Ta etniczno-ludowa okładka z 17 września 1995 r. przenosi nas do lat transformacji ustrojowej. Oto Polacy zachłystują się dobrami luksusowymi, w tym możliwością podróży po świecie, chętniej niż wcześniej wydają pieniądze i poznają odległe kultury, m.in. buriacką, o której mogą poczytać na łamach ówczesnego numeru „Przekroju”.
Zastanawiam się czasem nad kwestią czasu: jest czy go nie ma? Istnieją przecież na ten temat różne teorie, ale jak je w zasadzie rozumieć? Na szczęście podróże w czasie i przestrzeni okazują się jak najbardziej możliwe, w końcu praktykujemy je na łamach tej rubryki regularnie. Nie trzeba być Einsteinem, zbędne też są jakiekolwiek dyplomy – wystarczy jedynie zajrzeć do archiwum. Tym razem zapraszam do Polski A.D. 1995. W 2621. numerze „Przekroju” tańce, podróże i… jazz. Oto dolce vita czasów transformacji ustrojowej – w dojrzałej fazie. Już nie stragan, tylko butik, a jeśli podróż, to nie polonezem po chemię z Niemiec, lecz z Orbisem do Chin. O tym są artykuły i reklamy. Tych ostatnich nigdy nie było w tygodniku tak wiele jak w latach 90. właśnie. Czasami – jak w omawianym numerze – wypełniają aż jedną czwartą wydania.
Na dzień dobry (s. 2) Bank Przemysłowo-Handlowy zachęca czytelników, by „wybrać się z nim w Świat” (przez duże Ś). A jeśli nie z bankiem, to może z Orbisem – jak sugerują dalsze nagłówki. Uwaga, konkurs! Wycinaj i zbieraj kupony, będzie ich w sumie sześć (zamieszczony tutaj jest trzecim z kolei). Wygraj i decyduj: Kenia? Tajlandia? Dominikana? A może Brazylia? Ten numer tryska energią i optymizmem.
Na razie wszystko jest w zasięgu ręki i wszystkiego wolno próbować. Można co najwyżej życzliwie coś odradzić, jak Minister Zdrowia i Opieki Społecznej pod całostronicową reklamą papierosów marki Caro: „Palenie albo zdrowie, wybór należy do Ciebie”. A na zdjęciu młoda, uśmiechnięta para patrzy w dal ze szczytu góry, ubrana w podobne granatowe dżinsy i białe swetry, jak przystało na idealnych modeli. „To lubię” – oznajmia duży czerwony napis pod fotografią. Hasło – niegdyś po prostu tytuł romantycznej ballady Adama Mickiewicza – okazuje się nieprzemijające i niesie się echem przez czas i przestrzeń, by w końcu w zmodyfikowanej formie pojawić się współcześnie… na Facebooku jako jedna z reakcji na zdjęcia, posty oraz inne dostępne tam treści.
We wrześniu 1995 r. chyba nikt jeszcze o mediach społecznościowych nawet nie śnił. Tymczasem na łamach „Przekroju” PZU nawołuje – i słusznie – do troski o bezpieczeństwo: „Nie licz na szczęśliwy traf, ubezpiecz mieszkanie w PZU SA”. Pieniądze… Wreszcie można i trzeba się nimi cieszyć. Nawet w rubryce Myśli przewija się ten temat w formie szkockiego przysłowia: „Nie żeń się dla pieniędzy – można je pożyczyć taniej”.
Ale dość o reklamie, skoro miało być o okładce. A na niej Buriatka w tradycyjnym stroju sfotografowana przez Jacka Kubienę. W środku więcej przedstawicieli tej nacji, bo aż cała rozkładówka. Buriaci to lud wschodniosyberyjski. Zamieszkują głównie Buriację, która stanowi obecnie część Federacji Rosyjskiej, ale żyją również na pozostałych terenach Rosji, a także w Mongolii oraz Chinach.
W latach 90. rozległe ziemie Rosji, w tym historyczna Buriacja, stały się dla Polaków atrakcyjnymi celami turystycznymi. Ale mało kto z odwiedzających tereny nad Bajkałem wiedział, że ten nieco zapomniany lud nomadów wcześniej zmuszany był do życia w miastach i osadach oraz do porzucenia tradycyjnych rytuałów. Czy się udało? I tak, i nie. Dziś Buriaci należą do najlepiej wykształconych nacji w Rosji. Ich tradycyjna kultura przeżywa odrodzenie, choć oni sami prowadzą zdecydowanie europejski tryb życia.
Kluczowym elementem wierzeń buriackich jest szamanizm. A szaman, jak wiadomo, to ziemski pośrednik w kontaktach ze sferą sacrum. Potrafi komunikować się z przodkami i w taki oto sposób służy przyszłym pokoleniom. Ciekawe, że roli tej nie można ani przyjąć dobrowolnie, ani jej odrzucić. Kto zaprzeczy swojemu powołaniu, tego nękać będzie choroba, wobec której klasyczna medycyna pozostanie bezradna. Dolegliwości przejdą jak ręką odjął dopiero wtedy, gdy człowiek przyjmie swój los i zacznie wypełniać misję. Można to robić na wiele sposobów, bo ścieżka szamańskiej kariery bywa kręta.
Od początku lat 90. wzrasta zainteresowanie językiem buriackim i jego dialektami, w których odprawia się obrzędy. Młodzież wraca do korzeni, w Ułan Ude powstaje nawet dotowane przez państwo centrum szamanizmu. Wielu szamanów ma wyższe wykształcenie i żyje raczej w blokach niż jurtach. Tradycja oraz wiara przeplatają się tu i tworzą zupełnie nowe konstelacje. Doskonałym przykładem są Igrzyska Jordyńskie – festiwal folklorystyczny i dawne święto szamanistyczne w jednym. Buriaci konkurują ze sobą w zawodach zwinnościowych i siłowych, organizuje się nawet konkurs piękności z tradycyjną nagrodą – żywą owcą. Ale to tylko pretekst do spotkania w odpowiednio licznym gronie. Zgodnie z wierzeniami Buriaci zbierali się niegdyś u podnóża góry Jord i tańczyli w kręgu. Jeśli udało im się ją opleść, rok zapowiadał się dobrze. Dziś do tańca zapraszani są także turyści, bo ponoć potrzeba ponad 700 osób, by górę rzeczywiście otoczyć łańcuchem ludzi. W mniejszym gronie złożonym z samych Buriatów, którzy doskonale znają język, odprawia się ceremonie i rytuały. W ich trakcie są składane ofiary ze zwierząt, lecz tego już żaden turysta nie zobaczy.
Kiedy wreszcie skończy się zima, warto wybrać się do Ułan Ude na Obrzęd Otwarcia Bram Niebios. To wielkie szamańskie święto symbolizujące przebudzenie sił natury, w którym mogą uczestniczyć goście, również z Polski. Trzeba jednak zabrać ze sobą podarki: wódkę, słodycze, mleko i papierosy (niekoniecznie caro). Podobno przodkowie to lubią – a my przecież chcemy liczyć na ich wsparcie.