność wcale nie jest tak niezwykła, jak się to czasem reklamuje, DNA jest dobre, ponieważ stanowi miarę znacznie bardziej obiektywną i odporną na uprzedzenia.

W przypadku Ayumu niepokój padł jednak na wydziały psychologii. Ponieważ trwają próby nauczenia go pracy z coraz większymi zestawami liczb, a jego pamięć fotograficzną testuje się przy coraz krótszych interwałach czasowych, wciąż nie wiadomo, jakie są granice jego możliwości. Jednak już teraz małpa ta obaliła mit, że wszystkie bez wyjątku testy inteligencji powinny wykazać wyższość ludzi. Jak to powiedział David Premack, „ludzie mają do dyspozycji wszystkie umiejętności poznawcze i wszystkie one są uniwersalne, podczas gdy zwierzęta mają niewiele takich umiejętności i są one wszystkie ledwie adaptacjami ograniczonymi do pojedynczego celu lub aktywności”. Inaczej mówiąc, ludzie stanowią pojedyncze jasne światło pośród intelektualnego mroku, jakim jest spowita reszta świata przyrody. Wszystkie inne gatunki określa się dogodnie jednym terminem „zwierzęta” (nie mówiąc już o określeniach typu „dziki” albo „nieczłowiek”), jak gdyby nie było sensu doszukiwać się różnic między nimi. Jest to świat typu „my-kontra-oni”. Amerykański prymatolog Marc Hauser, który ukuł termin humaniqueness (zbitka słów human uniqueness, czyli „wyjątkowość człowieka”), powiedział kiedyś tak: „Moim zdaniem zdamy sobie kiedyś sprawę z tego, że przepaść dzieląca umysł ludzki od zwierzęcego, nawet szympansa, jest większa niż różnica między szympansem a chrząszczem”.

Tak, to nie pomyłka: owad, którego mózg jest zbyt mały, żeby go dostrzec gołym okiem, został porównany ze ssakiem naczelnym, którego mózg jest, co prawda, mniejszy od naszego, ale pod każdym względem z nim identyczny. Nasz mózg jest niemal taki sam jak mózg szympansa; poczynając od jego obszarów, nerwów i neuroprzekaźników po układ komorowy i naczynia krwionośne. Z punktu widzenia ewolucyjnego stwierdzenie Hausera jest zdumiewające. W tym konkretnym zbiorze może być tylko jeden element niepasujący: chrząszcz.

Ewolucja, potem skok

Ponieważ pogląd o nieciągłości między ludźmi i zwierzętami jest w zasadzie przedewolucyjny, pozwolę sobie nazwać rzeczy po imieniu i określę go jako neokreacjonizm. Neokreacjonizmu nie wolno mylić z ruchem „inteligentnego projektu”, który stanowi ledwie stary kreacjonizm w nowej butelce. Neokreacjonizm jest znacznie bardziej subtelny, ponieważ w jego ramach przyjmuje się ewolucję, ale tylko do połowy. Jego główna teza jest taka, że pochodzimy od małp ciałem, ale nie duchem. Zgodnie jednak z tym poglądem – choć nie jest to wyrażone wprost – ewolucja zakończyła się na ludzkiej głowie. Idea ta wciąż cieszy się powodzeniem u przedstawicieli nauk społecznych, psychologów i reprezentantów tak zwanej humanistyki. W jej ramach umysł ludzki uważany jest za tak wyjątkowy, że nie ma sensu porównywać go z innymi umysłami – chyba że po to, aby potwierdzić jego wyjątkowość. Co nas obchodzi, co potrafią inne gatunki, jeżeli nie ma porównania pomiędzy tym, co robią one, a tym, co robimy my? Ten pogląd, określany też jako saltacjonizm (od saltus, „skok”), opiera się na przekonaniu, że po odłączeniu się naszej linii ewolucyjnej od małp człekokształtnych musiało nastąpić coś wielkiego: jakaś nagła zmiana, która zaszła w ciągu ostatnich kilku milionów lat. Choć to magiczne zdarzenie pozostaje owiane mgłą tajemnicy, doczekało się już nawet swojej nazwy – hominizacja (uczłowieczenie). Jest to słowo wymieniane jednym tchem z określeniami takimi jak „iskra”, „luka” czy „przepaść”. Oczywiście żaden współczesny naukowiec nie odważyłby się wspomnieć o iskrze bożej, a co dopiero o akcie stworzenia, ale nie sposób zaprzeczyć, że tło tego stanowiska jest religijne.

