W miejsca mocy można wierzyć lub nie, ale mauzoleum rodziny Fahrenheidów robi wrażenie nawet na sceptykach. Wzniesiony w 1811 r. grobowiec mieści się w Rapie, niedaleko Węgorzewa, tuż przy granicy z Rosją, i zdecydowanie różni się od typowej architektury regionu. Uważa się, że ma niezwykłe właściwości energetyczne.
Mauzoleum zostało zaprojektowane przez duńskiego rzeźbiarza Bertela Thorvaldsena, twórcę pomników Mikołaja Kopernika i księcia Poniatowskiego, znajdujących się w Warszawie. Obiekt skonstruowano tak, by warunki sprzyjały mumifikacji ciał. Ale z przebywania w piramidach korzyści czerpać można też za życia.
Sześćdziesiąt lat temu Francuz Antoine Bovis stworzył teorię promieniowania, dotyczącą pozytywnego oddziaływania kształtów na ludzki organizm. Według Leszka Mateli, radiestety i badacza zjawisk paranormalnych, promieniowanie w mauzoleum rodziny Fahreinheidów wynosi 23 tys. jednostek w skali Bovisa. To o 5 tys. więcej niż w innych miejscach mocy.
Dla porównania, promieniowanie człowieka wynosi podobno 6 tys. jednostek. Gdyby wynosiło tyle, ile w grobowcu, owady omijałyby nas szerokim łukiem. Rzeczywiście, w okolicach piramidy nie spotkaliśmy ani jednego komara, ale Rapę odwiedziliśmy w deszczową noc, a komary nie przepadają za ulewami. Nie było więc nam dane sprawdzić, czy to prawda. Przebywanie w okolicach tak energetycznego miejsca ma też podobno pozytywny wpływ na funkcjonowanie ludzkiego organizmu. To możemy potwierdzić – wizyta w mauzoleum w ciemną, mokrą noc na pewno podnosi ciśnienie. Tym bardziej że miejsce to owiane jest mrocznymi legendami, których źródłem są zarówno przesądy, jak i rzeczywiste, makabryczne wydarzenia z czasów I wojny światowej.
Klątwy i groza
Fahrenheidów znali niegdyś w Prusach Wschodnich wszyscy. Posiadali majątki w Niemczech, na Litwie i w Polsce, najstarsze ślady tego kupieckiego rodu prowadzą do Westfalii i Dolnej Saksonii. Od 1512 r. część rodziny zamieszkiwała w Królewcu. W 1786 r. nadano jej tytuł szlachecki. To z tej potężnej familii wywodził się Daniel Gabriel Fahrenheid, fizyk i inżynier, wynalazca termometru rtęciowego i skali temperatur do dziś używanej w krajach anglosaskich. Rodzina posiadała rozległe dobra i liczne majątki w dolinie Węgorapy – w Mieduniszkach, Rapie, Bejnunach. Teren, na którym wzniesiono mauzoleum, wbrew pozorom nie zawdzięcza swej nazwy gatunkowi muzycznemu, lecz właścicielowi ziemskiemu Christophowi von Rap. To on odsprzedał go w drugiej połowie XVIII w. jednemu z Fahrenheidów.
Johan Friedrich Wilhelm był zafascynowany Egiptem, w którym Anglicy (i nie tylko) odkrywali i plądrowali grobowce na niespotykaną skalę. Artefakty przywoził na Mazowsze. Nieustająco powiększającą się kolekcję przechowywał w ogromnych salach pałacu, zaprojektowanego przez słynnego architekta i rzeźbiarza Alberta Wolfa. Piramidę było podobno widać z salonu. Podobno, bo po okazałym gmachu nie ma już śladu. Ród opuścił Rapę pod koniec XIX w., a budynki powoli niszczały. Miejscowa ludność unikała tego miejsca. W mauzoleum spoczywało już siedmiu członków rodu. Pierwszą pochowaną tu osobą była trzyletnia córka Friedricha, Ninette. Wokół okoliczności jej śmierci narosły legendy. Dziewczynkę miała dosięgnąć klątwa – Ninette śmiertelnie zachorowała po dotknięciu figurki boga śmierci Anubisa. Po niej umierali kolejni, zawsze przedwcześnie. Lokalna ludność uznała piramidę za przestrzeń działania demonicznych sił. Gdy w okolicy dochodziło do pomoru bydła, podejrzenia kierowana w jej stronę.
Pod koniec I wojny światowej do grobowca weszli radzieccy żołnierze i zbezcześcili ciała. Otwarli trumny, odrąbali zwłokom głowy i grali nimi w piłkę. Resztki, które ocalały, były dobrze zmumifikowane, co wzbudzało jeszcze większą grozę. Czy zniszczeń dokonali żołnierze, czy raczej mieszkańcy okolicznych osad – pewnie nie dowiemy się nigdy. Faktem jest, że aż do 2016 r., kiedy to przeprowadzono renowację, trumny pozostawały otwarte. Jeden z uczestników naszej nocnej eskapady odwiedzał to miejsce kilkanaście lat wcześniej. Dobrze pamięta porozrzucane ludzkie szczątki i trumienne wieka w nieładzie.
Podróżujące artefakty
Dziś do Mauzoleum Fahrenheidów prowadzi dobrze utrzymana ścieżka, budynek jest odnowiony, a trumny pozamykane. Przy położonym niedaleko parkingu, nocą czuwa strażnik, który, bez dodatkowej opłaty, gotowy jest opowiedzieć turystom mrożące krew w żyłach historie. W niepozornym baraku na tyłach parkingu miejscowi usiłują stworzyć muzeum rodu Fahrenheidów, znosząc do niego różne artefakty. Znajdziemy wśród nich niemiecką prasę z okresu przedwojnia, fragmenty maszyn rolniczych oraz porcelany. Ich powiązania z zacnym rodem wydają się tak ścisłe, jak Anubisa ze śmiercią Ninette.
W poszukiwaniu rzeczy faktycznie należących do Fahrenheidów trzeba się prawdopodobnie wybrać na Wschód. Wraz z Rosjanami z Rapy zniknęła cała bezcenna kolekcja, swego czasu uważana za równie imponującą, jak ta, której strzeże Muzeum Brytyjskie (British Muzeum). Gdzie znajduje się obecnie? Rozpierzchła się po pałacach majętnych, unikających rozgłosu kolekcjonerów. Rezydencja Fahrenheidów – choć w opłakanym stanie – przetrwała II wojnę światową. Wyzwolenia jednak już nie przetrwała. Radziecka armia spaliła resztki zabudowań. Dziś nie ma po nich śladu. Ocalało jedynie mauzoleum.
Czy po wizycie w Rapie czuliśmy się inaczej niż zwykle? Zdecydowanie tak. Nie wzrósł nam jednak poziom energii, tylko smutku. Część trumien to trumienki dziecięce. Dziś, gdy walczymy o życie dzieci ukrytych w lasach wzdłuż naszej wschodniej granicy, trudno nie myśleć o bólu rodziców, którzy chowali w tym mauzoleum swoje ukochane maleństwa.