W jakim świecie chcecie żyć? – pyta Mariana Mazzucato, ekonomistka rewolucjonistka. Przypomina rządzącym, że to oni decydują, a nie wielki biznes. I uparcie twierdzi, że od zysków zawsze były i zawsze będą ważniejsze poczucie misji, odwaga i wyobraźnia.
„Lubię ten przydomek, nauczyłam się nim bawić i wykorzystywać na swoją korzyść” – mówi kobieta nazywana „najstraszliwszą ekonomistką świata”. Powstał, gdy pewna dziennikarka przeprowadziła z nią wywiad. Napisała pochlebnie o jej poglądach, ale tuż przed puszczeniem tekstu do druku redaktorzy mężczyźni przypięli do artykułu ten mający wzbudzać grozę tytuł. Według Mariany Mazzucato owa anegdota świetnie oddaje myślenie dzisiejszych elit, które umeblowały kapitalizm w szkodliwy sposób. Na szczęście – co powtarza z uśmiechem, przypominając o zdrowym rozsądku i wolności wyboru – możemy to zmienić. O ekonomii opowiada jak o dziejach ludzkości. Używa oczywiście liczb i fachowych terminów, ale przy tym przekonuje, że za każdą liczbą stoi żywy człowiek i podejmowane przez niego decyzje mające namacalne konsekwencje dla innych; wielkie plany i cyniczne zagrania, wybory złe i dobre, porażki i potknięcia. Jej wystąpienia porywają – mówi dobitnie, zawsze posiłkując się faktami. Jakby pisała realistyczną powieść, z tołstojowską miłością do ludzi i wiarą w nich.
Nazywa rzeczy po imieniu, przypomina słownikowe znaczenia takich pojęć, jak wartość, innowacja, udział. Analizuje słowa i demontuje to, jak dotychczas opisywana była ekonomia. Podobnie jak wielu progresywnych myślicieli uważa, że pod obowiązującą wciąż narrację – globalną baśń kapitalistyczną – pora podłożyć dynamit. Wskazuje na zabiegi stosowane przez większość elit późnego kapitalizmu. Obnaża zarówno korpojęzyk – pełen teorii, celowo mętny – jak i słownik dogmatów, którymi od lat 80. XX w. neoliberałowie budowali poczucie, że dla wolnego rynku i nieograniczonego generowania zysków kapitałowych nie ma żadnej alternatywy. Dziś ten ideologiczny monolit szturmują rozmaici badacze ekonomii, ale 54-letnia Mazzucato dysponuje przewagą, która faktycznie może być groźna dla panującego ładu. Umie przekonywać. Jej pomysłów uważnie słuchają politycy, np. prezydent RPA Cyril Ramaphosa, brytyjscy liderzy partyjni, kolejni włoscy premierzy, Nicola Sturgeon – Pierwsza Minister Szkocji, amerykańskie kongresmenki (m.in. Alexandria Ocasio-Cortez, współautorka Nowego Zielonego Ładu) i republikańscy senatorowie, komisarze Unii Europejskiej, a nawet papież Franciszek – fan jej książek. I na słuchaniu się nie kończy. Szefowie państw i najważniejszych państwowych instytucji zwracają się do niej z prośbą o konsultacje i pomoc, zatrudniają ją do tworzenia dalekosiężnych strategii. Zależy im na odzyskiwaniu władzy i decyzyjności utraconej przez społeczeństwa na rzecz firm. „Nie zapominajmy, że jest wiele kapitalizmów. To, jaki realizujemy, zależy od nas” – powtarza Mazzucato. Właściwsze byłoby więc określenie jej jako „najbardziej wpływowej ekonomistki świata”.
Elon, podziękuj!
