Doznania

3 x Koń

Bracia Rojek
Czyta się 7 minut

Możliwe, że te opowiastki o koniach wszyscy znacie. Wydają się one nam jednak tak zabawne, że jeśli nawet już kiedyś słyszeliście którąś z nich, przeczytacie je prawdopodobnie z przyjemnością. W każdym razie nasze znajome i „niezupełnie-znajome” niewiasty, którym opowiadaliśmy te historie na plaży w Międzyzdrojach, mówiły: „Jacy panowie dowcipni!”, i szły z nami wieczorem na spacer do lasku, oglądać poniemieckie armatki i amunicję. Ale do rzeczy, czyli do koni.

 

Opowieść pierwsza (amerykańska) o tym, czego się nie robi, aby okazać spokój i zimną krew.
Pewnego dnia idę czterdziestą siódmą ulicą i co widzę: Bill prowadzi za uzdę dużego, ciężkiego konia.
– Hello! Bill! – wołam – dokąd ty prowadzisz tego konia?
– Hello – mówi Bill – później ci wyjaśnię, na razie pomóż mi wprowadzić tego konia do bramy, bo już jest za dwadzieścia minut trzecia.
– Czyś ty zwariował Bill? Konia do bramy?
– Spiesz się – irytuje się Bill – już jest za siedemnaście trzecia. 
Wepchnęliśmy konia do bramy. 
– A teraz na klatkę schodową – mówi Bill.
– Bill! Ty chyba masz bzika! Po co pchasz konia na klatkę schodową?
– Wszystko ci wytłumaczę, ale jest już za kwadrans trzecia. Pomóż mi.
Z największym trudem wciągnęliśmy konia na pierwsze piętro. Bill ciągnął, a ja pchałem przy ogonie. Ale wyżej już koń nie chciał iść. 
– Mam pomysł – powiedział podniecony Bill – tak go nie wprowadzimy na czterdzieste czwarte piętro. Wsadzimy go do windy.
– Jesteś kompletny obłąkaniec. Jak można pakować konia do windy?
– Zwracam ci uwagę – odpowiedział Bill – że jest już za dziesięć minut trzecia.
Winda była mała. Koń wierzgał w niemożliwy sposób, ledwośmy go wepchnęli. Wreszcie dojechaliśmy na czterdzieste czwarte piętro. Bill otwiera drzwi i wprowadza konia do jakiegoś mieszkania.
– Pomóż mi – mówi – musimy wcisnąć go do łazienki.
– Konia do łazienki, Bill?
– Spiesz się, jest za pięć trzecia!
Ale to Billowi nie starczyło. Musieliśmy położyć konia w wannie i to nogami do góry. Czyście próbowali położyć kiedyś dorosłego konia w wannie, nogami do góry i to w ciasnej łazience? Nie życzę wam tej roboty. Ale myśmy tego dokonali. Była punkt trzecia.
Potem Bill zamknął szybko drzwi łazienki. Wybiegliśmy pędem z mieszkania, Bill zamknął drzwi od mieszkania, i pomknęliśmy schodami piętro wyżej, na czterdzieste piąte, gdzie mieszkał Bill. Gdy byliśmy już u niego w pokoju, spojrzał z zadowoleniem na zegarek i powiedział:
– W porządku. Ja pokażę, kto ma zimną krew!
– Może byś mi to wszystko wytłumaczył – wrzasnąłem z wściekłością.
– Ach, bardzo proszę – powiedział Bill. – Tam na dole, na czterdziestym czwartym, mieszka Johnny. No, a o trzeciej Johnny kończy pracę w biurze. Po biurze Johnny zawsze wraca do domu. Co zrobi Johnny, gdy wróci po biurze do domu? Pierwsza rzecz, którą zrobi, to pójdzie do łazienki umyć ręce. Wejdzie do łazienki i zobaczy, że w łazience leży w wannie koń nogami do góry. Wówczas Johnny skoczy, przyleci tu do mnie na górę i zawoła: „Bill! Bill! U mnie w wannie leży żywy koń, nogami do góry!”. A ja mu na to tylko:
– Phi, no to co?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Opowieść druga (włoska) o tym, że nigdy nie wiadomo, co kto lubi.
Pewien dzierżawca udał się do pobliskiego miasteczka kupić konia. Na rynku było istotnie wiele koni na sprzedaż, a cena wynosiła 2000 lirów za sztukę. Nagle dzierżawca dostrzegł wyjątkowo ładnego i silnego siwka, który mu przypadł specjalnie do gustu. Zapytał więc handlarza o cenę.
– 120 lirów – brzmiała odpowiedź.
– To jakoś wyjątkowo tanio! On jest chyba chory?
– Skądże znowu, koń jest zdrów jak ryba.
– To dlaczego go pan tak tanio sprzedaje?
– Taka jest cena.
– A mogę go wypróbować?
– Oczywiście.
Dzierżawca dosiadł konia i objechał rynek dwukrotnie. Koń szedł pierwszorzędnie. Zapłacił więc 120 lirów handlarzowi. A gdy ten schował pieniądze, nabywca nie mógł się powstrzymać, by nie zapytać:
– Koń jest kupiony, pieniądze zapłacone, tak?
– Tak, w porządku.
– Ja się już nie cofnę. No to teraz może mi pan zdradzić tajemnicę, dlaczego pan tego konia tak tanio sprzedał?
– Ja panu to wyjaśnię – powiedział kupiec – ten koń ma pewną wadę.
– Jaką?
– On siada na kartoflach.
– Nie rozumiem – zdziwił się dzierżawca – na czym siada?
– Na zwykłych kartoflach. Jak zobaczy tylko, że leży kartofel, to zaraz biegnie i siada na nim.
– No dobrze, a poza tym jest zupełnie w porządku? 
– Zupełnie.
Dzierżawca dosiadł ponownie nabytego konia i pojechał do domu.
Gdy jednak przejeżdżał przez miasteczko, ciekawość go zmogła. Zatrzymał konia, przywiązał go do słupa, a w sklepiku spożywczym kupił funt kartofli. I wysypał te kartofle przed swym rumakiem.
Gdy koń zobaczył kartofle, zerwał się, podarł uzdę, usiadł na rozsypanych kartoflach i ani rusz nie chciał wstać. Dopiero zawołani przez dzierżawcę ludzie, wspólnym wysiłkiem ściągnęli konia z kartofli. A nasz dzierżawca znowu wgramolił się na konia i wesoło pocwałował dalej.
Zbliżali się już do folwarku. Właśnie byli w połowie mostku nad niewielką, płytką rzeczką, gdy koń zarżał, stanął dęba, przesadził poręcz mostu, wskoczył do wody i usiadł na środku rzeki. I nie było siły, żeby go stamtąd ściągnąć. Szarpał za uzdę dzierżawca, pchali przywołani do pomocy chłopi. Nic nie pomagało. Koń nie chciał się ruszyć: siedział w rzece.
Zirytowany dzierżawca biegnie z powrotem na rynek do handlarza i wścieka się:
– Panie! Mówił pan o tych kartoflach, w porządku. Ale mój koń siedzi na środku rzeki!
– Ach, bardzo pana przepraszam – usprawiedliwia się handlarz – zupełnie zapomniałem panu powiedzieć: on także siada na rybach!