W biologii problem ewolucji-która-kończy-się-na-głowie bywa określany jako Problem Wallace’a. Alfred Russel Wallace był wielkim angielskim przyrodnikiem, który żył w tym samym czasie co Karol Darwin i bywa uważany za jednego ze współtwórców teorii ewolucji za sprawą doboru naturalnego. Teorię tę określa się wręcz czasem jako teorię Darwina–Wallace’a. Choć Wallace nie miał żadnych problemów z ideą ewolucji, postawił kreskę przy umyśle ludzkim. Był pod tak wielkim wrażeniem tego, co określał jako godność ludzka, że nie mógł znieść porównywania człowieka z małpami. Darwin przypisywał wszystkim cechom znaczenie utylitarne i twierdził, że mają sens tylko o tyle, o ile są niezbędne do przetrwania. Wallace uważał, że od tej reguły istnieje jeden wyjątek: ludzki umysł. Dlaczego wiodący proste życie ludzie mieliby mieć mózg zdolny do komponowania symfonii albo uprawiania matematyki? „Dobór naturalny – pisał – mógłby dać dzikiemu mózg zaledwie trochę przewyższający mózg małpy, podczas gdy w rzeczywistości ma on mózg tylko trochę niższy od właściwego dla przeciętnego członka naszego cywilizowanego społeczeństwa”. W czasie podróży po Azji Południowo-Wschodniej Wallace nabrał wielkiego szacunku dla ludzi niepiś­miennych, tak więc określenie „tylko trochę niższy” stanowi w istocie duży krok naprzód względem dominujących w owym czasie rasistowskich poglądów, zgodnie z którymi intelekt „dzikiego” jest w połowie drogi między poziomem małpy a poziomem człowieka Zachodu. Jako osoba niereligijna Wallace przypisywał nadzwyczajne moce umysłu ludzkiego „niewidzialnemu światu Ducha”. Niemożliwe byłoby wyjaśnienie istnienia ludzkiej duszy przez coś mniej doniosłego. Jak się łatwo domyślić, Darwin był poważnie zaniepokojony, widząc, jak jego szanowny kolega przywołuje rękę Boga, nawet w zakamuflowanej postaci. On sam uważał, że nie ma żadnej potrzeby odwoływania się do wyjaśnień ponadnaturalnych. Duch Problemu Wallace’a wciąż unosi się nad środowiskami akademickimi, w których próbuje się wyrwać umysł ludzki ze szponów biologii.

Neurony to nie wszystko

Uczestniczyłem ostatnio w wykładzie pewnego znanego filozofa, który podzielił się z nami swoimi poglądami na problem świadomości. Na koniec dodał mimochodem, że „oczywiście” ludzie mają tejże świadomości nieskończenie więcej niż inne gatunki. Podrapałem się po głowie – u naczelnych jest to objaw konfliktu wewnętrznego – ponieważ aż do tego momentu filozof ów sprawiał wrażenie, jakby szukał wyjaśnienia ewolucyjnego. Wspomniał o tym, jak liczne i silne są powiązania wewnątrz mózgu, twierdząc, że świadomość wyłania się ze względu na liczbę i złożoność połączeń neuronalnych. Słyszałem podobne opinie ze strony ekspertów w dziedzinie robotyki, którzy uważają, że jeśli wewnątrz komputera będzie wystarczająco dużo połączeń, komputer ów z konieczności osiągnie świadomość. Jestem skłonny w to uwierzyć, choć nikt nie wydaje się rozumieć, w jaki właściwie sposób powiązania generują świadomość ani czym właściwie jest świadomość.