Jedną z podstaw, na których chybocze się niezrównoważona i niemożliwa do utrzymania narracja kapitalizmu, jest według Mazzucato złudzenie rozprzestrzeniane właśnie przez sektor prywatny, że tylko on wytwarza wartość. Takie twierdzenie wymazuje z gry całą sferę publiczną. To jej adwokatką, a nawet kaznodziejką, stała się słynna ekonomistka – pokazuje decydujący udział społeczeństw w narodzinach wszystkiego: technologii, wiedzy, osiągnięć czy usług. To my razem budujemy świat, w którym żyjemy. Wszystkie osiągnięcia są wspólne, jednak całość zasług i lwią część nagród zgarniają nieliczni, którym udało się wmówić nam, że bez nich jesteśmy nic niewarci.
Wątkiem tym zajmowała się w Przedsiębiorczym państwie (premiera światowa: 2013 r.), swojej pierwszej głośnej książce, nad którą zaczęła pracować zaraz po kryzysie finansowym w 2007 r. Przyglądała się wówczas, jak kolejne kraje wprowadzały surowe oszczędności, obcinając dotacje na rozwój, edukację, innowacje w sektorze publicznym. Wśród polityków dominowała zaszczepiona im przez wielkie biznesy myśl, że państwo – i tak w neoliberalizmie mocno zredukowane – powinno usunąć się w cień jeszcze bardziej i zostawić pole do działania interesom prywatnym, a konkretniej bankom i Dolinie Krzemowej. Podobny model przyjęły kraje europejskie, zlecając wiele usług biznesom prywatnym. Mazzucato dostrzegła w tej strategii główny błąd i dlatego napisała Przedsiębiorcze państwo, by ocucić polityków, zmobilizować ich do oszacowania sił swoich krajów na nowo. Badaczka dowiodła, że rozwijanie outsourcingu – czyli korzystanie z usług firm prywatnych w realizowaniu zadań publicznych (np. szkoleń, wywozu śmieci, komunikacji) – jest nie tylko dużo droższe dla budżetów, lecz także szkodliwe dla tego, co nazywa „inteligencją państwa”. I jako świeży przykład podaje teraz decyzje rządu Wielkiej Brytanii, który zlecił część akcji szczepień przeciw COVID-19 i kampanii informacyjnej na temat pandemii firmom zewnętrznym, płacąc krocie za tzw. konsulting, zamiast rozwijać nowe umiejętności pracowników państwowej ochrony zdrowia. Inwestowanie na zewnątrz zasila przekonanie, że cała sfera publiczna, jej instytucje i urzędnicy są słabsi, głupsi, mniej sprawczy. I de facto tacy się stają, jeśli pozbawia się ich pola do działania i nijak nie inwestuje w ich rozwój. Owo uporczywe przekonanie, że państwowe jest gorsze niż prywatne, to problem uniwersalny. Oferta pracy w instytucji publicznej przegrywa z możliwością pracy w firmie prywatnej, za którą idą ciekawsze wyzwania, szkolenia i wyższe wynagrodzenie. Na palcach można policzyć wybitnych naukowców i przedsiębiorców, którzy w ostatnich latach zdecydowali się pracować dla rządu, a nie dla koncernu. Mimo że historia znała takich przypadków wiele. Przynajmniej do czasu, gdy idea państwa opiekuńczego była żywa i stawiana za wzór. Ostatnie dekady XX w. i pierwsze XXI stulecia to jednak czas degradacji państwa.
