Skarby na wysypiskach Skarby na wysypiskach
i
zdjęcie: Paweł Czerwiński /Unsplash
Marzenia o lepszym świecie

Skarby na wysypiskach

Przekrój
Czyta się 6 minut

Bardzo, bardzo dawno temu ludzie nauczyli się dzielić śmieci na odpady organiczne i pozostałe. Resztkami żywności karmili zwierzęta domowe, a z innych odpadów organicznych otrzymywali w procesie kompostowania wartościowy nawóz, którym użyźniali pola uprawne. Historia kompostowania liczy przeszło 4 tysiące lat i wywodzi się z krajów Dalekiego Wschodu. W Japonii, najbogatszym z krajów tego rejonu, już w 1908 roku zastosowano do użyźniania pól i rekultywacji gleb 24 mln ton kompostu. W Polsce od lat narzeka się na brak nawozów mineralnych, a kompost znany jest jedynie ogrodnikom i działkowiczom. Jeszcze rok temu biedna Polska miała bogatsze w części organiczne śmieci od bogatych krajów zachodnioeuropejskich. Zajrzyjmy do naszych pojemników i kubełków, przekonajmy się co w nich jest.

Codziennie do zsypów i śmietników wyrzucamy obierzyny ziemniaczane i warzywne, czerstwe pieczywo, kości i łój, resztki posiłków, makulaturę. W nowych osiedlach, o wysokiej zabudowie, udział odpadów organicznych w stałych odpadach komunalnych dochodzi do 70%, w innych, gdzie dość duży jest udział odpadów z palenisk, wynosi ok. 45%. Z tak bogatych odpadów można uzyskać kompost o lepszych nawet właściwościach niż obornik. Problem w tym, że jesteśmy zbyt biednym krajem, by zorganizować w nim chociażby lokalne punkty zbiórki odpadów kuchennych i ich przerobu, nie mówiąc o prymitywnym, prawie beznakładowym, kompostowaniu. Dlaczego inni potrafią?

W Czechosłowacji, według danych sprzed kilku lat, zbiera się rocznie ok. 30 kg odpadów kuchennych w przeliczeniu na mieszkańca miasta. Trafiają one do przetwórni, gdzie po oddzieleniu części stałych, rozdrobnieniu i parowaniu w temperaturze 100°C, miesza się je z innymi paszami. Zakład w miejscowości Vijnary produkuje dziennie ok. 35 ton suchej paszy granulowanej, przeznaczonej dla trzody chlewnej, z odpadów kuchennych zmieszanych z płatkami kukurydzianymi i odpadami przemysłu piwowarskiego.

W miastach NRD zbiera się rocznie 15–50 kg odpadów kuchennych w przeliczeniu na mieszkańca. Naukowcy z Instytutu Żywienia Zwierząt w Lipsku opracowali skład mieszanki paszowej z odpadów kuchennych – 57–79% obierzyn ziemniaczanych, 20% odpadów warzywnych, 10–13% czerstwego pieczywa, resztek rybnych, mięsnych itp. Na odpadach pokonsumpcyjnych mieszkańców lipska (50–50 ton dziennie) wyżywi się 15–20 tysięcy świń.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Im bogatsze społeczeństwo, tym oszczędniejsze. W Stanach Zjednoczonych istnieje ponad 500 zakładów suszenia odpadów kuchennych, a w miastach o ludności powyżej 10 tysięcy – odpady z wszystkich zakładów zbiorowego żywienia kierowane są do przerobu. Dlaczego Polacy, którzy do niedawna mieli najbogatsze w Europie śmieci, nie chcą ich wykorzystać? Czy dlatego, że łatwiej i taniej jest importować pasze i nawozy sztuczne?

Przed dwudziestoma laty A. Brudzyński i B. Łączyński opracowali w Warszawie metodę przetwarzania wyselekcjonowanych odpadów (obierzyn ziemniaczanych i suchego pieczywa) – na płatki paszowe. Susz, otrzymany z procesu parowania, a potem płatkowania, zawierał 8% białka, 63% skrobi i 3,5% piasku. Autorzy obliczyli, że dziennie można produkować z odpadów pochodzących z terenu Warszawy 7 tysięcy ton suchej paszy, zawierającej ok. 500 ton białka. Taką ilość białka dają bardzo dobre zbiory zboża paszowego z pola o powierzchni tysiąca hektarów.

