Relacje są dla nas tak ważne, że ich brak zagraża zdrowiu podobnie jak palenie papierosów. Współpraca jest konieczna do przetrwania zarówno jednostek, jak i gatunku.
Poczucie więzi z innymi wydaje się rodzić na bardzo wczesnym etapie życia. Badania prowadzone z udziałem małych dzieci pokazują, że już sześciomiesięczne berbecie osądzają obserwowane zachowania społeczne. W jednym z takich badań dzieci obserwowały wysiłki „wspinacza” – zwykłego drewnianego dysku z przyklejonymi oczami – który z mozołem wspinał się pod górę, lecz za każdym razem osuwał się na dół. Po chwili pojawiał się przyjazny trójkąt, również z doklejonymi oczami, i od czasu do czasu pomagał dyskowi dotrzeć na wierzchołek. Czasami zaś ze szczytu schodził „złośliwy” kwadrat i spychał dysk niżej na dół.
Badacze chcieli dowiedzieć się, czy dzieci, szczerzy i niezaangażowani obserwatorzy, będą wykazywać jakiekolwiek nastawienie wobec „złośliwego” kwadratu. W jaki sposób sześciomiesięczne dziecko miałoby okazać, że działania drewnianego klocka nie przypadły mu do gustu? Tak samo jak zrobiłby to sześciolatek (czy sześćdziesięciolatek): odmawiając bawienia się z klockiem. Stwierdzono, że gdy przeprowadzający doświadczenie udostępnili dzieciakom drewniane figury, maluchy, mające sposobność dotknąć wreszcie obserwowanych przedmiotów, bardzo niechętnie sięgały po „złośliwy” kwadrat, zdecydowanie preferując pomocny trójkąt. Co więcej, gdy eksperyment był ograniczony do okrojonej postaci – albo z udziałem samego pomocnego trójkąta i neutralnie nastawionego trzeciego kształtu, albo z udziałem klocka neutralnego i niemiłego kwadratu – dzieci zawsze wolały sięgać po przyjazny trójkąt, gdy miały do wyboru neutralny klocek, oraz po neutralnego bohatera przygody, gdy poza nim do dyspozycji dawano im „złośliwy” kwadrat.
Wiewiórki nie zakładają organizacji mających pomagać w leczeniu wścieklizny, a węże nie pomagają innym wężom przechodzić przez jezdnię, natomiast przedstawiciele gatunku ludzkiego bardzo cenią sobie dobroć. Naukowcy odkryli nawet prowadzące do ośrodka nagradzania połączenia w mózgu, które uaktywniają się, gdy zaczynamy współpracować z innymi, a to oznacza, że bycie miłym stanowi dla człowieka nagrodę samo w sobie. Zanim w ogóle zdołamy wyrazić słowami sympatię wobec kogoś lub niechęć do niego, przyciągać nas będą ludzie mili, a odpychać nieuprzejmi.
Jedną z zalet życia w zwartym społeczeństwie, w którym jego członkowie są skłonni sobie pomagać, jest to, że zorganizowana grupa jest zazwyczaj lepiej przygotowana na radzenie sobie z zewnętrznymi zagrożeniami niż luźna zbieranina jednostek. Ludzie instynktownie rozumieją, jaką przewagę daje liczebność i obecność innych osób, szczególnie gdy są czymś zaniepokojeni lub gdy znajdują się w potrzebie. Można też ująć to inaczej, słowami, które miał jakoby wypowiedzieć Patrick Henry: „Razem będziemy stać, podzieleni – upadniemy”. (Żeby było zabawniej, niedługo po wygłoszeniu tej sentencji Henry przewrócił się i upadł w ramiona stojących nieopodal słuchaczy).