Sektor prywatny pomniejszał rolę rządów, a jednak po krachu w 2007 r. bez skrupułów wyciągnął do nich rękę po dofinansowanie. Finansjera oczekiwała ratunku od państw, które – ponieważ wcześniej stopniowo wyzbyły się rozmaitych kompetencji – nie mogły się już bez niej obejść. Mazzucato zwraca uwagę na szokującą wręcz naiwność i mentalną bezsilność rządzących, którzy te wysokie subwencje przyznawali, niczym ich nie obwarowując: „To były złe decyzje, kiepskie negocjacje” – mówi i podkreśla, że utarte sposoby myślenia w sytuacjach kryzysów powodują nieracjonalne zachowania rządzących. Te zaś jedynie umacniają niezdrowy, ale też nieadekwatny wobec realnych potencjałów układ relacji między państwem a biznesem. Prawdziwą wagę tego, co wspólne i publiczne, Mazzucato odrestaurowuje i precyzyjnie oblicza. Jej konikiem są innowacje, które odruchowo przypisujemy geniuszom z Doliny Krzemowej i innych prywatnych ośrodków. Tymczasem autorka przebadała pejzaż postępu ostatnich dekad i wyszło jej czarno na białym, że bez udziału państwa, jego finansów oraz ryzyka podejmowanego na koszt publiczny (a więc z naszych wspólnych pieniędzy) nie mielibyśmy dziś w rękach żadnych kluczowych technologii ani urządzeń. Internet, GPS, inteligentny asystent osobisty Siri, ekrany dotykowe, myszki komputerowe… – wszystkie te osiągnięcia zostały opracowane i w pierwszej, kluczowej fazie sfinansowane z budżetów rządowych, np. agencji takich jak amerykańska DARPA (Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych w Obszarze Obronności). „Nie mówię, że rząd wynalazł iPhone’a. Mówię, że w ogóle nie mielibyśmy urządzeń typu smart bez inwestycji publicznych w całą masę inteligentnych technologii. Kluczowe jest to, że te rządowe pieniądze miały za zadanie rozwiązać jakiś problem, wydatkami i innowacjami kierowały jasne cele” – podkreśla Mazzucato. Zwraca uwagę na różnice w motywacjach firm i organizacji publicznych. W przypadku tych drugich wysiłek kierowany jest na dobro wspólne, znalezienie rozwiązania dla zagadnienia, które służyć będzie wszystkim. Druga ważna myśl to ta, że najwięcej ryzykujemy my wszyscy. Choć szefowie funduszy inwestycyjnych przechwalają się, jak wielkie ponoszą ryzyko, wspierając brawurowe pomysły start-upów, fakty są takie, że niepewność w finansowaniu innowacji na ich najwcześniejszym etapie dźwigają rządy. I nic z tego nie mają. Powtórzmy: z publicznych środków finansowane są kluczowe osiągnięcia technologiczne, całość zysków zgarniają zaś firmy prywatne, bazujące na naszym wspólnym wkładzie. Nauczyliśmy się o rządach myśleć tak źle – pokazuje Mazzucato – że jesteśmy wobec nich wymagający i krytyczni, tymczasem biznesmenów chwalimy nawet za ich porażki. „Jeśli jakiś urzędnik publiczny popełni błąd, ląduje na pierwszych stronach gazet. Natomiast szef funduszu inwestycyjnego głosi, że na każdy jego sukces przypada siedem porażek. I za to go podziwiamy!” – podkreśla ekonomistka. I apeluje: rządy powinny mieć prawo uczyć się w praktyce, eksperymentować, bo tylko tak zdobywa się kompetencje.
Autorka podkreśla, jak ważne w innowacjach jest to, że podejmujemy się ich bez cynicznych kalkulacji. Ambicje mają to do siebie, że nie zawsze się spełniają, ale wzniecają wiele ognisk, rodzą wiele nowych pomysłów, rozlewają się, tworząc nowe osiągnięcia w pokrewnych dziedzinach. Żaden sukces nie ma jednego ojca. „Napisałam kiedyś na Twitterze: Elon, powiedz »dziękuję!«. Bo Elon Musk, różne jego firmy otrzymały od amerykańskiego rządu ponad 5 miliardów dolarów dotacji. I tu objawia się problem. Jeśli rząd wchodzi w tak zwane partnerstwa z firmami prywatnymi, dając im pieniądze w żaden sposób nieobwarowane, to mamy do czynienia ze stosunkiem pasożytniczym lub drapieżczym, a nie z symbiozą. To właśnie kłopot rządów, które dają pieniądze, ale nie zapewniają przywództwa, jasnych celów” – uważa autorka koncepcji państwa przedsiębiorczego, czyli wyznaczającego kierunki rozwoju. A nawet państwa, które nie boi się nieść misji cywilizacyjnej.
