Na kłopoty – mistrz Twardowski Na kłopoty – mistrz Twardowski
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Na kłopoty – mistrz Twardowski

Adam Węgłowski
Czyta się 3 minuty

Nie ma w Polsce czarnoksiężnika bardziej znanego od Twardowskiego. I nie ma seansu spirytystycznego sławniejszego od wywołania ducha Barbary Radziwiłłówny. To iście magiczna historia o tym, jak bardzo chcemy być oszukiwani.

Nekromanta pilnie poszukiwany

Był maj roku 1551, gdy zmarła 31-letnia Barbara z litewskiego rodu Radziwiłłów. Najpierw znano ją jako żonę wojewody Gasztołda (1537), potem wesołą wdówkę po jego śmierci (1542), następnie jako kochankę Zygmunta Augusta (1543), a wreszcie jego żonę (1547). Kariera Barbary, poparta niesamowitym ponoć seksapilem, była błyskotliwa, choć krótka. Jej zgon owiewają tajemnice: czy to królowa Bona otruła synową, a może zawiniła choroba weneryczna lub powodem był rak szyjki macicy? Tak czy inaczej, kariera Litwinki toczyć się miała jeszcze po śmierci! Zygmunt August nie potrafił bowiem zapomnieć o Barbarze, a pociechy szukał całymi latami w alchemii i naukach tajemnych, których Kraków był wówczas znaczącym ośrodkiem. Jak pisał kilka dekad później nadworny lekarz Wazów Joachim Possel, król płonął do Barbary tak żarliwą miłością, że „po jej śmierci przedsięwziął ją ujrzeć”. Zwołał więc specjalistów w dziedzinie nekromancji, obiecując wysokie nagrody. Znalazł się wśród nich niejaki Twardowski.

Z późniejszych badań historycznych wiadomo, że prawdopodobnie był to pochodzący z Niemiec niejaki Laurentius Dhur („Twardy”), znany też jako Schwab Dor – wykształcony w Wittenberdze uczeń samego doktora Fausta. Przybysz zapewnił króla, że ściągnie mu Barbarę z zaświatów.

Nieuchwytna mara

Opisany przez Possela seans spirytystyczny jest tyleż ciekawy, co podejrzany: „Twardowski uprosił króla, by z krzesła, na którym siedzi, nie ruszył się, zachowując milczenie; gdyby inaczej postąpił, byłoby narażone na niebezpieczeństwo życie i dusza. Przy ukazaniu się [mary] było widać smutną, żałosną tragedię. Mało brakło, a króla nie można by zatrzymać i rzuciłby się na jej łono i zapragnąłby słodkich uścisków, gdyby Twardowski króla nie odciągnął i zatrzymał na krześle, aż mara zniknęła”. Tę wersję potwierdzał jezuita Stanisław Bielicki, pisząc w 1710 roku, że Twardowski pokazał władcy duchy przodków i Radziwiłłównę – „do której, gdy chciał król skoczyć, ledwo życia nie postradał”. Czyli czarnoksiężnik zadbał, by Jagiellon nie zbliżył się za bardzo do „Barbary”. Ciekawe, dlaczego?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zdaniem historyka dr. Romana Bugaja sprawa była ukartowana. Do seansu doszło prawdopodobnie w nocy z 7 na 8 stycznia 1569 roku na Zamku Królewskim w Warszawie (a nie – jak mówi konkurencyjna hipoteza – na Wawelu). Zorganizowali go bracia Mikołaj i Jerzy Mniszchowie, zaufani dworzanie królewscy, myślący głównie o własnej pozycji i dobrze nabitej kabzie. Chcąc dogodzić królowi, a jednocześnie przed nim się wykazać, przygotowali mistyfikację.

ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka

Wskazuje na to relacja poety Jana Gizy (Giży) napisana w roku 1573, a więc niedługo po seansie. Głównymi aktorami spektaklu miały być: po pierwsze wiedźma z Błonia – zwana „wielkim ożogiem”, po drugie – wypatrzona w klasztorze córka kupca Jana Giży (zaskakująca zbieżność nazwisk) wyglądająca jak Radziwiłłówna. Miała nawet tak samo na imię: Barbara. Po czarach-marach babiny z Błonia dziewczynę wepchnięto do tonącej w półmroku królewskiej komnaty. Władca tak się zachwycił, że chciał wziąć kobietę w ramiona, ale ktoś zdmuchnął świece, sobowtóra ukryto.

Zdaniem dr. Bugaja w seansie uczestniczył też bez wątpienia Twardowski, ukazując królowi różne osobliwości (np. rzekome duchy przodków) za pomocą magicznego krzywego zwierciadła – które zachowało się zresztą do dzisiaj i zdobi zakrystię bazyliki w Węgrowie.

Diabli wzięli… skarbiec

Autentyczność relacji Gizy może budzić wątpliwości, jednak podobne do niego fakty przywołuje też praca historyka i posła Świętosława Orzelskiego Bezkrólewia ksiąg ośmioro z 1573 roku. A więc to nie czcza legenda.

Mistyfikacja pozornie wszystkim wyszła na dobre – przynajmniej początkowo. Król znalazł ukojenie. Czarownica została doceniona. Kariera Mniszchów jeszcze nabrała rozpędu. A Giżanka z czasem wskoczyła do łoża Jagiellona, żyjąc iście po królewsku. Twardowski podróżował zaś po Polsce i trafił do miejscowych legend – od Bydgoszczy po Podlasie, od Krakowa po Księżyc.

Na pogoni Zygmunta Augusta za marą Radziwiłłówny i wodzeniu go za nos przez Mniszchów ucierpiał tylko królewski skarbiec oraz racja stanu Rzeczypospolitej. Król umarł bowiem trzy lata po seansie w atmosferze plotek i walk dworskich koterii. Co gorsza, nie pozostawił po sobie męskiego potomka – następcy tronu. W kraju zapanowało bezkrólewie. Ale kto by się przejmował takimi drobnostkami, gdy w grę wchodzi wieczna miłość…

 

Czytaj również:

Sprawa szlachcica Słupeckiego, czyli staropolski „Egzorcysta” Sprawa szlachcica Słupeckiego, czyli staropolski „Egzorcysta”
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Sprawa szlachcica Słupeckiego, czyli staropolski „Egzorcysta”

Adam Węgłowski

Małopolski rycerz Łukasz Słupecki nie był z tych, którzy stanowili wzór cnót.

Wręcz przeciwnie. Ten rozbójnik napadał, grabił i zabijał sąsiadów. Kontynuował pod tym względem krwawe dzieło swojego ojca Grota ze Słupcy. Cały ród znany był rządzącym w Polsce Jagiellonom od jak najgorszej strony. Rycerzy rabusiów nie pohamowało jednak ani burzenie ich zamków, ani groźba banicji. Ba, Łukaszowi Słupeckiemu wiodło się znakomicie – całkiem, jakby sprzyjały mu jakieś nadprzyrodzone moce.

Czytaj dalej