W słynnej baśni braci Grimm czarownica planowała upichcić Jasia w piecu, ale ostatecznie – za sprawą sprytnej Małgosi – to wiedźma w nim skończyła. I nie jest to czysto baśniowy wymysł. Wystarczy poznać historię Księstwa Nyskiego. To niewielkie państewko zapisało się w historii polowań na czarownice w szczególny sposób. Tam właśnie wybudowano w XVII w. specjalny piec do palenia czarownic. Kto i dlaczego wpadł na ten drastyczny pomysł?
Polowanie pod nosem Wazy
Księstwo Nyskie było księstwem biskupim, leżącym na terenach dzisiejszego pogranicza polsko-czeskiego. Formalnie stanowiło lenno królów Czech – w tym czasie byli nimi Habsburgowie zasiadający też na tronie Świętego Cesarstwa Rzymskiego. I to właśnie stamtąd, z zachodu, przywędrowała histeria na punkcie domniemanych „czarownic”. Wprawdzie już w XIV stuleciu w Nysie powstał urząd inkwizytora i spalono na stosie kobietę, lecz oskarżoną o herezję, nie o czary. Była to beginka – a nie zielarka ze wsi czy pechowa krawcowa, jak działo się w XVII w.
Wybuch paranoi związanej z czarownicami nastąpił w Nysie w 1639 r., gdy formalnie księciem był biskup Karol Ferdynand Waza (syn króla Zygmunta III, kilka lat później kandydat na władcę Polski). Histerii całkowicie poddał się zarządzający w jego imieniu biskup pomocniczy Jan Baltazar Liesch von Hornau. Nie tylko pozwolił na procesy – które toczyły się w księstwie jeden za drugim – ale też zaproponował pewne novum. Piec do palenia czarownic, podobny do urządzeń, jakie widział 20 lat wcześniej w Dolnej Frankonii.
Historycy nie są pewni, gdzie stał (może w pobliżu malowniczego Domu Wagi Miejskiej?), jak dokładnie wyglądał (prawdopodobnie była to niewielka murowana budowla z rusztem na suficie oraz drzwiami do wkładania drew i wyciągania popiołu) ani jak przebiegała sama egzekucja czarownic. „Trudno sobie wyobrazić, aby ładowano je po kolei żywcem – pisał prof. Władysław Korcz w książce Wspólniczki diabła, czyli o procesach czarownic na Śląsku w XVII wieku. – Raczej należy się domyślać, że najpierw je uśmiercano, zapewne ścinając, a następnie ciała spalano w piecu”.
Możemy natomiast być pewni, że budowa pieca miała określone uzasadnienie. Było to rozwiązanie bardziej ekonomiczne i szybsze niż rozpalanie dziesiątków stosów, a działało równie odstraszająco. 6 września 1639 r. dokonano w piecu egzekucji 26 kobiet.
Dzwon, który zakończył łowy
To tragiczne zdarzenie blednie jednak przy istnej nawałnicy skazań z roku 1651, którą zapoczątkowało zeznanie pewnego ośmioletniego chłopca (!) obwiniającego o czary krawcową Urszulę Schnitzel. W efekcie śledztwa, fali kolejnych zeznań, tortur i oskarżeń, w Nysie spalono 42 kobiety. Ale polowanie nie ograniczyło się tylko do stolicy księstwa. Na przykład w Zlatych Horach skazano 58 osób, w Głuchołazach – 22, w wiosce Mikulovice zaś – 16. W sumie historycy szacują liczbę ofiar z lat 1651–1652 na 200, 250 osób.
A mogło ich paść jeszcze więcej, bo polowanie na czarownice było opłacalne. Majątki skazanych zajmowano, pieniądze trafiały do biskupa, sędziów i władz miejskich. Ten krwawy biznes mógł trwać jeszcze długo, gdyby nie fakt, że wśród ofiar zaczęły się pojawiać żony miejskich rajców, a kilkanaście z oskarżonych kobiet zarzuciło konszachty z diabłem… spowiednikowi biskupa! To chyba otrzeźwiło władze, które nakazały zakończyć śledztwa.
Nigdy wcześniej ani później prześladowania w Księstwie Nyskim nie przybrały aż tak koszmarnych rozmiarów. Aby jednak ostatecznie odstraszyć czarownice z miasta, w 1701 r. kolejny biskup nakazał odlać dzwon z napisem Dum Anna sonat omnia fantas mata fugat (Dźwięk dzwonu św. Anny niech wypłoszy czarownice z księstwa). Mieszkańcy zapewniali potem, że gdy tylko znów narastała atmosfera sprzyjająca szukaniu następnych „czarownic”, dzwon… sam się rozdzwaniał z kościelnej wieży.
Krzepiące, a jednak przeraża, że w XVII-wiecznej Nysie tak mocno widać związek między polowaniami na czary a finansami. Przecież na zabijanych „czarownicach” się wzbogacano, piec powstał zaś dla ograniczenia kosztów egzekucji. Cóż, pieniądz nie śmierdzi, nawet lekko osmalony.