Niektórzy badacze religii, przeważnie o proweniencji marksistowskiej, mają skłonność do sprowadzania zjawisk religijnych do ukrytych w nich zjawisk społeczno-ekonomicznych. Istnieją jednak przypadki, gdy religia łączy się wprost z ekonomią i wcale nie trzeba tej ostatniej demaskować. Spektakularnym tego przykładem są kulty cargo występujące w szczególności w Melanezji.
W połowie XIX w. pojawiły się pierwsze doniesienia przedstawicieli zachodniej kultury o osobliwych zwyczajach mieszkańców Irianu Zachodniego w Nowej Gwinei; zwyczaje te zaczęły się szybko rozprzestrzeniać; najgwałtowniejszy rozwój miał miejsce w przededniu II wojny światowej. Mowa o nagłym i niezrozumiałym budowaniu prowizorycznych magazynów i przygotowywaniu nabrzeży dla statków. Gdy zaś wzrosło znaczenie transportu powietrznego, tubylcy zaczęli budować własne lotniska, z uroczo naiwnymi pasami startowymi, a także tworzyli atrapy samolotów.
Kulty, o których mowa, klasyfikuje się jako kulty millenarystyczne, w takim rozumieniu, że zapowiadają nagłą zmianę kosmiczną, zerwanie z dotychczasowym biegiem historii i nadejście nowej ery: ery totalnej szczęśliwości, powrotu przodków. W rozumieniu przedstawicieli cargo pojawienie się białego człowieka było oznaką takiego nowego porządku.
W tych kultach istotną funkcję pełnią liderzy, którzy doświadczyli znaczącego snu, wizji itd., objawiających nadejście uniwersalnego braterstwa i siostrzeństwa, przede wszystkim równowagi rasowej i raju na ziemi (wizje te czasem są inspirowane chrześcijaństwem). Aby przyspieszyć nadejście tego raju, należy przyspieszyć wymianę handlową i zdobyć wytwory zachodniej cywilizacji: stąd potrzeba budowy portów, lotnisk itd. Dodajmy, że przez Melanezyjczyków samoloty pierwotnie były uważane za wysłanników bogów (którzy obdarzyli „białych” wyjątkową łaską).
Ludy Melanezji nigdy nie były ubogie, jeśli za kryterium ubóstwa uznać ryzyko głodu. Fascynacja zachodnimi towarami ma wymiar ściśle socjopolityczny: posiadanie zachodniej odzieży, stalowych narzędzi, pojazdów silnikowych, broni palnej (postrzeganej jako twór bogów i demonów związanych ze światem zmarłych – koncepcja skądinąd do poważnego rozważenia), wszystko to zdaje się pełnić funkcję prestiżową.
Co ciekawe, Melanezyjczycy, choć sporadycznie kradli, nigdy nie podjęli się militarnej próby zdobycia upragnionych towarów (przypomnijmy, że od dawna cieszą się opinią świetnie wyszkolonych wojowników). Zasadniczo ograniczają się do rytuału, który ma pomóc w przyspieszeniu nadejścia nowej ery lub w magicznym zdobyciu przedmiotów. W tej wierze w skuteczność rytualną można odkryć argument na rzecz dawnych teorii, zgodnie z którymi rytuał był traktowany jako pierwotna technologia. Teorie tego rodzaju zostały słusznie odrzucone jako przejaw etnocentryzmu, ale przynajmniej niektórzy badacze nie potrafią inaczej wytłumaczyć upartej żywotności melanezyjskich zwyczajów.
Kulty cargo, choć coraz bardziej przegrywają rywalizację o wiernych z pentekostalizmem (ruchem zielonoświątkowym) i innymi nieortodoksjami chrześcijańskimi, spotyka się do dziś.
ilustracja: Joanna Grochocka