Po co neurochirurg podcina róże Po co neurochirurg podcina róże
i
Henri Fantin-Latour "Letnie kwiaty" (1880)/ zbiory Met Museum
Wiedza i niewiedza

Po co neurochirurg podcina róże

Robert Rient
Czyta się 10 minut

„Zostawiam zmartwienia, problemy, decyzje do podjęcia, pacjentów, gonitwę myśli, a przede wszystkim niepowodzenia i znikam z różami” – opowiada prof. Marek Harat. 

W wyniku samobójstw co roku w Polsce umiera około sześciu tysięcy ludzi, to dwa razy więcej niż w wypadkach samochodowych. Jeden na piętnastu Europejczyków choruje na depresję. Światowa Organizacja Zdrowia prognozuje, że po 2030 r. depresja, dziś czwarta choroba najczęściej dotykająca ludzi, będzie pierwszą.

Ratunkiem dla niektórych chorych może być skalpel nowej generacji, czyli stymulator umieszczany w mózgu i hamujący jego pobudzenie. W 2008 r. profesor Marek Harat, neurochirurg i kierownik Kliniki Neurochirurgii w Wojskowym Szpitala Klinicznym w Bydgoszczy, dokonał pierwszej w Polsce operacji osoby chorującej na depresję. 45–letni mężczyzna spod Inowrocławia cierpiał od ponad dwudziestu lat. Nie pomagała psychoterapia, ani leki – tak jak u około 30% chorujących, gdy mówimy o lekoopornej depresji. Pacjent był wielokrotnie hospitalizowany, a ostatnie dwa lata nie pracował zawodowo, spędził je w domu. Operacja nie wymaga otwarcia czaszki, wystarczy nawiercenie otworów nie większych od opuszka palca. Wszczepiony stymulator przesyła impulsy z jamy brzusznej i klatki piersiowej do mózgu, a pacjent dostaje do ręki pilot ułatwiający regulowanie urządzenia. W pierwszych dniach może pojawić się drobna chrypka, czasami kaszel albo drętwienie szyi, bo właśnie tam –  do nerwu błędnego – podłącza się urządzenie. Skutki uboczne mijają po kilku tygodniach. Stymulator włącza się co pięć minut na trzydzieści sekund, a zmiany w funkcjonowaniu chorego są natychmiastowe. Od operacji minęły lata, pacjent nie bierze leków, zaczął podróżować i prowadzić własną firmę.

Do dzisiaj profesor wszczepił ponad 250 stymulatorów z różnych wskazań, ale to od pierwszego pacjenta, którego wyleczył z depresji, dostał róże. „A razem z nimi konkretne rady dotyczące pielęgnacji kwiatów. To były pierwsze róże, które posadziłem w ogrodzie. Okazały się niezwykle wymagające, wciągnęły mnie, zwłaszcza gdy zacząłem odnosić sukcesy” – opowiada profesor, a ja chcę wiedzieć, czym są sukcesy w pielęgnacji róż. „Kwitną, pachną, nie chorują i rozrastają się. Obecnie, po prawie dziesięciu latach, to mój główny sposób na odprężenie, który nie wymaga specjalnego przygotowania. Zostawiam zmartwienia, problemy, decyzje do podjęcia, pacjentów, gonitwę myśli, a przede wszystkim niepowodzenia i znikam z różami”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Śmierć jest najtrudniejsza

Ingerencja w neurochirurgii czynnościowej – taka jak wprowadzenie elektrod do mózgu osoby chorującej na depresję – jest odwracalna. Jeśli efekt nie jest korzystny, można zmienić parametry stymulatora albo nawet usunąć elektrody. Zupełnie inaczej niż w ubiegłym stuleciu, gdy rozwijała się psychochirurgia będącą częścią neurochirurgi czynnościowej. W ubiegłym wieku neurolog Egas Moniz stosował lobotomię, czyli nieodwracalne przecięcie połączeń pomiędzy płatami czołowymi mózgu. W ten sposób leczono osoby nadpobudliwe, agresywne, ale również chorujące na schizofrenię czy depresję. W wyniku zabiegu pacjenci łagodnieli, obojętnieli, czasami wpadali w stany katatoniczne, stawali się na wpół żywi. Moniz został nagrodzony w 1949 roku Noblem, a sześć lat później zastrzelony przez swojego pacjenta. „Niesławna historia zmusza nas do słusznej ostrożności, współpracujemy ściśle z psychiatrami, a do leczenia depresji kwalifikowani są tylko pacjenci po wieloletnim, zakończonym niepowodzeniem, ale udokumentowanym leczeniu psychoterapeutycznym i farmakologicznym. Poza tym obecnie dysponujemy zaawansowaną technologią, pozytonową tomografią emisyjną czy czynnościowym jądrowym rezonansem magnetycznym” – opowiada Marek Harat.

