W P. 2000 Marian Eile przypomniał swoje terminowanie u Mieczysława Grydzewskiego w „Wiadomościach Literackich”. Mamy nadzieję, że czytelników P. zainteresuje wspomnienie o Grydzu, spisane przez Marię Iwaszkiewicz.
„Abe” komentując w 2 numerze „Twórczości” z 1983 r. listy mojego Ojca do Tadeusza Ficowskiego, przytacza anegdotę o panu Ułaszynie, którą sam słyszał od autora listów. A mnie natychmiast przypominają się jeszcze dwie anegdoty o tymże Ułaszynie: że do Kijowa zawsze jeździł stawiając łóżko na kolejowej platformie i kładł się na nim (jakoby w Kijowie nie było wygodnych łóżek) i historia, kiedy to okoliczni ziemianie chcieli wybrać Ułaszyna na marszałka szlachty. Zapewne wobec jakichś zastrzeżeń światlejszych przedstawicieli ziemiaństwa potencjalni wyborcy odpowiadali: po co nam mądrzy, my sobie pana Ułaszyna wybierzemy.
No, i okazuje się, iż zaawansowałam na osobę, która „jeszcze wszystko pamięta”. Nic mi nie pomogą wykręty i udawanie, że nie pamiętam, co było przed wojną. Muszę ulec namowom i opowiedzieć, jak ja pamiętam Grydza.
Warianty pamięci zaczynają się już od przezwiska. Jedni pisali „Grydz”, inni „Gryc”, a ojciec pisał o nim do Mamy i do nas „Grycuś”. Ja byłam przecież jedynym skamandryckim dzieckiem (siostra moja jest znacznie młodsza) i Ojciec mnie zabierał do Warszawy na jakieś imprezy. W ten sposób byłam nawet w redakcji „Wiadomości Literackich”. Akurat z tej wizyty nic nie pamiętam. Ale Grydzewskiego pamiętam dobrze, pamiętam też to, co się o nim mówiło, jak się go przedrzeźniało. Ba, nawet ku uciesze znajomych Ojca przemądrzały bachor, czyli ja — nauczył się całkiem nieźle sam Grydza udawać. A miał on bardzo charakterystyczną wymowę, seplenił, a gdy go co oburzało „odejmowało” mu mowę na chwilę, wychodziło z niego coś jak bulgotanie wody w zepsutym kranie, który od bulgotu przechodzi w plucie. „Od wszelkiego złego, od Grydza zaperzonego” — modlił się chyba Tuwim w Jarmarku rymów — cytuję z pamięci. Słonimski po powrocie z Ameryki Południowej mówił: „Ze wzruszeniem chodziłem tam często do klozetu i przykładałem ucho do muszli. Tak tam woda gulgotała, zupełnie Miecio…”. Na to Grydzewski zaczynał od słowa „Wiesz…”. I tu go zatykało.
Wiadomo iż był szalenie wrażliwy na wszelkie literówki i niedociągnięcia w „Wiadomościach Literackich”. Toteż gdy tylko jakaś usterka została dostrzeżona przez Tuwima lub Słonimskiego natychmiast rozdzwaniały się telefony, w nocy oczywiście też. „Wiesz…” — gulgotał Miecio. Okrutnicy dobrze wiedzieli, ile to go kosztuje. Kiedyś zakradli się do jego mieszkania pod nieobecność właściciela i przemienili pokój w muzeum, co wyglądało mniej więcej tak: na każdym przedmiocie była karteczka z objaśnieniem. Meble poprzestawiane, szafa nieco odsunięta i tam kartka: „miejsce gdzie siusiał Kościuszko przed bitwą pod Racławicami”. Na stole: stół, na którym podpisano pakt jakiś tam. I tak dalej.
Ale prawdziwe szaleństwo zaczęło się, kiedy Grydz kupił psy. Najpierw był duży airedale-terier Foss, potem doszła suka Fuga. W tym czasie „Wiadomości” wydawały przez jakiś czas dodatek (co miesiąc? — nie pamiętam) pt. „Przyjaciel psa”. Nawet w tamtym czasie uznane to było za straszliwy snobizm, nawet w naszym domu, wiecznie przepełnionym czworonogami — za dziwactwo. Ale przecież w tym czasie Irena Krzywicka — i to na łamach „Wiadomości” — pisywała o kotce Wobicy. (Mnie nie pozwalano tego czytać). Z tymi właśnie psami — Fossem i Fugą — pojechał Grydzewski do Sandomierza, do bawiącego tam Ojca. Foss po raz pierwszy zobaczył gęsi i dał upust żyłce do polowania, jaką odziedziczył po terierach. Fuga zbaraniała na widok powozu, którym zawsze poruszał się doktor Krawczyński, słynna w Sandomierzu wówczas postać. Grydz rzucił się i zasłonił Fudze rękami oczy. „Fuga nie wie, co to powóz” — tłumaczył zaśmiewającemu się Ojcu. Ojciec pisze dnia 9 VII 1936: „Zeszłej niedzieli odwiedził mnie Grycuś z Fossem i Fugą. Pół dnia byliśmy na Wiśle, Grycuś próbował pływać razem z psami, ale Fuga wlazła na niego i siedziała na nim jak na tratwie, okropnie go przy tym podrapała, aż do krwi. Cały Sandomierz latał za tymi psami, a Gryc chodził dumny jak Joséphine Baker z lampartami.”
