Piec na czarownice z Nysy Piec na czarownice z Nysy
i
ilustr. Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Piec na czarownice z Nysy

Adam Węgłowski
Czyta się 4 minuty

W słynnej baśni braci Grimm czarownica planowała upichcić Jasia w piecu, ale ostatecznie – za sprawą sprytnej Małgosi – to wiedźma w nim skończyła. I nie jest to czysto baśniowy wymysł. Wystarczy poznać historię Księstwa Nyskiego. To niewielkie państewko zapisało się w historii polowań na czarownice w szczególny sposób. Tam właśnie wybudowano w XVII w. specjalny piec do palenia czarownic. Kto i dlaczego wpadł na ten drastyczny pomysł?

Polowanie pod nosem Wazy

Księstwo Nyskie było księstwem biskupim, leżącym na terenach dzisiejszego pogranicza polsko-czeskiego. Formalnie stanowiło lenno królów Czech – w tym czasie byli nimi Habsburgowie zasiadający też na tronie Świętego Cesarstwa Rzymskiego. I to właśnie stamtąd, z zachodu, przywędrowała histeria na punkcie domniemanych „czarownic”. Wprawdzie już w XIV stuleciu w Nysie powstał urząd inkwizytora i spalono na stosie kobietę, lecz oskarżoną o herezję, nie o czary. Była to beginka – a nie zielarka ze wsi czy pechowa krawcowa, jak działo się w XVII w.

Wybuch paranoi związanej z czarownicami nastąpił w Nysie w 1639 r., gdy formalnie księciem był biskup Karol Ferdynand Waza (syn króla Zygmunta III, kilka lat później kandydat na władcę Polski). Histerii całkowicie poddał się zarządzający w jego imieniu biskup pomocniczy Jan Baltazar Liesch von Hornau. Nie tylko pozwolił na procesy – które toczyły się w księstwie jeden za drugim – ale też zaproponował pewne novum. Piec do palenia czarownic, podobny do urządzeń, jakie widział 20 lat wcześniej w Dolnej Frankonii.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Historycy nie są pewni, gdzie stał (może w pobliżu malowniczego Domu Wagi Miejskiej?), jak dokładnie wyglądał (prawdopodobnie była to niewielka murowana budowla z rusztem na suficie oraz drzwiami do wkładania drew i wyciągania popiołu) ani jak przebiegała sama egzekucja czarownic. „Trudno sobie wyobrazić, aby ładowano je po kolei żywcem – pisał prof. Władysław Korcz w książce Wspólniczki diabła, czyli o procesach czarownic na Śląsku w XVII wieku. – Raczej należy się domyślać, że najpierw je uśmiercano, zapewne ścinając, a następnie ciała spalano w piecu”.

Możemy natomiast być pewni, że budowa pieca miała określone uzasadnienie. Było to rozwiązanie bardziej ekonomiczne i szybsze niż rozpalanie dziesiątków stosów, a działało równie odstraszająco. 6 września 1639 r. dokonano w piecu egzekucji 26 kobiet.

Dzwon, który zakończył łowy

To tragiczne zdarzenie blednie jednak przy istnej nawałnicy skazań z roku 1651, którą zapoczątkowało zeznanie pewnego ośmioletniego chłopca (!) obwiniającego o czary krawcową Urszulę Schnitzel. W efekcie śledztwa, fali kolejnych zeznań, tortur i oskarżeń, w Nysie spalono 42 kobiety. Ale polowanie nie ograniczyło się tylko do stolicy księstwa. Na przykład w Zlatych Horach skazano 58 osób, w Głuchołazach – 22, w wiosce Mikulovice zaś – 16. W sumie historycy szacują liczbę ofiar z lat 1651–1652 na 200, 250 osób.

A mogło ich paść jeszcze więcej, bo polowanie na czarownice było opłacalne. Majątki skazanych zajmowano, pieniądze trafiały do biskupa, sędziów i władz miejskich. Ten krwawy biznes mógł trwać jeszcze długo, gdyby nie fakt, że wśród ofiar zaczęły się pojawiać żony miejskich rajców, a kilkanaście z oskarżonych kobiet zarzuciło konszachty z diabłem… spowiednikowi biskupa! To chyba otrzeźwiło władze, które nakazały zakończyć śledztwa.

Nigdy wcześniej ani później prześladowania w Księstwie Nyskim nie przybrały aż tak koszmarnych rozmiarów. Aby jednak ostatecznie odstraszyć czarownice z miasta, w 1701 r. kolejny biskup nakazał odlać dzwon z napisem Dum Anna sonat omnia fantas mata fugat (Dźwięk dzwonu św. Anny niech wypłoszy czarownice z księstwa). Mieszkańcy zapewniali potem, że gdy tylko znów narastała atmosfera sprzyjająca szukaniu następnych „czarownic”, dzwon… sam się rozdzwaniał z kościelnej wieży.

Krzepiące, a jednak przeraża, że w XVII-wiecznej Nysie tak mocno widać związek między polowaniami na czary a finansami. Przecież na zabijanych „czarownicach” się wzbogacano, piec powstał zaś dla ograniczenia kosztów egzekucji. Cóż, pieniądz nie śmierdzi, nawet lekko osmalony.

Czytaj również:

Sabat na Łysej Górze Sabat na Łysej Górze
i
ilustracja: Katarzyna Korzeniecka
Wiedza i niewiedza

Sabat na Łysej Górze

Adam Węgłowski

„Cała wiara ludowa w schadzki i biesiady czarownic na wierzchołkach gór wzięła swój początek w pierwszych wiekach po zaprowadzeniu w Polsce chrześcijaństwa” – tłumaczył ponad 100 lat temu etnograf Zygmunt Gloger w Encyklopedii staropolskiej. – Duchowieństwo, usiłując obudzić w ludzie wstręt do obyczaju starodawnego zbierania się niewiast i dziewcząt na nocne biesiady i uroczystości pogańskie na wierzchołkach wzgórz, ogłosiło te zebrania za sprośne pogańskie schadzki czarownic”.

Wzgórza takie nazywano najczęściej „łysymi” albo „babimi”. Na najsłynniejszej polskiej Łysej Górze, znanej też jako Święty Krzyż, według kronikarza Jana Długosza faktycznie istniała kiedyś bożnica, w której Słowianie czcili swoje bóstwa. Pamięci o dawnych bogach przeciwdziałać miało założone w czasach piastowskich opactwo benedyktyńskie, na wszelki wypadek zaopatrzone w odpowiednie relikwie.

Czytaj dalej