Wartość nie ma ceny
Choć urodziła się w Rzymie, nie spędziła dzieciństwa w słonecznej Italii. Rodzina przeprowadziła się za ocean, kiedy Mariana miała trzy lata. Córka włoskich imigrantów – fizyka z Princeton i zajmującej się domem mamy – zrobiła w Stanach błyskotliwą karierę akademicką. Prowadziła badania i wykładała na uniwersytetach w różnych krajach, aż wreszcie osiadła w Wielkiej Brytanii. Mieszka w londyńskiej dzielnicy Camden z mężem i czwórką dzieci.
Można ją spotkać wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego: na korytarzach szczytu ekonomicznego w Davos, podczas konferencji klimatycznych COP – takich jak zakończona niedawno w Glasgow – i innych globalnych forach. Wszędzie budzi respekt. Energiczna, o przenikliwym spojrzeniu i ostrych rysach twarzy podczas spotkań góruje nad większością rozmówców – nie tylko intelektualnie, ale także jak najbardziej dosłownie: wzrostem.
Propagowane przez nią od dekady idee już zaczęły kruszyć rzeczywistość. „Zawsze interesowało mnie wprowadzanie zmian w życie” – mawia. Zaczęła jednak od solidnych badań nad teorią i historią. Specjalizuje się w ekonomii innowacji i wartości publicznej. Na University College London uruchomiła pionierski Instytut Innowacji i Celów Publicznych. Doradza ONZ w kwestiach społeczno-ekonomicznych oraz szwedzkiej agencji innowacyjnej Vinnova, pomaga też szefom OECD budować nowe rozumienie wzrostu.
Jej najnowszy pomysł to Rada Ekonomiczna Zdrowia dla Wszystkich, której przewodzi. Zespół ten, powołany w 2020 r. przez Światową Organizację Zdrowia, ma badać i mierzyć wartość opieki zdrowotnej, a także dbać o jej zrównoważoną dystrybucję. „Zdrowie dla wszystkich powinno być sercem rządowych inwestycji oraz decyzji innowacyjnych i powinno być wprowadzane z myślą o dobru wspólnym” – mówi Mazzucato, która w trzech opublikowanych dotąd książkach wzięła pod lupę pojęcie wartości. Jest ono centralne w postrzeganiu ekonomii jako gry zespołowej. I daleko bardziej złożone, niż przyzwyczailiśmy się sądzić.
Przede wszystkim Mazzucato przeciwstawia się zrównywaniu wartości z ceną, stosowaniu miernika finansowego na określenie, ile coś jest warte. Nie można przypisywać roli decydentów wyłącznie rynkom czy kupcom, gdy pełna wartość każdej rzeczy, zdarzenia, usługi, wiedzy powstaje w relacji pomiędzy wieloma aktorami, rodzi się w łańcuchu zdarzeń i powinna być mierzona także tym, jakie konsekwencje przynosi, czy, komu i w jaki sposób służy. Zagadnienia te Mazzucato poruszyła w książce Wartość wszystkiego. Wytwarzanie i zawłaszczanie w globalnej gospodarce (premiera światowa: 2018 r.). Pokazała, że współczesna ekonomia znacznie bardziej ekscytuje się czerpaniem zysków niż wytwarzaniem wartości, które byłoby objawem prawdziwego gospodarczego zdrowia i napędu. „Pomyliliśmy dawanie z braniem” – głosiła, zachęcając, byśmy na nowo zaczęli rozmawiać o tym, co jest dla nas wartością, kto i jak naprawdę ją tworzy. Przypominała, że w klasycznej myśli ekonomicznej właśnie tworzenie wartości zajmowało miejsce kluczowe i z czasem zostało wyparte przez korporacyjną obsesję wyciskania maksymalnych korzyści, podnoszenia cen, minimalizowania kosztów. Obnażyła sposób działania największych firm amerykańskich, które – zamiast inwestować swoje zyski w rozwój ekonomii, innych firm, nauki i nas wszystkich – gigantyczne środki ładują w wykup własnych udziałów, aby podbić ich wartość rynkową, no i uzyskać za to premie menedżerskie. Pokazała zamknięty obieg pieniądza pracującego dla własnej sprawy – chciwość w najczystszej postaci.