W minionym dwudziestoleciu wiele było opracowań naukowych i doświadczeń, na których kończyły się projekty zagospodarowania odpadów z naszych domów. Przy ogromnym marnotrawstwie pieczywa w ostatnim dziesięcioleciu wydawało się, że ogólnokrajowa jego zbiórka pozwoli chociaż częściowo odzyskać ten jeden z cennych odpadów. W 1978 roku w 207 polskich miastach zebrano na cele paszowe 5 612 305 kg suchego pieczywa. Dwa lata później Ministerstwo Administracji, Gospodarki Terenowej i Ochrony Środowiska wystąpiło do prezesa RM o zaniechanie prowadzenia statystyki zbiórki pieczywa. Kto i ile teraz wyrzuca – wiedzą tylko dozorcy i pracownicy miejskich służb oczyszczania.

Odpady z naszych mieszkań trafiają na 850 zarejestrowanych wysypisk i 2 tysiące dzikich. Jedynie kilkanaście z zarejestrowanych odpowiada podstawowym wymogom sanitarnym, ochrony środowiska itp. Tragiczny ten stan tłumaczy się brakiem nakładów na właściwe zabezpieczenie wysypisk, chociaż wiadomo, że koszty oczyszczania miast, a zwłaszcza koszty wywozu odpadów, gwałtownie rosną. Pomija się przy tym milczeniem usuwanie odpadów płynnych, które w niemałej ilości, kilkunastu milionów metrów sześciennych rocznie, odprowadzane są do ścieków i zbiorników wodnych oraz przedostają się do wód gruntowych w sposób żywiołowy i przez nikogo nie kontrolowany. Potwierdzają to publikacje naukowców, bowiem polska nauka ma w zakresie przerobu odpadów komunalnych duże osiągnięcia.

Dwukrotnie w latach siedemdziesiątych zagraniczni naukowcy i praktycy byli zapraszani na polskie kongresy oczyszczania miast. Mówiono na nich o programach uporządkowania wysypisk, o wadliwie zaprojektowanych zsypach i śmietniskach w nowych osiedlach mieszkaniowych, o nowoczesnym sprzęcie do kompostowania, segregowania, spalania itp., a nawet o zanieczyszczeniu Bałtyku. Powstawały w tych latach wynalazki, min. pracownicy gdańskiego biura projektów „Promer” opatentowali projekt statku do niszczenia odpadów. Mgr inż. Tadeusz Antolak zaprojektował w Warszawie-Radiowie zakład przerobu odpadów nazwany polskim systemem przyspieszonego kompostowania w pryzmach (PSPKP), który stanął kosztem kilkunastu milionów złotych, uruchomiony na kilka godzin, stoi z zardzewiałymi urządzeniami jako trwała ruina w otoczeniu największego warszawskiego wysypiska śmieci.

Jeszcze kilka lat temu w Polsce znajdowało się 7 kompostowni przerabiających rocznie blisko 1% stałych odpadów komunalnych. Uległy likwidacji drogą samowyeksploatowania i została tylko jedna, pracująca od kilkunastu lat w Warszawie, duńska kompostownia systemu Dano, przestarzała i bardzo energochłonna. Dzięki niej tylko w stolicy można jeszcze kupić kompost, a w wielu krajach jest on najtańszym nawozem i skutecznym środkiem rekultywacji nieużytków.

Prezydenci miast, ani nawet odpowiedzialni ministrowie, nie mogli sobie poradzić z zagospodarowaniem odpadów organicznych z prostej przyczyny –dotychczas hołdowano zasadzie, że odpady trzeba i należy wykorzystać bezinwestycyjnie oraz w sposób spontaniczny, czyli społeczny. Wszystkie tego typu akcje i próby w dłuższym okresie czasu kończyły się niepowodzeniem. A wystarczyło powołać specjalne przedsiębiorstwa, które w sposób zorganizowany odbierałyby, przetwarzały i sprzedawały wyprodukowaną paszę i kompost o ustalonej jakości.

Trudno było powołać takie przedsiębiorstwa w minionym okresie, ale teraz, w warunkach reformy gospodarczej, jest to nie tylko możliwe, ale także opłacalne. Wystarczy sięgnąć po istniejące opracowania i wzorce. To przecież nie wstyd być biednym oszczędnym.


Tani kompost

W włoskim mieście Capri (50 tys. mieszkańców) śmieci się nie spala, bo to okazało się za drogie i powoduje zanieczyszczenie środowiska. Najpierw odpady poddawane są segregacji. Potem śmieci organiczne podawane są jako „karma” czerwonym dżdżownicom rodem z Kalifornii. Te robaczki, które żyją stosunkowo długo (16 lat) i mają liczne potomstwo, są ogromnymi żarłokami. Produkują przy tym wartościowy kompost, który jest sprzedawany ogrodnikom jako znakomity nawóz.

