
Niedługo miną dwie dekady prosperity skoków narciarskich w Polsce, a nawet o krok nie zbliżyliśmy się do poznania największej tajemnicy tej dyscypliny.
„Kto raz przynajmniej w życiu zdecydował się rzucić w zawrotnym pędzie w powietrze z progu wielkiej skoczni, kto bez skrzydeł samolotu, sam jeden jak ptak zawisł w powietrzu, dotykając wzrokiem jedynie wierzchołków najwyższych drzew i dalekie doliny i góry – ten wie, że póki żyje, nie spotka on w sporcie niczego, co by wymagało takiego skupienia nerwowego, tyle uwagi i zręczności, jak właśnie skok narciarski” – pisał w Podręczniku narciarskim Aleksander Bobkowski. Był rok 1926, jeden ze współzałożycieli Polskiego Związku Narciarskiego nie mógł wiedzieć, że blisko 100 lat później skoki będą miały w Polsce status dyscypliny kultowej.
To się stało przed chwilą, jeszcze w końcówce poprzedniego stulecia polskich skoczków właściwie nie było. A jeśli byli, to bardziej spadali, niż latali, to z nich publiczność drwiła zimą, gdy akurat żadnego ku temu powodu nie dawali piłkarze (bo nie wychodzili na boisko).
Ten krajobraz zmienił dopiero Adam Małysz. Nie ma tu miejsca, by wyliczać wszystkie