„Centuria” Giorgio Manganellego, pisarza związanego z neoawangardową Gruppo 63, to finezyjnie skomponowana całość składająca się ze stu ponumerowanych miniatur, zajmujących zawsze dokładnie półtorej strony. Każde z tych krótkich opowiadań opisuje, stylem pełnym wdzięku i eleganckiej precyzji, czyjeś skomplikowane losy: są to najczęściej melancholijni, samotni i zamyśleni panowie w średnim wieku, ale zdarzają się także wyjątki od tej reguły, takie jak: rycerz, smok, morderca, kapitan statku widmo, duch cierpiący z powodu samotności czy kobieta, która urodziła kulę.
Kafkowska dziwność, inteligentnie obmyślona absurdalność sytuacji psychologicznych i ontologicznych, niesamowite wariacje na pojęciach nieskończoności, nicości i nieistnienia – to główne elementy tej niezwykłej lektury.
Weźmy prosty przykład mikroopowiadania Dziewięćdziesiąt sześć: pewien pan, fascynat snów, śnił tyle snów, że już nie starczało, aby śnili jego sąsiedzi. Poirytowane sąsiedztwo wstąpiło na drogę sądową, ale bez spodziewanego rezultatu. Rozwiązanie przyszło z innej strony: ponieważ ów pan kradł sny swoich sąsiadów, którzy byli na niego wściekli, w jego snach zaczął pojawiać się on sam jako postać negatywna, nieugięta i brutalna. Z powodu tych koszmarów pan zmizerniał, popadł w depresję i zdecydował się śnić mniej. Albo inny przykład, Dziewięćdziesiąt jeden: pewien pan nabiera przekonania, że we wcześniejszym wcieleniu był koniem. Sądzi tak na podstawie noszonego przez siebie obuwia i sposobu, w jaki się śmieje. Niepokojąco często coś, co jest w nim, zmusza go do tego, by wierzgał, stawał dęba, spłoszony uciekał…
W posłowiu tłumaczka książki Halina Kralowa – która, podkreślmy, wykonała swoją pracę znakomicie – pisze o Manganellim jako o człowieku ogarniętym obsesją nicości i śmierci, sugerując tym samym ponury sposób rozumienia „Centurii”. Być może taki był autor, ale jego dzieło wydaje się inne: nie niepokoi, przeciwnie, wypełnia je w większym stopniu lekkość magicznej wyobraźni. W książce zdarzają się zresztą teksty o charakterze wręcz epifanicznym. Najczęściej jest i tajemniczo, i zabawnie.
Każda z tych miniatur ma coś z rysunku, mistrzowskiego szkicu ołówkiem, który zawiera w sobie znacznie więcej niż pełnowymiarowe płótno nadgorliwego amatora. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że „Centuri”a to arcydzieło krótkiej formy. Podtytuł książki – „Sto krótkich powieści rzek” – nie jest bezzasadny. Każda z tych miniatur mogłaby z łatwością stać się przynajmniej kilkudziesięciostronicowym opowiadaniem, gdyby została wypełniona tym, co Borges nazywał „powieściową watą”. Manganelli ograniczył się jednak do samej oszałamiającej, czystej esencji swoich pomysłów.