Nacisk na połączenia pomiędzy neuronami każe mi się jednak zastanawiać, co ze zwierzętami o mózgach większych niż nasz organ o masie 1,3 kilograma. Co z mózgiem delfina, który waży 1,5 kilograma, albo słonia (4 kg), albo kaszalota (8 kg)? Czy zwierzęta te są bardziej świadome niż my? A może istotna jest liczba neuronów? Pod tym względem obraz jest mniej jasny. Długo uważano, że mózg człowieka ma więcej neuronów niż jakiegokolwiek zwierzęcia na planecie, bez względu na rozmiar. Dziś wiemy, że mózg słonia ma trzykrotnie więcej neuronów niż nasz; ściśle mówiąc – 257 miliardów. Neurony te są jednak inaczej rozmieszczone, a ich większość znajduje się w móżdżku zwierzęcia. Spekuluje się również, że mózg słonia ze względu na swój rozmiar ma dodatkowe połączenia pomiędzy odległymi obszarami, coś jak dodatkowy system autostrad, co zwiększa jego złożoność. W naszym własnym mózgu podkreślamy zwykle płaty czołowe, które miałyby być siedzibą naszej racjonalności, ale ostatnie badania anatomiczne pokazują, że i one nie są tak naprawdę wyjątkowe. Mózg ludzki określa się czasem jako „liniowo przeskalowany mózg ssaka naczelnego”, co oznacza, że żaden jego obszar nie jest nieproporcjonalnie duży. Jakkolwiek by na to spojrzeć, różnice czysto neurologiczne wydają się niewystarczające, aby uznać ludzką wyjątkowość za anatomicznie ewidentną. Jeśli kiedykolwiek zostanie opracowana „miara świadomości”, może się okazać, że jest ona rozpowszechniona. Do tego czasu jednak niektóre idee Darwina pozostaną odrobinkę zbyt ryzykowne.

Ciągłość i wierzchołek

Nie chodzi oczywiście o to, aby zaprzeczać wyjątkowości człowieka – pod pewnymi względami ewidentnie jesteśmy wyjątkowi – jeśli jednak uznaje się to za założenie a priori w odniesieniu do każdej umiejętności poznawczej pod słońcem, to opuszcza się teren nauki i wkracza w sferę wiary. Jako biolog, który wykłada na wydziale psychologii, jestem przyzwyczajony do tego, że różne gałęzie wiedzy mają różne sposoby na zmaganie się z tym problemem. W biologii, neuronaukach i medycynie założeniem wyjściowym jest ciągłość. Nie mogłoby być inaczej – po cóż właściwie mielibyśmy badać wpływ strachu na aktywność w ciele migdałowatym szczura z nadzieją na leczenie fobii u ludzi, gdybyśmy nie wychodzili z założenia, że mózgi wszystkich ssaków są podobne. W ramach tych dyscyplin ciągłość form życia traktuje się jako coś oczywistego i jakkolwiek istotni byliby ludzie, są ledwie drobiną pyłu w skali całej przyrody.

Psychologia w coraz większym stopniu idzie w tym samym kierunku, ale w naukach społecznych i humanistycznych wyjściowym założeniem jest nieciągłość. Przypominam sobie o tym za każdym razem, kiedy przychodzi mi przemawiać do tego typu publiczności. Po moich wykładach, na których zawsze (nawet jeśli nie mówię wprost o ludziach) wychodzą na jaw podobieństwa pomiędzy nami a innymi człekokształtnymi, nieodmiennie pada pytanie: „Ale co wobec tego znaczy być człowiekiem?”. Już pierwsze słowo – „ale” – wszystko wyjaśnia, ponieważ jego rolą jest odsunięcie na bok wszystkich podobieństw, aby dotrzeć do najistotniejszego pytania, co nas odróżnia od innych zwierząt. W odpowiedzi zwykle powołuję się na metaforę góry lodowej, zgodnie z którą istnieje wielka masa kognitywnych, emocjonalnych i behawioralnych podobieństw pomiędzy nami a naszymi małpimi krewnymi, z drugiej strony jest też jednak wierzchołek reprezentujący kilkadziesiąt różnic. Nauki przyrodnicze dążą do zrozumienia całej góry, podczas gdy reszta środowiska akademickiego poprzestaje na gapieniu się w wierzchołek.

