Mój pobyt na tegorocznym Mózg Festival (9 – 12 października) rozpoczął się od drugiego dnia. Zatem dzielę się gęstwiną wielu przemyśleń, jakie zrodziły się podczas trzech dni festiwalowych.
Intymny, jak to w klubie Mózg, wieczór drugiego dnia festiwalu otworzyła wystawa prac Ryszarda Waśki składających się z obrazków, na których można zobaczyć różne wyrazy w języku angielskim (zapisanych np. w takim styl: w.i.n.d.o.w.), jak i całe zdania wymyślone przez artystę. Są to ciągi wynikające z obserwacji rzeczywistości. Warto je rozkodować i głęboko się nad nimi zastanowić. Z kolei Grzegorz „Pleha” Pleszyński postanowił namówić Waśkę do zaśpiewania tekstów z tych prac, Waśko otwarcie przyznał, że nigdy wcześniej nie wcielił się w rolę wokalisty. Pleszyński i jego przyjaciele stworzyli eksperymentalną muzykę, a Waśko dołożył głos. Ich nagrania mają wyjść w wersji cyfrowej na początku listopada 2019 roku. Podczas festiwalu był zaprezentowany jeden intrygujących utwór Water. Warto czekać na całość.
Pierwsi na scenę wyszli Grzegorz Woźniak i Tomasz Rodowicz. Przy niewielkim oświetleniu Woźniak czytał w duecie z Rodowiczem (grającym dodatkowo na flecie poprzecznym) teksty-metafory Woźniaka opatrzone tytułem Adalen – dotyk nocy. Było to naprawdę poruszające doświadczenie móc słuchać tego poetycko-muzycznego performance’u. Szepczący głos Woźniaka znakomicie odnajdywał się w obecności ekspresji Rodowicza (niekiedy krzyk, jęk, dyszący flet).
Tuż po nich, przy jeszcze większej ciemności, zaprezentował swój performance technologiczny gdański artysta multimedialny Piotr Wyrzykowski. Chodzi tu o aplikację Temporary Nation, którą należało zainstalować na telefonie, co pozwoliło uczestniczyć w kreowaniu zbiorowej kompozycji, na zasadzie wykonywania określonych ruchów telefonem. Najbardziej podobały mi się manipulacje z nagraniem wypełnionym różnymi odgłosami ptaków.
Później nastąpił przeskok do zupełnie innego świata. Na scenie pojawiła się młoda bydgoska grupa Godot, która zagrała przedpremierowo króciutki materiał z ich nadchodzącej płyty (ma się ukazać na początku 2020 roku). Ich występ trwał około dwudziestu minut, ale przyznam, że zaskoczyli mnie pozytywnie. Gitarowa alternatywa w nieoczywistym ujęciu budowania harmonii, pomrukujący bas, psychodeliczne wokalizy i syntezator. Szkoda, że tak krótko zagrali, ale już wiem, że sięgnę po ich nowy album.
Na koniec, wyczekiwana przeze mnie Zoë Mc Pherson – belgijska producentka, wokalistka, performerka i skrzypaczka. W ubiegłym roku wydała świetny debiutancki longplay String Figures, gdzie pomieszała w oryginalny sposób mnóstwo wpływów, estetyk. Podobnie zabrzmiał jej mózgowy set – pełen dzikiej rytmiki z rejonów techno, przetworzonych nagrań terenowych skręcających w surowe, gęste i mroczne rejestry basowe. Mc Pherson przykuwa także wzrok, ponieważ widać jak całym ciałem czuje muzykę, a ruchy pokręteł w jej dłoniach nabierają bardzo ciekawego wymiaru.
Trzeci dzień festiwalu to performance bydgoskiego artysty Wojciecha Kowalczyka w roli głównej z biało-czerwoną szarfą, metalową beczką, drzwiami, plastikowym ptakiem, mąką i metalowymi elementami drzwi, przeczepionymi najpierw do ciała, a później przymocowaną do twarzy klamką od drzwi. Sugestywny komentarz do polskiej rzeczywistości, a jak wiemy, dzielił nas wówczas jeden dzień do wyborów parlamentarnych.
Lenka Klodová z kolei zaprezentowała performance, podczas którego rozdała publiczności kamienie i kieliszki z winem, a sama uszyła dwie kieszenie w sukience, do których z powrotem trzeba było włożyć te kamienie. Stała na środku sali w kręgu pustych kieliszków do wina. Jej sukienka miała spaść od ciężaru kamieni. Nie wyszło, ale następnego dnia Klodová powtórzyła performace. Poszło zgodnie z zamierzeniem. Na koniec już nago oddawała uczestnikom kamienie, mówiąc do każdego: „twoja wina”. Ciężar trzymanego w ręku kamienia można było odbierać chociażby jako ciężar na linii nagość – uprzedmiotowienie – wulgarność ludzkiego spojrzenia – nieustannie chroniczny rozdźwięk rozgrywający się pod przykrywką ludzkiej percepcji.
