Jestem absolutnie przekonany, że życie jest zjawiskiem naturalnym, które można precyzyjnie opisać i zrozumieć w sposób naukowy. Bez żadnej metafizyki, bez boskiej interwencji – mówi Jack Szostak, laureat Nagrody Nobla.
Przechodnie mijający wysoki budynek harwardzkiego Simches Research Center – znajdujący się pod numerem 185 przy Cambridge Street w Bostonie, tuż obok supermarketu Whole Foods i wielkiej drogerii CVS – najprawdopodobniej nie mają zielonego pojęcia, co się tam dzieje.
Gdyby mieli – z pewnością nie byliby tak beztroscy.
Te uśmiechy momentalnie by poznikały.
Na razie jednak wciąż jeszcze się uśmiechają. Nieświadomi, że tuż obok trwają zaawansowane prace nad przedsięwzięciem łudząco podobnym do tego, nad którym pracował ongiś pewien zafascynowany naukami tajemnymi szwajcarski uczony.
Niejaki Wiktor Frankenstein.
Tyle że dzieło doktora Frankensteina – który, jak pamiętamy, korzystał z ciał już gotowych i ukształtowanych przez naturę w długoletnim procesie ewolucji – jawi się w porównaniu z tym, czego próbuje się dokonać w Bostonie, jako nader skromne, umiarkowane i mało ambitne.
Bo czy można sobie wyobrazić coś bardziej ekstrawaganckiego niż stworzenie zupełnie nowego życia? I to w dokładnie taki sam sposób, jak się to stało miliardy lat temu, u samych początków wszystkiego?
Zupełnie nowego, to znaczy niespokrewnionego z niczym, co kiedykolwiek na tym świecie chodziło, pełzało, pływało albo latało. Wykreowanego od zera. Nie z martwych korpusów jakichś gotowych istot, ale z wygenerowanych własnoręcznie lipidów, węglowodanów, nukleotydów i aminokwasów.
To właśnie te składniki miesza w swojej alchemicznej retorcie Jack Szostak, kanadyjski naukowiec o polskich korzeniach. Laureat Nagrody Nobla z fizjologii i medycyny za odkrycie telomerów i telomerazy, któremu – jak widać – to najbardziej prestiżowe wyróżnienie, jakie może otrzymać naukowiec, tylko pobudziło apetyt na odkrycia jeszcze bardziej spektakularne.
Dlatego postanowił wejść w rolę Stwórcy.
O tym wszystkim myślę, zmierzając na spotkanie z Szostakiem, które ma się odbyć właśnie w wysokim budynku harwardzkiego Simches Research Center.
I zastanawiam się: co zastanę w środku? Miniaturowy model Wszechświata ukryty gdzieś w zakamarkach laboratorium? Z małym pierwotnym oceanem, małym słońcem unoszącym się w małych chmurach, małymi skałami, na które za jakiś czas coś wypełznie…
„A może już wypełzło?! – ta niepokojąca myśl dopada mnie, kiedy pokonuję oszklone obrotowe drzwi i natykam się na kamienne oblicze rosłego ochroniarza. – Może w wielkich akwariach z pancernego szkła, ustawionych rzędami