Wzajemne wsparcie
Przyjrzyjmy się badaniom przeprowadzonym w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Do sali wykładowej zaproszono trzydzieści obcych sobie studentek University of Minnesota i poproszono, by ze sobą nie rozmawiały. W sali znajdował się także „mężczyzna o surowym obliczu, mający na nosie okulary w rogowej oprawie, a na sobie biały kitel lekarski, z którego kieszeni wystawał stetoskop. Za plecami mężczyzny znajdował się cały zestaw odrażających urządzeń elektrycznych”. Chcąc wzbudzić jeszcze większy lęk, mężczyzna przedstawił się jako „doktor Gregor Zilstein z wydziału neurologii i psychiatrii Akademii Medycznej”. W rzeczywistości nazywał się Stanley Schachter i był nieszkodliwym profesorem psychologii społecznej. Schachter powiedział studentkom, że zaproszono je, by przeprowadzić na nich serię doświadczeń mających badać wpływ elektrowstrząsów na ludzki organizm. Oznajmił, że będzie porażać je prądem i patrzeć, jak to przyjmują. Przez siedem czy osiem minut ciągnął wywód dotyczący wagi mających się odbyć badań, który zakończył następującymi słowami: „Przepuszczanie impulsów elektrycznych przez wasze ciała będzie bolało […]. Niestety, impulsy muszą być aż tak potężne […]. Podłączymy was do urządzenia [wskazał na stojącą za nim przerażającą maszynę], potraktujemy serią impulsów elektrycznych, mierząc przy tym różnego rodzaju parametry: puls, ciśnienie itd”.
Skończywszy opis doświadczenia, oznajmił, że musi na dziesięć minut opuścić salę, by przynieść dodatkowy sprzęt, a potem przygotować układ badawczy. Stwierdził też, że w tej części budynku znajdą więcej pustych pomieszczeń, więc jeśli chcą, mogą czekać na jego powrót samotnie lub w dowolnie wybranych grupach. Później powtórzył to przedstawienie przed inną grupą trzydziestu studentek, przy czym tym razem zależało mu, by się odprężyły. Dlatego zamiast pełnego grozy wystąpienia poświęconego elektrowstrząsom przedstawił im znacznie przyjemniejszą wersję omówienia eksperymentu: „Chcielibyśmy prosić was o pomoc w bardzo prostym badaniu. Chcemy potraktować was niewielkimi impulsami elektrycznymi. Zapewniam, że nie będzie to ani trochę bolesne. Poczujecie zaledwie delikatne łaskotanie, nic nieprzyjemnego”.
Następnie pozostawił im ten sam wybór – mogły czekać samotnie lub z innymi. W rzeczywistości właśnie ten moment był kluczowy dla przeprowadzanego doświadczenia. Nikt nie miał zamiaru razić dziewcząt prądem.
Celem mistyfikacji było stwierdzenie, czy grupa, której członkinie spodziewały się nieprzyjemnych doznań, przez co były mocno wystraszone, będzie trzymać się razem w większym stopniu niż grupa, której skład nie obawiał się niczego. Wynik? Około sześćdziesięciu trzech procent spośród tych, które wcześniej nastraszono wizją bolesnego rażenia prądem, wolało czekać razem. Takiego wyboru dokonało zaledwie trzydzieści trzy procent oczekujących niewygodnego łaskotania. Kobiety instynktownie utworzyły wewnętrzne grupy wsparcia. Tak działa natura. Szybkie wyszukiwanie grup wsparcia na terenie Los Angeles ujawniło, że w mieście działają grupy wspierające ofiary przemocy, osoby borykające się z problemem trądziku, uzależnieniem od adderallu, ADHD, kwestią bycia adoptowanym, agorafobią, alkoholizmem, albinizmem, chorobą Alzheimera, skutkami ubocznymi przyjmowania leku ambien, problemami po amputacji, anemią, anoreksją, artretyzmem, syndromem Aspergera, astmą, uzależnieniem od ativanu i autyzmem – a to tylko litera A. Dołączanie do grup wsparcia jest odzwierciedleniem ludzkiej potrzeby łączenia się w zespoły, wynikiem drzemiącej w nas fundamentalnej potrzeby uzyskania wsparcia, akceptacji i znalezienia przyjaźni. Przede wszystkim jesteśmy istotami społecznymi.
