Ziemia

Oddech piżmoszczura

Olga Drenda
Czyta się 5 minut

W okolicy, w której mieszkam, leśnicy wystawili tablicę edukacyjną o ssakach naszego regionu.

Wielu przedstawicieli zdarzyło mi się już widzieć i słyszeć w przeszłości: zimą obserwuję wzorcowych dziczych rodziców opiekujących się malcami w paski jak cukierki kukułki; na spacerze nietrudno wypatrzeć migający sarni ogonek; pewien lis podjadał z miski kotom sąsiadki, a od czasu do czasu słychać, jak ktoś klnie na czym świat stoi, bo kuna przegryzła kabel w samochodzie. Oprócz tych powszechnych zwierząt na tablicy pojawiło się jednak jeszcze kilka, których w moich rejonach nie widziałam nigdy, a przecież siedzę często w mchu i paproci. To na przykład borsuk, który też przypomina cukierki kukułki, tylko większe od warchlaka, oraz piżmak, czyli piżmoszczur. To nazwa mniej precyzyjna, i dlatego już niestosowana przez naukowców, ale dla mnie ładniejsza, jest w niej coś groźnego i budzącego respekt.

„Czy piżmak to ssak?” – takie pytanie sugeruje wyszukiwarka, znaczy to, że wielu się nad tym głowi. Owszem, to ssak. Nie jest natomiast szczurem – skojarzenie powstało przez podobny rozmiar i charakter, bo piżmaki są podobnie jak szczury mało wybredne pod względem warunków życia i diety. Jako gryzoń kulisty i brązowy może kojarzyć się też z bobrem, z którym dzieli zamiłowanie do przebywania w pobliżu wody, ale z punktu widzenia biologii ma więcej wspólnego z prometeuszkiem gruzińskim i ślepuszonką, które również należą do podrodziny karczowników. Gdy pójdziemy piętro wyżej i przyjrzymy się obszerniejszej rodzinie chomikowatych, spotkamy tam tak sympatyczne i niewielkie stworzenia, jak irenka andyjska, szynszylomyszor kąśliwy czy meksykomysz subtelna lub włochata. Praca w dziedzinie taksonomii musi dostarczać równie wiele frajdy co nad wymyślaniem tabloidowych nagłówków w rodzaju „Tak zabija naleśnik”: niejednokrotnie wyobrażałam sobie wysiłek tęgich głów i długie negocjacje, które kończą się ustanowieniem nazwy „szynszylomyszor”. Czy ogłoszenie takiej aktualizacji da się przeprowadzić z katedry z należycie poważną miną?

Wszystkie współcześnie żyjące w Europie piżmaki są potomkami uciekinierów z fermy Dobříš niedaleko Pragi, dokąd sprowadzono je z Ameryki w celu przerobienia na futrzane ubrania. Stało się to w roku 1905, jednak skądinąd znał je już XVIII-wieczny polski przyrodnik ksiądz Jan Krzysztof Kluk. Był to prawdziwy człowiek encyklopedia, który wprowadził polskie nauki biologiczne na dobre w epokę nowoczesności. Pamiętam jego podobiznę z książek dziadka – sądząc po zachowanym popiersiu, z miny i trochę z uczesania przypominał Juliusza Cezara, ale bardziej zatroskanego. Posługiwał się on moją ulubioną, szlachetną nazwą „piżmoszczur”, ale, żeby nie było za łatwo, w swoim pionierskim przewodniku po świecie natury uważał go za rodzay bobra. I tak piżmoszczur wciągnął mnie na dłuższą chwilę w świat staropolskiego przyrodoznawstwa, z którego wyłoniły się na przykład zaiąc maluchny („zaiąc, Lepus, podobno każdemu znajomy jest”), prosięcokrólik, zaięczonóg, a także Morski Pies, Piesek i Pies Kosmaty. Malownicza staropolszczyzna obejmuje nie tylko nazewnictwo, lecz także anegdoty z życia tajemniczych stworów, niejednokrotnie z dalekich krain. Kto na przykład poczęstował duchownego z Ciechanowca, który prawdopodobnie nie opuszczał granic Rzeczypospolitej, daniem z pancernika? Podręcznik Zwierząt domowych i dzikich, osobliwie kraiowych, potrzebnych i pożytecznych, domowych, chowanie, rozmnożenie, chorób leczenie, dzikich łowienie, oswoienie, zażycie, szkodliwych zaś wygubienie głosi bowiem, że pancernik jest smaczny. Albo skąd wiadomo, że „Śmierdziolis rozdrażniony tak smrodliwy z siebie wiatr wydaie, że go ciężko wytrzymać”? Czy to dzięki zasobom biblioteki w Siemiatyczach, z której sławny przyrodnik korzystał? Książki księdza Kluka przez wiele dziesięcioleci służyły badaczom i gospodarzom, ale bardzo chciałabym wiedzieć, jak wpłynęły na wyobraźnię czytelników.