Budżety marzeń
Najnowsza, jeszcze nieopublikowana w Polsce książka Mazzucato Mission Economy (2021 r.) zawiera mapę inspiracji dla tych, którzy sprawują rządy zbyt zachowawczo i zgadzają się na rolę naprawiaczy wszystkiego, co popsują rynki. Nowoczesne problemy są wyjątkowo nikczemne – pisze Mazzucato – nie można ich rozwiązać poprzez jedno działanie. Kryzys klimatyczny czy nierówności społeczne to olbrzymie, kompleksowe byty. Aby się z nimi zmierzyć, trzeba odwagi i wizji nie mniejszej niż ta, która towarzyszyła programowi lotów kosmicznych – pora poderwać się i zrobić coś nie z tej ziemi. Ta metafora nie jest tutaj przypadkowa – to właśnie misja lądowania na Księżycu ogłoszona przez prezydenta Kennedy’ego w 1962 r. stała się punktem odniesienia dla ekonomicznej wyobraźni Mazzucato. Autorka odwołuje się do kosmicznego lotu, by pokazać potrzebną dziś – i jej zdaniem możliwą do zrealizowania – skalę ambicji oraz planów rządów. Interesuje ją w szczególności to, jak Kennedy, promując księżycową misję, świadomie zarządzał ryzykiem. Wiedział, że całe przedsięwzięcie będzie bardzo drogie, że mogą się z nim wiązać olbrzymie trudności. Rząd nie mógł zrealizować go sam. Cel był i rozwojowy, i polityczny. Chodziło o to, żeby prześcignąć Sowietów, przy okazji osiągając niemożliwe. Temu wielkiemu przedsięwzięciu przyświecał jasno określony cel: dolecieć na Księżyc, wylądować, a potem bezpiecznie wrócić. Klarowność i skala tego planu, jak podkreśla Mazzucato, miały kluczowe znaczenie w poruszeniu wyobraźni, stymulowaniu chęci udziału i inwestowania w ten wielki, obejmujący wszystkich cel. Anegdotycznym dowodem na skuteczność takiego formułowania misji jest spotkanie w budynku NASA Kennedy’ego z woźnym. Kiedy prezydent zapytał mężczyznę, czym się zajmuje, ten odpowiedział, że pomaga człowiekowi wylądować na Księżycu. To, czego mamy się wspólnie podjąć, musi nas wszystkich dotyczyć i wszystkim nam służyć.
Co może być dzisiejszym odpowiednikiem lotu na Księżyc? Mazzucato ma kilka propozycji: zredukowanie o połowę chorób demencyjnych, całkowite usunięcie plastiku i mikroplastiku z oceanów, zapewnienie zrównoważonej opieki medycznej – w każdym miejscu na świecie, dla wszystkich. Podkreśla, że tylko rządy mają siłę i pozycję pozwalającą wyznaczyć ludziom taką misję. Nie chodzi o to, by całkiem samodzielnie ją finansowały i szczegółowo nią zarządzały, ale by – jak to było z planami kosmicznymi – wskazały kierunek i zmotywowały do działania wiele niezależnych podmiotów.
