Procedury życia, struktury społeczne, wiara, że to wszystko jakoś działa i że nas nie zawiedzie. Czy im bardziej dorośli jesteśmy, tym nam trudniej?
Za młodu wpaja się nam, że trzeba, warto i należy przestrzegać reguł gry, ufać systemowi, robić swoje, a wtedy będzie dobrze. Tego uczą nas rodzice, szkoła, wszelkie czynniki wychowawcze. Maszerować w miarę równo, robić to, co należy, i ufać, że system nas za to nagrodzi. Każdy z nas jest tak wychowywany, bo inaczej się nie da wychowywać człowieka. Na początku jest nie słowo, ale są prostota i jasność. Na początku, w dzieciństwie, zasady są proste, słowa znaczą to, co znaczą, a subtelności i ambiwalencji w nich nie słychać.
Chciałoby się powiedzieć, że jednym z wyznaczników dojrzałości jest zrozumienie, że to wszystko wcale nie jest takie łatwe. Ściślej: że te wszystkie systemy i procedury działają tylko na papierze, w teorii i w intencji ustawodawcy, a tak naprawdę to jest pic na wodę. Że ufność w system jest słono-gorzka i popłaca nielicznym. Że o wszystkim – o awansie, spełnieniu, szczęściu – decydują niezależne od nas przywileje i czysty przypadek. To jest chyba pierwszy etap dorosłości: zrozumienie, że rzeczywistość – nie tylko w Polsce – jest dużo bardziej „z kartonu”, niż to nam wpajano za młodu.
Nie znaczy to bynajmniej, że każdy bez wyjątku na ten etap wchodzi. Przeciwnie, widzę wokół siebie mnóstwo osób, które tej bazowej wiary w system i ufności w świat nie zakwestionowały chyba nigdy. Czy to znaczy, że są niedojrzałe? Chyba nie. W sumie to dobrze dla nich. Wygodnie. Trochę patrzę na nie z góry, nie przeczę, ale niemało też zazdroszczę. Stabilności strefy komfortu, wolności od egzystencjalnego drżenia. Myślę też, że są pewne typy branż i zawodów, w których ten typ ludzki najczęściej występuje. Ale jakie – to już pozostawię domyślności Czytelnika.
Co dalej? Czy jest następny krok w dorosłość jeszcze głębszą? Czy ktoś go w ogóle robi? Wydaje mi się, że tak. Widzimy umowność konwencji i ułomność systemów, ale rozumiemy już też, że… i tak nie możemy zrobić nic innego, niż ufać im. A przynajmniej: postępować tak, jakbyśmy ufali. Trzeba zacisnąć zęby, wciągnąć brzuch i grać dalej tak, jakbyśmy ciągle wierzyli, że gra jest uczciwa. I jest to oczywiście trudne, bo wiemy, że nie jest. Teraz musimy nie tylko robić swoje, ale też samych siebie przekonywać, że to jest wszystko na serio. Ale nie ma innej drogi, może poza totalną kontestacją systemu, która jednak – jak zawsze – dostępna jest tylko nielicznym.
Ostatnie słowo: posiadanie własnego dziecka lub dzieci – to już trzeci (czy ostateczny?) etap dorosłości – pomaga chyba w zrozumieniu wszystkiego powyższego. Prędzej czy później coś trzeba będzie własnemu dziecku przecież powiedzieć, a nie bardzo da się zacząć od czegoś innego niż od ufności w system. Przekonując dziecko, przekonujemy się też i sami. A nawet jeśli nie przekonamy, to utwierdzimy się w poczuciu, że nie ma innej drogi. Co może i jest nieprawdą, ale jest też jedynym możliwym punktem wyjścia i dojścia.