Emocje, które bolą
Więzi społeczne są tak elementarną składową ludzkiego życia, że pozbawieni ich, cierpimy. W wielu językach pojawiają się określenia – na przykład „zranione uczucia” – które porównują ból społecznego odrzucenia do odczuć fizycznych. Może tu chodzić o coś więcej niż tylko metaforę. Badania prowadzone z użyciem sprzętu obrazującego pracę mózgu dowiodły, że na fizyczne odczuwanie bólu składają się dwa czynniki – nieprzyjemne odczucia emocjonalne i dolegliwości odbierane sensorycznie. Każdy z nich pobudza do pracy inne obszary mózgu. Naukowcy odkryli, że cierpienie na tle społecznym również powoduje aktywność struktury mózgu zwanej przednim zakrętem kory obręczy, tej samej, która odpowiada za odczuwanie emocjonalnych dolegliwości związanych z wystąpieniem bólu fizycznego.
To fascynujące, że ból, odczuwany, gdy trafisz palcem stopy w coś twardego, i ukłucie żalu, gdy spotka cię afront, rodzi w mózgu reakcję w tym samym miejscu. To odkrycie sprawiło, że naukowcom przyszedł na myśl pozornie szalony pomysł: czy proszki przeciwbólowe, które zmniejszają reakcję mózgu, mogą stłumić nie tylko ból fizyczny? Aby to sprawdzić, badacze zebrali grupę dwudziestu pięciu ochotników – w pełni zdrowych osób, które zgodziły się przyjmować codziennie przez trzy tygodnie po dwie tabletki. Połowa z nich otrzymała tylenol (paracetamol), druga połowa placebo. Ostatniego dnia eksperymentu naukowcy zaprosili badanych do laboratorium, gdzie poproszono ich, by pojedynczo rozegrali wirtualny mecz w piłkę z komputerem. Każdemu z uczestników eksperymentu mówiono, że gra z dwoma innymi osobami znajdującymi się w pokoju obok, gdy tymczasem w ich role wcielał się starannie zaprogramowany komputer. W pierwszej rundzie rzekomi ludzcy gracze grali przykładnie z badanym człowiekiem, natomiast w drugiej zaczęli rozgrywać piłkę wyłącznie między sobą, w sposób bezceremonialny wykluczając badaną osobę z gry – jak piłkarze, którzy nie chcieli podawać piłki koledze. Po tym ćwiczeniu naukowcy prosili badanych o wypełnienie ankiety, która miała pomóc ocenić poziom ich niezadowolenia społecznego. Okazało się, że w porównaniu z osobami zażywającymi placebo osoby łykające tylenol czuły się znacznie mniej dotknięte całym zajściem.
Mamy też element zaskoczenia. Badający uciekli się do techniki rezonansu magnetycznego – ich podopieczni rozgrywali wirtualne mecze, leżąc w rezonatorze fMRI, co oznacza, że urządzenie skanowało aktywność ich mózgów, gdy koledzy z drużyny przestawali zwracać uwagę na badanych. Okazało się, że mózgi ludzi zażywających wcześniej tylenol wykazywały mniejszą aktywność w obszarach łączonych ze społecznym wykluczeniem. Tylenol, jak się wydaje, naprawdę redukuje reakcję neuronową na społeczne odrzucenie.
Gdy Bee Gees lata temu zastanawiali się w piosence, jak uleczyć złamane serce, nie podejrzewali zapewne, że rozwiązaniem są dwie tabletki tylenolu. Jednak stwierdzanie na tym etapie, że lek ten naprawdę mógłby w czymś pomóc, było wnioskiem zbyt daleko idącym, dlatego naukowcy zdecydowali się przeprowadzić testy kliniczne, by stwierdzić, czy zadziała on tak samo w warunkach innych niż laboratoryjne. Poprosili sześćdziesięciu ochotników o wypełnianie ankiety „o zranionych uczuciach” – typowego testu psychologicznego – codziennie przez trzy tygodnie. I ponownie połowa ochotników łykała w tym czasie dwie dawki tylenolu dziennie, a połowa przyjmowała placebo. Wyniki? Ochotnicy biorący lek rzeczywiście udzielali odpowiedzi świadczących o zmniejszonych reakcjach na społeczne odrzucenie.
