Feralny pociąg (apokryf) – część pierwsza Feralny pociąg (apokryf) – część pierwsza
i
"Przyjazd pociągu z Normandii na dworzec Saint-Lazare" (fragment), 1877 r., Claude Monet; źródło: Art Institute of Chicago (domena publiczna)
Doznania

Feralny pociąg (apokryf) – część pierwsza

Mamy listę pasażerów pociągu "Żalny"!
Mikołaj Gliński
Czyta się 5 minut

Dokładnie sto lat temu z lwowskiego Dworca Głównego w kierunku Warszawy wyruszył nocny pociąg pospieszny z przedziałami sypialnymi o nazwie „Żalny”. Pociąg nigdy nie dojechał do Przemyśla, a jego zaginięcie (po raz ostatni widziany był na stacji w Brzuchowicach) pozostaje jedną z największych zagadek w historii polskiego kolejnictwa. Udało nam się dotrzeć do zaginionej listy pasażerów, którzy owego wieczora wsiedli do feralnego pociągu…

Liczymy na to, że lista wraz z informacjami dotyczącymi podróżujących – odtworzonymi na podstawie źródeł policyjnych, medycznych i literackich, a także fantazji autora – pozwoli z czasem odkryć prawdę o losie zaginionego pociągu. Zwraca uwagę fakt, że gros pasażerów to mężczyźni, a zdecydowana większość z nich pracowała niegdyś na kolei. Może czytelnikom „Przekroju” uda się zrekonstruować przebieg wydarzeń owej demonicznej nocy.

Lokomotywa (seria: 0, numer: ∞)

Grot Krzysztof – maszynista z przeszło 40-letnim stażem – nienagannym, jeśli nie liczyć krótkiego okresu, w którym po nasilających się objawach tachomanii (obsesji na punkcie szybkości), Grot doprowadził do spektakularnej katastrofy kolejowej. Wiadomo, że w młodości służył jako żołnierz w kampanii francusko-pruskiej (1871 r.). Stracił w niej brata, który zginął w końcowej fazie bitwy podczas zdobywania ostatniego przyczółku wroga. Jak wynika z zachowanej dokumentacji psychiatrycznej, z wydarzeniem tym związana była głęboka trauma i obsesja na punkcie wszelkich punktów docelowych („Grot nie cierpiał jakiejkolwiek mety”). Trauma ta następnie przerodziła się w swoistą nerwicę polegającą na opętaniu ideą nieskrępowanego niczym ruchu, przy jednoczesnej awersji do wszelkich przystanków i dróg powrotnych. Oba te uwarunkowania stanowiły naturalnie duże utrudnienie w pracy maszynisty pociągu. Jak zaświadcza jego psychoanalityk, ideałem Grota „była szalona jazda w linii prostej, bez zboczeń, bez obiegów, jazda opętana, bez tchu, bez postojów, wichrowy pęd maszyny w błękitniejącą mgłą dal, skrzydlata gońba w nieskończoność”. Po katastrofie zawieszony w obowiązkach, przez długi czas hospitalizowany, wrócił następnie do pracy, by na własne życzenie obsługiwać tylko najwolniejsze pociągi towarowe. [Maszynista Grot]

W lokomotywie oprócz maszynisty znajdował się najprawdopodobniej palacz Błażej Smutny (aka Błażej Niedorost), długoletni współpracownik Grota z czasów poprzedzających katastrofę. Kierownikiem pociągu był zaś Stanisław Żywiecki (vel Stanisław Mrówka) – emerytowany kierownik pociągów, również znajomy Grota sprzed lat. [Maszynista Grot]

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wagon nr 135, przedział konduktorski

Boroń Błażek – starszy konduktor, nałogowy palacz fajki, w przeszłości karany za częste utarczki z pasażerami. Szczególnie narzekał na podróżujących koleją komiwojażerów, których z nieznanych powodów zażarcie zwalczał (wyzywał ich od ziemskich pigmejów i oszustów, oskarżał o zabiegi przemysłowe, plugawe przetargi handlarzy). Przez niektórych kolegów uważany za bzika lub pomyleńca („Dla niego istniała kolej dla kolei, nie dla podróżnych”). Okaleczony w wyniku karambolu kolejowego pod Groniem. Badający go lekarze stwierdzili zespół urojeń i majaków, których treścią była postać olbrzymiego, półnagiego, umorusanego mężczyzny (palacza?), zwanego przez pacjenta Smoluchem. Smoluch, według Boronia, „tkwił w organizmie pociągu, przepajał sobą jego wieloczłonowy kościec, tłukł się niewidzialny w tłokach”. „Drzemał w duszy pociągu, był jego tajemnym potencjałem”, a „w momentach złych przeczuć wydzielał się, zgęszczał i przybierał ciało”. Stwierdzono też zaburzenia organoleptyczne: ciało Boronia, według pacjenta, wydzielało duszny odór, na który składał się zapach kopru włoskiego, swąd dymu i woń mazi. Postać Smolucha („bose dziwadło”) przemierzającego korytarz miał Boroń widzieć w swoim pociągu tuż przed wypadkiem pod Groniem. Po przymusowej medykalizacji wrócił do pracy; bez dalszych problemów.

