Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych
i
Protestujący pod hasłem „Black Lives Matter”, listopad 2015 r., zdjęcie: Johnny Silvercloud/Wikimedia Commons
Opowieści

Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych

Anna Wyrwik
Czyta się 16 minut

Harlem. Rok 2018. Idę od strony Amsterdam Avenue i nagle niepostrzeżenie zaczynam czuć te wibracje, tę atmosferę, ten klimat, tysiące barw, tę szczerość i prawdziwość tak, że od razu ją się lubi, a tamtych z dołu Manhattanu w garniturach i kostiumach, chodzących pomiędzy biurowcami ma się ochotę powiesić na wieszakach w garderobie.

Tu nie chodzi o street art, jakiś miejski design, multikulturowy bałagan, tu chodzi o duszę, o duszę i muzykę, która gra zewsząd, z zaparkowanego parę metrów dalej przy chodniku brązowego jeepa, ze sklepu spożywczego, ze stoiska z płytami, z okna na trzecim piętrze kamienicy, z głośnika na ciągniętym po ulicy wózku przez mężczyznę w czapeczce baseballowej. Ludzie tańczą, a nawet jak nie tańczą, to poruszają się w rytm muzyki, a nawet jak muzyka nie gra w oczywisty sposób z głośników, to wciąż jest w tym gwarze, który układa się w nuty w rozmowie dwóch kobiet stojących przed pralnią. Idę Sto Dwudziestą Siódmą na wchód, kolejne ulice, dzieci w szkolnych mundurkach wracają ze szkoły i tańczą do R’n’B z boomboxa trzymanego leniwie przez chłopaka z grupki siedzącej na wysokich schodach brązowej kamienicy. Jedno z okien na piętrze zamiast szyby ma wygiętą dyktę, taką, jaką zabija się witryny sklepowe w czasie zamieszek. Przed sklepami siedzą ludzie, w sklepach kupują losy na loterię, ulicą przejeżdża samochód z głośnikami prawie na wierzchu, prawie w szybach. Soul. Odwiedzam The National Jazz Museum na Sto Dwudziestej Dziewiątej, które jest całkiem bez sensu, bo praktycznie nic w nim nie ma poza paroma instrumentami, plakatami i książkami do kupienia, ma tylko dumną nazwę, ale przede wszystkim liczy się fakt, że jest na Harlemie.

Idę dalej ulicą, gdzie kościół przy kościele, a potem trafiam do Sylvia’s, Jedna z najsłynniejszych restauracji dzielnicy została założona w 1962 r. przez Sylvię Woods, nazywaną „Queen of Soul Food”. Sylvia pochodziła z Karoliny Południowej, gdzie w mieście Hemingway otworzyła pierwszy salon kosmetyczny. A potem ruszyła do Nowego Jorku. Pracowała jako kelnerka w Johnson’s Luncheonette, by kilka lat później dostać od pana Johnsona propozycję wykupienia knajpy. Tak powstała Sylvia’s Restaurant. Siedzę przy stoliku pokrytym ciężkim, białym obrusem i jem kurczaka w chrupiącej panierce, popijając piwem Samuel

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Zamilkła królowa Zamilkła królowa
i
zdjęcie: Harold Staats (CC BY 2.0)
Przemyślenia

Zamilkła królowa

Paulina Wilk

Zmarła Aretha Franklin – najwybitniejsza wokalistka naszych czasów. Nazywana królową soul, z niedoścignioną brawurą i pasją śpiewała pieśni gospel, popowe przeboje i operowe arie. Była ulubienicą pastora Kinga i ukochaną wokalistką Baracka Obamy – brzmieniem amerykańskiej duszy.

Najpierw był głos. Mała Aretha śpiewała w domu i w kościele. Jej ojciec – pastor Clarence LaVaughn Franklin (dorastający w tym samym środowisku Delty Missisipi co mistrzowie bluesa: Muddy Waters, Howlin’ Wolf czy B.B. King) był jednym z najpotężniejszych i najsłynniejszych Afroamerykanów, charyzmatycznym przywódcą Kościoła baptystycznego Bethel Baptist Church (nazwanego tak od kaplic tworzonych na statkach wiozących niewolników na amerykańskie plantacje). Na początku lat 60. XX w. Kościół ten liczył 7 mln wiernych i był największą organizacją czarnoskórych poza Afryką. Pastor Franklin miał talent i moc, w sercu i gardle – jego kazania były pełnymi zwrotów akcji i napięcia spektaklami wokalnymi, wprowadzającymi publiczność w skrajne uniesienie. Jego córka, najmłodsza z czworga dzieci, chłonęła atmosferę tych wystąpień i nagrań. Był pierwszym w historii pastorem wydającym kazania na płytach i nadającym ogólnokrajową audycję radiową. Ojciec szybko docenił niezwykły talent Arethy, rozbudzał go i prorokował: „Pewnego dnia będziesz śpiewała dla królów i królowych”.

Czytaj dalej