„Frankfurt odzyskał swoje serce” – w ostatni weekend września pod tym hasłem świętowano nad Menem otwarcie zrekonstruowanego fragmentu Starego Miasta. Choć trwający ponad dekadę projekt dobiegł końca, to nie cichnie dyskusja nad sensem tego przedsięwzięcia.
W sobotni październikowy poranek historyczne centrum Frankfurtu dopiero budzi się do życia. Na placu przed ratuszem zbiera się spora grupa turystów z Chin, którzy przed chwilą wysiedli z autokarów zaparkowanych przy kościele św. Pawła. Poza nimi na ulicach nie ma praktycznie nikogo. To tu, pomiędzy ratuszem a katedrą, przy tak zwanej drodze koronacyjnej, ukończono właśnie budowę najmłodszego w Europie Starego Miasta.
Nowo wybudowane kamienice świecą jeszcze pustkami. Już na pierwszy rzut oka widać, że nikt w nich na razie nie mieszka. Jedynie w parterach otwarto kilka sklepów. Spośród 35 nowych budynków 15 to rekonstrukcje domów, które stały tu przed wojną. Do ich odbudowy wykorzystano po części zachowane fragmenty oryginalnych budynków, tzw. spolia, które przetrwały w muzeach i prywatnych domach. Trzeba przyznać, że te repliki wykonane są z wielkim kunsztem. Już po detalach widać, że nie oszczędzano przy ich budowie. Sytuacja wygląda nieco inaczej w przypadku pozostałych 20 domów. Zaprojektowano je jako „współczesne” interpretacje historycznych kamienic. Jak jednak często bywa w podobnych przypadkach, nie są one ani do końca nowoczesne, ani prawdziwie historyczne. Stanowią trudną do zdefiniowania hybrydę, a na tle kosztownych replik wypadają po prostu słabo. Trudno jednoznacznie określić atmosferę tego miejsca. Choć skala zabudowy, układ i szerokość ulic wydają się naturalnie tu pasować, to lśniące nowością fasady wprowadzają nutę fałszu. Całość sprawia dziwne wrażenie dekoracji albo kulis wzniesionych na potrzeby jakiegoś filmu.
W południe dzielnica wypełnia się ludźmi. Niepostrzeżenie zmienia się też atmosfera okolicy. Na każdym rogu stoją grupy turystów wsłuchane w opowieść przewodnika, a ulice wypełnia gwar rozmów. Intryguje mnie, co sądzą o tym dziwnym miejscu. Na Hühnermarkt, niewielkim placu w sercu dzielnicy, zagaduję starszego mężczyznę. Na pytanie, jak mu się podoba odbudowana Starówka, odpowiada z ogromnym entuzjazmem: „Teraz to jest przynajmniej pięknie! Pamiętam, co tu stało wcześniej, i proszę mi wierzyć, dobrze, że wyburzyli to betonowe paskudztwo!”. Podobną opinię słyszę tego dnia wielokrotnie. Wszyscy, z którymi rozmawiam, chwalą odbudowę i mówią, że powstała wspaniała wizytówka miasta. Kiedy dopytuję, czy nie przeszkadza im, że wszystko wokół jest trochę udawane, odpowiadają, że przecież nikogo to nie interesuje.
„Betonowe paskudztwo” to brutalistyczny gmach Ratusza Technicznego, który przez wiele lat stał w miejscu nowej Starówki. Kiedy w 2007 r. radni miejscy podjęli decyzję o jego wyburzeniu, w środowisku architektonicznym zawrzało. Choć jako oficjalny powód podawano skażenie azbestem, to nieoficjalnie wiadomo było, że u źródeł tej decyzji leży promowana przez polityków idea rekonstrukcji Starego Miasta. Spór toczył się o miejsce powojennej architektury w historyczno-kulturowej tożsamości Frankfurtu. Dla zwolenników rekonstrukcji wybudowane po wojnie centrum miasta było pomyłką, przykładem bezdusznego planowania okresu modernizmu. W rekonstrukcji upatrywali szansy na przywrócenie miastu dawnego charakteru i powrót do jego prawdziwej tożsamości. Przeciwnicy tej koncepcji byli zdania, że odtwarzanie historycznego centrum to nic innego jak fałszowanie historii i budowa quasi-Disneylandu.
Echa tej dyskusji pobrzmiewają na wystawie Zawsze nowe Stare Miasto w Muzeum Niemieckiej Architektury. Imponujący zbiór fotografii, modeli i rysunków pokazuje współczesną rekonstrukcję na tle przemian zachodzących w centrum Frankfurtu na przestrzeni ostatnich 100 lat. Wystawa ułożona jest chronologicznie i podzielona na sześć sekcji, z których każda opowiada o innym momencie z historii miasta. Ta szeroka perspektywa pozwoliła kuratorom pokazać, że spór o kształt Starego Miasta nie jest bynajmniej czymś nowym. Począwszy od końca XIX w., centrum podlegało ciągłemu przeprojektowywaniu i uzupełnianiu o nowe elementy.
Stawia to pod znakiem zapytania samą ideę przywracania „historycznego” obrazu miasta wobec jego nieustających przemian. Najważniejsza część wystawy poświęcona jest odbudowie miasta po drugiej wojnie światowej. Frankfurt, podobnie jak wiele innych niemieckich metropolii, został w czasie wojny zrównany z ziemią. W wyniku alianckich bombardowań ponad 80% jego powierzchni było zrujnowane. Najbardziej ucierpiało gęsto zabudowane centrum, z którego cudem uchowała się jedynie katedra. Skala zniszczeń była tak ogromna, że zrezygnowano z planów uczynienia z Frankfurtu stolicy zachodnich Niemiec. Wystawa szczegółowo pokazuje wieloetapowy, trwający lata proces podnoszenia miasta z gruzów. Przybliża również widzom motywy, dla których nie zdecydowano się wtedy na rekonstrukcję. Podnoszące się po upadku Trzeciej Rzeszy Niemcy chciały zapomnieć o niechlubnej historii i wymyślić się na nowo. W równym stopniu, co polityki, dotyczyło to też estetyki. Taką szansę dawała zaś nowoczesna architektura, a nie powrót do tego, co było.
Ze względu na dużą rozpiętość czasową prezentowanej tematyki współczesnej rekonstrukcji poświęcono tylko niewielką część ekspozycji. Pokazana w towarzystwie alternatywnych wizji i nigdy niezrealizowanych projektów centrum zdaje się zaledwie jedną z wielu możliwych opcji. Nasuwa to myśl, że być może również nowe Stare Miasto jest tylko pewnym etapem i kiedyś powstanie na jego miejscu coś innego. Mies van der Rohe zwykł mawiać, że architektura jest zawsze odbiciem ducha epoki, w jakiej powstała. Jeśli wierzyć jego słowom, to żyjemy dziś w bardzo dziwnych czasach.
Wystawę w Deutsches Architekturmuseum można oglądać do 12 maja 2019 r.