„Rosa corymbulosa” rys. M.S. del., J.N.Fitch lith.(1914)/ Curtis’s Botanical Magazine, London

Standardowy dzień w pracy profesora to cztery operacje, trwające po dwie, trzy godziny, zdarza się, że operacji jest więcej i trwają znacznie dłużej. „Kończę jedną, mam chwilę przerwy, w której muszę załatwić wiele spraw związanych z funkcjonowaniem oddziału, kwalifikacją chorych, konsultacjami, podejmowaniem decyzji, diagnozą nowych pacjentów” – mówi profesor, który najczęściej operuje kręgosłupy, guzy i tętniaki. Po kilku godzinach operowania, od jednego ruchu, jakim jest np. założenie klipsa na krwawiącego tętniaka, zależy, czy nie pojawią się objawy uboczne, niedowład, zaburzenia wzroku, świadomości. Czasami od tego ruchu zależy, czy pacjent przeżyje. To wtedy stres jest największy. Trzeba pozwolić całemu światu zniknąć i skoncentrować się na jednej czynności. Podczas wielogodzinnej operacji zmieniają się asystenci, anestezjolodzy, pielęgniarki, instrumentariuszki, a neurochirurg zostaje ten sam, ze swoją odpowiedzialnością za wynik zabiegu. „To ogromny ładunek emocji, dlatego chirurg nie operuje swojej rodziny, by nie stracił spokojnego, trzeźwego osądu. Najtrudniejsze jest, by po operacji, która skończyła się jakimś niepowodzeniem, rozpocząć kolejną. Niepowodzenia są wpisane w tę pracę, leczymy przecież śmiertelnych ludzi. Nie mówię o błędach wynikających z nonszalancji lub zaniedbania, ale o leczeniu przypadków zbyt trudnych, wykraczających ponad nasze siły, a czasami ponad możliwości współczesnej medycyny. Błąd mógł być w diagnozie, doborze zespołu, brakach sprzętu, ale to my jesteśmy odpowiedzialni” – opowiada profesor i powtarza, że najtrudniej radzić sobie ze śmiercią. Pomagają mu róże.

Czasami od tego ruchu zależy, czy pacjent przeżyje. To wtedy stres jest największy. Trzeba pozwolić całemu światu zniknąć i skoncentrować się na na jednej czynności.

Wymagający ogród

Na wzgórzu rosną dzikie róże, takie same jak przy ścieżce biegnącej przez półwysep helski, którą – podczas wakacji – profesor pokonuje na rowerze. Nie tylko pachną i pięknie wyglądają, ale ściągają też ptaki i dają owoce, które można przetwarzać. Poza tym w ogrodzie profesora są róże pnące, krzaczaste, wielkokwiatowe, do tego bujna sommerabend, róże okrywowe, setki kwiatów, praktycznie wszystkie typy róży. Co jest najważniejsze w ich pielęgnacji? Profesor wyjaśnia, że czas: „Trzeba zadbać o przycinanie, walkę z grzybami, mszycą i innymi szkodnikami. Do każdej róży trzeba podejść przynajmniej raz w tygodniu, to wymaga systematyczności”.

„Rosa evratina” – akwarela Pierre-Joseph’a Redouté (1759-1840)/ fot. Georges Jansoone

Ulubionej nie ma, ale z wielu jest dumny, chociażby z okrywowych. Niektórzy wierzą, że kwiaty rozumieją ludzką mową, przeprowadzają eksperymenty, które dowodzą, że rośliny reagują na naszą energię i lepiej się rozwijają, jeśli traktowane są po przyjacielsku, z czułością. Profesor nie rozmawia ze swoimi różami, ale słyszał o tych eksperymentach i uważa, że jest w nich coś prawdziwego, „bo przecież jeśli się mówi do kwiatów, to traktuje się je poważnie, jak kogoś ważnego”. Pytam o największe wyzwanie, profesor wyjaśnia, że jest nim „wybór miejsca, w którym róża powinna rosnąć, by było jej wygodnie. Pierwszy błąd, trudny do pokonania w przyszłości, to posadzenia roślin w nieodpowiednim, słabo nasłonecznionym miejscu, na złej glebie”. Dla niektórych róż profesor przywozi glinę, na niej lepiej rosną okrywowe, są odporne na niedobory wody czy suszę, dłużej kwitną, czasami nawet do października, przez to można je długo eksponować na mocno nasłonecznionym stoku. Gdy nadchodzi zima, trzeba róże okrywać, pamiętając o tym, by nie zrobić tego zbyt wcześnie, bo wysokie temperatury będą sprzyjały rozwojowi grzybów i pasożytów. Rośliny może nie zmarzną, ale wiosną mogą być już martwe z powodu infekcji. Niektórzy hodowcy róż śpieszą się z przykrywaniem „wpychając je tym samym w macki grzybów, czego później już się nie da wyleczyć” – ostrzega profesor.

Wejście do ogrodu pozwala zapomnieć, zostawić zmartwienia, ból, analizę kolejnych czynności na sali operacyjnej. „Pacjenci, którzy umarli po moich operacjach, mogą wracać do mnie każdej nocy, ale na sali operacyjnej nie ma miejsca na takie myśli, muszę się skoncentrować na czynnościach, które są najważniejsze, by uratować kolejną osobę. A odpoczynek musi być inny od pracy, coś co pomaga się skoncentrować, odprężyć, przytrzymać uwagę, odciągnąć od problemów. Róże zdają się być idealne, poza tym ćwiczą w konsekwencji, są wymagające. Aby były zdrowe i piękne, trzeba umieć je obserwować.”