Teoria umysłu
Powiązanie pomiędzy bólem wynikającym z oddziaływań społecznych a bólem fizycznym jest doskonałym przykładem tego, w jaki sposób nasze emocje wiążą się z procesami fizjologicznymi zachodzącymi w organizmie. Odrzucenie społeczne wywołuje nie tylko ból emocjonalny, wpływa także na nasze fizyczne samopoczucie. Okazuje się wręcz, że utrzymywanie relacji towarzyskich jest dla nas, ludzi, tak istotne, że ich brak powoduje poważne zagrożenie dla zdrowia, stojące na równi nawet ze skutkami palenia papierosów, utrzymywania się zbyt wysokiego ciśnienia, otyłości czy braku ruchu. W jednej z ankiet wzięło udział cztery tysiące siedemset siedemdziesiąt pięć osób zamieszkałych w hrabstwie Alameda w pobliżu San Francisco. Ankietowani odpowiadali na pytania związane z więzami społecznymi łączącymi ich z innymi ludźmi, na przykład małżeńskimi, z kontaktami, jakie utrzymywali z dalszą rodziną i przyjaciółmi, oraz przynależnością do różnych środowisk.
Odpowiedzi każdego z respondentów były przeliczane na wartość „wskaźnika sieci społecznej”, gdzie wyższa liczba oznaczała, że dana osoba utrzymywała regularnie liczne kontakty towarzyskie, niższa odpowiadała zaś względnej izolacji społecznej. Naukowcy obserwowali zmiany stanu zdrowia ankietowanych przez następne dziewięć lat. Ponieważ ludzie ci pochodzili z różnych środowisk, badacze musieli skorzystać z narzędzi matematycznych, by wyodrębnić czynniki wpływające na zdrowie zależne od układów społecznych i oddzielić je od innych – na przykład palenia – czynników, o których wspominałem wcześniej, statusu socjoekonomicznego czy poziomu zadowolenia. Wyniki badań były zaskakujące. Okazało się, że w ciągu tych dziewięciu lat wśród uczestników eksperymentu określonych niższą wartością wskaźnika zgony zdarzały się dwukrotnie częściej niż u osób o podobnych uwarunkowaniach, lecz mających większy krąg znajomych. Wydaje się, że ubezpieczanie pustelników na życie to nie najlepszy interes dla ubezpieczycieli.
Niektórzy naukowcy są przekonani, że to właśnie potrzeba wchodzenia w interakcje społeczne była motorem napędowym ewolucji ludzkiego intelektu. Ostatecznie miło jest mieć możliwości umysłowe pozwalające stwierdzić, że żyjemy w rozmaitości będącej czterowymiarową czasoprzestrzenią, lecz o ile życie pierwszych ludzi nie zależało od wynalezienia systemu GPS, który pozwoliłby im zlokalizować najbliższy bar sushi, to z punktu widzenia gatunku zdolność do uzyskania takiej wiedzy nie była niezbędna do przetrwania i jako taka nie mogła napędzać rozwoju mózgu. Z drugiej jednak strony współpraca z innymi ludźmi i inteligencja społeczna, jakiej to wymaga, wydają się kluczowe dla przetrwania naszego gatunku. Inne naczelne również przejawiają oznaki inteligencji emocjonalnej, ale nie w stopniu porównywalnym ze skalą, w jakiej to zjawisko jest obecne u ludzi. Przedstawiciele innych gatunków mogą być od nas silniejsi i szybsi, lecz to my posiedliśmy nadrzędną zdolność gromadzenia się i wspólnego realizowania złożonych zamierzeń. Czy inteligencja jest warunkiem bycia towarzyskim?
