Możliwe, że te opowiastki o koniach wszyscy znacie. Wydają się one nam jednak tak zabawne, że jeśli nawet już kiedyś słyszeliście którąś z nich, przeczytacie je prawdopodobnie z przyjemnością. W każdym razie nasze znajome i „niezupełnie-znajome” niewiasty, którym opowiadaliśmy te historie na plaży w Międzyzdrojach, mówiły: „Jacy panowie dowcipni!”, i szły z nami wieczorem na spacer do lasku, oglądać poniemieckie armatki i amunicję. Ale do rzeczy, czyli do koni.
Opowieść pierwsza (amerykańska) o tym, czego się nie robi, aby okazać spokój i zimną krew.
Pewnego dnia idę czterdziestą siódmą ulicą i co widzę: Bill prowadzi za uzdę dużego, ciężkiego konia.
– Hello! Bill! – wołam – dokąd ty prowadzisz tego konia?
– Hello – mówi Bill – później ci wyjaśnię, na razie pomóż mi wprowadzić tego konia do bramy, bo już jest za dwadzieścia minut trzecia.
– Czyś ty zwariował Bill? Konia do bramy?
– Spiesz się – irytuje się Bill – już jest za siedemnaście trzecia.
Wepchnęliśmy konia do bramy.
– A teraz na klatkę schodową – mówi Bill.
– Bill! Ty chyba masz bzika! Po co pchasz konia na klatkę schodową?
– Wszystko ci wytłumaczę, ale jest już za kwadrans trzecia. Pomóż mi.
Z największym trudem wciągnęliśmy konia na pierwsze piętro. Bill ciągnął, a ja pchałem przy ogonie. Ale wyżej już koń nie chciał iść.
– Mam pomysł – powiedział podniecony Bill – tak go nie wprowadzimy na czterdzieste czwarte piętro. Wsadzimy go do windy.
– Jesteś kompletny obłąkaniec. Jak można pakować konia do windy?
– Zwracam ci uwagę – odpowiedział Bill – że jest już za dziesięć minut trzecia.
Winda była mała. Koń wierzgał w niemożliwy sposób, ledwośmy go wepchnęli. Wreszcie dojechaliśmy na czterdzieste czwarte piętro. Bill otwiera drzwi i wprowadza konia do jakiegoś mieszkania.
– Pomóż mi – mówi – musimy wcisnąć go do łazienki.
– Konia do łazienki, Bill?
– Spiesz się, jest za pięć trzecia!
Ale to Billowi nie starczyło. Musieliśmy położyć konia w wannie i to nogami do góry. Czyście próbowali położyć kiedyś dorosłego konia w wannie, nogami do góry i to w ciasnej łazience? Nie życzę wam tej roboty. Ale myśmy tego dokonali. Była punkt trzecia.
Potem Bill zamknął szybko drzwi łazienki. Wybiegliśmy pędem z mieszkania, Bill zamknął drzwi od mieszkania, i pomknęliśmy schodami piętro wyżej, na czterdzieste piąte, gdzie mieszkał Bill. Gdy byliśmy już u niego w pokoju, spojrzał z zadowoleniem na zegarek i powiedział:
– W porządku. Ja pokażę, kto ma zimną krew!
– Może byś mi to wszystko wytłumaczył – wrzasnąłem z wściekłością.
– Ach, bardzo proszę – powiedział Bill. – Tam na dole, na czterdziestym czwartym, mieszka Johnny. No, a o trzeciej Johnny kończy pracę w biurze. Po biurze Johnny zawsze wraca do domu. Co zrobi Johnny, gdy wróci po biurze do domu? Pierwsza rzecz, którą zrobi, to pójdzie do łazienki umyć ręce. Wejdzie do łazienki i zobaczy, że w łazience leży w wannie koń nogami do góry. Wówczas Johnny skoczy, przyleci tu do mnie na górę i zawoła: „Bill! Bill! U mnie w wannie leży żywy koń, nogami do góry!”. A ja mu na to tylko:
– Phi, no to co?
Opowieść druga (włoska) o tym, że nigdy nie wiadomo, co kto lubi.
Pewien dzierżawca udał się do pobliskiego miasteczka kupić konia. Na rynku było istotnie wiele koni na sprzedaż, a cena wynosiła 2000 lirów za sztukę. Nagle dzierżawca dostrzegł wyjątkowo ładnego i silnego siwka, który mu przypadł specjalnie do gustu. Zapytał więc handlarza o cenę.
– 120 lirów – brzmiała odpowiedź.
– To jakoś wyjątkowo tanio! On jest chyba chory?