Odporność jest pięknem

I chociaż profesor mniej chętnie opowiada o swoich sukcesach, ma ich na koncie mnóstwo. Nazywany jest nawet cudotwórcą, ale w cuda nie wierzy i nie lubi tego określenia, bo kojarzy mu się z kuglarzem, kimś będącym daleko od rzetelnej wiedzy.

W 1999 r. profesor podjął się leczenia mężczyzny w zaawansowanej chorobie Parkinsona. Pacjent nie mógł się sam ubrać, ani unieść do ust szklanki z wodą. Podczas zabiegu, który przeprowadzany jest w pełnej świadomości, mężczyzna obserwował swoje ręce, które przestały drżeć. Od tamtego czasu, poprzez wprowadzenie elektrod do mózgu, Marek Harat przeprowadził ponad tysiąc operacji osób chorujących na Parkinsona.

W 2002 r. pomógł czterdziestolatkowi z diagnozą: zespół obsesyjno–kompulsywny, zespół neurasteniczny, stany lękowe i natręctwa. Operację transmitowała na żywo telewizja.

W końcu przyszedł czas na leczenie osoby chorującej na zespół Tourette’a, a później agresywnych pacjentów, którzy okaleczali siebie i innych, uderzali głową o ścianę, czasami całe dni spędzali w przymusie bezpośrednim, czyli przywiązani do łóżka. Głośnym echem odbiła się również operacja 19–latki o wzroście 169 centymetrów i wadze 151 kilogramów, która miała uszkodzony ośrodek głodu i sytości, w wyniku czego straciła kontrolę nad jedzeniem. Już po operacji, w szpitalu, schudła 4 kilogramy, a później, gdy schudła kolejne 20, wyprowadziła się z domu, poszła na studia.

Rosa chinensis 'Stelligera' – akwarela Pierre-Joseph'a Redouté (1759-1840)/ Les Roses (1817-1824)
Rosa chinensis 'Stelligera’ – akwarela Pierre-Joseph’a Redouté (1759-1840)/ Les Roses (1817-1824)

Prof. Marek Harat przeprowadził szereg zabiegów, podczas których w tkance podskórnej zostawił elektrodę blokującą przewodnictwo nerwowe, odcinającej w mózgu ośrodki mające ze sobą patologiczne połączenia. Dla większości z tych ludzi był jedyną nadzieją na zwyczajne życie albo przeżycie. Do tego dochodzą operacje kręgosłupa, tętniaków i guzów. I chociaż profesor nie jest w stanie zliczyć tysięcy osób, którym pomógł, bezsennymi nocami wracają do niego raczej ci, którzy umarli. „Dlatego niezbędne jest odprężenie, pływam, jeżdżę na rowerze, biegam na nartach, do tego dochodzi czytanie i muzyka, klasyczna, popularna, poezja śpiewana i przede wszystkim operowa. Mam kolekcję stu arii tenorowych, opery francuskiej, włoskiej, rosyjskiej” – opowiada profesor i dodaje, że „róże są najważniejsze, to nie tylko ucieczka od tego co trudne, ale również piękno, obcowanie z nim po to, by zachować go jak najwięcej w sobie”. To trochę tak jak z układem odpornościowym, który zdaniem profesora ma decydujące znaczenie w walce z nowotworem. „Każdy chirurg pamięta sytuacje, gdy w leczeniu chorych z nowotworem dochodziło do powikłań zapalnych, ropienia rany. To był bodziec dla układu immunologicznego, niezwykła mobilizacja, która powodowała zatrzymanie rozwoju raka, również tego agresywnego. Wygaszenie procesu zapalnego wiązało się rozwojem nowotworu. Gdy będziemy potrafili precyzyjnie sterować układem odpornościowym, nastąpi przełom w walce z nowotworami, zresztą nie tylko z nimi”.

Nasza cywilizacja choruje na smutek, pogłębiający się i coraz częściej wymagający leczenia. Pośród wielu narzędzi takich jak psychoterapia czy skalpel nowej generacji, istnieje również piękno – możliwość kreowania piękna i przebywania z nim. To może być kolorowy, pachnący ogród, stworzony z kwiatów podarowanych przez pacjenta. Lasy nazywane się płucami planety, być może róże są jej układem odpornościowym.

 

 

Czytaj również:

Depresja jest obroną Depresja jest obroną
i
ilustracja: Mieczysław Wasilewski
Promienne zdrowie

Depresja jest obroną

Tomasz Stawiszyński

Skoro smutek może stać się destrukcyjny i paraliżujący, to może warto też nauczyć się go tolerować. Żeby móc przeciwdziałać jego eskalacji i osuwaniu się w depresję, trzeba widzieć w nim też sprzymierzeńca.

Z Jonathanem Rottenbergiem, psychologiem, autorem głośnej książki Otchłań. Ewolucyjne źródła epidemii depresji, rozmawiają Cveta Dimitrova i Tomasz Stawiszyński.

Czytaj dalej