ilustracja: Kazimierz Wiśniak
ilustracja: Kazimierz Wiśniak

W kulturze Zachodu występuje prastara fascynacja wierzchołkiem. Nasze wyjątkowe cechy niezmiennie ocenia się jako pozytywne, wręcz szlachetne, choć nie byłoby trudno znaleźć również kilka niepochlebnych. Zawsze szukamy przy tym jednej określonej różnicy, czy będzie to przeciwstawny kciuk, współpraca, humor, „czysty” altruizm, orgazm, język czy anatomia krtani. Wszystko zaczęło się prawdopodobnie od debaty między Platonem i Diogenesem na temat najbardziej zwięzłej definicji gatunku ludzkiego. Platon zdefiniował ludzi jako jedyne stworzenia jednocześ­nie nagie i chodzące na dwóch nogach. Okazało się to błędnym założeniem, kiedy Diogenes przyniósł do Akademii oskubanego kurczaka i wypuścił go, mówiąc: „Oto człowiek Platona”. Platon w odpowiedzi dodał do definicji słowa: „mający szerokie paznokcie”.

W 1784 roku Johann Wolfgang von Goethe triumfalnie obwieścił, że odkrył biologiczne korzenie ludzkości: niewielką kość w górnej szczęce, określaną dziś jako kość przedszczękowa.

Choć występuje ona u innych ssaków, również u małp człekokształtnych, przed Goethem nie była znana u ludzi, a anatomowie określali ją jako „prymitywną”. Jej brak u ludzi uważano za coś, z czego powinniśmy być dumni. Goethe był nie tylko poetą, ale i przyrodnikiem, tak więc z wielką przyjemnością przyjął odnalezienie kości, która wiąże nas z resztą świata przyrody. Fakt, że doszło do tego prawie 100 lat przed Darwinem, pokazuje, od jak dawna w świecie intelektualnym występowały idee ewolucjonistyczne.

Wyjątkowość znikąd

Jeszcze dziś można wyczuć to samo napięcie między zwolennikami ciągłości a tymi, którzy podkreś­lają ludzką wyjątkowość. Wysuwa się coraz to nowe hipotezy na temat „ostatecznej” cechy odróżniającej człowieka – i każda taka hipoteza zostaje prędzej czy później obalona. Tezy takie przechodzą zwykle przez cztery etapy: najpierw są powtarzane do znudzenia, potem podważone przez nowe odkrycia, następnie powoli przechodzą na emeryturę, aż w końcu haniebnie lądują na śmietniku historii. Zawsze uderza mnie to, jak bardzo są one arbitralne. Wyrastając znikąd, tezy o wyjątkowości skutecznie przyciągają naszą uwagę, aż wszyscy wydają się zapominać, że jeszcze niedawno z daną cechą nie było żadnego problemu. Przykładowo, w języku angielskim (i paru innych) kopiowanie czyjegoś zachowania określa się czasownikiem odwołującym się do naszych najbliższych krewnych, przypominając nam o czasach, kiedy naśladownictwo nie budziło żadnych emocji i było jasne, że dzielimy tę cechę z małpami człekokształtnymi. Kiedy jednak okazało się, że naśladowanie zachowania ma złożone podłoże poznawcze, i pojawiło się pojęcie „prawdziwego naśladownictwa”, nagle staliśmy się jedynym gatunkiem zdolnym do niego. Przyjęło się więc przedziwne przekonanie, że jesteśmy jedynymi małpami, które małpują. Innym przykładem jest teoria umysłu – pojęcie wywodzące się w istocie z dziedziny badań nad naczelnymi. W pewnym momencie przedefiniowano je jednak tak, że przez pewien czas mogło się wydawać, iż małpy człekokształtne nie mają teorii umysłu. Wszystkie te definicje i redefinicje przypominają mi postać graną przez Jona Lovitza w Saturday Night Live, która wymyślała nieprawdopodobne uzasadnienia dla swojego zachowania. Szukał i szukał, dopóki nie zaczął sam wierzyć w swoje własne zmyślone powody, a wtedy z zadowolonym uśmiechem wykrzykiwał: „Tak! O to chodzi!”.

