Trzy lata temu piętnastoletnia wówczas Greta Thunberg odmawia pójścia do szkoły. Zamiast tego przyjeżdża do centrum Sztokholmu na rowerze, siada na krawężniku przed gmachem szwedzkiego parlamentu z ręcznie namalowanym transparentem „Skolstrejk för klimatet” („Szkolny strajk dla klimatu”).
Przez następne dwa tygodnie Greta rozdaje ulotki nawołujące do podjęcia działań na rzecz zatrzymania katastrofy klimatycznej. Chwilę później staje się twarzą walki o ochronę planety, wygłasza wobec światowych przywódców swoje słynne „I want you to panic” („Chcę, żebyście zaczęli panikować”), za jej przykładem miliony jej rówieśników wychodzą na ulice.
Nathanowi Grossmanowi, który towarzyszył młodej aktywistce z kamerą od pierwszych dni jej strajku szkolnego, udało się uchwycić zarówno początek, jak i rozwój rewolucji klimatycznej młodych. Tak powstał film Jestem Greta, który właśnie wchodzi na ekrany polskich kin.
Mateusz Demski: W Twoim dokumencie o Grecie jest scena, w której mówi, że gdy sama zaczęła więcej myśleć o kryzysie klimatycznym, zdała sobie sprawę, że jej rodzice byli tacy sami, jak cała reszta Szwedów: kupowali na potęgę, żyli w kulturze masowej produkcji i konsumpcji.
Nathan Grossman: Szwecja jest jednym z najbardziej rozwiniętych krajów na świecie, więc uczestniczymy w tym procesie. Z jednej strony, można wyczuć, że Szwedzi noszą w sobie poczucie winy z powodu konsumpcji o zatrważającej skali. Ale jednocześnie obecne są w nas mechanizmy uporczywego wyparcia, wciąż nie wierzymy, że jesteśmy częścią problemu. Było to widać, kiedy szwedzki rząd opublikował wyniki badania poziomu emisji CO2. Raport sprzed kilku lat mówi o wzorcowym rynku energii, niskoemisyjności, sektorze odnawialnym, ale nie zawiera informacji na temat emisji wynikającej ze zużycia produktów importowanych do nas z Chin i innych krajów.
Rząd długo próbował unikać tego, co mieliśmy przed oczami, aż do czasu, kiedy w debatę publiczną włączyła się Greta. Jej pojawienie się pociągnęło za sobą zmiany. W ciągu kilku lat Szwedzi zrezygnowali ze swoich nawyków, ograniczyli kupowanie produktów, odnotowano nawet migrację z miast do wsi. Wszystko za sprawą jednej nastolatki.
Pamiętasz Wasze pierwsze spotkanie?
Tak, to był dzień, kiedy Greta zaczęła protestować przed gmachem szwedzkiego parlamentu. A zaczęło się od tego, że dostałem informację od zaprzyjaźnionego scenarzysty, Petera Modestija, że nastoletnia aktywistka tuż przed wyborami chce rozpocząć strajk. Był blisko jej rodziny, miał informację z pierwszej ręki, więc postanowiłem to sprawdzić. Żeby było ciekawiej, jako pierwsza o planie Grety napisała jedna z konserwatywnych szwedzkich gazet. Jadąc tego dnia pod parlament, miałem wskazówkę od znajomego i ten wątpliwej jakości artykuł. Z początku nie mogłem jej znaleźć, aż w końcu zobaczyłem, że siedzi z boku, całkiem sama. Zapytałem, czy mogę podpiąć jej mikroport i tak się zaczęło.
Jakie wrażenie zrobiła wtedy na Tobie?
Zaimponowało mi, że ktoś w jej wieku potrafi tak jasno, przejrzyście, a przy tym w sposób niezwykle precyzyjny mówić o problemie klimatu. Zasadniczo w wywiadach, takim jak ten, sam opisuję temat w prostych, niezgrabnych słowach, natomiast Greta była całkowitym tego przeciwieństwem. Każda jej uwaga była w punkt, chwilami czułem się onieśmielony jej wiedzą. Greta naprawdę jest, czego zresztą nie ukrywa, klimatycznym nerdem!
Powiedziała tak o sobie podczas spotkania z Emmanuelem Macronem. Byłeś też zresztą na nim, choć poznałeś ją na długo, zanim jej działania nabrały rozgłosu i zaczęła inspirować ludzi na całym świecie. Taka szansa zdarza się chyba raz na sto.