Wieki temu uraczenie się sushi na obiad wymagało nieco większych umiejętności niż tylko wygłoszenia prośby: „Podaj mi, proszę, wasabi”. Najpierw trzeba było złowić rybę. Mniej więcej pięćdziesiąt tysięcy lat temu nasi przodkowie nie robili takich rzeczy, nie polowali też na inne zwierzęta, które, choć obecne wszędzie, były trudne do złapania. Po pewnym czasie dość nagle (w ujęciu ewolucyjnym) ludzie zmienili swoje zachowania. Dowody znalezione w Europie sugerują, że w ciągu zaledwie kilku tysięcy lat zaczęli łowić ryby, łapać ptaki i polować na niebezpieczne większe zwierzęta, które były źródłem smacznego i pożywnego mięsa. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się pierwsze schronienia, sztuka symboliczna i skomplikowane obrzędy pogrzebowe. Nagle nasi przodkowie odkryli, że w grupie daje się upolować wełniastego mamuta i zaczęli brać udział w rytuałach i ceremoniach, które dały podwaliny pod to, co dziś nazywamy kulturą.
Odkrycia archeologiczne pokazują, że w bardzo krótkim czasie charakter ludzkiej działalności zmienił się znacznie bardziej niż w ciągu wcześniejszego miliona lat. Ta nagła manifestacja całkiem współczesnych możliwości tworzenia kultury, złożonych koncepcji ideologicznych oraz pozwalających na współpracę struktur społecznych – i to bez żadnych zmian anatomicznych pozwalających wyjaśnić taki rozwój – zdaje się sugerować, że nasz mózg mógł doświadczyć pewnego rodzaju mutacji, swoistej aktualizacji oprogramowania, jak moglibyśmy dziś powiedzieć, która umożliwiła tworzenie zachowań społecznych, i w ten sposób dała naszemu gatunkowi przewagę na miarę przetrwania.
Gdy porównujemy ludzi z psami i kotami czy nawet małpami, zakładamy, że wyróżnia nas inteligencja. Jeśli jednak zakładać, że inteligencja powstała, by umożliwić powstawanie więzi społecznych, to za cechę, która sprawia, że różnimy się od innych gatunków, powinniśmy uważać inteligencję społeczną. Wydaje się, że wyjątkowa jest w nas przede wszystkim potrzeba, by zrozumieć, co czują i myślą inni. Zdolność ta, nazywana „teorią umysłu”, czy też „TU”, sprawia, że nasz gatunek zdał się posiąść niesamowitą moc rozumienia przeszłych zachowań innych ludzi i wnioskowania na tej podstawie, jakie będą ich zachowania w bieżących czy przyszłych okolicznościach.
Choć w TU pojawia się składowa świadomości, to trzeba pamiętać, że większość naszych „teoretycznych rozważań” na temat odczuć i myśli innych osób odbywa się w warstwie nieświadomej i polega na szybkim, automatycznym przetwarzaniu danych przez umysł nieświadomy. Jeśli na przykład zobaczysz, jak kierowca autobusu zamyka drzwi przed nosem biegnącej w jego stronę kobiety, to bez chwili namysłu stwierdzisz, że ta sytuacja musi ją denerwować i przypuszczalnie jest wściekła, iż nie zdążyła na autobus, natomiast gdy widzisz kobietę, która trzyma w dłoni widelczyk i co chwila wysuwa go w stronę kawałka czekoladowego ciasta, to znów cofa, będziesz podejrzewać, że pewnie martwi się o swoją wagę. Cechująca nas skłonność do odruchowego wyciągania wniosków na temat cudzego stanu psychicznego jest tak silna, że stosujemy ją nie tylko wobec innych osób, lecz także wobec zwierząt czy – jak robiły to sześciomiesięczne dzieci we wspomnianym doświadczeniu – nieożywionych kształtów geometrycznych.