Opowieść trzecia (angielska) o tym, jak kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw.
Pewien angielski dentysta sprawdziwszy, że jest sam w cudzym ogrodzie, postanowił zerwać piękną, żółtą różę. Już wyciągnął rękę po upragniony kwiat, gdy nagle usłyszał czyjś głos mówiący groźnie:
– Nie wolno kraść cudzych róż!
Przestraszony dentysta rozejrzał się dookoła, ale w parku nie było nikogo. „Przesłyszało mi się” – pomyślał, i zabiera się ponownie do zerwania róży.
– Mówiłem ci, nie kradnij, to nie twoja róża – odzywa się znów tajemniczy głos.
Dentysta jeszcze raz uważnie się rozglądnął, ale nie dostrzegł ani żywej duszy. Było zupełnie pusto. „Trzeba będzie pić mniej alkoholu” – zawyrokował i mocno szarpnął różę na krzaku.
– Zostaw różę w spokoju, złodzieju! – zawołał głos.
Naszemu dentyście ciarki przeszły po grzbiecie. Nikogo na pewno nie było w pobliżu, a tylko na trawniku obok klombu spokojnie pasł się biały koń. W ostatniej chwili rozpaczy odzywa się do konia:
– Czy to ty gadałeś do mnie?
– Ja, a bo co? – odpowiada koń.
– To ty umiesz mówić?
– Mówić! Wielka mi rzecz! Ja studiowałem w Oksfordzie, napisałem dwie książki, w zeszłym roku wygrałem Derby…
Tego już było dentyście za wiele. Skoczył jak oparzony, biegnie do ogrodnika i woła:
– Panie ogrodniku, co to za dziwny koń pasie się u pana w parku! On gada po ludzku!!!
– No i co on panu powiedział?
– Mówił, że studiował w Oksfordzie, że wygrał Derby…
– A to kłamczuch! Nabujał pana porządnie z tymi Derbami. On zajął zaledwie trzecie miejsce…

 

Czytaj również:

Obłęd. Przypadek Mariana Henela Obłęd. Przypadek Mariana Henela
i
Marian Henel, Wielkie tyłki (fragment), 1981, 240x480 cm, fot. A. Podstawka
Opowieści

Obłęd. Przypadek Mariana Henela

Stach Szabłowski

Marian Henel to artysta szczególny. Przez trzy dekady tkwił za murami szpitala psychiatrycznego, gdzie kreował światy, które przesuwają granice wyobraźni. Niczym pająk tkał sieć erotycznych fantazji, tworząc dzieła intrygujące, ale też przerażające. Co znajdziesz, gdy zdecydujesz się wejść w tę pajęczynę? Czy jego twórczość to soczyste kuriozum okraszone sadystyczną erotyką i mrocznymi podszeptami? A może mamy przed sobą case study, które każe na nowo przemyśleć, czym naprawdę jest sztuka?

Nadarza się wyjątkowa okazja do poszukania odpowiedzi na te pytania: pierwsza wystawa, na której zaprezentowano dzieło życia artysty samouka – jedenaście monumentalnych, wizjonerskich dywanów, które stworzył podczas swojego pobytu w szpitalu dla nerwowo i psychicznie chorych w Branicach na Dolnym Śląsku. Organizator ekspozycji, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, zatytułował ją Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic.

Czytaj dalej