To samo stało się z kwestią umiejętności manualnych, choć stare ryciny i obrazy często przedstawiają małpy chodzące o lasce lub sprawnie posługujące się innymi przedmiotami, między innymi w Systema Naturae Linneusza z 1735 roku. W tym czasie używanie narzędzi przez małpy człekokształtne nie podlegało kontrowersji i było powszechnie znane. Artyści prawdopodobnie wkładali narzędzia w ręce małp, aby te wyglądały bardziej „człekokształtnie”, a więc ich motywacja była odwrotna niż dwudziestowiecznych antropologów, którzy uznali narzędzia za świadectwo potęgi mózgu. Od tego momentu technologię małp badano w najdrobniejszych detalach, powątpiewano w nią, a nawet z niej szydzono, podczas gdy naszą własną podnoszono jako dowód naszej wyższości intelektualnej. To na tym tle doszło do odkrycia (czy raczej: ponownego odkrycia), że małpy człekokształtne w stanie dzikim korzystają z narzędzi, i to dlatego odkrycie to było tak szokujące. Słyszałem antropologów, którzy próbując pomniejszyć znaczenie tego odkrycia, sugerowali, że szympansy mogły się nauczyć korzystania z narzędzi od ludzi, jak gdyby było to bardziej prawdopodobne od tego, że doszły do tej umiejętności samodzielnie. Ta propozycja sięga oczywiście czasów, kiedy imitacja nie była jeszcze uznana za umiejętność wyłącznie ludzką. Trudno jest utrzymać spójność pomiędzy tymi wszystkimi propozycjami. Kiedy Leakey zasugerował, że możemy albo określić szympansy jako ludzi, albo zredefiniować pojęcie „człowiek” lub termin „narzędzie”, naukowcy zgodnie z przewidywaniami wybrali tę drugą drogę. Redefiniowanie człowieczeństwa nigdy nie wyjdzie z mody, a każda nowa propozycja zostanie przyjęta z okrzykiem: „Tak! O to chodzi!”.

Człowiek ponad wszystko

Jeszcze bardziej pyszałkowata niż nasze dumne uderzanie w klatkę piersiową – kolejny wzorzec typowy dla naczelnych – jest nasza tendencja, aby dyskredytować inne gatunki. Cóż, nie tylko inne gatunki, ponieważ znamy długą historię stwierdzania przez kaukaskich samców, że stanowią oni grupę genetycznie doskonalszą od jakiejkolwiek innej. Ten etnocentryzm rozciąga się poza nasz gatunek, już choćby wtedy, gdy śmiejemy się z neandertalczyków, uznając ich za tępych brutali. Wiemy jednak dzisiaj, że mózgi neandertalczyków były nieco większe od naszych, że część ich genów została wchłonięta w nasz własny genom i że znali ogień, pochówek, toporki, instrumenty muzyczne oraz wiele innych zdobyczy cywilizacyjnych. Być może nasi bracia w końcu doczekają się szacunku. W przypadku małp nasza pogarda nie wydaje się jednak maleć. Kiedy w 2013 roku BBC umieściło w Internecie test zatytułowany Czy jesteś tak głupi, jak szympans?, byłem początkowo zaciekawiony, w jaki sposób określono poziom inteligencji szympansa. Na tej stronie (w międzyczasie usuniętej) znajdował się jednak wyłącznie test z wiedzy o bieżących wydarzeniach na świecie, który nie miał nic wspólnego z małpami. Posłużyły one wyłącznie jako kontrastowy punkt odniesienia dla naszego gatunku. Czemu jednak odwoływać się w takich przypadkach do małp, a nie, powiedzmy, koników polnych albo złotych rybek? Przyczyna jest oczywista – dla wszystkich jest jasne, że jesteśmy bystrzejsi od tych zwierząt, ale w przypadku naszych najbliższych krewnych wcale nie mamy takiej znowu pewności. Lubimy się zestawiać z człekokształtnymi z powodu braku pewności siebie, co ilustrują też tytuły książek, takie jak Not a Chimp („Nie-szympans”) albo Just Another Ape („Po prostu kolejna małpa”).