W liście z dnia 1 V 1924 do Matki jest taki passus: „Numer «Skamandra» wyszedł, Grycuś sobie kupił grubą laskę — w razie czego. Koniunktury «Skamandra» na ogół przedstawiają się pomyślnie. Nowy numer w druku. Grycuś dziś pojechał witać Focha na granicy — pewnie mu będzie mówił o «Skamandrze».
Dnia 4 VIII 1924 z Worochty: „Z gazet dowiaduję się, że Conrad umarł, to Grycuś ma kłopotu”. 25 IX 1924: „Gryc — ten straszliwy «król literatury», Zmigryder i Szyfman w jednej osobie, cóż to za stworzenie.” 7 X 1924: „Wczoraj po południu byłem u Gryca, musiałem wysłuchać półgodzinnych żalów na Leszka qui se croit un roi.” 13 X 1924: „Gryc powiesi się — France umarł, Kasprowicz umierający, Reymont ciężko chory, Briusew umarł, Sienkiewicza wiozą, a tu strajk drukarzy i «Wiadomości» ani słychu.”
„Grób, cztery deski a w środku Grydzewski” — brzmiał jeden z makabrycznych wierszyków, na jakie zapanowała moda wśród Skamandrytów — moda, która mogła powstać tylko wśród młodych i zdrowych ludzi. Inne wierszyki, jakie pamiętam, brzmiały: „Chciałbym, aby Bodo umarł bardzo młodo”. Od tego wierszyka się właśnie zaczęło. Autorem był Lechoń, a dotyczył znanego wówczas aktora, Eugeniusza Bodo. Dalej się już potoczyło. „U Tuwima żony nima”; „Nuże, Lilpopie, już grób się kopie” — to do Mamy. „Przed domem Breitera już kondukt się zbiera”; „Widzę już Leszka, jak w grobie mieszka”. O pani nazwiskiem Jodko: „Niby jeszcze jest zdrowa, ale umrze Jodkowa”. Co mi się jeszcze kojarzy z anegdotą o Witkacym? Otóż kiedyś zawiózł on w nocy i w ulewny deszcz bardzo daleko pana nazwiskiem Szporek do pani Węborek (może nazwiska były odwrotne — nie wiem). Na pytanie, dlaczego tego pana tu przywiózł i dlaczego się upierał, iż pan ten tu zamieszka, odpowiedział: „Dla rymu”.
Ale wracajmy do Grydza. Wśród zmiennych opinii i nastrojów przyjaźń Ojca z Grydzem przetrwała lata bez względu nawet na to, co „Wiadomości” londyńskie wypisywały. Ojciec bardzo odczuł śmierć Grydza. Ciągle o tym mówił w gronie rodzinnym, wspominał dobre w gruncie rzeczy, brązowe, trochę z dołu rzucone, spojrzenia Miccia. Grydzewski stał się wzorem do postaci Wippa w Czerwonych tarczach.
A Grydzewski tak pisał do Iwaszkiewicza dnia 7 XII 1958 r.: „Myślę, że choć druga połowa naszego życia przepływa tak różnymi drogami, jak piszesz, ale w gruncie rzeczy nic nas nie dzieli prócz okoliczności.”
Nikt mu nie odmawiał niebywałych zdolności redaktorskich. Antoni Sobański do Jarosława Iwaszkiewicza tak pisze (22 I 1934): „Klucz do «Wiadomości» — to znajomość charakteru Grydza. Jest on bezsprzecznie świetnym redaktorem, dowodem powodzenia i jednakże poziomu pisma. Ja wiem najlepiej, jak genialnie przeprowadza korektę, bo poprawia mi mój nader koślawy styl, nigdy nie drażniąc mnie jako autora; dałem kiedyś mój artykuł Jerzemu Paczkowskiemu, którego strasznie lubię, a on mnie rozumie, a na żadną jego poprawkę nie zgodziłem się.”
W ostatnim projekcie książki Ojca, jaka ma się ukazać nakładem „Czytelnika” pt. Aleja przyjaciół, jest projekt szkicu o Grydzewskim i Bormanie. Niestety, tego szkicu nie ma. Autor nie zdążył go napisać. Została tylko pamięć, ale już też niewielu osób.
Tekst pochodzi z numeru 2003/1983 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.