Ballada o niebyłym pogrzebie Ballada o niebyłym pogrzebie
i
„Grób Kugelgena”, Caspar David Friedrich, źródło: Wikimedia Commons
Przemyślenia

Ballada o niebyłym pogrzebie

Piotr Stankiewicz
Czyta się 2 minuty

Najokrutniejszym miesiącem jest ponoć kwiecień, ale najtrudniejszy dla psychiki człowieka jest chyba listopad, szczególnie dla człowieka w Polsce. W roku 2020 dokłada się do tego koronawirus i ogólne poczucie, że świat się wali. 13 listopada br. wypadł w piątek – przy takiej kumulacji sam fakt, że nie nastał koniec świata, to już dużo. Wielu z nas odpuściło sobie w tym roku coroczną rundę po cmentarzach 1 listopada, więc dzisiaj nadróbmy te wątki funeralne.

Nie chcę tu pisać o tym, co stoicy myślą o samej śmierci, bo to osobny temat czy raczej biblioteka tematów. I nie lękajcie się, one będą systematycznie wracać – to pewne jak list ze skarbówki. Dzisiaj chciałbym powiedzieć o jednym konkretnym wątku, który wypłynął na ostatniej fali facebookowych (i nie tylko) deklaracji o występowaniu z Kościoła katolickiego. Nie jest to – jak rozumiem – obowiązkowe, ale ponoć pojawia się prośba ze strony kościelnych urzędników, żeby do aktu apostazji dopisywać formułkę, że występujący nie zgadza się na udział księdza w pogrzebie. Adnotacja przeznaczona jest dla rodziny, żeby uniknąć nieporozumień. Chciałoby się skomentować, że zjawisko dupokryjki nie kończy się ze śmiercią podmiotu, ale temat jest znacznie poważniejszy.

Po śmierci żadne troski nas nie dosięgną – to jasne. Jednak perspektywa, że nad naszym martwym ciałem będzie się toczyć jakiś konflikt o sposób pogrzebu, jest nieco zniechęcająca. I wtedy przyszło olśnienie: może w takim razie kremacja?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jest to olśnienie dla mnie osobiście zaskakujące, bo tego typu plany nigdy mnie nie pociągały, a wymyślanie nazbyt wymyślnych dyspozycji na okoliczność własnej śmierci zawsze wydawało mi się przesadne czy nawet nieco pretensjonalne. Nie mówiąc już o tym, że jest to myślenie niejako niestoickie – ani stoicyzm nie zajmuje się tym, co po śmierci (bo zajmuje się życiem), ani nie mamy jakiegokolwiek wpływu na to, co z nami będzie, gdy umrzemy. Ale uwaga: kremacja oznacza przecież (to mi zawsze jakoś umykało), że nie musi być standardowego pogrzebu, z całą ceremonią, miejscem na cmentarzu i tak dalej. Po kremacji jest przecież możliwość (jak się zdaje nielegalna póki co według polskiego prawa, ale w to nie wchodźmy) rozsypania prochów, co oznacza, że nie ma się grobu.

To otwiera całą gamę opcji, począwszy od wizji romantyczno-sentymentalnych spod znaku „wsyp mnie do morza, stąd przyjechałem”, po logistyczno-praktyczne. I oczywiście, można barwnie przekonywać, że to stoicki obraz, że Marek Aureliusz, że powrót do Wszechjedności, te sprawy. Mniej oczywista, ale bardziej przekonująca jest jednak inna myśl, mianowicie ta właśnie perspektywa, że nie będziemy mieć grobu. Pozostaną po nas lajki na Facebooku, owszem, ale nie mamy grobu, więc znika pytanie, czy ktokolwiek będzie pamiętał, przychodził, przynosił raz w roku ten smętny znicz. Nicość i zapomnienie wchłoną nas tak czy siak, więc po co czekać? Możemy wskoczyć w nie od razu i z własnej woli, nie łudząc nikogo walką z nieuchronnym. Nie muszę dodawać, że to myślenie jest tak stoickie, jak się tylko da.

Czytaj również:

Ile ode mnie zależy Ile ode mnie zależy
i
„Śmierć Sokratesa”, 1777-1787, Jacques-Louis David; źródło: zbiory MET
Promienne zdrowie

Ile ode mnie zależy

Katarzyna Sroczyńska

„Z wszystkich rzeczy jedne są od nas zależne, drugie zaś niezależne. Zależne są od nas: sądy, popędy, pragnienia, odrazy i jednym słowem — to wszystko, co jest naszym dziełem. Niezależne natomiast są od nas: ciało, mienie, sława, godności i jednym słowem — to wszystko, co nie jest naszym dziełem. I dlatego te rzeczy, które od nas zależą, z natury są wolne i nie podlegają żadnym zakazom ani przeszkodom, te natomiast, które od nas nie zależą, nie przedstawiają żadnej wartości, spełniają służebną rolę i stanowią cudzą własność”.

Czytam te słowa – początek Encheirydionu, nauk Epikteta spisanych przez jego ucznia Flawiusza Arriana – i przypominam sobie, jaki bunt budziły we mnie i innych uczestnikach warsztatów poświęconych Epiktetowi podczas pierwszej lektury. Czy rzeczywiście mam wpływ na swoje emocje i popędy? Czy nie jest tak, że smutek, wściekłość, gniew, radość, lęk, irytacja przychodzą do mnie same, nie wiedzieć skąd? Że to reakcja mojego organizmu na to, co się wydarza?

Czytaj dalej