Ta sama niepewność towarzyszyła reakcjom ludzi na Ayumu. Ludzie oglądający nagranie, na którym Ayu­mu rozwiązuje zadanie pamięciowe, albo nie wierzyli, uznając film za oszustwo, albo reagowali komentarzami typu: „Nie wierzę, że jestem głupszy od szympansa!”. Cały ten eksperyment uznano za tak obraźliwy, że amerykańscy naukowcy stwierdzili, że muszą się specjalnie wyćwiczyć, aby pokonać szympansa. Kiedy Tetsuro Matsuzawa, japoński naukowiec przewodniczący badaniom z udziałem Ayumu, usłyszał o tej reakcji, złapał się za głowę. Virginia Morrell, dając nam urokliwy wgląd w to, co dzieje się na zapleczu kognitywistyki ewolucyjnej, tak opisała reakcję Matsuzawy: „Naprawdę, nie wierzę. Jak pamiętasz, dzięki Ayumu odkryliśmy, że szympansy wypadają lepiej od ludzi w jednym z testów na pamięć. Jest to coś, co szympansy robią błyskawicznie, i jest to jedna rzecz – jedyna rzecz – w której są lepsze od ludzi. Wiem, że to zaniepokoiło wiele osób. A teraz słyszę, że są naukowcy, którzy specjalnie ćwiczą, żeby dorównać szympansom. Naprawdę nie rozumiem tej potrzeby, żeby zawsze, w każdej dziedzinie, być lepszym”.

Pies czy kot?

Mimo że wierzchołek góry lodowej od lat topnieje, nie wydaje się, aby postawy ulegały zmianie. Zamiast omawiać bliżej same te postawy albo zacytować parę najnowszych tez o wyjątkowości, omówię te z nich, które są dziś blisko emerytury. Ilustrują one przy okazji metodologię badań nad inteligencją, która silnie wpływa na to, jak interpretowane są nasze odkrycia. Jak zrobić test IQ szympansowi albo słoniowi, ośmiornicy, albo koniowi? Brzmi to jak pierwsze zdanie dowcipu, ale to tak naprawdę jedno z trudniejszych pytań, przed którymi stoją naukowcy. Nawet w przypadku ludzi badania IQ są kontrowersyjne, zwłaszcza gdy porównujemy pod tym kątem osoby z różnych grup etnicznych i różnych kultur, ale gdy przychodzi do badań zwierząt, problemy stają się o rząd wielkości większe.