Niektórzy węszą podstęp i twierdzą, że nasze spotkanie to fake (śmiech). Ale mówiąc poważnie, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Szczęście po prostu mi sprzyjało. W dokumencie to się zdarza, spójrz tylko na Watahę Crystala Moselle’a albo Krainę miodu. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku twórcy nie wiedzieli, do czego te historie ich zaprowadzą. Życie się zmienia, niczego nie można być do końca pewnym. Nasza praca jest w dużej mierze wynikiem zbiegów okoliczności i ciekawości spotkania z drugim człowiekiem.
Twój film był dla mnie właśnie takim spotkaniem. Greta jest dziś symbolem, ikoną. Niektórzy twierdzą, że z tym warkoczem wygląda zupełnie jak Katniss, bohaterka Igrzysk śmierci. A Tobie udało się pokazać, że jest nieśmiałą, a przy tym zmęczoną i zirytowaną narosłą wokół niej wrzawą nastolatką.
Właśnie, wszyscy mówią: ikona… Greta nigdy nie chciała być popularna, sądzę, że nigdy też się nie sprzeda i nie pozwoli skomercjalizować. To media wrzuciły ją na pole mitologicznych symboli. Ona sama w sobie się nie zmienia – ubrana jak zawsze, szczera do bólu. I poza tym, w kółko i w kółko mówiąca to samo: „Niektórzy odpuszczają, ja nie potrafię”. Ważne było dla mnie pokazanie tej determinacji, dzięki której stała się tak przekonująca dla świata, ale również frustracji i niemocy, które w niej narastają. Ona naprawdę jest tym wszystkim już zmęczona, często nie starcza jej sił na spotkania z politykami, gdy tylko odbija się od pustych obietnic. Chcąc to uchwycić, zdecydowałem się kręcić z poziomu jej wzroku. Kiedy pokazuję spotkania z politykami, to tylko z jej wysokości, żeby dostrzec, jak reaguje na ich słowa.
Czasem te słowa bywają naprawdę dotkliwe. Jedni próbują uczynić z niej swoją maskotkę, inni – jak Władimir Putin, Donald Trump czy Jair Bolsonaro, który nazwał ją „bachorem” – krytykują na każdym kroku. Nie mówiąc o tych, którzy robią argument z tego, że Greta ma aspergera. Jak ona sobie z tym radzi?
Jak się okazuje, Greta potrafi bezbłędnie rozbroić różne strategie. Nie jest naiwna, wie, że politycy próbują ją wykorzystać w swojej wizerunkowej grze, ale jednocześnie rozumie, że wejście na tę arenę i wystąpienie na szczycie ONZ pozwala nagłośnić sprawę na skalę międzynarodową. Jeśli zaś chodzi o te ataki i wywody na temat aspergera, zakładam, że wielu jej rówieśników mogłoby się załamać, ale nie Greta. Ona jest ponad tym.
Myślę, że dużo bardziej by ją to interesowało, gdyby krytyka jej osoby była uprawiana na podstawie badań z twardymi wyliczeniami, a nie na poziomie personalnym. Te wszystkie argumenty poniżej pasa pokazują tylko, jak bezradni są przeciwnicy Grety w obliczu tego, co ma ona do zakomunikowania światu. Jej przemowy powstają na podstawie raportów ONZ, pod którymi podpisani są naukowcy z całego globu. A wykształceni – przynajmniej w teorii – ludzie stojący na czele światowych mocarstw, wymyślają niestworzone teorie, że jest „opłacana” lub „wykorzystywana” do robienia tego, co robi. Litości…
Czy przed filmem Jestem Greta miałeś wcześniej coś wspólnego z tematem kryzysu klimatycznego?
Tak, ale nie byłem nigdy aktywistą. Temat interesował mnie raczej z reporterskiego punktu widzenia. Studiowałem dziennikarstwo telewizyjne, jeszcze w szkole zacząłem się tym interesować. Pamiętam, jakie potężne wrażenie zrobił na mnie dokument Niewygodna prawda, który jest zapisem wykładów Ala Gore’a na temat zagrożeń dla środowiska. Wtedy też klimat wydał mi się ciekawym obiektem badań. Uznałem, że to nasz wielki wspólny temat, którego dłużej nie da się bagatelizować. Potem krążyłem wokół chęci zrobienia o tym dyplomu i szukałem do tego jakiegoś klucza. Wpadłem na pomysł filmu, w którym Robert Förstemann, medalista olimpijski w kolarstwie torowym, staje do walki z…
Tosterem! To był przebój YouTube’a. Film, w którym podpinacie rower treningowy do opiekacza, a Förstemann pedałuje dopóty, dopóki go nie zasili i nie zarumieni kromki chleba.
