
W Mongolii pasterze śpiewają jagniętom kołysanki, nieraz przez wiele wieczorów. W Somalii wielbłądy traktuje się niemal jak członków rodziny. My tulimy nasze psy, a Czejeni przyjaźnili się z wilkami i lubili sobie z nimi porozmawiać.
Kultura Zachodu przyzwyczaiła nas do antropocentrycznej wizji świata. Od dziecka wpaja się nam przekonanie o wyjątkowości naszego gatunku na tle całego świata ożywionego. Ale taka postawa nie wszędzie jest normą. Na stepach Azji Środkowej i wśród rdzennych ludności Północy, w pustynnych regionach Afryki Północnej i w społecznościach subkontynentu indyjskiego – tam, gdzie reguły ustala się na podstawie innych systemów wartości niż kapitalizm i materializm – wszystkie istoty żywe funkcjonują razem i na innych zasadach.
Król zwierząt
W Somalii wielbłąd nosi zaszczytne miano Boqorka Xoolaha, co w języku somalijskim oznacza króla zwierząt. W regionie Rogu Afryki, gdzie żyje największa na świecie populacja tych zwierząt, dromader stanowi o bogactwie i statusie społecznym, jest symbolem dobrobytu, a także ikoną kultury czczoną w pieśniach i folklorze. Wielbłądy – w Somalii żyje ich około 7 mln – są również podstawą gospodarki tego kraju, a wraz z nimi owce i kozy, których hoduje się tu jeszcze więcej. Jak podaje Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO): „Sektor hodowlany jest największym źródłem utrzymania Somalijczyków, ponad 65% populacji w jakiś sposób zajmuje się tą branżą. Eksport zwierząt gospodarskich i ich produktów stanowi 80% eksportu w normalnych latach”.
No właśnie.