Parę tygodni temu gruchnęła informacja, że na dnie morza wypatrzono carski krążownik „Dymitr Doński”, zatopiony podczas wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 r. Na jego pokładzie ma znajdować się złoto wartości ponad 100 mld dolarów! Nieco wcześniej rozeszła się wieść, że władze Kolumbii zamierzają wydobyć wrak hiszpańskiego galeonu „San José”. Poszedł na dno po bitwie z Brytyjczykami w 1708 r. Teraz przyciąga eksploratorów ładunkiem złota, srebra i szlachetnych kamieni wartym kilkanaście miliardów dolarów. Fortuna warta grzechu! Jednak dotarcie do takich podwodnych sezamów i wydobycie z nich bogactw kosztuje mnóstwo czasu, wysiłku i pieniędzy. Dlatego wiecznym chłopcom wystarczą morskie skarby odrobinę mniejszego kalibru, ale jakże malownicze – te ponoć porzucone przez piratów na dalekich wyspach. W skrytkach, do których wiodą tajemnicze mapy i szyfry, nad którymi można przysiąść przy butelce rumu.
Prawdziwa wyspa skarbów?
Wątek taki, tyle że fikcyjny, pojawił się już w Hrabim Monte Christo Aleksandra Dumasa (1844 r.), rozpalając wyobraźnię pokoleń czytelników. Jeszcze lepszy przykład stanowi historia opisana w 1882 r. w Wyspie skarbów Roberta Louisa Stevensona. Wprawdzie dołączona do powieści mapa do żadnych bogactw nie doprowadzi – jest tylko wymysłem pisarza i jego znajomego kartografa – niemniej jednak tytułowy ląd naprawdę istnieje. To zagubiona na Morzu Karaibskim Norman Island należąca do archipelagu Wysp Dziewiczych.
Co więcej, w XVIII w. morscy rozbójnicy faktycznie ukryli tam część ładunku z hiszpańskiego galeonu „Nuestra Señora de Guadalupe”. Ostatecznie łup przejęli praworządni Brytyjczycy, jednak do XX w. krążyły legendy, że na Norman Island można jeszcze znaleźć coś cennego. Dziś wyspa pozostaje niezamieszkana i należy do profesora Henryka Jareckiego – amerykańskiego psychiatry, przedsiębiorcy i filantropa urodzonego w 1933 r. w Szczecinie. Nie wiadomo, by prowadził na niej jakiekolwiek poszukiwania. A bez ukrytych skrzyń ze złotem Norman Island może być ewentualnie tylko skarbem przyrodniczym lub turystycznym.
Puste szpony Myszołowa
Dla tych, którym to nie wystarczy, godne polecenia jest zapoznanie się z życiorysem francuskiego pirata Oliviera Levasseura, zwanego Myszołowem. Szalał na początku XVIII stulecia u wybrzeży Afryki, atakując m.in. portugalskie galeony płynące z Indii, statki z pielgrzymami podążającymi do Mekki z państwa Wielkich Mogołów, a nawet porty i pomniejsze wysepki. Swoje pirackie gniazdo uwił na wyspie Nosy Boraha nieopodal Madagaskaru. Kiedy wystarczająco się obłowił, próbował uzyskać amnestię i osiąść na Seszelach. Jednak Francuzi schwytali go i powiesili na wyspie Réunion. Nie odzyskali jednak skarbów Myszołowa szacowanych dziś na grube miliony, może nawet miliardy. Kluczem do nich może być wydarzenie, które rozegrało się tuż przed egzekucją Levasseura. Skazaniec zerwał wtedy z szyi wisiorek. „A to mój skarb dla tego, kto to pojmie” – krzyknął i cisnął naszyjnik w tłum gapiów. Jak się okazało, przy wisiorku był karteluszek z szyfrem.
Rzecz jasna rozpalił on wyobraźnię marzycieli. Do dziś jednak nikomu nie udało się go odkodować, a poszukiwania skarbów Levasseura na Seszelach nie przyniosły efektu. Na pocieszenie Myszołów trafił niedawno do jednej z części gry Assassin’s Creed.
Okrutne bogactwo
Nie lepiej jest ze skarbem kapitana Kidda. Ten wytrawny szkocki żeglarz, mieszkający od 1691 r. w Nowym Jorku, został wynajęty przez Brytyjczyków do walki z karaibskimi piratami. Uzbrojony po zęby i wyposażony w patent kaperski popływał po Karaibach, a potem pożeglował na Ocean Indyjski, gdzie krążył od Madagaskaru po Półwysep Indyjski. W 1697 r. zaatakował statek płynący pod wrogą francuską banderą – pechowo jednak dla Kidda należący do hinduskiego władcy i dowodzony przez angielskiego kapitana. Poszkodowani poskarżyli się Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Kidd ani się obejrzał, a był wyjęty spod prawa!
Wrócił do Ameryki i próbował grzecznie negocjować z władzami. Obiecał oczywiście zwrot zagrabionych skarbów. Jednak Brytyjczykom to nie wystarczało. Skarby przejęli, ale Kidda zakuli w kajdany, sprowadzili do Anglii i powiesili (1701 r.). Pokazali morskim rozbójnikom, że nie mają zamiaru z nimi się patyczkować. Pozostała jednak kwestia, czy Kidd byłby na tyle naiwny, że zaoferowałby władzom zwrot wszystkiego, co złupił?
Już niedługo po egzekucji powstała o nim piosenka, pełna odniesień do zdobytych przez pirata bogactw. W 1843 r. famę Kidda umocnił Edgar Allan Poe opowiadaniem Złoty żuk mówiącym o szyfrze prowadzącym do skarbu morskiego rozbójnika. Legenda Kidda miała też wpływ na powstanie wspomnianej Wyspy skarbów Stevensona.
I nie skończyło się na literackiej fikcji. Na początku XX w. nagle pojawiła się zagadkowa mapa odkryta przez braci Huberta i Guya Palmerów – kolekcjonerów pirackich memorabiliów. Znaleźli ją w zakupionej komodzie i skrzyni, rzekomo należących niegdyś do Kidda.
Naukowcy nie byli przekonani, czy mają do czynienia z fałszerstwem, czy nie. Na to czekali łowcy skarbów. Wspierając się mapą, rozpoczęli poszukiwania we wszystkich miejscach, które można skojarzyć z Kiddem. Od Cape Cod w Nowej Anglii po wietnamską wyspę Phú Quốc. Do dziś trwają poszukiwania na lądzie i pod wodą.
Legenda ma się dobrze. Trzy lata temu amerykańscy archeolodzy ogłosili, że znaleźli koło Madagaskaru wrak jednego z okrętów Kidda. I to nie pusty, bo wydobyli z niego 50-kilogramową sztabę – najwyraźniej ze srebra. Niestety, okazało się, że to tylko kawał ołowiu używany jako balast. A domniemany wrak to gruz i rupiecie z pobliskiego portu! Cóż, przy takich odkrywcach kapitan Kidd może spać spokojnie w umrzyka skrzyni.