Zgadza się (śmiech). Może wydawać się to głupim żartem, ale wynik tego eksperymentu doskonale obrazował, ile energii zużywamy w porównaniu z tym, jak niewiele tak naprawdę możemy wytworzyć. Po tym, jak film odbił się szerokim echem, telewizja SVT zaprosiła mnie do pracy przy serialu In Meat Your Desire, który poruszał temat rosnącego spożycia mięsa w Szwecji. I znów była to opowieść o pewnym paradoksie, który towarzyszy nam na co dzień. O tym, jak dbamy o urocze kotki i pieski w naszych domach, jak przywiązujemy się do nich emocjonalnie, a także o tym, jakie mamy podejście do bydła hodowlanego.
Twarzą serii został Henrik Schyffert, popularny szwedzki komik. Główny wątek to dylemat, jaki nasz bohater przeżywa w związku ze swoją mięsożernością i wnioskami na temat tego, że nasze społeczeństwo powinno jednak ograniczyć spożycie mięsa. Jak nietrudno było się domyślić, oberwało nam się z każdej możliwej strony. Weganom nie spodobało się, że tak dużo miejsca poświęciliśmy perspektywie tych, którzy jedzą mięso, a ci drudzy wręcz znienawidzili show. Ale dało to ciekawy efekt – spożycie mięsa w Szwecji zmalało o 2–3%. Nie wydaje mi się, żeby tę zmianę przyniósł sam program, ale możliwe, że wywołana przez nas dyskusja pomogła.
Kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że w moim dokumencie o Grecie jest podobnie. W pewnym sensie jest to opowieść o tym, jak uczymy nasze dzieci, że należy chronić świat, ale po chwili karcimy je, że nie powinny robić tego na własną rękę. Albo o tym, że korzystamy z naszej planety, jak z pożyczki bankowej – da się przez kilka lat wydawać więcej, niż się zarobiło, ale przyjdzie w końcu taki dzień, kiedy żaden bank nie zechce nam jej już udzielić.
Myślisz, że ta iskra, którą Greta rozpaliła serca ludzi na całym świecie, przyniesie z czasem zmiany? Twój film kończy słodko-gorzka uwaga, że na wezwanie Grety odpowiedziało 7 mln młodych ludzi z całego globu, którzy wyszli na ulice, ale jednocześnie kraje wciąż nie wywiązują się ze zobowiązań zawartych w Porozumieniu paryskim.
Już nie pamiętam, kto mi to powiedział, ale mam w głowie takie zdanie: „Afroamerykanie nie wywalczyli sobie praw, pisząc artykuły do gazet, a żelazna kurtyna nie opadła dlatego, że ludzie siedzieli w domach i czytali z pozycji kanapy o sytuacji”. Aktywizm i nieposłuszeństwo obywatelskie mogą przesunąć zwrotnicę, skierować świat na inny tor. Mam wrażenie, że teraz, być może nawet bardziej niż kiedyś, o tym zapominamy. Zakładamy, że coś się samoistnie ruszy wewnątrz systemu, mimo że historia pokazuje coś zupełnie odwrotnego. Jeśli miałbym skierować tu apel do ludzi, zachęcałbym, żebyśmy wychodzili na ulicę. A zarazem pamiętajmy, że ta walka dzieli się na dwie części – indywidualną i instytucjonalną. Jedna nie ruszy bez drugiej. Przypuszczam, że gdyby ludzie potrafili sobie wyobrazić życie bez lotów, to władze musiałyby poważnie się zastanowić nad sensem budowy kolejnego lotniska.
Pytanie, czy jesteśmy w stanie zrezygnować z przywilejów i osiągnięć nowoczesności?
Pandemia pokazała, że jesteśmy. Zażegnanie kryzysu było warte wszelkich poświęceń i rozwiązań – rządy były gotowe zainwestować miliardy w służbę zdrowia, zamknąć ludzi w domach. My też potrafiliśmy się dostosować. Nosimy maseczki, zachowujemy dystans, rezygnujemy z wielu przyjemności. Dlaczego więc nie mielibyśmy zrobić tego samego w obliczu kryzysu klimatycznego? Liczę, że młodzi ludzie będą wychodzić z tym pytaniem do światowych liderów i swoich rodziców. Bo mamy narzędzia i technologię niezbędną do zmian. Musimy tylko zaakceptować powagę sytuacji.