Misja księżycowa była czymś takim: impulsem z góry, który wzniecił ruch oddolny. W sferze ekonomicznej zachęta płynąca od rządu i NASA wywołała lawinę prywatnych inwestycji w firmach, takich jak General Electric czy Motorola. Inwestycje wcale nie dotyczyły jedynie aeronautyki, potrzebne były rozwój układów scalonych, projektowania użytkowego, opracowanie odpowiedniej żywności, a także wiele innych działań. Żeby polecieć w kosmos, krok w przyszłość trzeba było zrobić na różnych polach. Mazzucato korzysta z tego przykładu również ze względu na dane wskazujące, jak mądrze szefostwo NASA zarządzało finansami. Oferowało pieniądze firmom prywatnym na zasadzie faktycznych zdyscyplinowanych partnerstw (np. nie pozwalało zwiększać kosztów zaplanowanych inwestycji) i deklarowało podział nagród w przypadku sukcesu, ale też zostawiało pieniądze w swojej strukturze, inwestując w rozwój pracowników i własnych technologii. „Od razu było jasne, że lot na Księżyc to nie kasyno dla spekulantów” – mówi Mazzucato. A więc nic tu nie było na sprzedaż, wszystko kręciło się wokół współpracy. Efekty trudno byłoby przecenić. Owocami tego wielkiego rozwojowego ruchu wywołanego przez jedno wspólne marzenie – poza samym udanym lądowaniem na Księżycu oczywiście – są: telefony z wbudowanymi aparatami fotograficznymi, buty do biegania, tomografy komputerowe, światła LED, termometry elektroniczne, materiały do ocieplania mieszkań, słuchawki bezprzewodowe, komputery przenośne, suche mrożonki oraz formuły odżywcze dla noworodków, dynamiczne protezy kończyn i okulary odporne na zarysowania. Oczywiście to nie koniec listy, a tylko czubek góry lodowej.
Ile to wszystko kosztowało? W przeliczeniu na wartość dzisiejszą – około 283 mld dolarów. Dużo? Mazzucato uważa, że wizjonerstwo wymaga stawiania pytań w odwrotnej kolejności. Pytajmy, co chcemy osiągnąć, i później znajdujmy na to pieniądze. Przecież jedynie rządy mają możliwość tworzenia i drukowania pieniędzy. I robią to np. w celu budowy autostrad, rozwoju badań, wzmocnienia struktur bezpieczeństwa. Państwo ma też przywilej mądrego, celowego zarządzania tymi środkami. Misja nie może być ograniczona ściśle kalkulowaną opłacalnością, bo jest czymś na kształt marzenia o nieprzewidywalnych i niemożliwych do policzenia konsekwencjach – jej wartości nie da się przeliczyć na pieniądze. A poza tym, jak ekonomistka lubi powtarzać, gdy idzie o wojnę, żaden rząd nie mówi: „Nie stać nas na nią”. Drukuje pieniądze i wysyła wojsko. Projektuje budżet nie wokół kosztów, ale pod kątem efektów, na które liczy. Dlaczego więc nie uruchomić takich możliwości w dobrej sprawie?
Misje i tabelki
Nie ma się co dziwić, że elity władzy cieszą się z obecności Mazzucato – jest pierwszą od pół wieku ekonomistką, która z takim entuzjazmem i wiarą mówi, że rządy w kapitalizmie powinny rządzić, a nie stać z boku i dawać się okradać. To mogłaby być woda na młyn autokratów i europejskich kopistów chińskiego modelu kapitalizmu państwowego. Jednak jej książki i teorie nie są pochwałą władzy dla samej władzy, argumenty, że jej pisanie lansuje powrót socjalizmu, też są merytorycznie chybione. Mazzucato nie tworzy podręczników dla dyktatorów. Jej filozofia jest raczej zachętą do ponownego przyjęcia odpowiedzialności za de facto demokratycznie budowane realia. W ostatnich latach upowszechnia się świadomość, że wielkie koncerny stały się potężniejsze niż sama ONZ, że rozwiązanie któregokolwiek z globalnych problemów nie jest już możliwe na poziomie państwowym, gdy do zgody nakłaniać trzeba ponadnarodowe przemysły kierujące się zyskiem. Jeszcze mniej rządu – tego chce rynek prywatny. Znacznie więcej rządu, samodzielnie kreującego ścieżki postępu i dyktującego uczciwe warunki gry – do tego nakłania Mazzucato. Ale ostrzega: misje są trudne. Ich realizacja wymaga wielkiej przemiany mentalnej, organizacyjnej. Nieomal pospolitego ruszenia wśród ludzi, których trzeba będzie prowadzić do odległego celu. Jak to robić, gdy kadencje rządów oraz ich filozofie zmieniają się co cztery, pięć lat? Mazzucato zachęca do przebudowania układu sił w świecie. Układu pomiędzy nami – pracownikami, przedsiębiorcami, klientami, urzędnikami, czyli faktycznymi twórcami wartości – a firmami sprawującymi władzę z wykorzystaniem tego wspólnego potencjału. Gra toczy się o to, abyśmy mieli prawdziwy udział w rozwoju. Na przykład tak jak w Skandynawii, gdzie w zarządach firm zasiadają przedstawiciele związków zawodowych. Albo tak jak w Szkocji, gdzie Mazzucato pomogła rządowi stworzyć pierwszy zielony bank inwestycyjny – jego pieniądze na każdym kroku wspierają rozwój przyjaznych środowisku rozwiązań, nie samo pomnażanie pieniądza.
