Zmysłowe performansy Any Mendiety z założenia były czymś ulotnym, tymczasowym, tak jak tymczasowe jest ludzkie ciało. Dziś jej twórczość wciąż wydaje się ważna i aktualna.
Urodzona na Kubie, a wychowana w USA Ana Mendieta tworzyła swoje prace z krwi, błota, skał, drzew i dzikich kwiatów, z ciała i poprzez ciało, podejmując grę z naturą i stawiając pytanie, co jest sztuką, a co już nią nie jest. Podmiotem i obiektem działania artystycznego uczyniła samą siebie. W swojej twórczości wchodziła w dialog z kubańskim kultem płodności. 8 września 1985 r., kiedy wypadła z okna na 34. piętrze wieżowca przy Mercer Street na Manhattanie, performansem stała się jej śmierć. Ona sama zaś uczyniła z siebie ciało znak, jeszcze jedną pracę do cyklu Sylwetki (Silueta Series), który tworzyła w latach 1973–1978.
Cykl ten pod każdym względem uważam za wyjątkowy i niezwykle dziś aktualny. Mendieta oznacza tu przestrzeń naturalnego środowiska za pomocą swojego ciała. Nierzadko pozostawia tylko jego obrys, kształt, wyżłobienie w piasku, na łące, w ziemi. Każde z jej działań było ulotnym spektaklem w środowisku naturalnym, który zmieniał ciało w obiekt pokryty kamieniami, kwiatami, liśćmi. Czasem artystka podpalała swoją pracę lub używała farby. Jej performansy miały jedynie tymczasowy status, znikały, rozpadały się w organiczny sposób – ulegały rozkładowi tak, jak rozkłada się ludzkie ciało. Jedyne, co po nich pozostało, to dokumentacja fotograficzna.
Fascynacji kultem kobiecej płodności (wywodzącym się z kubańskich ludowych wierzeń) nie sposób rozpatrywać poza emigranckim doświadczeniem artystki. Jako 12-letnia dziewczynka Mendieta emigrowała bez rodziców do Stanów Zjednoczonych. Po trudnych doświadczeniach na obczyźnie wróciła w 1980 r. na Kubę i odnowiła kontakt z lokalnym środowiskiem artystów. Tworząc Sylwetki, przefiltrowała więc kubańskie wierzenia przez własne ciało, próbując zmierzyć się z jego doświadczeniem i jego relacją do „innego”.
Swoimi performansami, owymi „zmysłowymi śladami”, Mendieta ustanawia relacyjne pole pomiędzy cielesnym zdarzeniem a jego postrzeganiem. Centrum zdjęć dokumentujących jej działania to fizyczna pustka, śmierć i zanikanie poszczególnych przedstawień „ja”. Artystka sięga do archaicznej problematyki kształtowania się jaźni, do zagrożonego obrazu ciała, jego pokawałkowanego wyobrażenia. Negocjuje tożsamość w jej niestabilnym, sensualnym i seksualnym wymiarze, w przestrzeni pomiędzy podmiotem a przedmiotem. Jednocześnie fotograficzne zapisy tych ingerencji, cielesnych wgłębień, zanurzeń, śladów kontaktu materii z materią przeistaczały się w kolejne performanse. Stawały się sceną, na której rozgrywają się jej własne fantazje. Tym samym Mendieta przekraczała pole i spektrum przedstawienia, autoportretu, pokazując, w jaki sposób cielesność może się przejawiać.
Zmysłowa paradoksalność performansów artystki polega na odsłanianiu ciała, które jest nie tylko widzialnym obiektem, lecz także – jak pisał filozof Maurice Merleau-Ponty – „ekspresywną, materialno-symboliczną przestrzenią, poprzez którą doświadczamy świata”. Temu odsłanianiu towarzyszy wytwarzanie siebie w ciągłym poznawczym procesie dotykania tego, co wokół, zostawiania śladów.
Dla mnie, jako choreografki i performerki, działania Mendiety są dziś podwójnie ważne i aktualne. Jej praca artystyczna tworzona przez to, co osobiste i cielesne, jest innym wołaniem o widzialność i reprezentację – nie przez obraz, ale przez dotyk, kontakt, empatię, to, co haptyczne i kinetyczne. To kobiece ciało wtapia się swym działaniem w świat.
W cyklu To lubię! artyści i krytycy mówią o dziełach, które noszą w pamięci, i o ich twórcach. O inspiracjach, wstrząsach artystycznych i zachwyceniach. Wrażeniach, które utkwiły pod powieką i zostaną tam na zawsze.