– Skądże znowu, koń jest zdrów jak ryba.
– To dlaczego go pan tak tanio sprzedaje?
– Taka jest cena.
– A mogę go wypróbować?
– Oczywiście.
Dzierżawca dosiadł konia i objechał rynek dwukrotnie. Koń szedł pierwszorzędnie. Zapłacił więc 120 lirów handlarzowi. A gdy ten schował pieniądze, nabywca nie mógł się powstrzymać, by nie zapytać:
– Koń jest kupiony, pieniądze zapłacone, tak?
– Tak, w porządku.
– Ja się już nie cofnę. No to teraz może mi pan zdradzić tajemnicę, dlaczego pan tego konia tak tanio sprzedał?
– Ja panu to wyjaśnię – powiedział kupiec – ten koń ma pewną wadę.
– Jaką?
– On siada na kartoflach.
– Nie rozumiem – zdziwił się dzierżawca – na czym siada?
– Na zwykłych kartoflach. Jak zobaczy tylko, że leży kartofel, to zaraz biegnie i siada na nim.
– No dobrze, a poza tym jest zupełnie w porządku?
– Zupełnie.
Dzierżawca dosiadł ponownie nabytego konia i pojechał do domu.
Gdy jednak przejeżdżał przez miasteczko, ciekawość go zmogła. Zatrzymał konia, przywiązał go do słupa, a w sklepiku spożywczym kupił funt kartofli. I wysypał te kartofle przed swym rumakiem.
Gdy koń zobaczył kartofle, zerwał się, podarł uzdę, usiadł na rozsypanych kartoflach i ani rusz nie chciał wstać. Dopiero zawołani przez dzierżawcę ludzie, wspólnym wysiłkiem ściągnęli konia z kartofli. A nasz dzierżawca znowu wgramolił się na konia i wesoło pocwałował dalej.
Zbliżali się już do folwarku. Właśnie byli w połowie mostku nad niewielką, płytką rzeczką, gdy koń zarżał, stanął dęba, przesadził poręcz mostu, wskoczył do wody i usiadł na środku rzeki. I nie było siły, żeby go stamtąd ściągnąć. Szarpał za uzdę dzierżawca, pchali przywołani do pomocy chłopi. Nic nie pomagało. Koń nie chciał się ruszyć: siedział w rzece.
Zirytowany dzierżawca biegnie z powrotem na rynek do handlarza i wścieka się:
– Panie! Mówił pan o tych kartoflach, w porządku. Ale mój koń siedzi na środku rzeki!
– Ach, bardzo pana przepraszam – usprawiedliwia się handlarz – zupełnie zapomniałem panu powiedzieć: on także siada na rybach!
Opowieść trzecia (angielska) o tym, jak kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw.
Pewien angielski dentysta sprawdziwszy, że jest sam w cudzym ogrodzie, postanowił zerwać piękną, żółtą różę. Już wyciągnął rękę po upragniony kwiat, gdy nagle usłyszał czyjś głos mówiący groźnie:
– Nie wolno kraść cudzych róż!
Przestraszony dentysta rozejrzał się dookoła, ale w parku nie było nikogo. „Przesłyszało mi się” – pomyślał, i zabiera się ponownie do zerwania róży.
– Mówiłem ci, nie kradnij, to nie twoja róża – odzywa się znów tajemniczy głos.
Dentysta jeszcze raz uważnie się rozglądnął, ale nie dostrzegł ani żywej duszy. Było zupełnie pusto. „Trzeba będzie pić mniej alkoholu” – zawyrokował i mocno szarpnął różę na krzaku.
– Zostaw różę w spokoju, złodzieju! – zawołał głos.
Naszemu dentyście ciarki przeszły po grzbiecie. Nikogo na pewno nie było w pobliżu, a tylko na trawniku obok klombu spokojnie pasł się biały koń. W ostatniej chwili rozpaczy odzywa się do konia:
– Czy to ty gadałeś do mnie?
– Ja, a bo co? – odpowiada koń.
– To ty umiesz mówić?
– Mówić! Wielka mi rzecz! Ja studiowałem w Oksfordzie, napisałem dwie książki, w zeszłym roku wygrałem Derby…
Tego już było dentyście za wiele. Skoczył jak oparzony, biegnie do ogrodnika i woła:
– Panie ogrodniku, co to za dziwny koń pasie się u pana w parku! On gada po ludzku!!!
– No i co on panu powiedział?
– Mówił, że studiował w Oksfordzie, że wygrał Derby…
– A to kłamczuch! Nabujał pana porządnie z tymi Derbami. On zajął zaledwie trzecie miejsce…