Wagon nr 135, przedział 1

Szygoń Tadeusz – właściciel ziemski z Królestwa Polskiego pochodzący zapewne z Warszawy (potomek Cyganów?), hazardzista (brydż i konie). Dobrze znany służbom kolejowym (przez kolejarzy nazywany ironicznie „doskonałym podróżnym”), notoryczny gapowicz, wielokrotnie karany na najróżniejszych trasach europejskich. Podróżujący najczęściej w wagonie I klasy, często wysadzany z pociągu, a nawet aresztowany. Zapytany przez konduktora na trasie Wiedeń-Triest, dokąd jedzie, miał odpowiedzieć, że właściwie sam nie wie, gdzie wsiadł, dokąd zdąża i po co. „Muszę jechać naprzód; coś mnie pędzi. Wystaw pan bilet dokądkolwiek mu się podoba” – brzmiała odpowiedź. Poszukiwany w związku z tajemniczym morderstwem konduktora na trasie pociągu Continental z Paryża do Madrytu. Rysopis: silny, o herkulicznej budowie ciała, twarz starannie ogolona, podłużna, grymas zaciętości wkoło wąskich ust, odziany z reguły w żółty płaszcz, namiętny czytelnik (widziany z książką pt. Wichrowate linie), prawdopodobnie cierpiący na katalepsję. [Demon ruchu, Smoluch]

Wagon nr 135, przedział 2

W sąsiednim przedziale miejsca siedzące wykupili nieznani z imienia niegdysiejsi pracownicy stacji Przełęcz: starszy kontroler Trzpień, naczelnik stacji Haszczyc i kierownik Świta. Wyrzuceni z pracy dyscyplinarnie: jako powód podano wielokrotne zaniedbywanie obowiązków służbowych (urządzenie sobie „kasyna kolejowego” i „przytułku dla bezdomnych kawalerów” na bocznicy w starym wagonie pocztowym). Jak ustalono, po przejściu w stan spoczynku, cała trójka zarobkowała jako uliczny zespół o nazwie „Sygnaliści”, grając przeważnie w tramwajach, pociągach i na peronach podlwowskich stacji, skąd byli regularnie przepędzani przez służby. Z doniesień wynika, że tercet w dziwnym składzie instrumentalnym (cymbały, trójkąt i dzwonek) uprawiał eksperymentalną muzykę młoteczkową. Na kakofoniczny, męczący charakter tej muzyki wielokrotnie narzekali podróżni. [Sygnały]

Wagon nr 135, przedział 3

Kolejny przedział wykupiła inna zorganizowana grupka podróżnych, wśród których także znaleźli się dawni kolejarze: naczelnik Pomian, jego dawny asystent Sroka (blokmistrz), strażnik Grzela, blokowy Zdun i ślusarz Tuziak. Wszyscy związani w przeszłości ze stacją Dąbrowa, aktualnie zaś członkowie zespołu o nazwie „Zapamiętałe dzwonki”, w ramach którego w hali głównej lwowskiego dworca tworzyli widowiska muzyczno-wizualne (z użyciem semaforów, z predylekcją do koloru fioletowego). Ich największym szlagierem, miło wspominanym przez bywalców lwowskiego dworca, miał być utwór Wozy odbiegły. [Sygnały]

Wagon nr 135, przedział 4

W sąsiednim przedziale miejsce zajął nadinspektor Turner – emerytowany specjalista w zakresie katastrof kolejowych, legenda detektywistyki kolejowej (tzw. kolejowe archiwum X). Świadkowie opisują go jako wysokiego, szczupłego jegomościa ze zmrużonymi złośliwie oczkami – obecnie w bardzo podeszłym wieku. [Sygnały]

Wszystko wskazuje na to, że w przedziale z Turnerem jechało jeszcze dwóch podróżnych znanych tylko z nazwiska (DziwotaJaźwa), o których wiadomo jednak, że w przeszłości pracowali jako dróżnicy na linii Dąbrowa-Głaszów. Jak się okazuje, obaj byli podejrzani w jednej ze spraw prowadzonych przez nadinspektora (słynna sprawa fałszywych alarmów na stacji Dąbrowa). Do dziś niewyjaśniona, sprawa zakończyła się epicką katastrofą pod Głaszowem, w której oderwane od pociągu wagony nieszczęśliwym trafem wpadły na pociąg pospieszny jadący z naprzeciwka. [Sygnały]

 


 

7 sierpnia przedstawimy Państwu listę pasażerów z kolejnego wagonu "Żalnego"!

 

 

Czytaj również:

Kołatanie Rogatego Serca Kołatanie Rogatego Serca
i
rys. Daniel Mróz
Opowieści

Kołatanie Rogatego Serca

Mikołaj Gliński

W stulecie odzyskania niepodległości przyglądamy się dziwnym Polek i Polaków relacjom z wolnością. W ostatnim odcinku cyklu za Stanisławem Szukalskim szukamy śladów Polaków na Wyspie Wielkanocnej i zgłębiamy teorię zermatyzmu – koncepcję, która zawstydziłaby wielu dzisiejszych turbo-Słowian.

USA, kwiecień 1940 r. Stanisław Szukalski wsłuchuje się w płynące z trzeszczącego radioodbiornika dźwięki. Relację z inwazji wojsk hitlerowskich na Danię składa amerykański korespondent ze Szwecji, a dokładnie z miasta Bohuslän. Słuchającego nazwa ta uderza jako dziwnie znajoma. Bohuslän to przecież „Bogu slan”, czyli po polsku „do Boga wysłany”. Następny dzień Szukalski spędza, studiując najstarsze dostępne mapy Europy. Wielogodzinne studia doprowadzają go do niezwykłego odkrycia: mapa Skandynawii wręcz usiana jest nazwami, które jednoznacznie wskazują na ich słowiański (polski) rodowód. Co więcej, takie nazwy znajdują się w całej Europie, a także na innych kontynentach, a nawet – co już naprawdę frapujące – na najodleglejszych morzach. Wyjaśnianiu tej zagadki poświęci Szukalski następne niemal 50 lat życia. W ich toku odkryje zupełnie inną historię ludzkości, w której niebagatelną rolę odegrali Polacy.

Czytaj dalej