Katastrofa w przestworzach Katastrofa w przestworzach
i
Ilustracja Kazimierza Malewicza z 1913 r. „Śmierć mężczyzny na pokładzie samolotu i w pociągu w tym samym czasie”, źródło: Wiki Art, domena publiczna.
Wiedza i niewiedza

Katastrofa w przestworzach

Piotr Stankiewicz
Czyta się 4 minuty

Katastrofy lotnicze dostarczają trafnych porównań i metafor. Co o naszym dzisiejszym stanie ducha mówi zderzenie samolotów nad Überlingen w 2002 r.?

Czas na mały coming out – jestem wielkim fanem katastrof lotniczych. Oczywiście nie w tym sensie, że lubię, jak się zdarzają, ale w tym, że lubię o nich czytać, oglądać, wgryzać się w szczegóły. Nie tylko ja, to hobby bardziej popularne niż się Wam wydaje – w katastrofach lotniczych, podobnie jak choćby w astronautyce, jest coś fascynującego. I nie chodzi bynajmniej o tragizm czy sensację, że tyle a tyle osób zginęło, ale o to, że wyjaśnianie przyczyn i przebiegu tych katastrof to popis czystego rozumu, klarownej logiki i precyzyjnej analizy.

Jeśli złamię nogę na nartach albo jeśli sąsiad zahaczy swoim passatem o murek, to jest z tego trochę przekleństw, historia do opowiadania i niewiele więcej. Natomiast w lotnictwie jest wszystko. Są procedury, zapisy na czarnej skrzynce, wszelkie dane do analizowania. Jeżeli tylko człowiek chce – a komisjom, które badają wypadki, „chce się” z definicji – to jest nad czym myśleć.

Poza tym, że katastrofy lotnicze są pociągające tak w ogóle, to dostarczają też trafnych metafor o życiu jako takim. By to unaocznić, przypomnijmy jedną z najsłynniejszych katastrof w historii lotnictwa.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Miała ona miejsce 1 lipca 2002 r. o godz. 23:35. W rejonie miejscowości Überlingen, nad granicą niemiecko-szwajcarską zderzyły się na wysokości 11 km dwa samoloty, tupolew baszkirskich linii lotniczych BAL lecący z Moskwy do Barcelony i towarowy boeing DHL na trasie z Bergamo do Brukseli. Zginęli wszyscy na pokładach obu maszyn – łącznie 71 osób. Dlaczego tak się stało?

Jedna ze świętych prawd o katastrofach (nie tylko lotniczych) głosi, że nigdy nie zdarzają się z jednego powodu. Zawsze prowadzi do nich spirala błędów, łańcuch przyczyn, zbieg złych okoliczności. Tak stało się i w tym przypadku. Był błąd kontrolera lotu, któremu nie udało się bezpiecznie „odsunąć” maszyn od siebie, ale były i przyczyny strukturalne – kontroler pracował sam, co więcej, nie wszystkie urządzenia w wieży działały tak, jak powinny. Najciekawszy jest dla nas jednak jeszcze inny element układanki.

Współczesne samoloty są wyposażone w system o nazwie TCAS (lotnictwo lubi akronimy), czyli Traffic Collision Avoidance System, po naszemu: „system ostrzegania przed zderzeniem statków powietrznych”. Jest to niejako „ostatnia linia obrony” – jeżeli wszystko inne zawiedzie i dwa samoloty będą leciały wprost na siebie, to zaktywizuje się TCAS i jednej maszynie każe się wznosić, a drugiej obniżać, tak żeby obie mogły się bezpiecznie minąć. 

Tak też było i w tym wypadku. Gdyby obie załogi posłuchały TCAS, do zderzenia by nie doszło, bo system kazał boeingowi obniżyć lot, a tupolewowi się wznosić. Jednak załoga tupolewa dostała też inną instrukcję, mianowicie od kontrolera lotu, żeby obniżyć pułap. Boeing posłuchał TCAS, a tupolew kontrolera – w ten sposób oba samoloty zaczęły się zniżać i zamiast przelecieć jeden nad drugim, zderzyły się. 

Wiemy więc, że w ostatnich chwilach przed zderzeniem załoga tupolewa miała dwa sprzeczne komunikaty, od kontrolera, by się zniżać i od automatu, by się wznosić. Wyobraźcie sobie – jest noc, ciemno, zdajesz sobie sprawę, że drugi samolot znajduje się niebezpiecznie blisko, ale go nie widzisz, nie masz pojęcia, gdzie on jest. Głos w słuchawce mówi: descend!, a głos w kokpicie powtarza climb! Robi się nieprzyjemnie, prawda?

Katastrofy są ciekawe, bo pokazują dużo ogólnych prawd o życiu. Między innymi tę, że jeśli wysuniemy wobec człowieka sprzeczne oczekiwania, to bardzo trudno mu będzie funkcjonować. Tak po prostu działa ludzki umysł, że sprzeczne żądania nas dezorientują. Zgrabnie to ujmuje polski podcast Przerwany lot: sprzeczne sygnały spowodowały, że piloci stracili świadomość sytuacyjną. Przestali rozumieć, co się dzieje i stali się niedecyzyjni. Nie wiedzieli, jaki krok mają wykonać, żeby uchronić się przed katastrofą. 

Nie wiem, czy domyślacie się do czego dążę, ale nadszedł czas na puentę. Otóż po dwóch latach życia z koronawirusem jesteśmy – jako jednostki i jako społeczeństwo – mniej więcej w tym miejscu, w jakim piloci tupolewa byli w ostatnich sekundach przed zderzeniem z samolotem DHL. Dostaliśmy już tak wiele sprzecznych sygnałów, polityka zmieniała się tak wiele razy, że teraz nie wiemy już, na czym stoimy. Raz jest lockdown, raz go nie ma, raz są obostrzenia, raz ich nie ma, raz mamy się wirusa bać, a raz jest pod kontrolą… Czy możemy się sobie dziwić, że nie wiemy już co robić i co o tym wszystkim myśleć?

Chciałoby się powiedzieć, że pozostaje mieć nadzieję, że nie skończy się to tak tragicznie jak nad Überlingen. Tam jednak zginęło 71 osób, a potwierdzonych zgonów z powodu COVID-19 jest już w Polsce ponad 100 tys.

Czytaj również:

Paradoksy profesjonalizmu Paradoksy profesjonalizmu
i
„Las późną jesienią”, Caspar David Friedrich, 1835 r., źródło: Wikiart
Przemyślenia

Paradoksy profesjonalizmu

Piotr Stankiewicz

O dobrych i złych stronach ufania profesjonalistom pisze dr Piotr Stankiewicz.

Człowiek współczesny mało co robi sam. W naszym skomplikowanym świecie, pełnym nieprzebranej wiedzy i nieskończonej specjalizacji, do czego się nie weźmiemy i gdzie się nie zwrócimy, zaraz się okazuje, że samodzielnie nie zajdziemy daleko, a tak naprawdę nigdzie nie zajdziemy. Musimy zaufać profesjonalistom, ludziom, którzy zawodowo siedzą w temacie. Rzecz jasna, bardzo często to bardzo dobrze, że tak to działa. Nie musimy sami leczyć grypy czy COVID-u, bo mamy od tego lekarzy, nie musimy sami pilotować samolotu, żeby dotrzeć na zamorskie wakacje itd. Inaczej się nie da, ludzkość nie byłaby tam, gdzie jest, gdyby nie ów podział pracy. To oczywiste.

Czytaj dalej