Hodowlę tych dżdżownic założył pod Ravenną Carlo Ferruzzi. Jego zdaniem interes się bardzo opłaca, a w cenne, choć w USA pospolite, dżdżownice powinna zaopatrzyć się każda gmina i mniejsze włoskie miasteczko przede wszystkim po to, by uzyskiwać cenny nawóz naturalny.


Czym zastąpić węgiel?

Produkcja cementu pochłania wiele węgla. W angielskich zakładach Blue Circle Industries oprócz węgla użyto do opalania pieców cementowych — odpadków domowych. Wymagało to zastosowania specjalnych urządzeń. Najpierw następuje rozdrabnianie odpadów na kawałeczki o wielkości ok. 5 cm. Przy okazji odzyskuje się wszystkie odpadki metalowe. Następnie te rozdrobnione śmieci, zmieszane w odpowiednich proporcjach z węglem, wprowadzane są do pieca dolnej części. W górnej znajduje się szlam — mieszanina gliny i węglanu wapniowego. W wyniku podgrzewania („mieszanka” daje aż 1450 °C) następuje proces „wypalania” cementu. Technologia ta daje podobno duże oszczędności węgla. Paliwo-odpadki — by zapewnić ciągłość procesu, magazynowane i przygotowywane są w specjalnych magazynach.


CLEAR

Cambridge Laboratories for Energy and Resources — CLEAR, brytyjskie towarzystwo utworzone w ubiegłym roku przy uniwersytecie w Cambridge, zajmuje się propagowaniem sposobów uzyskiwania i wykorzystania energii ze śmieci. Kilkudziesięciu pracowników udziela porad, opracowuje sposoby neutralizacji różnorodnych substancji odpadowych, przede wszystkim powstających w fabrykach chemicznych, farmaceutycznych. Często są to odpady szkodliwe dla zdrowia i środowiska naturalnego. Towarzystwo to propaguje przede wszystkim różne metody biologicznej utylizacji odpadów, wykorzystując przede wszystkim do tych celów różne drobnoustroje. Uzyskany metan jest stosowany do dalszych procesów technologicznych, dając dodatkową energię. Dotychczasowe badania kosztowały 250 tys. funtów szterlingów, ale usługi oferowane przez towarzystwo mają dać oszczędność rzędu 20 mln funtów.


Żelazokrzem z wielkopiecowego żużla

W Związku Radzieckim zamierza się zastosować separator grawitacyjny do odzyskiwania żelazokrzemu z żużla powstającego w paleniskach wielkich elektrowni. Z miliona ton żużla (a tyle wytwarzać go będą rocznie nowe elektrociepłownie) uzyska się 40 tys. ton żelazokrzemu, który zawiera również domieszki niklu, chromu, wanadu, miedzi – pierwiastków nieodzownych do produkcji szlachetnych odmian stali. Uzyskanie I tony żelazokrzemu z odpadów pozwala zaoszczędzić ponad 4 tys. kWh energii elektrycznej. Potwierdzają to dotychczasowe doświadczenia zebrane w ukraińskiej elektrociepłowni w Starobieszewie, gdzie już funkcjonuje taka instalacja.

 

Tekst Macieja Kledzika pochodzi z numeru 1918/1982 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Gra w zero waste Gra w zero waste
i
zdjęcie: Taylor Kiser / Unsplash
Dobra strawa

Gra w zero waste

Marta Dymek

Kupić wielorazowy kubek do kawy i zestaw bambusowych słomek czy wpłacić na fundację i podpisać petycję? Z perspektywy kuchni sprawdzamy, co jest lepsze dla świata.

Zero waste wydaje mi się jednym z najpopularniejszych obecnie terminów. Wspominano o nim w ostatnich miesiącach w prasie i telewizji, doczekał się własnych portali, sklepów, kolektywów i całego mnóstwa hasztagów. A przede wszystkim nad zero waste odbyło się sporo dyskusji – ale raczej nie debat oksfordzkich, tylko takich bardziej z szatni przed WF-em: „A widziałeś, co ona napisała? Megaprzypał…”. A mnie trochę brakuje dyskusji oraz wymiany myśli. Zwłaszcza dlatego, że wokół zero waste zebrały się dwie drużyny. Pierwsza mówi, że przez indywidualną praktykę ekologicznych zwyczajów możemy wiele zmienić. Z kolei druga krytykuje tych pierwszych i twierdzi, że indywidualne starania służą jedynie naszej próżności i są naszym projektem tożsamościowym.

Czytaj dalej