Po tym wydarzeniu, na scenę wkroczył duet RDZA (Jarosław Majewski – kontrabas, Jacek Buhl – perkusja) z udziałem analogowych wizualizacji Basi Żach, tworzonych przez nią w czasie rzeczywistym na grafoskopie. To był wyjątkowy koncert muzyki improwizowanej, z dodatkowym instrumentem w postaci abstrakcyjnych form, obrazów Żach, momentami zamieniających się w przestrzenną animację.
Arnold Dreyblatt tego wieczoru zaprezentował dwuczęściowy program znany z serii The Lab: najpierw uderzał smyczkiem repetytywnie w struny kontrabasu (wydobywał metaliczne i wysokie częstotliwości dźwięku). W drugiej części zaś wykonał elektroniczny set z laptopa składających się z modyfikowanych nagrań terenowych generowanych pierwotnie przez maszyny wykonujące rezonans magnetyczny. Oba elementy stworzyły porywającą i spójną całość.
Jednak moim mózgiem zawładną całkowicie szwedzki saksofonista Mats Gustafsson. Na scenie tylko on, saksofon tenorowy i elektronika. Zaczął cicho, akustycznie, od technik oddechowych, szybkiego palcowania aż po ryk tego instrumentu. Po czym rozkręcił urządzenia elektroniczne i generował z nich mocną, noise’ową i fizycznie oddziałowującą elektronikę. Były też fragmenty kiedy przebijał się z tego pięknego zgiełku taneczny puls. Gustafsson momentami dogrywał także partie saksofonu do dygoczącej w tle tkanki elektronicznej, choćby w samej łapiącej za wnętrzności końcówce. Kiedy jego saksofon łkał i wydawało się, że zaraz pęknie mózg. Niesamowite doznanie! Dziękuję, Mats!
Ostatni dzień festiwalu to również mnogość wrażeń, które zaczęły się już o godz. 14.00, od rozmowy na temat „Do czego jest sztuka?”, którą miałem przyjemność współprowadzić ze Sławkiem Janickim (dyrektorem festiwalu). Mimo wczesnej pory przyszło grono znakomitych osób, wśród nich m.in. Ryszard Waśko, Grzegorz Pleszyński, Wojciech Kowalczyk. Prawie dwugodzinna rozmowa zmierzała w rożne kierunki – od tego, że wbrew pozorom sztuka spełnia ogromnie ważną funkcję w życiu, wciąż jest językiem opisującym nasz świat, że sztuka pozwala nam zrozumieć siebie, że warto ją rozkodowywać i zastanawiać się nad nią. To tak w wielkim skrócie. Inspirujące spotkanie.
Tego samego dnia odbył się również performance ukraińskiej artystki Natalii Lisowej. Rozłożyła na środku sali białe prześcieradło, następnie przyniosła całe wiadro wody, położyła na wiadro prześcieradło i powoli je chowała do środka wiadra, ale już stopami. Kiedy całe było już zamoczone, wylała je na mózgową podłogę, i biorąc w dłonie mokre prześcieradło rzucała nim po ścianach sali. Na moment przyklejało się ono do ścian i spadało. Pozostawiając mokre metaforyczne plamy. Po niej na scenie usiedli Ryszard Waśko i Gzegorz Pleszyński. Waśko przedstawił swój słowny performance na temat ekologii, o tym jak wygląda polityka Niemiec (mieszka od prawie dwudziestu lat w Berlinie) w stosunku do globalnego ocieplenia, że raporty ONZ są przerażające, i właściwie nikt nie ma alternatywy, co dalej z tym światem uczynić, jak naprawić coś co jest okropnie zdewastowane.
W tym nieco apokaliptycznym nastroju wyszliśmy w dwa ostatnie sety koncertowe festiwalu. Należały do dwojga brytyjskich artystów: Dylana Malletty (aka Silver Waves) i AJA. Silver Waves zagrał potężnie brzmiący set przy całkowicie zgaszonym oświetleniu. Nieustanne zderzanie ze sobą gwałtowanej rytmiki (start-stop), industrialnej tektoniki dźwięku i melodii rodem z jakiegoś soundtracku (klimat filmu Drive?). Jeden z najlepszych koncertów 15th edycji Mózg Festival.
Z kolei Brytyjka AJA, ubrana w futurystyczne wdzianko, z wyświetlanymi z tyłu wizualizacjami, dała na pewno ciekawy, choć z problemami technicznymi, które jednak wytrącały z tego tanecznego napięcia. AJA splatała po swojemu noise (miejscami harsh) i techno. To był bardzo głośny wyziew nakierowany na oczyszczanie emocji, ale nie tak wciągający jak ten stworzony przez Silver Waves.
15th Mózg Festival oddychał własną i niepowtarzalną aurą dającą bliski, intymny kontakt ze sztuką. No właśnie, po to jest sztuka, by móc żyć inaczej.