Zmiany myślenia, uruchomione w jakiejś mierze przez książki Mazzucato, są już widoczne w polityce. Rządzący zaczynają stawiać biznesowi warunki. Prezydent Francji Emmanuel Macron uzależnił związane z pandemią finansowe wsparcie dla przemysłu motoryzacyjnego i lotniczego od obniżenia emisji CO2 przez te branże. „Powiedział im wprost: nie będziemy was ratować. Będziemy was zmieniać” – podsumowuje ten manewr Mazzucato. Podobnie stało się w Niemczech, gdzie branża metalurgii otrzymała wsparcie uzależnione od zmniejszenia zużycia ilości surowców do produkcji stali. To wymusiło innowacje i sprawiło, że dziś tamtejsze huty są w zielonej awangardzie. Ale pandemia stała się też okazją do popełniania monstrualnych błędów, których jasnym przykładem mogą być przywołane wcześniej olbrzymie straty finansowe brytyjskiego rządu spowodowane oddaniem sprawy szczepień prywatnym firmom. W tym wytrwałym punktowaniu rzeczywistości za dobre i kiepskie rozwiązania Mazzucato pokazuje, jak myśleć trzeźwo. Warto przyglądać się biegowi zdarzeń, sprawdzać, co działa. Niczego nie przyjmować za pewnik. Bycie udziałowcem w ekonomii zaczyna się od kwestionowania, używania słów adekwatnie opisujących zjawiska.
Choć Mariana Mazzucato zajmuje się ekonomią, obchodzi ją coś więcej – polepszanie świata. Zamiast wymieniania pojedynczych śrubek i trybików w skomplikowanej machinie gospodarczej proponuje przewrót filozoficzny. W rządach, które sprowadziliśmy do roli naprawiaczy rynkowych wpadek i płatników za ekscesy biznesmenów, widzi organizacje wizjonerskie. Nakłania: zadajcie sobie pytanie, w jakim świecie chcecie żyć, kto go tworzy, komu on służy. W kwestii ambicji Mazzucato nie idzie na kompromisy, ale jednocześnie twardo stąpa po ziemi. Dlatego jedną nogą pozostaje wśród akademików, a drugą tkwi w rządowej praktyce. Nie teoretyzuje, by później inni testowali jej założenia. Odwraca kolejność. „Lubię sobie ubrudzić ręce. Uwielbiam zbierać doświadczenia i potem wprowadzać je do teorii. Uczymy się zawsze w działaniu, w ryzyku, eksperymentując” – mówi. Dlatego każda jej strategiczna myśl zawarta w książkach ma praktyczny schemat realizacji: skomplikowaną hierarchię dymków i ramek, w które wpisuje kolejne działania i wzajemne zależności między różnymi ich wykonawcami. Misja to dla Mazzucato za mało. Potrzebna jest jeszcze instrukcja obsługi.
Przytoczone wypowiedzi Mariany Mazzucato zaczerpnęłam z jej wywiadów, m.in. dla „New York Timesa”, „Wired”, „Sway”, oraz z British Library, a także z publikacji ekonomistki w „Guardianie” oraz jej wystąpień publicznych.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!