Spośród wielu sposobów wróżenia starożytni Słowianie najbardziej cenili hippomancję. Hippomancja, czyli wróżenie z zachowania konia, występowała także u Bałtów i Germanów. Święte konie, najczęściej białe, mieszkały w grodach świątynnych (jak w Radogoszczy czy Szczecinie) lub świętych gajach; nie można ich było dosiadać (czasem mógł to robić tylko kapłan). Podczas rytuału, poprzedzanego „mamrotaniem” zaklęć przez kapłana, Germanie wsłuchiwali się w rżenie i prychanie konia, by na tej podstawie oceniać, czy dana wyprawa łupieżcza powinna się odbyć, czy też nie powinna, a jeśli tak, to czy drogą morską, czy lądową itd.
Słowianie posługiwali się inną metodą: kładli na ziemi dziewięć włóczni, a następnie kapłan trzykrotnie prowadził przez nie konia. Jeśli koń nie dotknął włóczni, wróżba była pomyślna.
Ukrytym założeniem tych praktyk był fakt niewidzialny gołym okiem: konia dosiadał bóg, który go prowadził (dlatego koń na ogół nie mógł być osiodłany przez ludzi).
Jak wynika z zachowanych średniowiecznych źródeł, Słowianie często używali hippomancji w celu określenia najlepszej ofiary, jaką w danym momencie należy złożyć bogom.
Ciekawie ukazuje to historia misjonarza cysterskiego Teodoryka, opisana przez Henryka Łotewskiego. Misjonarz został złapany przez Słowian w 1192 r.; ci zdecydowali złożyć go w ofierze w intencji dobrych zbiorów. Kapłan-wróżbita obserwował konia. Mnich w tym czasie modlił się pod nosem o łaskę. Koń nie dotknął włóczni. Słowiański kapłan, widząc modlitwę mnicha, uznał, że pod jej wpływem Bóg chrześcijan dosiadł konia i pokierował nim tak, by oszczędzić misjonarza. Dlatego kapłan ruchem ręki symbolicznie zrzucił z końskiego grzbietu domniemane chrześcijańskie bóstwo. Po powtórzeniu wróżby wynik był jednak taki sam i misjonarza Teodoryka oszczędzono.
Według kronik Adama z Bremy w 1066 r. znacznie mniej szczęścia miał mechliński biskup o imieniu Jan. Koń, prawdopodobnie prowadzony przez boga Radogosta, wyraził boską wolę w sposób zdecydowany – żądając złożenia w ofierze biskupiej głowy.