
Wielkie sterowce były zbyt wrażliwe na podmuchy wiatru i zbyt ociężałe, by wygrać z samolotami. Ale dzisiaj mają szansę na spektakularny powrót.
Zagorzali fani sterowców przez kolejne dekady musieli przyjmować do wiadomości, że ich ukochane podniebne statki nie mają szansy wrócić na lotnicze szlaki. Coraz doskonalsze technologicznie samoloty są wygodniejsze i użyteczniejsze od tych powolnych gigantów. Jednak sytuacja się zmieniła, gdy kilkanaście miesięcy temu w Szwecji zaczęto mówić o „wstydzie przed lataniem”. Wraz z potęgowaniem się strachu przed globalnym ociepleniem zaczęto wyliczać, że np. jeden Boeing 747 w ciągu doby w powietrzu emituje tyle dwutlenku węgla co 250 samochodów osobowych przez rok nieprzerwanej jazdy. Choć samoloty na terenie Unii Europejskiej odpowiadają jedynie za 4% CO2, jakie trafia do atmosfery, „wstyd przed lataniem” stał się hitem. Partie zielonych, zwłaszcza w Niemczech, zaczęły alarmować, iż w Europie 45% lotów odbywa się na trasach krótszych niż 500 km. Pierwsze linie lotnicze właśnie podchwyciły nowy trend – pod koniec 2019 r. holenderskie KLM ogłosiły, że od marca wspólnie z kolejowym przewoźnikiem Thalys zastąpią połączenia lotnicze z Amsterdamu do Brukseli pociągami. Z kolei noworoczne postanowienie ogłoszone przez Air France brzmi: do 2021 r. francuskie linie zredukują loty na trasach krajowych o 15%.
Niesie to za sobą niepowtarzalną okazję do triumfalnego powrotu dużo przyjaźniejszych dla środowiska pasażerskich sterowców. Jak przed 100 laty poruszają się one za sprawą turbin śmigłowych wprawianych w ruch przez silniki benzynowe lub diesla. Emitują jednak wielokrotnie mniej CO2 od silników odrzutowych. Na krótszych dystansach ich prędkość, średnio