Jestem skłonny uwierzyć w opublikowane niedawno badanie, z którego wynika, że miłośnicy kotów są inteligentniejsi od miłośników psów, ale to bułka z masłem przy próbach porównania inteligencji samych kotów i psów. Te gatunki są tak różne, że trudno by było skonstruować test na inteligencję, który przedstawiciele obydwu gatunków postrzegaliby i do którego podeszliby podobnie. A właściwą kwestią nie jest tylko to, jak wypadają dwa gatunki zwierząt w zestawieniu z sobą nawzajem, lecz jak wypadają w zestawieniu z nami. Gdy przychodzi do tego, często porzucamy wszelką naukową precyzję. Naukowcy wykazują wielki krytycyzm wobec nowych odkryć na temat inteligencji zwierząt, ale równie wielki brak krytycyzmu w sprawie tez o naszej własnej inteligencji. Łykają haczyk, linkę i spławik, zwłaszcza gdy – w przeciwieństwie do tego, czego dokonał Ayumu – wynik wskazuje w spodziewanym kierunku. W międzyczasie opinia publiczna jest zagubiona, ponieważ wszelkie tego typu roszczenia zawsze prowokują do projektowania badań, które im zaprzeczają. Różne wyniki są często skutkiem różnic w metodologii, co może brzmieć mało pasjonująco, ale sięga do samego korzenia kwestii, czy jesteśmy wystarczająco bystrzy, aby się zorientować, jak bystre są zwierzęta.

Dla nas, naukowców, metodologia jest wszystkim, co mamy, więc staramy się jej blisko przyglądać. Kiedy nasze kapucynki wypadły niespodziewanie słabo w teście na rozpoznawanie twarzy na ekranie dotykowym, wpatrywaliśmy się w dane, dopóki nie odkryliśmy, że ich wyniki były szczególnie złe w jeden określony dzień tygodnia. Okazało się, że jedna z naszych wolontariuszek, choć starannie podążała za procedurą testową, rozpraszała małpy swoim wyglądem. Była ruchliwa i nerwowa, stale zmieniała postawę ciała albo poprawiała włosy, co – najwyraźniej – sprawiło, że również małpki stały się nerwowe. Wyniki polepszyły się znacząco, gdy usunęliśmy tę młodą kobietę z zespołu. Weźmy pod uwagę ostatnie badanie, z którego wynika, że mężczyźni eksperymentatorzy, ale nie kobiety, wywołują tyle stresu u myszy, że wpływa to na wyniki testów. Ten sam skutek wywołuje nawet umieszczona w tym samym pomieszczeniu koszulka, która była wcześniej noszona przez mężczyznę – każe to przypuszczać, że kluczowe są bodźce węchowe. Oznacza to oczywiście, że wszelkie badania prowadzone przez mężczyzn mogą prowadzić do innych wniosków niż te prowadzone przez kobiety. Szczegóły metodologii mają znacznie większe znaczenie, niż jesteśmy skłonni przyznać, co staje się szczególnie istotne, gdy porównujemy z sobą różne gatunki.

Tłumaczył Łukasz Lamża

Tytuł i śródtytuły od redakcji

 

Fragment książki Fransa de Waala Bystre zwierzę. Czy jesteśmy dość mądrzy, aby zrozumieć mądrość zwierząt, Copernicus Center Press, Kraków 2016.

Czytaj również:

Po co zwierzętom sen? Po co zwierzętom sen?
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Po co zwierzętom sen?

Adam Zbyryt

Wiemy, że śpią nawet chełbie, nicienie czy muszki owocowe. Żeby drzemać, organizm nie musi nawet mieć mózgu. Choć poznaliśmy najdziwniejsze obyczaje senne wielu gatunków, istota zjawiska pozostaje tajemnicą.

Sen towarzyszy nam od momentu, gdy przebywamy w łonie matki. Spędzamy wówczas w ten sposób nawet 95% czasu. Wiemy mniej więcej, co dzieje się nam, dorosłym podczas nocnego odpoczynku i co się stanie, jeśli zostaniemy go pozbawieni. I choć temu zagadnieniu bez wątpienia badacze poświęcili wiele nieprzespanych nocy, ewolucyjna funkcja snu pozostaje jedną z największych zagadek współczesnej biologii. Wciąż nie znamy ostatecznej odpowiedzi na najważniejsze pytania: dlaczego sen w ogóle istnieje oraz czy wszystkie zwierzęta śpią?

Czytaj dalej