Taksonomia to dziedzina, w której nieustannie coś się zmienia, a ostatnio na polskiej niwie zmieniło się całkiem dużo. W ciągu ponad 250 lat, które upłynęły od czasu ukazania się Zwierząt domowych i dzikich, zajączek maluchny okazał się faktycznie maluchny, ale jednak nie jest to zajączek, a szczekuszka; prosięcokrólik to dzisiaj aguti, zaięczonóg – lis polarny. W ubiegłym roku świnka morska ostatecznie zmieniła oficjalną nazwę na mniej sympatyczną, ale precyzyjniejszą kawię domową. Swoją drogą fascynował mnie upór, z jakim przyrodnicy starali się wykazywać podobieństwo do prawdziwej świnki, z którą kawię łączy przecież chyba tylko mały, różowy nosek (ale przecież moja kotka również ma taki, choć zgryz już jak u krokodyla). Nawet ksiądz Kluk pisze, że cudzoziemskie te świnki są „prosiętom nieco podobne”.

Ale przecież piżmoszczur. Siedziałam w zaroślach nad stawem, bo tam w końcu mieszkał animowany piżmak Serafin z Tajemnic Wiklinowej Zatoki, zaglądałam do leśnych rowów, pozostałych po eksperymentach z melioracją w czasach bardziej przemysłowych, chodziłam nad rzekę, w której lubią taplać się dziki i mój pies, ale nigdzie nie trafiłam na ślady piżmoszczura. Być może łatwiej będzie mi spotkać innego tajemniczego uciekiniera, jakim jest świniodzik – piżmoszczur za to zabrał mnie w podróż w czasie.

 

 

 

Czytaj również:

To dla pani ta cisza To dla pani ta cisza
i
ilustracja: Édouard Manet, „The Spanish Singer” (1860); kadrowanie: redakcja „Przekroju”
Opowieści

To dla pani ta cisza

Mario Vargas Llosa

Kolonialna dzielnica Limy, młody gitarzysta dający koncert w prywatnym domu. Rozkosz namiętnej muzyki, która rozpala zmysły. Takie jest prawdziwe Peru. Przedstawiamy fragment powieści „To dla pani ta cisza”.

Tego wieczora Toño Azpilcueta, umywszy najpierw twarz i w najlepszej marynarce oraz koszuli, z niebieskim krawatem – był to jego jedyny elegancki strój, trzymał go na wyjątkowe okazje – ruszył z Villi El Salvador w stronę Bajo el Puente, starej kolonialnej dzielnicy Limy. Kiedyś go tam napadnięto, było to dobre dziesięć lat temu. On, człek zawsze spokojny i ugodowy, oddał portfel, w którym rozczarowani rabusie znaleźli raptem jeden dziesięciosolowy banknot. Oczywiście zatrzymali go sobie i Toño musiał wracać do domu taksówką, za którą zapłacił pieniędzmi trzymanymi w niebieskiej teczce schowanej pod łóżkiem w domu.

Czytaj dalej