Wspólnota wszystkich
Trudno przeceniać znaczenie TU dla gatunku ludzkiego. Uważamy, że sposób funkcjonowania naszych społeczeństw jest zupełnie naturalny, lecz wiele z tego, co robimy codziennie, może w ogóle zachodzić wyłącznie jako wypadkowa międzyludzkiej współpracy rozpatrywanej w skali globalnej. Zbudowanie samochodu wymaga udziału tysięcy osób o różnorakich umiejętnościach, pracujących w różnych krajach i wykonujących różne zadania. Najpierw trzeba wydobyć z ziemi metale takie jak żelazo, następnie przetworzyć je do dogodniejszej postaci. W skomplikowanych procesach chemicznych muszą powstać szkło, guma i plastik, z których są potem wytwarzane potrzebne do montażu części. Trzeba wyprodukować akumulatory, radiatory i inne niezliczone elementy pojazdu. Później wszystko to musi trafić do jednej fabryki, w której samochód może zostać złożony. Dziś nawet kawa i pączek, które jesz rano w drodze do pracy, są wynikiem pracy ludzi na całym świecie – rolników uprawiających pszenicę w jednym kraju, piekarzy pochodzących pewnie z innego, mleczarni z jeszcze trzeciego. Do tego dochodzą plantatorzy kawy, osoby odpowiedzialne za jej palenie, oby jak najbliżej ciebie, kierowcy ciężarówek i spedytorzy morscy, którzy sprawiają, że wszystkie potrzebne składniki trafiają w jedno miejsce. Nie wolno nam też zapominać o tych, którzy produkują wszystko, co niezbędne do przygotowania pączka i kawy – maszyny do palenia ziaren kawy, traktory, ciężarówki, statki, nawozy i tak dalej. To właśnie TU sprawia, że jesteśmy zdolni tworzyć rozwinięte i zaawansowane społecznie systemy – od spółdzielni rolniczych po wielkie korporacje, na których dziś opiera się świat.
Naukowcy nadal spierają się, czy nie ludzkie naczelne wykorzystują w swoich zachowaniach społecznych TU, lecz jeśli nawet tak jest, to wydaje się, że ten czynnik ich natury stoi na bardzo podstawowym poziomie. Ludzie są jedynym gatunkiem zwierzęcym, u którego relacje między osobnikami i organizacja społeczna nakładają niemałe wymagania na rozwój TU u poszczególnych osobników. Odrzucając samą inteligencję (i zdolność operowania kończynami), należy stwierdzić, że to brak TU sprawia, że ryby nie budują statków, a małpy nie rozstawiają straganów z owocami. Podstawy TU tworzą się u przedstawicieli naszego gatunku w pierwszym roku życia. Przed ukończeniem czwartego roku życia niemal wszystkie nasze dzieci mają już zdolność oceniania stanu psychicznego innych ludzi. W przypadkach, w których TU nie chce poprawnie działać, na przykład u osób obarczonych autyzmem, dochodzi do poważnych problemów z funkcjonowaniem w społeczeństwie.
Oliver Sacks, neurolog kliniczny, opisał w swojej książce Antropolog na Marsie Temple Grandin, kobietę cierpiącą na autyzm wysoko funkcjonujący. Opowiedziała mu, jak się czuła, gdy będąc dzieckiem, na placu zabaw widziała, jak inne dzieci reagują na sygnały społeczne, których ona nie dostrzegała. „Coś się działo pomiędzy innymi dzieciakami – opisywał Oliver jej myśli – coś nieuchwytnego, subtelnego, podlegającego ciągłej zmianie: wymiana sensów, negocjowanie, szybkość wzajemnego rozumienia tak nadzwyczajna, że Temple zastanawiała się czasem, czy nie przebywa wśród telepatów”.
Fragment książki Leonarda Mlodinowa Nieświadomy mózg. Jak to, co dzieje się za progiem świadomości, wpływa na nasze życie, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016. Przypisy do tekstu zostały usunięte, a tytuł, lead i śródtytuły dodane przez redakcję „Przekroju”.