Możliwe, że te opowiastki o koniach wszyscy znacie. Wydają się one nam jednak tak zabawne, że jeśli nawet już kiedyś słyszeliście którąś z nich, przeczytacie je prawdopodobnie z przyjemnością. W każdym razie nasze znajome i „niezupełnie-znajome” niewiasty, którym opowiadaliśmy te historie na plaży w Międzyzdrojach, mówiły: „Jacy panowie dowcipni!”, i szły z nami wieczorem na spacer do lasku, oglądać poniemieckie armatki i amunicję. Ale do rzeczy, czyli do koni.
Opowieść pierwsza (amerykańska) o tym, czego się nie robi, aby okazać spokój i zimną krew.
Pewnego dnia idę czterdziestą siódmą ulicą i co widzę: Bill prowadzi za uzdę dużego, ciężkiego konia.
– Hello! Bill! – wołam – dokąd ty prowadzisz tego konia?
– Hello – mówi Bill – później ci wyjaśnię, na razie pomóż mi wprowadzić tego konia do bramy, bo już jest za dwadzieścia minut trzecia.
– Czyś ty zwariował Bill? Konia do bramy?
– Spiesz się – irytuje się Bill – już jest za siedemnaście trzecia.
Wepchnęliśmy konia do bramy.
– A teraz na klatkę schodową – mówi Bill.
– Bill! Ty chyba masz bzika! Po co pchasz konia na klatkę schodową?
– Wszystko ci wytłuma